Robyn Bolan: Czy widzisz się w roli kronikarza tragedii historycznych, czy może silniej odczuwasz potrzebę pisania wierszy o bolesnych doświadczeniach współczesności?
Carol Rumens: Uważam, że wyobraźnia sprowadza wszystko do czasu teraźniejszego, zatem jeśli wyrazi się coś odpowiednio mocno, przeszłość staje się dla czytelnika teraźniejszością. Można, jak sądzę, sprawić, aby czytelnik dojrzał analogię pomiędzy zdarzeniem historycznym, a czymś, co dzieje się aktualnie. Nikt nie mógłby stworzyć kroniki całego ludzkiego cierpienia, a życie samo decyduje, kogo zamierza doświadczyć. Nie można wybierać doświadczenia z zimną krwią. Te, o których się pisze, muszą wywoływać emocje. Wielki wpływ miało na mnie doświadczenie Holokaustu, a także kryzys praw człowieka w Europie Wschodniej, a teraz konflikt w Irlandii Północnej – ale jeśli ktoś mnie zapyta, “Czy mogłabyś nam dać jakiś wiersz o Bośni?” albo, “Czy mogłabyś napisać coś do antologii poświęconej wojnie w Zatoce?”. Odpowiem nie, nie mogę. Nie dlatego, że sprawy te są mi obojętne na płaszczyźnie ludzkiej tylko dlatego, że nie dotarły do mojego umysłu na wystarczająco głębokim, podświadomym poziomie.
Współczucie dla cierpienia Żydów jest wyraźnie obecne w wielu Twoich wierszach. Czy istnieje jakaś więź rodzinna, czy po prostu byłaś pod wrażeniem odwagi, o jakiej słyszałaś w opowieściach o tamtym czasie?
Jedno i drugie. W Wierszach zebranych jest utwór “A New Song,” w którym jeden wers mówi o moim wuju – w latach trzydziestych mieszkał w Niemczech. Ożenił się tam i podobno musiał zgodzić się na ustalenie, czy wśród jego przodków nie było przypadkiem Żydów. Usłyszałam tę historię, kiedy byłam bardzo młoda i bardzo się nią przejęłam. Zastanawiałam się, kim są ci ludzie i dlaczego tak źle się o nich myśli. Poza tym, pierwszą naprawdę potworną rzeczą, jaką zobaczyłam w telewizji, był materiał nakręcony podczas wyzwalania obozów koncentracyjnych – ponieważ urodziłam się pod koniec 1944 roku, część tych wydarzeń miała miejsce już za mojego życia, a zatem nie wydawały mi się ani odległe, ani minione. Uważam, że należą do moich czasów: Holokaust wstrząsnął mną i sprawił, że straciłam wiarę. Byłam bardzo religijna do czternastego czy piętnastego roku życia, aż zobaczyłam, jakie rzeczy ludzie robią sobie nawzajem za przyzwoleniem “Boga”, to momentalnie zmieniło moje przekonania. Przez te zdarzenia bardzo pesymistycznie patrzę na świat, wpłynęły one też na moją wyobraźnię. A zatem, chociaż bezpośrednio nie doświadczyłam Holokaustu, to jednak czuję się osobiście dotknięta tym, co się zdarzyło.
Czy wciąż zgadzasz się z tym, co napisałaś w roku 1989 w piśmie Agenda – iż nie ma wielkiej różnicy między poetą “obserwującym wewnętrzną, emocjonalną rzeczywistość”, a poetą spoglądającym “na zewnątrz, ku światu”, ponieważ w obydwu przypadkach chodzi o to samo?
Owszem, zgadzam się. Czasami zaczynam pisać wiersz w sposób bardzo osobisty, dotyczy tylko mnie i moich doświadczeń. Jednak w pewnym sensie patrzę również na zewnątrz, potrzebne mi są obrazy zapożyczone z zewnętrznego świata, ze sfery publicznej, czy politycznej, i wreszcie jakiś przedziwny proces sprawia, że powstaje wiersz, w którym publiczna metafora nie służy już wyrażeniu osobistego doświadczenia, a odwrotnie, moje osobiste doświadczenie staje się metaforą dla jakiejś kwestii społecznej. Jednak nie robię tego celowo.
Czy wszystkie twoje polityczne wiersze rodzą się z przeżyć osobistych?
