książki / POEZJE

Niepiosenki

Mariusz Grzebalski

Fragmenty książki Mariusza Grzebalskiego Niepiosenki, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Poezje" 4 maja 2009 roku.

Biuro Literackie

Jacyś ludzie

Dziś przede wszyst­kim śmie­ci,
puste butel­ki, lęk, zmę­cze­nie.
Jacyś ludzie dokądś jadą, jak każ­de­go dnia -
wca­le ich to nie bawi.

Na ostat­nim pię­trze kamie­ni­cy
znu­dzo­na dziew­czy­na
pró­bu­je dopro­wa­dzić do orga­zmu
pija­ne­go męż­czy­znę.
Teraz ty, mówi do kole­żan­ki,
wali się na fotel obok łóż­ka,
bie­rze do rąk gaze­tę,
prze­glą­da pro­gram tele­wi­zyj­ny.

Ktoś inny nie może zasnąć,
zapa­rza kawę,
sia­da do kom­pu­te­ra,
pisze list, czy­ta go po napi­sa­niu,
potem drze na drob­ne kawał­ki
i śmie­jąc się, wyrzu­ca do kosza.

Szczu­ry buszu­ją w naj­lep­sze w sta­rej rzeź­ni.

Wczo­raj para łabę­dzi,
chło­piec wspi­nał się na skał­ki, uda­wał lwa.
Żagle w moich myślach, słoń­ce na two­jej twa­rzy.


Chciałoby się powiedzieć

ale się mil­czy, patrząc nie­co cynicz­nie.
Sło­wa jak insek­ty nad świe­żą ran­ką sen­su

(chcia­ło­by się powie­dzieć). Nie­wi­docz­ny bie­gun
przy­cią­ga je i odpy­cha, przy­cią­ga i odpy­cha.

Sed­no rze­czy tkwi nie­po­ru­szo­ne w prze­past­nych
sztol­niach ludz­kie­go kosmo­su. Tu, nad brze­giem,

któ­ry jest czymś wię­cej – czym, oko­niu? -
niż brzeg jezio­ra, mam do powie­dze­nia mniej

niż liść, mniej niż mar­twa mysz polna,
któ­rą pod­no­sisz do oczu, cie­kaw­ska dziew­czyn­ko.


Teraz

Teraz bez­przy­kład­na noc
nie­koń­czą­cej się samot­no­ści.
To dziw­ne, bio­rąc pod uwa­gę,
że żyje się wśród ludzi.
A może wca­le nie.
Ludzie wcho­dzą do sau­ny i coś mówią.
Ich świat jest dale­ki i obcy -
tyle się da o tym powie­dzieć.

Uli­ce toną w mro­ku,
choć wsta­je nowy dzień.
Życie nie ma środ­ka -
naj­pierw wie­le się dzie­je,
potem dni toczą się
przez nie­ga­sną­cą ciem­ność
twar­do jak kula do krę­gli.


Piotruś Pan

Uciecz­ki z kar­nej kom­pa­nii, kra­dzie­że,
poker w pocią­gach. Wszyst­ko, żeby ją widy­wać.
A potem ta star­sza kobie­ta uro­dzi­ła mu syna.

Poko­chał go. Wycho­dzi, kie­dy odwie­dza ją
były mąż. Cie­szy go, że moż­na w ten spo­sób.

Pra­ca jest albo jej nie ma. Naj­czę­ściej nie ma.
Od cza­su do cza­su remon­tu­je mosty na Wiśle.

Wciąż jesz­cze śmie­je się do słoń­ca,
słoń­ce wciąż jesz­cze go kocha, choć to już
nie ten sam co kie­dyś, sło­necz­ny Pio­truś Pan.

Jego życie zeszło na niczym. Niczy­ja to wina.
Jesz­cze z nami jest, ale jako cień tyl­ko.


Zombi

Dziś korzy­sta poezja, zdro­wie nie korzy­sta.
Dziś zdro­wie nie ist­nie­je, jestem zom­bi.

Idę, rado­śnie mer­dam ogo­nem.
Twa­rze pań w tram­wa­ju takie dziś sro­mot­ne.

Jak co dzień na szla­ku, choć nie­co­dzien­ne trud­no­ści.
Jest już jutro i lato pła­wi się w nowych nur­tach.

Mat­ka dekon­struk­cja stu­ka w talerz gło­wy.
Jest tam kto? Jestem, idę, patrzę.

Strasz­nie mnie dziś pod­nie­ca strasz­ny świat.
Czer­wo­ny świat w czer­wo­nych oczach.


To by było na tyle

1.

Sukien­ka pan­ny mło­dej w pla­mach
po cało­noc­nych sza­leń­stwach,
cór­ka jej sio­stry mecha­nicz­nie
bawi się wian­kiem ze zmar­nia­łych fioł­ków.

Wszy­scy zmor­do­wa­ni,
tyl­ko mat­ka pan­ny mło­dej łka,
popa­tru­jąc w kuchen­ne okno.

W nic wyra­sta­ją­ce z nicze­go,
nagle przy­ja­zne, swoj­skie jak wie­dza,
któ­ra nic nie daje i w niczym nie poma­ga -
że tak mia­ło być.

2.

Bli­zna, któ­ra się zro­śnie,
jed­na z sytu­acji typu jaj­ko bez żółt­ka.

Pan­na mło­da, ani zbyt zmę­czo­na, ani zbyt pija­na,
zmy­wa w łazien­ce maki­jaż z taką siłą,
jak­by chcia­ła zro­bić sobie krzyw­dę,
jak­by w lustrze miał się odbić ktoś inny albo nikt.

I tyle nowe­go sprzę­tu po kątach.
Tyle, rozu­miesz, szczę­ścia.
Tyle kocha­ją­cych się par
w dro­dze powrot­nej do domów.


Głuchy telefon

Jesz­cze wiersz albo dwa przed wyj­ściem
w chłód gru­dnio­we­go poran­ka.

Jak­by czy­ta­nie wier­szy,
zwłasz­cza o tej porze (szó­sta rano),
mogło coś zmie­nić albo wyja­śnić,
albo cho­ciaż usta­wić w innym świe­tle.

A potem odzy­wa się ktoś daw­no nie­wi­dzia­ny,
z kim nie było kon­tak­tu przez te wszyst­kie lata,
pisze, że wciąż jesz­cze tak wie­le was łączy,
cho­ciaż łączy was tyl­ko to,
że jeste­ście w podob­nym wie­ku i lubi­cie bie­gać.

I co to wła­ści­wie mia­ło­by zna­czyć:
Naj­wyż­sza pora znów nauczyć się ze sobą roz­ma­wiać?
Od kie­dy naj­chęt­niej bez­gło­śnie roz­ma­wiasz sam ze sobą,
roz­mo­wy z inny­mi nie są ci już potrzeb­ne.

I cho­ciaż wciąż jesz­cze wie­le ci się chce,
to o tej porze (szó­sta rano) naj­bar­dziej chce ci się spać.

O autorze

Mariusz Grzebalski

Urodzony w 1969 roku w Łodzi. Poeta, prozaik, redaktor. Studiował polonistykę i filozofię w Poznaniu. Były redaktor naczelny Ogólnopolskiego Dwutygodnika Literackiego „Nowy Nurt”. Obecnie redaktor w Wydawnictwie WBPiCAK. Laureat m.in. nagrody literackiej im. Kazimiery Iłłakowiczówny (za Negatyw, 1994), nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (za Ulicę Gnostycką, 1997), nagrody Ericha Burdy (2002). Mieszka w Dąbrówce koło Poznania.

Powiązania