Aleksandra Grzemska: Podczas lektury Twojej debiutanckiej powieści Złodziejka matek nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tę opowieść organizuje entropia. Rzeczywistość, w której zanurzona jest główna bohaterka, relacje, w których funkcjonuje, jej kondycja psychiczna ‒ wszystko to nie poddaje się tak łatwo i skutecznie próbom uporządkowania. Ten chaos jest dla Twojej bohaterki bardziej ograniczeniem czy szansą?
Magdalena Genow: Emma postanawia tę rzeczywistość uporządkować na swój sposób, wyznaczyć linie demarkacyjne, choć robi to radykalnie ‒ porzucając dom. Narastające napięcie i klimat grozy mają uzasadniać tę decyzję. Poznajemy świat oczami bohaterki, nie ma tutaj porządkującego trzecioosobowego narratora, który dystansowałby nas od powieściowych wydarzeń. Taki sposób narracji wydawał mi się dobrze licujący ze współczesną rozproszoną rzeczywistością. Jeżeli chodzi o osie czasowe, powieść zorganizowana jest chronologicznie, więc choć entropia jest zauważalna, to ważne było dla mnie, aby całość była osadzona w historii, w fabule.
Emma słyszy oceaniczne szumy dobiegające z telefonu ‒ możemy to wytłumaczyć racjonalnie jako rodzaj wirusa albo błędu przy ściąganiu aplikacji z muzyką, ale czytając książkę, jesteśmy w głowie Emmy, a ona słyszy ocean. Otaczamy się technologią, algorytmami, a te też mogą wchodzić z nami w jakieś niewytłumaczalne związki, budować klimat niezwykłości.
Celowo używam pojęcia entropii, a nie chociażby utraty. Wydaje mi się, że Emma nieustannie próbuje wydostać się ze stanu rozpadu i kryzysu. Czy to ból fantomowy po wyobrażeniu matki, czy może tęsknota i żal za sobą-dzieckiem, za czasem dzieciństwa?
Emma obawia się, że wszystko, co zbudowała, wyleje się z niej jak z wydmuszki. Że wystarczy małe pękniecie i cała pewność siebie, awans, przynależność znikną. Aby zilustrować ten stan kryzysu, zdecydowałam się wprowadzić retrospektywy z dzieciństwa. Bohaterce śni się, że po porodzie, oprócz dziecka, urodziła też własne dzieciństwo. To dość znane doświadczenie ‒ wielu rodziców zaczyna „przerabiać” swoje dzieciństwo, towarzysząc dziecku w dorastaniu. Dlatego ta matczyna rana odzywa się w Emmie właśnie po porodzie. Towarzyszymy bohaterce zarówno w dorosłości, jak i w dzieciństwie, choć to dzieciństwo przedstawiłam w większości czasie teraźniejszym. Ono się nigdy nie kończy, jest krainą, do której powracamy na różnych etapach życia, nie tylko przecież jako rodzice. Każdy z tych powrotów jest inny. W książce opisałam ostatnie dni życia babci bohaterki, która przed śmiercią też wraca do dzieciństwa. I choć wyobrażamy sobie siebie w ciałach dzieci, to odgrywamy te sceny w inny sposób, dlatego nie było moim celem tworzenie typowej narracji dziecka. To rodzaj relacji zapośredniczonej.
Dzieciństwo jako źródło cierpień? Towarzyszymy Emmie w jej wspomnieniach i aktualnych przeżyciach, niektóre z nich nakładają się i zapętlają jak refren piosenki o pragnieniu ukojenia i wolności. Przeszkadza temu jednak lęk, ten długotrwały i oswojony, ale też nagły i paraliżujący. Zdradzisz, dlaczego Emmie tak trudno zbudować poczucie bezpieczeństwa?
Jej dzieciństwo naznaczyła choroba dwubiegunowa matki i brak ojca. Próbuje sobie to kompensować, podpatrując i „podkradając” inne matki. Ma na ich punkcie fioła. Poczucie zagrożenia towarzyszy jej także w dorosłości – czuje, że jeżeli puści gardę, wtedy coś się wydarzy. Musi więc pozostać czujna, musi funkcjonować w stanie lęku. Paradoksalnie ten lęk zapewnia jej poczucie normalności, bo jest oswojony. Niezależnie od tego, czy to będzie lęk przed katastrofą klimatyczną, czy śmiercią kota. Strategie, które stosuje, budując swoją tożsamość, rozsypują się jednak, kiedy rodzi dziecko. W relacji z nim musi być tak bardzo sobą, jak jeszcze nigdy nie była. Czasem wydaje jej się, że córka ma zdolność czytania jej myśli, że jest lustrem. Narodziny córki są więc katalizatorem zmiany.