Zawsze od tego się zaczyna. Nie pamiętam ani jednego wiersza, który napisałabym wyłącznie, czy też głównie po to, aby wyrazić jakieś polityczne przesłanie. Wiersz “A Geometry Lesson for the Children of England” napisany w połowie lat osiemdziesiątych jest wymierzony przeciwko Margaret Thatcher i rządom prawicy. To jest chyba mój najbardziej obiektywny wiersz, a jednak nawet w tym przypadku wspominałam szkolne lata i związane ze szkołą upokorzenia – a zatem jest także osobisty.
Nazwano ciebie poetką niefeministyczną, ale ja nigdy nie odbierałam twojej twórczości w taki sposób, nie wydaje mi się, żebyś próbowała odciąć się od feminizmu…
Sądzę, że od dawna pisuję wiersze feministyczne – może przez małe “f”. Piszę wiersze, które traktują kobiece doświadczenie jako najważniejsze i nie tłumaczą się z tego. Wydaje mi się, że napisałam także wiersze post-feministyczne – zgodnie z moim rozumieniem tego określenia. Napisałam, na przykład, wiersz “Stealing the Genre” (“Kradnąc gatunek,” w Thinking of Skins, 1993), który wyraźnie nawiązuje do irlandzkiego gatunku poetyckiego aisling, tradycyjnie, rzecz jasna, zarezerwowanego dla mężczyzn. Aisling symbolizuje naród, ale także inspirację poetycką. Za tym wierszem kryje się poczucie, że jako Angielka i jako kobieta nie mam prawa pisać w taki sposób. Jednocześnie kradnę jeszcze inny gatunek – współczesną formę miłosnego wiersza lesbijskiego, która tak często w sposób nieomal ekstatyczny celebruje związek miłosny. Dwie kobiety w moim wierszu są na pierwszy rzut oka swoimi lustrzanymi odbiciami, na przykład podobnie się ubierają. Ale ewidentnie do siebie nie pasują! Mówię o ich problemach, podczas gdy polityczna poprawność wymagałaby odmalowania obrazu usłanego różami. Nie twierdzę, że nie może być cudownie, twierdzę, że coś może się nie udać. Wolno mi stworzyć opowieść pełną bólu i niezrozumienia. Tu dochodzimy do mojej definicji post-feminizmu. Moje osobiste społeczne przekonania są zdecydowanie feministyczne, ale moja poezja nie jest na ich usługach.
Czy określenie “woman poet” (kobieta-poetka) wywołuje u ciebie duże emocje?
To zmienia się w zależności od sytuacji. Czasami się tym nie przejmuję, czasami myślę, że może piszę inaczej, ponieważ jestem kobietą, a więc jestem woman poet, kobietą-poetką. Ale cóż z tego? Piszę inaczej niż wszyscy inni poeci czy poetki, a więc nie jest to jakieś znaczące rozróżnienie. W recenzjach książki krytycznej Seana O’Briana The Deregulated Muse chwalono go, że umie pisać o outsiderkach w poezji – i tu następowała lista trzech poetek: ja, Fleur Adcock, Carol Ann Duffy. Outsiderki! To mnie denerwuje. Nie chcę być outsiderką w takim sensie – albo żeby kobiety stale uważano za mniejszość, czy za outsiderki. Nie jesteśmy nimi! Chciałabym, żeby mężczyźni występujący w roli krytyków czasem pokusili się o analizowanie “kobiet-poetek” w kategoriach innych niż płeć.
W 1989 w Agendzie cytowałaś radę, jakiej Lenin udzielił pewnemu młodemu poecie: “Bądź tak radykalny, jak rzeczywistość.” Czy twoje wiersze takie są?
Nie! To jest cel. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła go osiągnąć, ale dobrze jest mieć taką ambicję – i czuć, że poezja może pójść w dowolnym kierunku i że może zrobić wszystko, wszystko wyrazić. Sądzę, że młodzi poeci tak w istocie czynią, być może nie trzeba już tego mówić, ale byłam pod wrażeniem faktu, że Lenin tak powiedział. Słowo “radykalny” jest świetne z powodu skojarzenia z korzeniem, po łacinie “radix” – a wiersz nie musi być radykalny politycznie, może być, ale wystarczy jeśli będzie radykalnie odnosił się do doświadczenia. To pociąga za sobą prawdziwą uczciwość, a uczciwość jest cnotą moralną, którą najbardziej podziwiam, nawet jeśli nie zawsze mnie samej udaje się ją osiągnąć.
Przełożyła Julia Fiedorczuk
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury