debaty / ankiety i podsumowania

Akademickie rozrachunki z Marcinem, czyli „pasterz wersów” na polonistycznych salonach

Przemysław Kuliński

Głos Przemysława Kulińskiego w debacie "Wielki kanion".

strona debaty

Wielki kanion

Ten esej nie miał pra­wa powstać. Kie­dy po raz pierw­szy prze­czy­ta­łem infor­ma­cję o II edy­cji kon­kur­su „Kry­tyk z uczel­ni” i kie­dy już zapo­zna­łem się z tek­stem Prze­my­sła­wa Roj­ka oraz regu­la­mi­nem, to nabra­łem spo­rej nie­uf­no­ści w sto­sun­ku do Biu­ra Lite­rac­kie­go. Dla­cze­go? Pomy­śla­łem sobie, że gro­no pew­nych ludzi, pod płasz­czy­kiem chę­ci wyzwo­le­nia w Mło­dych buń­czucz­nych, może i bez­czel­nych sądów kry­tycz­no­li­te­rac­kich, pró­bu­je na siłę odgrze­wać sta­ry kotlet. Ileż to już mamy za sobą ankiet, arty­ku­łów zbio­ro­wych, indy­wi­du­al­nych dia­gnoz, pane­lów dys­ku­syj­nych, dys­ku­sji kore­spon­den­cyj­nych, któ­re na dobrą spra­wę sta­wia­ły przed sobą podob­ny pro­blem – pró­bę doko­na­nia bilan­su, komu tak napraw­dę nale­ży się miej­sce na Par­na­sie, a komu arty­stycz­na bani­cja; kto stał się pisa­rzem prze­ce­nio­nym, a kto prze­ciw­nie: wciąż pozo­sta­je nie­zau­wa­żo­nym; wresz­cie: kogo powin­no już nazy­wać się kla­sy­kiem, a dla kogo jedy­nie emble­mat „mete­oru na lite­rac­kim fir­ma­men­cie”.1

Ten esej nie miał pra­wa powstać. Dru­ga edy­cja kon­kur­su „Kry­tyk z uczel­ni” zosta­ła ogło­szo­na w stycz­niu tego roku, czy­li w kil­ka mie­się­cy po jed­nej z naj­bar­dziej zażar­tych dys­ku­sji w śro­do­wi­sku lite­rac­kim i kry­tycz­no­li­te­rac­kim, któ­rą wywo­łał tekst Andrze­ja Fra­nasz­ka pt. „Dla­cze­go nikt nie lubi nowej poezji”, wydru­ko­wa­ne­go w Gaze­cie Wybor­czej. Kra­kow­ski kry­tyk wło­żył przy­sło­wio­wy kij w mro­wi­sko naj­now­szej poezji pol­skiej, wypo­wia­da­jąc się w tonie gom­bro­wi­czow­skiej for­mu­ły: jak naj­now­sze ten­den­cje w poezji mają zachwy­cać, sko­ro jego nie zachwy­ca­ją. Oczy­wi­ście poja­wi­ły się gło­sy towa­rzy­szą­ce wypo­wie­dzi Fra­nasz­ka, w któ­rych pró­bo­wa­no zapro­wa­dzić nowy porzą­dek w lite­rac­kim (poetyc­kim) kano­nie. Pomy­śla­łem więc po raz wtó­ry: co mia­ła­by przy­nieść dla roz­wią­za­nia tych kwe­stii dys­ku­sja, któ­rą otwie­ra Biu­ro Lite­rac­kie, poza mobi­li­za­cją w sze­re­gach Mło­dych?

A jed­nak ten esej już powstał. Jakim pra­wem? Na począ­tek wyimek z tek­stu Prze­my­sła­wa Roj­ka:

(…) kto z nowych pol­skich pisa­rzy powi­nien zna­leźć swo­je trwa­łe miej­sce w kano­nie polo­ni­stycz­nych lek­tur?
Tak posta­wio­na kwe­stia może powo­do­wać wzru­sze­nie ramion: o co tu kru­szyć kopie, sko­ro od lat już pisa­rze tacy jak Kry­sty­na Miło­będz­ka, Mar­ta Pod­gór­nik, Andrzej Sosnow­ski, Mar­cin Świe­tlic­ki, Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki i Boh­dan Zadu­ra poja­wia­ją się w aka­de­mic­kich syla­bu­sach? Ale – po pierw­sze: czy zado­mo­wią się tam na dobre?