Francuska filozofka, psychoanalityczka i feministka Luce Irigaray napisała m.in. o takiej relacji i takim stanie esej I jedna nie ruszy bez drugiej: „Oglądasz się w lustrze. A twoja matka już się w nim znajduje. A wkrótce twoja córka matka. Pomiędzy dwiema, kim jesteś?” (tłum. A. Araszkiewicz). Proces poszukiwania siebie i swojego miejsca w świecie sprawia, że Twoja bohaterka nie pozwala sobie na bycie sobą, „podkrada” scenariusze egzystencjalne, które są erzacem, surogatem, podróbką. Co daje, a co zabiera jej cudze i wyobrażone życie? Rzeczywistość jest dla niej aż tak nie do zniesienia?
To jest stawką tej powieści, odnaleźć siebie, swój głos, w zatrzęsieniu cudzych scenariuszy i klisz. W kontekście heteronormatywnej rodziny, specyficznej polskiej klasy średniej i mariażu emancypacji z patriarchatem. To punkt wyjścia do przemiany bohaterki, która jest zmęczona ludzkimi narracjami, a raczej ich mnogością, smogiem informacyjnym.
Telefon Emmy, po tym jak urodziła dziecko, zaczyna wydawać dziwne szumy, które ją niepokoją, ale z drugiej strony wprowadzają do jej życia jakiś „niezwykły” pierwiastek. Taki technologizm magiczny. Te dźwięki przypominają fale oceanu i budzą u niej skojarzenia z czymś ciekłym, wodnistością, biologicznością. Czymś, co nie jest opakowane ideologicznie, kapitalistycznie, historycznie, a największą wartością tych szumów jest to, że są pozbawione słów; są echem, które zaczyna narastać, więc paradoksalnie – własny głos objawia się za pośrednictwem technologii. Ewa Bińczyk w książce Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu pisze o postnaturze, o tym, że przestała być neutralna. Ma wymiar polityczny i aksjologiczny. Być może więc inaczej już się nie da, być może technologia to też nasza natura, a na pewno pośrednik w doświadczaniu natury.
Emma jest wolna, kiedy uczy się kochać córkę w tej rzeczywistości, w której tradycyjne formuły macierzyństwa już nie działają. Opisałam ten proces bardzo biologicznie, jakby ponownie ją urodziła, tym razem na swoich zasadach. Zwróć uwagę, że z synem nie ma takich problemów. To jest napięcie na linii kobiecej, o którym tak trafnie pisze Luce Irigaray.
Linia kobieca i linia rodowa, która jest też tytułem ostatniego rozdziału książki, łączy Twoje bohaterki ze światem nieludzkim, zwłaszcza z życiem (pod)wodnym. W tle mamy rozgrywającą się jakby niepostrzeżenie, codziennie, bez fajerwerków katastrofę klimatyczną. To nie przypadek, że tylko Emma i jej córka odczuwają skalę tych zmian dogłębnie, że to właśnie kobiecość jest tu sonarem i medium zmian. Myślisz, że kobiecość ma w sobie potencjał ratunkowy, dzięki któremu człowiek może przetrwać jako istota mimo wszystko słaba?
Często się zastanawiam, czy to było nieuniknione, czy antropocen był wpisany w ewolucję naszego gatunku. Wynalezienie ognia i związane z tym przygotowanie wysokobiałkowych posiłków, które rozwinęły nasz mózg, opowieści, które były trampoliną rozwojową, abyśmy mogli łączyć się w grupy większe niż 150 osób. Czy to, co było w ludziach wspaniałe, jednocześnie skazało naszą planetę na zagładę? Z jednej strony wydaje mi się, że wszyscy – mówiąc „my”, mam na myśli mieszkańców globalnej bogatej północy – jesteśmy uwikłani, naprawdę musimy się postarać, aby pozostać niewinni, kiedy mówimy o antropocenie. Z drugiej strony mam poczucie, że kryzys klimatyczny to kuzyn patriarchatu. Na eko-lęki szczególnie narażone są dzieci, kobiety w ciąży czy w połogu. Badania mówią ogólnie o rodzicach małych dzieci, ale w sposób aktywny postawę ekologiczną częściej przejawiają kobiety. Być może dlatego, że zachowania ekologiczne postrzegane są jako niemęskie. Potwierdzają to także badania aktywizmu ekologicznego – 2/3 w grupie wiekowej poniżej 25. roku życia stanowią kobiety.
