wielka i mała wężowa bogini
krnąbrne i kołyszące biodrami przez całą noc
Wielka i Mała Wężowa Bogini grabiły pustynię
i tak co noc od wieków
gdy śpimy wyczesują dla nas widma
z ziemi
wypłoszone ruchem grabi
zacienione zmarszczki przemykają po piaszczystym grzbiecie
jakby na dnie coś gotowe na siew
i jałowe
bezustannie goniło samo siebie ono drży
pod wysokim słońcem ono prosi o ochronę
amuletu przeciw złu
parę cywilizacji później
kiedy boginie pełne niewiary i przygięte pracą
staną w muzeum
ich piersi zostawi się odkryte
ich zadanie zbędzie się jako zaklinanie węży
i coś z płodnością
w zgięciu
w szyi wzgórza jest załom
w talii śpiącej piaskowej olbrzymki
ona leży w krajobrazie krajobraz kryje się
w niej, łechcze
wiatr igrający w jej brodzie z ostrokrzewu i srebra
pachnie niebieskozielono matowozielono zielonkawo
– powoli coraz zimniej miejsce do leżenia, a ona użycza ci
swej przepony użycza ci swojego snu widoku
bez odcisków stóp
prastara i poruszona
rozściela łóżko poranek swoje ciało
gościnna okolica pachwin, pofałdowanych
skał układasz się w zgięciu
i płyniesz
akacja
słowo budzi oczekiwanie wieczór
budzi noc ona zostaje czym jest
kontakt w ciemno wrażenie to jedyne
co do ciebie przyniosę jedyne co zdejmę
oglądana uczę się marnotrawstwa zamkniętego oka
tego jak nienaświetlone niebieskie cofa się i jęczy
bo uderzyła kometa bo przyszedł nocny stróż
wreszcie jesień akacja
plecionka naszego przyrzeczenia gęsto usłojone drewno
we wnętrzu twojej dłoni, w objęciach
moi ukochani poeci stoją w oknie
na wielobarwnym suficie odtwarza się marzenie, zapadasz
w sen pierwszy budzisz czas w zaroślach
pościeli, knujemy słowo
brzmi nocnie poważnie
miłosiernie
syk
jest późno a syk zachodzi
kobiecie drogę
syk obserwuje, osądza:
ta się nada
w tej luźnej kurtce, rzuca ostre
zdrobnienie i -ej
zdrobnienie zdrobnienie -ej
zły że ona na to nic
syczy ostrzej sunie bliżej
czubek języka noża cięcie
rozeźlony
ta co taka drętwa
waląc w barierkę
zębów syk ociera się
o pręty tak długo aż
szczucie zdusi syk
w ustach i ustanie
przez długie ulice
póki kobieta nie wróci czuje
że coś skrada się w jej cieniu
anemone nemorosa
i nie trwa to długo, ledwo
wiosna i już dość kwitnienia
gałęzie nade mną wiążą
światło w supeł za mało
przepuszcza za późno prosić
o słońce o więcej niż te
mary z ziemi i pragnienia
bo w pąku kryje się czai
czyha pułapka, głęboko
klapowana, kusi tego
kto marzy
że liść że meszek że puch
mój cieniolubny zawilcu
jesteś, ledwo mnie nazywasz
a już cień zabiera barwy
wiatr odgina wszelki opór
obcy dostrzega mnie w kępie
myli się widzi piżmaczka
i bezwolne przebiśniegi
spętane siecią korzeni
wstrząsy
rozłamać w dłoniach połówkę granatu
gdzie jest nóż
pestka w łonie wyrywa się z twardej ściany komórkowej
kobieta z nierozciągliwej skóry
a owoc
wargowo-kwieciście, ciepłokrwiście wyśpiewuje
wstrząsami swoje otwarcie
przekształcenia
za oceanami
w stronę nocy
na skalistej wyspie mieszka kobieta poza swoim wyobrażeniem
tam odrzuca
niebieskie wężowe loki sutki z lilii wodnych kieł
wywalony w szale język
w szeroko otwartych ustach – porównaj z macicą
porównaj z oskarżeniami
opowiadaczy i bohaterów-przeciętniaków którzy ją
przebierają w najróżniejsze
opiekunka kusicielka zdobycz z wojny sexy monster
ofiara akuszerka luba dziecko-panna młoda, jej skóra
jest bardziej słona i nawykła
do bycia na zewnątrz lecz nie przykryta
skrzelami łuskami rdzą dotykiem czy bliznami
kto na nią spojrzy
nie zmieni się w kamień ona wycina
ze skał przekrwione korale
puszcza je, wijące się, na wodę