debaty / ankiety i podsumowania

Kanon: wartość, estetyka, prawda

Zuzanna Sala

Głos Zuzanny Sali w debacie "Wielki kanion".

strona debaty

Wielki kanion

Jerzy Jarzęb­ski pisał w Ape­ty­cie na prze­mia­nę o trzech rodza­jach lite­rac­kie­go kano­nu. O nie­wzbu­rzo­nym, zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nym i popar­tym wie­lo­ma auto­ry­te­ta­mi gma­chu kul­tu­ry, o indy­wi­du­al­nym, kapi­ta­li­stycz­nym super­mar­ke­cie lite­ra­tu­ry i o kano­nie jako o narzę­dziu kształ­to­wa­nia sche­ma­tów socjo­lo­gicz­nych. Roz­wa­żań zna­ne­go kry­ty­ka pod­wa­żać nie zamie­rzam, pisał on bowiem o kano­nie uję­tym od pod­staw – głów­nie poprzez kla­sy­ki sztu­ki. Kanon, któ­ry two­rzy się dziś, tym pra­wom jed­nak pod­le­gać nie może. Przede wszyst­kim współ­cze­sna war­tość lite­rac­ka nie może opie­rać się na obiek­tyw­nym auto­ry­te­cie. Dla­cze­go? Bo zza węgła wyło­ni się ktoś, kogo ten „obiek­tyw­ny” auto­ry­tet obu­rza, dys­kry­mi­nu­je i ponie­wie­ra. Ponie­waż (na przy­kład) auto­ry­te­tem jest bia­ły hete­ro­sek­su­al­ny męż­czy­zna. Obra­ca­ją­cy się w dys­kur­sie patriar­chal­nej poety­ki i źle inter­pre­tu­ją­cy czu­łe kobie­ce zma­ga­nia z for­mą, któ­re odbie­ra jako prze­kom­bi­no­wa­nie zaha­cza­ją­ce o gra­fo­ma­nię. Albo na odwrót: auto­ry­te­tem oka­że się woju­ją­ca star­sza femi­nist­ka, któ­ra zakrzyk­nie, że nie każ­dy był kie­dyś małą dziew­czyn­ką i zdep­ta uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go spo­łecz­nie bia­łe­go hete­ro­sek­su­al­ne­go męż­czy­znę. Auto­ry­te­tem może być rów­nież uzna­ny kra­kow­ski pro­fe­sor, zachwa­la­ją­cy w swych blur­bach tomi­ki obfi­tu­ją­ce w pra­wi­co­we, posmo­leń­skie stro­fy, lecz rów­nym mu oka­zać się może squ­ato­wy poeta. Nikt nie jest w sta­nie – i nie jest to moja autor­ska myśl, choć auto­ra nie pomnę – narzu­cić całe­mu poko­le­niu swo­je­go patrze­nia na świat, swo­ich war­to­ści, swo­jej este­ty­ki. Te cza­sy się już skoń­czy­ły, a socjo­lo­gicz­ne poję­cie poko­le­nia w bada­niach nad naj­now­szą lite­ra­tu­rą wyda­je się być bez­u­ży­tecz­ne. Tę bez­u­ży­tecz­ność zapo­cząt­ko­wa­ły chy­ba femi­nist­ki, odda­jąc głos nie­me­mu i jed­no­cze­śnie styg­ma­ty­zu­jąc naj­pow­szech­niej­sze i naj­bar­dziej miesz­czą­ce się w kate­go­riach nor­my war­to­ści jako kul­tu­ro­wych tyra­nów.

Moż­na zacząć w tym miej­scu pseu­do­so­cjo­lo­gicz­ny wywód o koń­cu sub­kul­tur, o kul­cie wma­wia­nej sobie, a w rze­czy­wi­sto­ści wyima­gi­no­wa­nej indy­wi­du­al­no­ści, któ­ra prze­kła­da się na to, co w lite­ra­tu­rze uzna­je­my za war­to­ścio­we. I te wybo­ry (tak w życiu, jak i w książ­kach) są wybo­ra­mi tego, kim w głę­bi duszy wszy­scy jeste­śmy – war­szaw­skie­go hip­ste­ra. Syla­bu­sy zajęć z lite­ra­tu­ry po 1989 roku na wyż­szych uczel­niach, wspo­mnia­ne we wstęp­nia­ku Prze­my­sła­wa Roj­ka, zachwy­ca­ją róż­no­rod­no­ścią. I chy­ba nie będzie nie­praw­dą, jeśli powiem, że ich treść jest uza­leż­nio­na w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści od upodo­bań lub zain­te­re­so­wań badaw­czych samych pro­wa­dzą­cych. Popar­cia mery­to­rycz­ne­go poszu­kać moż­na w tak sze­ro­kiej gamie pism i teo­rii, że dopraw­dy – przy dobrej argu­men­ta­cji trud­no stwo­rzyć nie­spój­ny syla­bus! Czy jest pan/pani pro­fe­sor femi­nist­ką? Żydów­ką? gejem? Czy wie­rzy pan/pani w zamach smo­leń­ski? w kapi­ta­lizm? w post­hu­ma­nizm? Pstryk! Po takim kwe­stio­na­riu­szu powsta­je pro­fil zajęć. Do cze­go dążę? Bynaj­mniej nie do kry­ty­ki naucza­nia lite­ra­tu­ry po 1989 roku na wyż­szych uczel­niach. Jak wyżej napi­sa­łam – trud­no zna­leźć jedy­ną słusz­ną dro­gę. Czy zatem kanon lite­rac­ki w naszym uwspół­cze­śnio­nym wyda­niu to nie puste sło­wo, nie­pod­par­te żad­nym signie­fié? Aby odpo­wie­dzieć na to pyta­nie, wró­cę do przy­wo­ła­ne­go na samym począt­ku Jarzęb­skie­go, któ­ry pisał, że „kanon prze­dzierz­gnię­ty w towar stał się fak­tem, a jego uryn­ko­wie­nie dopro­wa­dzi­ło szyb­ko do zatra­ty, a przy­naj­mniej roz­my­cia wewnętrz­nej struk­tu­ry. Sprzy­jał temu nie tyl­ko spra­gnio­ny wciąż nowo­ści komer­cja­lizm, ale też, z jed­nej stro­ny, dzia­ła­nie mecha­ni­zmów demo­kra­cji, z dru­giej – ide­ały tole­ran­cji, naka­zu­ją­cej akcep­to­wać wszel­kie­go rodza­ju tre­ści i war­to­ści, jeśli tyl­ko pod­pi­su­je się pod nimi znacz­niej­sza gru­pa ludzi”.