Czy jednak w tym przypadku „szczególnie narażone” to nie „szczególnie świadome”? Są to osoby, które widzą rzeczywistość taką, jaka jest, bez żadnych instytucjonalnych firan. To te, którym na chwilę otwiera się okno na świat, które mówią „król jest nagi”. W tym kontekście kobiecość jest medium zmian. Takim sonarem jest np. książka Niezatapialne. Czarny feminizm i ssaki morskie Alexis Pauline Gumbs, na którą składa się zbiór poetyckich rozważań, medytacji łączących kobiecość z podwodnymi istotami, od których możemy uczyć się mądrości i wrażliwości.
Myślę w tym kontekście też o dzieciach, może nie jako o sonarach zmian, ale jako istotach, które jeszcze nie przyswoiły zasad wychowania i kultury, które przypominają nam o biologiczności istnienia. Małe dzieci chcą spać z rodzicami, potrzebują nieustannej bliskości, a my na każdą ich potrzebę wymyślamy nowy technologiczny substytut. Także dlatego, że dzieci nie są tolerowane w przestrzeni publicznej i chcemy je w ten sposób wygłuszyć. Ja uważam, że problem Emmy dotyczy wielu osób w naszym społeczeństwie, dlatego w książce pada pytanie, czy w świecie AI w ogóle jest miejsce na dzieci? Trudno nam je zaakceptować, bo sami jako dzieci doznawaliśmy przemocy. I nie chodzi tylko o przemoc fizyczną, ale o tę symboliczną, o to całe „ryby i dzieci głosu nie mają”. To powiedzonko, które było sloganem wychowawczym dawnych pokoleń, można odwrócić – marzy mi się wyzwolenie zarówno dzieci, jak i zwierząt.
Chciałabym Cię jeszcze podpytać, ale tylko jeśli masz ochotę cokolwiek na ten temat powiedzieć, czy w pisaniu Złodziejki matek Twoje obserwacje oraz własne doświadczenia bycia jednocześnie kobietą, córką i matką bardziej pomagały, a może przeszkadzały w konstruowaniu świata przedstawionego? Interesuje mnie nie tyle aspekt autobiograficzny, ile stopień zanurzenia Twojego literackiego konceptu w realności i wyobraźni.
Myślę, że niemożliwe byłoby stworzenie tej powieści, gdyby nie moje doświadczenie macierzyństwa, ponieważ ten temat wcześniej po prostu mnie nie interesował. Nie chodzi więc o zerojedynkowe czerpanie szczegółów z mojego życia, bo dla przykładu nie doświadczyłam nigdy cesarki, ale o otaczanie się osobami z taką historią, życie w bańce matek. Pisząc książkę, uważnie śledziłam matczyne fora internetowe i ten zbiorowy lament, niemożność dogadania się z partnerem czy teściami; ból bycia matką w drugim dziesięcioleciu XX wieku chciałam wpisać w doświadczenie Emmy.
Narodziny dzieci sprawiły, że uważniej zaczęłam przyglądać się światu. Byłam pracoholiczką. Miałam pracę marzeń – byłam wydawczynią. Kiedy zaszłam w drugą ciążę, skróciłam urlop macierzyński o pół roku i wróciłam do wydawnictwa. Nie potrafiłam żyć bez pracy. Emma powstała więc z mojej fantazji o kobiecie niepracującej, a dokładniej – pracującej w domu (sformułowanie „urlop macierzyński” jest totalnie do wymianki!). Ta fantazja okazała się jednak mroczna.
Życie w skrajnościach, w monolitycznych bańkach, a zwłaszcza we własnych wyobrażeniach potrafi stać się niebezpieczne, prawda?
Oj tak. Na końcowym etapie pracy zdałam sobie sprawę, że Złodziejka matek stawia pytania o wspólnotę, choćby to była wspólnota termomixowa. Książka powstawała w popandemicznych czasach, kiedy relacje zaczęły się mocno cyfryzować. Nic tak dobrze nam nie robi jak rozmowa z drugim człowiekiem face to face, ale dla młodszych pokoleń staje się to już momentami niemożliwe. Tę historię opowiedzą nam jednak sami. I może będzie działa się w świecie Minecrafta?