debaty / WYDARZENIA I INICJATYWY

Miłość do poezji

Elżbieta Lipińska

Głos Elżbiety Lipińskiej w debacie "Z Fortu do Portu".

strona debaty

Z Fortu do Portu

Nie uczestniczyłam w Forcie Legnica, trudno mi zatem porównywać; zrobią to lepiej uczestnicy obu. Wnioski, które można wysunąć nawet bez własnych doświadczeń, to pewnie te, że niewątpliwie po przeprowadzce do Wrocławia Fort, który stał się Portem, nabrał rozmachu, stał się jednym z najważniejszych festiwali poetyckich w Polsce. Zasługa to z pewnością większych możliwości finansowych Wrocławia i życzliwego stosunku jego władz samorządowych do kultury, ale i ogromnego talentu organizatorskiego Artura Burszty, który z lokalnej imprezy zrobił to, czym Port jest dzisiaj, i nie stoi w miejscu, realizując dalsze plany rozwoju (jak m.in. przenosiny do świetnie położonego lokalu, planowane utworzenie forum portowego, etc.). Coś pewnie Port w stosunku do Fortu stracił; utracił kameralność, stworzył dystans pomiędzy wielkimi nagrodzonymi a szarą poetycką bracią, kłębiącą się w kuluarach. Ale coś trzeba wybrać. Moim zdaniem bilans jest dodatni. Od początku, także w czasach Fortu, w corocznych spotkaniach uczestniczyli wybitni poeci albo tacy, którzy z czasem wybitnymi, a co najmniej znanymi się stali. Tak dzieje się i dziś. Trzeba podkreślić coraz szerszą działalność wydawniczą, która postawiła Biuro Literackie w sytuacji jednego z najważniejszych, jeśli nie najważniejszego wydawnictwa poezji w Polsce. Ale dość o rzeczach ogólnych. Pierwszy Port, w którym wzięłam udział, odbył się w roku 2004. Niewiele jeszcze wtedy wiedziałam o współczesnej poezji polskiej, zostało mi w głowie tylko zamieszanie i wspomnienie zadymionego i rozgadanego portowego baru. Zupełnie inaczej było już w 2005 roku. Dokształciłam się, wiedziałam na kogo i po co tam idę. Wielkie wrażenie zrobił na mnie wtedy wieczór poetów ukraińskich, pierwsze spotkania z Bohdanem Zadurą i Andrzejem Sosnowskim. Rok 2006 to dla mnie przede wszystkim spotkanie z Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim oraz antologia Moi Moskale i spotkanie z Natalią Gorbaniewską. Znowu Zadura i mój wiersz po raz pierwszy “powieszony”. W 2007 roku wszystko zdominowali Amerykanie i spotkanie na żywo z Augustem Kleinzahlerem. Rok 2008 to przede wszystkim pierwszy Silesius, na który “załapali się” oczywiście autorzy Biura. Poza tym zapamiętałam czytanie Henry’ego Mathewsa, a także Ekiera z Kunzem, dyskusję prezydentów miast “Po co nam literackie nagrody”, “Dziecinadę” Macheja i Sommera oraz nakręcone wiersze. Dużo było do pamiętania. Był to też jak dotąd najbardziej wystawny festiwal. Dla mnie może nawet odrobinę za wystawny, czasami wydawało mi się, że ta wystawa przyćmiewała poezję. Ale nie było się czym martwić, bo już następny Port w 2009 roku był całkiem kryzysowy, jeśli chodzi o oprawę. Ale nie jeśli chodzi o literaturę. Choć jakoś z tego Portu mniej wryło mi się w pamięć. A jednak nie tak znów mało: Tkaczyszyn-Dycki ze swoją Piosenką…, Sommer i jego Dni i noceSpóźniony śpiewak z Larkinem, Stevensem i Williamsem. Ucieszyłam się z Silesiusa dla mojego ulubionego Barańczaka, nieco mniej z pozostałych – wolałabym, żeby Miłobędzka dostała Silesiusa za całokształt, a nie za gubione akurat. O Basińskim zamilczę. Miłą, choć smutną imprezą była wystawa fotografii Gila Gillinga, który jak nikt potrafił uchwycić ciekawe momenty kolejnych Portów. Smutna, bo Gil już nie fotografuje. Z niezmienną ciekawością czekam na kolejny Port, na spotkanie z przyjaciółmi-wierszami i z przyjaciółmi, z którymi wiąże mnie miłość do poezji.