Nashville
Tennessee
Chłopiec wspina się na nadrzeczną skarpę. Wchodzi na most kolejowy. Ma dwanaście lat.
Słońce pali niemiłosiernie, chłopiec klęka i przykłada ucho do szyn.
Szyny nie wibrują. Widocznie zza zakrętu po drugiej stronie rzeki nie nadjeżdża żaden pociąg.
Chłopiec rusza biegiem wzdłuż torów. Dobiega do środka mostu. Staje na krawędzi
i spogląda w dół na mętną wodę.
Po lewej stronie ma betonowy słup podtrzymujący most.
Po prawej, na wpół powalone drzewo zanurza się w rzece, jego gałęzie
wpijają się w ciemny nurt. Między nimi niewielki odstęp, nie więcej niż półtora metra.
Mówią, że w tym miejscu można skoczyć do rzeki, ale nie jest tego pewny,
nigdy nie widział, aby ktoś to zrobił.
Czuje drżenie kamieni pod stopami. Przykuca i znów przykłada ucho do szyn.
Teraz szyny zaczynają wibrować. Nadjeżdża pociąg.
Wpatruje się w ciemną, mulistą wodę, serce wali jak młot.
*
Dochodzi do niego, że nie jest wcale chłopcem, lecz chyba tylko wspomnieniem chłopca.
Ten chłopiec przebiega przez myśl mężczyzny, który zatrzymał się w apartamencie w hotelu Sheraton w samym centrum Nashville, Tennessee, i któremu teraz właśnie robią zastrzyk ze sterydów mających uczynić ze zmęczonego długim lotem i grypą pieśniarza przedmiot uwielbienia.
Za jakieś trzy godziny wypadnie jak oparzony z hotelowego pokoju. Ruszy przez puste miasto, przetnie szerokie rzeki, pokona puste prerie, jadąc wielopasmowymi autostradami pod zmierzchającym niebem, niczym jakiś małoważny bożek, a wszystko po to, aby jeszcze dzisiaj wieczorem dojechać do ciebie.
Manchester
Tennessee
Wejdę na scenę podczas Festiwalu Bonnaroo w mieście Manchester, Tennessee, i jakoś nie przyciągnę szczególnie niczyjej uwagi. Niezbyt przytomny tłum będzie wałęsał się tam i sam
po festiwalowym polu, a zachodzące słońce zaleje wszystko pomarańczowym płomieniem.
Po koncercie przysiądę na stopniach naszej przyczepy i zapalę papierosa.
W drodze powrotnej do Nashville nasz autobus utknie na dobre dwie godziny z powodu poważnego wypadku. Będziemy obserwować, jak karetki i policyjne auta na sygnale zjeżdżają z autostrady. Helikopter zawiśnie nad nami, tnąc reflektorami nocne ciemności. Paląc i popijając przesiedzimy godzinę w milczeniu w autobusie. W końcu szef naszej trasy koncertowej pójdzie sprawdzić, co się dzieje. Gdy wróci, dowiemy się, że zderzyły się dwa auta, a na autostradzie leży dziewczyna z odciętą głową.
W końcu przysnę na tylnych siedzeniach, ocknę się, gdy autobus ruszy. Ponieważ jedziemy bardzo powoli, zobaczę pozbawione głowy ciało leżące na drodze, przykryte ponurą, wydętą, niebieską plastikową płachtą.
Przez całą drogę do Sheratona w centrum Nashville będę skubał nitki wystające z rękawa mojej marynarki. Skub, skub, skub.
Anioł, który szeroko rozpostarł skrzydła szepnie mi do ucha.
Pierwszy krok musisz uczynić sam.
A potem anioł szturchnie mnie i wyśle w podróż w nieznane.
Tak właśnie zacznę Pieśń Zapisaną na Torbie na Wymioty (którą będę też nazywał torbą na pawia).