debaty / ankiety i podsumowania

Fantastyczne (nie)pozrozumienie

Marcin Waincetel

Głos Marcina Waincetla w debacie "Wielki kanion".

strona debaty

Wielki kanion

Łatwo jest dostrzec nie­do­okre­ślo­ne gra­ni­ce, któ­re two­rzą dziś kon­tu­ry na mapie świa­ta. Trud­niej jed­nak zro­zu­mieć róż­ni­ce powo­du­ją­ce wsze­la­kie bli­zny – etnicz­ne, moral­ne, czy­sto ludz­kie, jaw­nie poli­tycz­nie. Sądzę, że taka meta­fo­ry­ka stra­ty bądź też prze­mia­ny może oka­zać się pomoc­na tak­że przy opi­sie two­rów słow­nych. Dla­cze­go? Lite­ra­tu­rę przede wszyst­kim się opo­wia­da, doświad­cza, utrwa­la języ­kiem za pomo­cą zna­ków, któ­re, choć naj­czę­ściej tłu­ma­czo­ne na anglo­sa­skie, to zawsze pozo­sta­ją nasze, rodzi­me. Idee trans-wie­lo-mul­ti-kul­tu­ro­wo­ści sta­ją się coraz czę­ściej wytar­tym, być może coraz mniej aktu­al­nym, bo nie­jed­no­znacz­nym hasłem. Tak­że za spra­wą sztu­ki pisa­nej – uni­wer­sal­nej, ale i kon­kret­nej w eks­po­no­wa­niu sytu­acji.

A czy rozu­mie­my, jak dale­ce moż­na posu­nąć się w prze­no­śni potrzeb­nej do prze­two­rze­nia nie­wy­god­nych cza­sem prawd, rewi­do­wa­nia wła­snych poglą­dów? Czy kanon, obec­nie czę­sto utrwa­la­ny przez bunt wobec rodzi­me­go fol­war­ku, musi być koniecz­nie two­rzo­ny na grun­cie anar­chi­stycz­nej potrze­by kon­te­sta­cji? Na nie­co podob­nej zasa­dzie mło­da Pani dra­ma­turg może osią­gnąć suk­ces poprzez opi­sy­wa­nie nie zawsze prze­cież sza­rej rze­czy­wi­sto­ści, książ­ki kate­go­ry­zo­wa­nej póź­niej jako „pierw­sza pol­ska powieść dre­siar­ska”. Kto i po co uży­wa tak efek­ciar­skich nazw? Tak oto kry­ty­cy zachwy­ca­ją się póź­niej oczy­wi­sto­ścia­mi, praw­dą prze­fil­tro­wa­ną przez wraż­li­wość mło­dej i zbun­to­wa­nej. To praw­da, że nie moż­na jej odmó­wić odwa­gi w zaba­wie lite­rac­ką for­mą, trud­no jed­nak wska­zać coś wię­cej poza buń­czucz­ną kre­acją Sil­ne­go, nomen omen, pro­ta­go­ni­sty Woj­ny pol­sko-ruskiej pod fla­gą bia­ło-czer­wo­ną.

A może czas się w koń­cu wyci­szyć, otwo­rzyć na dia­log i zro­zu­mieć potrze­by opo­wie­ści nostal­gicz­nej, cza­sem nie­wy­god­nej, ale w tej prze­ko­rze suge­styw­nej. Idzie o bunt, któ­ry może być kon­struk­tyw­ny. Mozai­ko­wa lite­ra­tu­ra utka­na ze świe­że­go surow­ca bazu­ją­ce­go na war­stwie pol­skiej histo­rii, ele­men­tów z laty­no­skie­go reali­zmu magicz­ne­go, jed­nost­ko­wych roz­wa­żań, nie­sa­mo­wi­tych legend o muzy­kach z Rów­ni­ny Radom­skiej. Nie­ty­po­wo, bo fan­ta­stycz­nie.