I nie kłóć­my się z tym. Jeste­śmy demo­kra­ta­mi, jeste­śmy kapi­ta­li­sta­mi. Poeta, sto­wa­rzy­sze­nie, pismo lite­rac­kie, śro­do­wi­sko, impre­za – to wszyst­ko to z więk­szym lub mniej­szym sma­kiem skon­stru­owa­ne bran­dy. Z róż­ny­mi gru­pa­mi doce­lo­wy­mi, inny­mi stra­te­gia­mi marek. To wspa­nia­łe, prze­my­śla­ne zacho­wa­nia Świe­tlic­kie­go, któ­ry odma­wia nomi­na­cji do Nike (któ­rej, na Boga, i tak nie dosta­nie!), to popkul­tu­ro­we zaba­wy cele­bry­ty Wit­kow­skie­go, któ­ry wystę­pu­jąc w Ugo­to­wa­nych może i nie­co znie­sma­cza, ale z jaką gra­cją te błę­dy nad­ra­bia, kon­stru­ując luj­ków oraz swo­je – nie wol­no nam o tym zapo­mnieć – sza­fiar­skie sty­li­za­cje. Ach, to wresz­cie nawet Kon­rad Góra, któ­ry dosko­na­łą jest mar­ką i fan­ta­stycz­nie się odnaj­du­je na lite­rac­kim, kapi­ta­li­stycz­nym Par­na­sie. Nie chcia­ła­bym, aby te roz­wa­ża­nia zosta­ły potrak­to­wa­ne jako sar­ka­stycz­ne i wbi­ja­ją­ce szpil­ki. Pró­bu­ję jedy­nie dowieść tego ogrom­ne­go bólu, któ­ry towa­rzy­szy nam w prze­ży­wa­niu lite­ra­tu­ry, któ­ra wca­le nie jest wyspą huma­ni­stycz­nych ide­ałów w znisz­czo­nym moral­nie świe­cie. Nawet w przy­pad­ku lite­ra­tu­ry two­rzo­nej z myślą o auten­tycz­nych ide­ałach, trze­ba pamię­tać o tym, że (zgod­nie z Bar­the­sow­ski­mi postu­la­ta­mi inter­pre­ta­cyj­ny­mi) mniej waż­ne jest to, co poeta miał na myśli, a bar­dziej – kto i w jaki spo­sób jego poezję odbie­rze. A odbie­ra­na jest ona czę­sto jako wywo­łu­ją­ca este­tycz­ny zachwyt sko­ru­pa bez war­to­ści.

Postu­lu­ję w tym sza­leń­czym tek­ście odej­ście od dys­kur­su naiw­ne­go (jaki towa­rzy­szył na przy­kład roz­wa­ża­niom nad wszyst­ki­mi afe­ra­mi oko­ło nagro­dy lite­rac­kiej Nike). Postu­lu­ję rady­kal­ny kon­struk­ty­wizm. Kie­dy przed kil­ko­ma laty mia­łam oka­zję współ­pro­wa­dzić wywiad z Rahi­mem i Foku­sem – legen­dar­ny­mi w Pol­sce gwiaz­da­mi hip-hopu – na pyta­nie, czy są wiesz­cza­mi, odpo­wie­dzie­li bez waha­nia: tak. Bo to ich tek­sty ludzie recy­tu­ją z pamię­ci w fanow­skich hoł­dach, oni pisząc są arty­sta­mi i wyra­zi­cie­la­mi myśli naro­du. To oni nie potrze­bu­ją rekla­my w hiper­mar­ke­cie lite­ra­tu­ry. Na podob­nej zasa­dzie wygry­wa Wit­kow­ski, Góra, pod­sta­rza­ły Świe­tlic­ki. Wybie­ra­my ich, bo są dobrze skon­stru­owa­ny­mi mar­ka­mi. Kupu­je­my to, co sobą repre­zen­tu­ją, kupu­je­my ich magię. Jeste­śmy przy tym wszyst­kim war­szaw­ski­mi hip­ste­ra­mi – doko­nu­je­my teo­re­tycz­nie róż­no­rod­nych i zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­nych wybo­rów. Oka­zu­je się jed­nak, że gdy spoj­rzy się na nas z boku, z dystan­sem – kie­ru­je­my się tymi samy­mi sche­ma­ta­mi. Wybie­ra­my war­tość, este­ty­kę, praw­dę. Nie­waż­ne, że nasze war­to­ści, este­ty­ki i praw­dy się róż­nią mię­dzy sobą.

O AUTORZE

Zuzanna Sala

Ur. 1994, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Wiceredaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, kieruje wydawnictwem poetyckim o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Odrze”, „Stonerze Polskim”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej” czy „Wakacie”. Pochodzi z Bierutowa.