Clou cyto­wa­nej wypo­wie­dzi sta­no­wi posta­wio­ne pyta­nie o to, czy (i na jakich zasa­dach) dobrze dziś zna­ne nazwi­ska rodzi­mej lite­ra­tu­ry będą sta­no­wi­ły o swo­jej war­to­ści za rok, dwa, deka­dę, a nawet w kolej­nym poko­le­niu. Oczy­wi­ście, do histo­rii lite­ra­tu­ry moż­na prze­cież wejść na kil­ka spo­so­bów, nie­ko­niecz­nie za spra­wą wła­snej twór­czo­ści. Syl­la­bu­sy polo­ni­stycz­ne, o któ­rych wspo­mi­na Rojek, odno­to­wu­ją nazwi­ska, co do któ­rych nie ma pra­wie w ogó­le wąt­pli­wo­ści, że nale­ży im się tam miej­sce. Poza tym ist­nie­je jesz­cze kate­go­ria twór­ców, o któ­rych – przy­naj­mniej stu­dent polo­ni­sty­ki – winien pamię­tać ze wzglę­du na towa­rzy­szą­cy im roz­głos ówcze­snej kry­ty­ki, ale nie zawsze dzie­ła popeł­nio­ne przez nich wytrzy­ma­ły pró­bę cza­su. Wyróż­nił­bym jesz­cze jed­ną kate­go­rię, jaką lubię defi­nio­wać poprzez zapo­ży­cze­nie się u Dariu­sza Nowac­kie­go: „Postać i dzie­ło [nazwi­sko auto­ra], jeśli w ogó­le są waż­ne, a co do tego mam spo­ro wąt­pli­wo­ści, to przede wszyst­kim dla­te­go, że [tu: sto­sow­na argu­men­ta­cja]”. Lite­ra­tu­ro­znaw­stwo rów­na się obo­wią­zek, cza­sem nie­wdzięcz­ny, ale jed­nak obo­wią­zek.

Pier­wot­nie marzy­ło mi się napi­sa­nie szki­cu, w któ­rym wyru­go­wał­bym z kano­nu jakieś dobrze zna­ne nazwi­sko, a w to miej­sce posa­dził­bym Julię Szy­cho­wiak. Za tą poet­ką prze­ma­wia wie­le argu­men­tów, aże­by poświę­cić jej tego rodza­ju tekst – ale jesz­cze nie dziś. Idę na łatwi­znę, wiem, ale zda­ję się na pró­bę cza­su: nie­chaj Szy­cho­wiak jesz­cze coś wyskro­bie, poka­że, że moż­na jesz­cze odkle­ić emble­mat Miło­będz­kiej i pójść przy­naj­mniej o pół kro­ku dalej. Komu więc na sta­łe miej­sce w kano­nie polo­ni­stycz­nych lek­tur? Wybór padł na poetę, któ­re­go śle­dzę od lat, i odno­szę wra­że­nie, że trak­tu­je się jego twór­czość tro­szecz­kę po maco­sze­mu. Zna­ny, ale czy wła­ści­wie roz­po­zna­ny? Funk­cjo­nu­ją­cy w obie­gu lite­rac­kim, ale czy nale­ży­cie? Mar­cin Baran, bo o nim mowa, cią­gle pozo­sta­je defi­nio­wa­ny nie tyle przez swo­ją dyk­cję poetyc­ką, lecz pro­jek­ty, któ­rych był/jest współ­oj­cem: cza­so­pi­smo „bru­Lion” oraz anto­lo­gię Dłu­gie poże­gna­nie. Tri­bu­te to Ray­mond Chan­dler.2

A zatem jest w kano­nie, a jako­by go nie było. W tym szki­cu posta­wi­łem więc sobie za zada­nie pre­zen­ta­cję walo­rów poezji Mar­ci­na Bara­na, któ­re okre­śla­ją jego dyk­cję poetyc­ką, świa­to­po­gląd arty­stycz­ny, wraż­li­wość meta­fi­zycz­ną, a co za tym idzie: prze­ma­wia­ją za utrwa­le­niem na sta­łe jego twór­czo­ści w polo­ni­stycz­nym spi­sie lek­tur, a tak­że w rodzi­mym obie­gu czy­tel­ni­czym w ogó­le. Reto­ry­kę, jaką przy­ją­łem w tej roz­pra­wie, zawdzię­czam Roma­no­wi Hone­to­wi; powie­dział­bym, że to on „zała­twił mi spra­wę”. Oto sto­sow­ny frag­ment, w któ­rym doko­na­łem autor­skich wyróż­nień:

Poezję Mar­ci­na Bara­na cechu­je wszech­stron­ność tema­ty­ki (wier­sze o śmier­ci, waż­nych życio­wo miej­scach i doświad­cze­niach, ale tak­że doty­czą­ce codzien­nych, drob­nych spraw) oraz for­my (ten­den­cje kla­sy­cy­stycz­ne obok tur­pi­zmu i epa­to­wa­nia wul­gar­no­ścią). Mar­cin Baran jest tak­że wyróż­nia­ją­cym się spo­śród poetów poko­le­nia „bru­Lio­nu” twór­cą liry­ki miło­snej.3

I. Wszech­stron­ność tema­ty­ki

Anna Kału­ża w swo­jej recen­zji tomu Nie­mal cał­ko­wi­ta utra­ta płyn­no­ści pisze: „Naj­now­szy zbiór poety ‹‹Nie­mal cał­ko­wi­ta utra­ta płyn­no­ści›› jest dosyć obszer­ny, wie­lo­wąt­ko­wy i wie­lo­ję­zy­ko­wy”. Owa wie­lo­wąt­ko­wość to jed­na z naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­nych dla poety jako­ści. Rze­czy­wi­ście, Mar­cin Baran już od pierw­sze­go zbio­ru wier­szy dał się poznać jako twór­ca, któ­ry chęt­nie żon­glu­je moty­wa­mi zaczerp­nię­ty­mi z róż­nych obsza­rów kul­tu­ry. Bar­dzo czę­sto przy tym prze­ła­mu­je on zasa­dę poetyc­kie­go deco­rum: tema­ty poważ­ne otrzy­mu­ją popkul­tu­ro­we deko­ra­cje i na odwrót.

W tej poli­fo­nii zagad­nień poru­sza­nych przez auto­ra Desty­la­tu zwró­cił­bym jed­nak uwa­gę na pewien nurt pisa­nia, któ­ry odróż­nia go od więk­szo­ści jego kole­gów po pió­rze.
W „Pięć­dzie­siąt­ce”, swe­go rodza­ju posło­wiu do książ­ki Zebra­ne, poeta dopo­wia­da, że jego twór­czość oscy­lu­je wokół „wital­nej i escha­to­lo­gicz­nej inten­syw­no­ści”. Zaska­ku­ją­ce, ale bar­dzo rzad­ko kry­ty­cy otwar­cie wypo­wia­da­ją się o per­so­na­li­stycz­nych korze­niach wie­lu utwo­rów Mar­ci­na Bara­na. Bodaj jed­nym z naj­wdzięcz­niej­szych emble­ma­tów uży­wa­nych przez śro­do­wi­sko lite­ra­tu­ro­znaw­cze jest „pisar­stwo egzy­sten­cjal­ne”. Poję­cie rów­nie peł­ne, co puste. War­to więc pod­kre­ślić, że wie­le wier­szy Bara­na nie­wąt­pli­wie prze­ni­ka myśl stric­te per­so­na­li­stycz­na, szcze­gól­nie w wyda­niu mounie­row­skim. Klu­czo­wa wyda­je się tutaj kate­go­ria toż­sa­mo­ści, defi­nio­wa­nie isto­ty czło­wie­czeń­stwa poprzez zwrot w sto­sun­ku do dru­gie­go czło­wie­ka. Mounier tak pisze o tym:

Oso­ba ist­nie­je, tyl­ko zwra­ca­jąc się ku dru­gie­mu czło­wie­ko­wi, tyl­ko przez dru­gie­go czło­wie­ka może sie­bie poznać, tyl­ko w dru­gim czło­wie­ku może sie­bie odna­leźć.

