książki / POEZJE

Negatyw

Mariusz Grzebalski

Fragmenty książki Mariusza Grzebalskiego Negatyw.

Biuro Literackie

Kolacja filozofów

Ta cięż­ko zawie­szo­na
na kra­nie jak mokry płaszcz
szczu­pła dziew­czy­na, jej
mąż z napię­tym przez alko­hol
bęb­nem gło­wy, goto­wy roz­trzą­sać
bez koń­ca wyż­szość Pla­to­na
nad spo­łecz­ną nauką Hegla,
ten nie­wiel­ki wzro­stem, lecz sil­ny,
z hisz­pań­ską bród­ką aspi­rant
feno­me­no­lo­gicz­nej dro­gi Hus­ser­la,
a jed­no­cze­śnie han­dlarz zam­ka­mi,
ten zna­ją­cy rów­nie dobrze zapis
nuto­wy Sona­ty desz­czo­wej Cho­pi­na,
co kil­ka cie­kaw­szych frag­men­tów
kry­tyk Kan­ta na pamięć trzy­dzie­sto­la­tek,
ner­wo­wo zacze­su­ją­cy wło­sy na skro­ni,
ten krzy­wo uśmiech­nię­ty, teraz
bar­dzo zmę­czo­ny, były mary­narz,
obec­nie zwo­len­nik ZEN i „nie­miec­kie­go
kie­run­ku” w filo­zo­fii; czy znaj­dzie się
dla nich pędzel na mia­rę któ­re­goś
z mistrzów reali­zmu, goto­wy
oddać ich, sie­dzą­cych w czuj­nym
sku­pie­niu nad butel­ką wód­ki,
czy będzie to tyl­ko seryj­nie
pro­du­ko­wa­ny apa­rat foto­gra­ficz­ny
japoń­skiej fir­my Kodak, spraw­ny
mecha­nizm, zna­ją­cy pamięć
szcze­gó­łu, lecz uboż­szy o jeden,
naj­istot­niej­szy wymiar?


Brzytwa

Nie wia­do­mo skąd ani po co przy­by­ła,
kobie­ta pod­nio­sła ją z zie­mi na wła­sną zgu­bę.

Leżąc pod sto­pa­mi, wyglą­da­ła jak cień reki­na
skra­da­ją­cy się nie­po­strze­że­nie do ser­ca ofia­ry.

Może była posłań­cem z raju
albo Clin­tem Eastwo­odem gra­ją­cym upa­dłe­go anio­ła.

Nikt nie domy­ślił się, że mogą być razem:
brzy­twa, ręka­wicz­ki i papie­ros w ustach zło­czyń­cy.


Errata

Lato, sam­cza krew ude­rzy­ła
do mojej gło­wy – piszę listy,
któ­rych nikt nie prze­czy­ta,
wymy­ślam, szu­kam nie­obec­nych,
z któ­ry­mi mógł­bym poroz­ma­wiać
i dowie­dzieć się, że ja to nie ja,
bo umar­łem daw­no temu i nie­ży­we­go
wyło­wio­no mnie z rze­ki.

Tym­cza­sem mamy któ­re­goś lip­ca,
palę kolej­ne­go papie­ro­sa,
chciał­bym się gdzieś wybrać,
ale nie mogę się ruszyć z miej­sca –
czas szyb­ko mija, bóg nie zstą­pił,
a popiel­nicz­ka to jedy­ne kró­le­stwo
umar­łych, jakie jest pod ręką.

Eski­mo­si potra­fią liczyć tyl­ko
do dwu­dzie­stu – takim dobrze.
Świat mają pro­sty, coś się zaczy­na,
coś koń­czy. Mnie nauczo­no liczyć
do nie­skoń­czo­no­ści, więc liczę,
nie wyrzu­cam mebli przez okno,
sie­dzę, palę, jestem spo­koj­ny.


Porównanie

Trud­no, że jedy­nym porów­na­niem,
jakie przy­cho­dzi mi do gło­wy,
jest sika­ją­ca kobie­ta. Widzę ją,
jak kuca w roz­kro­ku na bla­sze
przy­stan­ku, przy­no­sząc sobie ulgę.

Nie potra­fię powie­dzieć nic mądre­go,
mam pro­ble­my z komu­ni­ka­cją,
sto­ję i mar­z­nę; mocz leci z góry,
jak pinez­ki do pusz­ki na gwoź­dzie,
zbyt gło­śno, żeby nie sły­szeć.

Nic dziw­ne­go, że tak się dzie­je –
bło­to mlasz­cze, krew pły­nie
z pal­ca gru­be­go jak odwłok roba­ka.
Mam nie­speł­na czter­dzie­ści minut,
żeby cię zna­leźć przed wyjaz­dem.


Negatyw

W tej chwi­li skła­dam się głów­nie
z żołąd­ka i czar­nych myśli,
bolą mnie ręce i zęby.
Cień w kolo­rze star­tych ziem­nia­ków
gęst­nie­je pod powie­ka­mi jak far­ba.
Chciał­bym wstać i wyjść,
posie­dzieć przez chwi­lę na kamie­niu,
posłu­chać jak tra­wa rośnie.
Niech zamiast miej­sca naprze­ciw
będzie dziu­ra wypeł­nio­na wia­trem,
niech geo­me­tra snu chwy­ci w ręce
papier ścier­ny albo zabi­je je dyk­tą.
Myślę o cie­płym darze two­jej skó­ry,
o wło­sach, w któ­rych mógł­bym zamiesz­kać.
Wio­zę zjeł­cza­ły wór cia­ła, po cichu,
jak zło­dziej; sły­szę: oddy­cha
w pal­cach jak kret.

O autorze

Mariusz Grzebalski

Urodzony w 1969 roku w Łodzi. Poeta, prozaik, redaktor. Studiował polonistykę i filozofię w Poznaniu. Były redaktor naczelny Ogólnopolskiego Dwutygodnika Literackiego „Nowy Nurt”. Obecnie redaktor w Wydawnictwie WBPiCAK. Laureat m.in. nagrody literackiej im. Kazimiery Iłłakowiczówny (za Negatyw, 1994), nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (za Ulicę Gnostycką, 1997), nagrody Ericha Burdy (2002). Mieszka w Dąbrówce koło Poznania.

Powiązania