Chcąc wska­zać dro­gę, któ­rą od jakie­goś już cza­su wyty­cza Wit Szo­stak, muszę jed­nak uczci­wie nad­mie­nić, że tak­że mój prze­wod­nik na tym nowym lite­rac­kim gościń­cu sam szu­ka wła­sne­go hory­zon­tu wraż­li­wo­ści. Rozu­miem i doce­niam jego pró­bę wewnętrz­ne­go podzia­łu – na twór­cę bele­try­sty­ki i filo­zo­fa, aka­de­mic­kie­go nauczy­cie­la. Stąd też Wit Szo­stak to tyl­ko jed­na poło­wa praw­dy. Uta­len­to­wa­ny lite­rat koja­rzo­ny przez nie­któ­rych z fan­ta­sty­ką, owym gatun­kiem popu­lar­nym, ale wyda­je się, że wciąż nie do koń­ca doce­nia­nym, sta­ra się jed­nak odcza­ro­wać nie­po­ro­zu­mie­nia. Opo­wie­dzieć naszą histo­rię, bądź też jej mały frag­ment, w zupeł­nie innej for­mie.

Dostrzec kanion wypeł­nio­ny ludo­wo­ścią, prze­peł­nio­ny mitem, pamię­cią o war­to­ści rodzi­ny i histo­rycz­nych, trau­ma­tycz­nych losach. Szo­stak, któ­ry w Obe­rkach do koń­ca świa­ta wprost zakli­na rze­czy­wi­stość, opo­wia­da­jąc o dzie­jach muzycz­ne­go rodu Wichrów, two­rzy języ­ko­wą melo­dię przy­wo­dzą­cą na myśl nostal­gię, ale i nowo­cze­sność. Tak sty­li­zo­wa­nej gawę­dy z for­mą będą­cą ponie­kąd zryt­mi­zo­wa­ną bal­la­dą, bra­ku­je dziś w naszej czy­tel­ni­czej per­cep­cji. Wspo­mi­na­my dziś wieś prze­my­co­ną w sło­wach Wyspiań­skie­go, Orzesz­ko­wej czy Rey­mon­ta. Lite­rac­kie obra­zy są jed­nak coraz bar­dziej wybla­kłe, a pamięć nale­ży prze­cież pie­lę­gno­wać.  Tak jak czy­nią to ponię­kad muzy­kan­ci z opo­wie­ści Szo­sta­ka. Dosłow­nie i w prze­no­śni.

O świe­cie moż­na mówić ina­czej niź­li tyl­ko z repor­ter­ską rze­tel­no­ścią. Magia lite­ra­tu­ry i bada­nie mitu, fun­da­men­tal­ne­go spo­so­bu rozu­mie­nia świa­ta, może prze­ja­wiać się tak­że za spra­wą pod­kre­śle­nia tego, co cza­row­ne. Obe­rki do koń­ca świa­ta czy­nią w to spo­sób nie­by­wa­le wręcz deli­kat­ny, a przez to pocią­ga­ją­cy. Zatrzeć gra­ni­ce, zabliź­nić rany. Fan­ta­stycz­nych nie­po­ro­zu­mień bra­ko­wać nie będzie, dzię­ki nim otwo­rzy się jed­nak arty­stycz­na prze­strzeń z kry­ty­kiem jako tłu­ma­czem lite­rac­kich doświad­czeń. Niech lite­rac­kie scy­sje będą zatem jed­nak posze­rzo­ne. O to, co nasze, o to, co magicz­ne.

O AUTORZE

Marcin Waincetel

Urodzony w 1991 roku. Kulturoznawca, obecnie zajmujący się filologią polską na uniwersytecie w rodzinnym Wrocławiu. Współpracownik portalów Poltergeist i Paradoks, publikuje na łamach „Coś na progu” oraz popkulturalnego blogu cdprojektu. Kocha X Muzę, choć równie silnym uczuciem darzy komiks, literaturę i nowe media. Laureat ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów na recenzje filmowe.