Autor Gni­ją­cej wisien­ki w jed­nym ze swo­ich wier­szy tłu­ma­czy wprost: „naszym cia­łom zawdzięczamy/ chwi­le pewności/ sie­bie”. Doświad­cze­nie nie tyle cie­le­sno­ści, co po pro­stu: dru­gie­go czło­wie­ka, sta­je się wykład­ni­kiem ist­nie­nia „ja”. Jesz­cze wyraź­niej zazna­cza się ten układ na przy­kła­dzie wier­sza „Spo­koj­na miłość”:

Ale gdy­bym cię nie miał – nie
było­by mnie. Teraz nie mam cie­bie, zatem
i mnie nie ma.

Z kolei w „O miło­ści” zapi­su­je:

To się dzie­je (…)
Pomię­dzy mną a uczy­nio­ny­mi nie z pro­chu lecz z kości.
(…)
Z ich ciał ukła­dam miłość, lęk i sło­wa.

W wie­lu utwo­rach poja­wia się tak­że postać Boga, któ­ry sta­je się part­ne­rem w dia­lo­gu lub ele­men­tem lirycz­ne­go mono­lo­gu. Nie­jed­no­krot­nie wier­sze Bara­na sta­no­wią egzem­pli­fi­ka­cje roman­tycz­ne­go dys­kur­su z Bogiem. Nie bez przy­pad­ku więc naj­bli­żej mu w jego per­so­na­li­stycz­nym nur­cie poezji do twór­czo­ści Nor­wi­da. Ten arty­stycz­ny patro­nat widać tak­że w pew­nych chwy­tach języ­ko­wych, stra­te­giach poetyc­kie­go opra­co­wa­nia tema­tu (jak choć­by w wier­szach: „Nie-pamięć”, „Nada­rem­no” czy „Bez, ogró­dek”). Ta łatwość, z jaką moż­na popro­wa­dzić linię pomię­dzy Nor­wi­dem a Bara­nem, sta­no­wi o nie­pod­ra­bial­nej jako­ści tej poezji, tak róż­nej od współ­cze­snych auto­ro­wi Tane­ro.

Jeże­li zatem Piotr Śli­wiń­ski mówił o tym, że dziś naj­bli­żej do roli roman­tycz­ne­go wiesz­cza Mar­ci­no­wi Świe­tlic­kie­mu, gdzie zatem będzie miej­sce „nor­wi­do­zu­ją­ce­go” („nor­wi-dozu­ją­ce­go”?) Mar­ci­na Bara­na?

II. For­ma

Mar­cin Baran – jak mało któ­ry współ­cze­sny mu poeta – sku­tecz­nie wyko­rzy­stu­je kla­sycz­ne gatun­ki poetyc­kie, jak i stwa­rza prze­strzeń dla zaist­nie­nia nowych form arty­stycz­ne­go wyra­zu. Reali­za­cja for­mal­nych pomy­słów cza­sa­mi zazna­cza się się już na pozio­mie budo­wy całych zbio­rów wier­szy, jak choć­by mia­ło to miej­sce w przy­pad­ku Zabie­gów miło­snych, któ­rych kom­po­zy­cja inspi­ro­wa­na jest muzycz­ną nomen­kla­tu­rą (poja­wia­ją się: waria­cje, opar­cie na moty­wach, koda). Z kolei Desty­lat, choć „wypre­pa­ro­wa­ny” z wcze­śniej już publi­ko­wa­nych utwo­rów, w dużej mie­rze zbu­do­wa­ny jest jak księ­ga afo­ry­zmów, auto­cy­ta­tów i auto­tra­we­sta­cji.

W dorob­ku twór­czym Bara­na moż­na wyróż­nić kil­ka cie­kaw­szych pro­po­zy­cji roz­wią­zań arty­stycz­nych, w któ­rych część utwo­rów sta­no­wi aktu­ali­za­cję cech gatun­ko­wych form kla­sycz­nych, inne zaś roz­sze­rza­ją seman­tycz­ny kod wypo­wie­dzi. I tak oto nale­ży odno­to­wać przy­kła­dy:

• sone­tu („Przy­spo­so­bie­nie nie­pi­śmien­ne”),
• pio­sen­ki („Vox popu­li. Vox Dei”),
• poema­tu („Bóg raczy wie­dzieć”),
• pro­zy poetyc­kiej (bodaj cały zbiór Pro­zak lirycz­ny),
• słu­cho­wi­ska („Jacek i Agat­ka”),
• som­ma­riu­sza („Som­ma­riusz, czy­li histo­ria trzy­na­stu dosłow­nych ciał”),
• sno­pi­su („Sno­pi­sy”).

Jest to oczy­wi­ście lista nie­peł­na, ale w spo­sób prze­kro­jo­wy poka­zu­ją­ca ela­stycz­ność for­mal­nych zabie­gów Mar­ci­na Bara­na w kodo­wa­niu poetyc­kie­go prze­ka­zu. Trze­ba przy­znać, że z powo­dze­niem uda­je mu się odno­wić for­mę poema­tu dydak­tycz­ne­go czy pro­zy poetyc­kiej, gatun­ków, któ­re ze wzglę­du na banal­ny, nie­jed­no­rod­ny roz­wój wier­sza wol­ne­go, w pew­nym sen­sie ule­gły dez­ak­tu­ali­za­cji.

Bar­dzo czę­sto autor Pro­za­ka lirycz­ne­go się­ga po motyw pogrą­że­nia w śnie, zasy­pia­nia, som­nam­bu­li­zmu. Widać to na przy­kła­dzie takich wier­szy jak: „Sen­ne wło­skie przed­po­łu­dnie”, „Sen­ne namięt­no­ści kla­so­we”, „Z notat­ni­ka mor­fi­ni­sty”. Baran idzie jed­nak o krok dalej i sta­ra się opra­wić sen­ne fan­ta­zje w nowe ramy gatun­ko­we (a może to jedy­nie zręcz­ny chwyt?). Dostrzec to moż­na na przy­kła­dzie wymie­nio­nych już wcze­śniej: som­ma­riu­sza i sno­pi­su. Baran zatem kie­dy chce, kla­sy­cy­zu­je, kie­dy ma na to ocho­tę – szu­ka nowych roz­wią­zań w mate­rii poetyc­kie­go języ­ka. Ilu dziś takich tak świa­do­mych twór­ców moż­na wska­zać? Sądzę, że wca­le nie tak wie­lu, jak­by się mogło zda­wać.

III. Liry­ka miło­sna

O chy­ba naj­bar­dziej lirycz­nej stro­nie Mar­ci­na Bara­na – jego wier­szach miło­snych – napi­sa­no już tak wie­le, że nie spo­sób powie­dzieć, aby nie zachwy­ca­ła. Jego ero­ty­ki chwa­li­ło  zarów­no śro­do­wi­sko kry­ty­ków, jak i twór­ców lite­ra­tu­ry z Agniesz­ką Osiec­ką na cze­le. Co jed­nak wyróż­nia ero­ty­ki Mar­ci­na Bara­na na tyle, aby moż­na było śmia­ło wpi­sać choć­by tę część jego twór­czo­ści na listę polo­ni­stycz­nych lek­tur obo­wiąz­ko­wych?

To, że kra­kow­ski poeta bar­dzo chęt­nie podej­mu­je motyw sztu­ki kocha­nia, zazna­cza się już na pozio­mie lek­sy­kal­ne­go zuży­cia jed­no­stek. W prze­pro­wa­dzo­nej prze­ze mnie pró­bie, w któ­rej uwzględ­ni­łem wyko­rzy­sta­nie słów: „miłość” oraz „kochać” (tak­że ich homo­ni­mów), nali­czy­łem dwa­dzie­ścia sześć utwo­rów, w któ­rych te poja­wia­ją się; dla porów­na­nia: zbiór Zebra­ne mie­ści w sobie aż dwie­ście sie­dem­dzie­siąt utwo­rów. Oczy­wi­ście, ten drob­ny prze­gląd nie obej­mu­je wier­szy, któ­re in exten­so nale­ża­ło­by trak­to­wać jako ero­ty­ki. Jaka w zasa­dzie jest więc miłość opi­sy­wa­na przez Maci­na Bara­na? Zaska­ku­ją­ca jest przede wszyst­kim zmy­sło­wość jego wier­szy. Naj­czę­ściej pod­miot mówią­cy jest męż­czy­zną (rza­dziej, ale jed­nak poja­wia­ją się ero­ty­ki z kobie­cym „ja” lirycz­nym), któ­ry nie­rzad­ko inten­sy­fi­ku­je doświad­cze­nie kobie­cej cie­le­sno­ści. Pod­miot lirycz­ny wier­szy miło­snych Bara­na przyj­mu­je opty­kę per­so­na­li­stycz­ne­go defi­nio­wa­nia wła­sne­go „ja” poprzez inne „ja” („Jestem przez two­je usta i pier­si”; „Ale gdy­bym cię nie miał – nie było­by mnie”).

Baran mie­rzy się rów­nież z tema­ty­ką miło­sne­go roz­cza­ro­wa­nia, zdra­dy, cie­le­sne­go nie­speł­nie­nia. W tej kate­go­rii znaj­du­ją się takie wier­sze, jak choć­by „Qrwi­do­ły męskich serc”, któ­re są repre­zen­ta­tyw­nym przy­kła­dem dla jego twór­czo­ści: iro­nicz­nej, peł­nej warsz­ta­to­wej wir­tu­oze­rii, inge­ren­cji w war­stwę lek­sy­kal­ną i gra­ma­tycz­ną języ­ka. Wie­le jed­nak z utwo­rów bywa mniej lub bar­dziej dale­ki­mi remi­ni­scen­cja­mi mistrzów z poprzed­nich epok („Opis stra­co­ne­go kobie­ce­go cia­ła” a „Ero­tyk współ­cze­sny” Róże­wi­cza) lub są po pro­stu wtór­ne w sto­sun­ku do twór­czo­ści współ­cze­snych Bara­no­wi.4

Alek­san­der Rozen­feld, wespół z Jadwi­gą Gra­barz, wydał przed paro­ma laty tomik Bzyk. Wier­sze nie dla dzie­ci. Mówił wte­dy, że daje mło­dym ludziom „nowy, odświe­żo­ny język miło­sny”. Rozen­feld w kano­nie polo­ni­stycz­nych lek­tur raczej nie poja­wia się, i dłu­go jesz­cze nie zawi­ta tam, nawet dzię­ki jego odważ­nie nazwa­nej książ­ce poetyc­kiej. Ale Mar­ci­na Bara­na w ten kanon wci­snąć nale­ży. Nawet jeśli ktoś będzie krę­cił nosem na jego pro­zy poetyc­kie, jego filo­zo­ficz­no-reflek­syj­ne wier­sze, jego „kla­sy­cy­zu­ją­ce” utwo­ry, to jed­nak ero­ty­kom Bara­na trud­no odmó­wić naj­wyż­sze­go kunsz­tu. Zarzu­ca­łem mu, że w nie­któ­rych z nich naj­czę­ściej łatwo roz­po­znać moder­ni­stycz­ne kal­ki, ale w ogól­nym roz­ra­chun­ku epa­tu­ją języ­kiem nie­ba­nal­nym, wyso­ce wysu­bli­mo­wa­nym i pozba­wio­nym nachal­nej zmy­sło­wo­ści.

Pod­su­mo­wa­nie? Bar­dzo sku­tecz­nie uda­ło mi się wymi­gać od odpo­wie­dzi na pyta­nie o zmia­ny w meto­dzie dobie­ra­nia polo­ni­stycz­nych lek­tur dla stu­den­tów. Mój głos w tej spra­wie jest na tyle nie­wy­kształ­co­ny, że nie wniósł­by nicze­go ory­gi­nal­ne­go do wąt­ku, któ­ry – jak mnie­mam – podej­mą za mnie inni. Nie mam jasne­go, spre­cy­zo­wa­ne­go pomy­słu na to, jak Mar­ci­na Bara­na na sta­łe wpro­wa­dzić do kano­nu, nie tyl­ko takie­go, o któ­rym mowa w kon­kur­so­wym regu­la­mi­nie, bo prze­cież kanon polo­ni­stycz­nych lek­tur posia­da wie­le punk­tów stycz­nych z kano­nem ksią­żek, któ­re uwa­ża się za obo­wiąz­ko­we w czy­tel­ni­czym obie­gu w ogó­le. Bazu­ję wyłącz­nie na prze­ko­na­niu, że ta poezja ma za dużo walo­rów, zbyt wie­le argu­men­tów prze­ma­wia za nią, aby nie znał jej jaki­kol­wiek stu­dent polo­ni­sty­ki, przy­naj­mniej ten, któ­ry koń­czy te stu­dia z tytu­łem licen­cja­ta w kie­sze­ni. Pro­blem bowiem nie leży w więk­szej mie­rze po stro­nie tego czy owe­go Bla­dacz­ki. Naj­waż­niej­sze sta­je się kry­tycz­ne myśle­nie na mia­rę Gał­kie­wi­cza, i albo taki Gał­kie­wicz zacznie się zachwy­cać tym, co mu się pod­su­wa, albo nie. Dok­tor Paweł Bohu­sze­wicz z Uni­wer­sy­te­tu Miko­ła­ja Koper­ni­ka w Toru­niu powia­da, że nie nale­ży więc niko­mu się kła­niać, choć­by­śmy mie­li do czy­nie­nia z bez­względ­ną reto­ry­ką, że Miłosz, Gom­bro­wicz, Zaga­jew­ski czy Róże­wicz wiel­kim pisa­rzem był. Nie mam wąt­pli­wo­ści co do takiej posta­wy. Tak jak nie mam wąt­pli­wo­ści, że Mar­ci­no­wi Bara­no­wi choć­by aka­de­mic­kie, polo­ni­stycz­ne, kano­nicz­ne – i Bóg raczy wie­dzieć jakie jesz­cze – ski­nie­nie gło­wy nale­ży się.


[1] Sam autor niniej­sze­go tek­stu poku­sił się nie­gdyś o prze­pro­wa­dze­nie podob­nej ankie­ty. Posta­wio­ne w niej pyta­nia brzmia­ły: 1. Któ­rych pisa­rzy pol­skich debiu­tu­ją­cych po roku 1989 uwa­ża Pan za prze­ce­nio­nych lub nie­do­ce­nio­nych? 2. Któ­ra z obec­nie przy­zna­wa­nych nagród lite­rac­kich w Pol­sce – Pana zda­niem – naj­le­piej pro­mu­je pol­ską lite­ra­tu­rę naj­now­szą? Dla­cze­go? Głos w niej zabra­li m.in.: Roman Honet, Justy­na Sobo­lew­ska, Szy­mon Klo­ska, Mar­cin Sen­dec­ki, Piotr Macie­rzyń­ski i inni.
[2] Pamię­tam jed­nak zaję­cia z lite­ra­tu­ry naj­now­szej, na któ­re uczęsz­cza­łem na Wydzia­le Filo­lo­gicz­nym UMK w Toru­niu. Zapy­ta­łem moje kole­żan­ki z gru­py ćwi­cze­nio­wej: „Sły­szysz ‹‹bru­Lion››, myślisz o…?” Imię Mar­cin padło kil­ka­na­ście razy, lecz ani razu obok nazwi­ska Bara­na.
[3] Frag­ment noty bio­gra­ficz­nej pocho­dzą­cej z: Anto­lo­gii nowej poezji pol­skiej 1990- 2000, zre­da­go­wa­nej przez Roma­na Hone­ta i Mar­ci­na Czy­żow­skie­go.
[4] Jaro­sław Klej­noc­ki twier­dził, że Mar­ci­no­wi Bara­no­wi w opi­sie uczuć może dorów­nać jedy­nie Jacek Pod­sia­dło, jeśli tyl­ko uda­je mu się zapa­no­wać nad roz­wle­kłą fra­zą. Podo­bień­stwo jed­nak mię­dzy jed­ną i dru­gą twór­czo­ścią ero­tycz­ną to temat na osob­ną roz­pra­wę, zaś w zda­niach typu: „Przy­sze­dłem wysi­kać swo­je ser­ce” („Bóg raczy wie­dzieć”) brzyd­ko pach­nie nie tyle szczy­na­mi, co kal­ką z Świe­tlic­kie­go.

O AUTORZE

Przemysław Kuliński

Urodzony w 1991 roku. Student filologii polskiej na UMK w Toruniu. Pochodzi z Klein Butzig (Małego Buczka). W młodości był laureatem dwóch konkursów ogólnopolskich, w dziedzinie poezji i krytyki literackiej. Karol Maliszewski napisał o nim w swoich Pocztówkach literackich, że w kilku jego utworach widzi potencjał i „chciałby w niego uwierzyć”. Tego się dziś trzyma.