książki / POEZJE

Dwupłat

Szymon Słomczyński

Fragment e-booka Dwupłat Szymona Słomczyńskiego, wydanego w Biurze Literackim 9 sierpnia 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Rewir

Krą­ży­ła po swo­im rewi­rze w bre­zen­to­wą noc,
gdy wszy­scy posta­no­wi­li, jak jeden mąż,
wró­cić do żon i przy­kład­nie zamknąć się
w for­mie – jeź­dzić die­sla­mi o kro­pel­ce,
nakar­mić dzie­ci audio­bo­okiem, nie przy­zna­wać,
że tęsk­nią za cza­sem, gdy nad nimi krą­ży­ła,
gdy zapa­dał chłód – jak się tęsk­ni za zimą,
pijąc lek­kie­go drin­ka przed snem,
w nad­mor­skim kuror­cie, słu­cha­jąc odde­chu
śpią­cej żony, wsłu­chu­jąc się w jego chrzęst,
marząc o jego zatrzy­ma­niu,
szu­ka­jąc na jej gar­dle zgub­nych miejsc.

 

Północny

Po pół­no­cy naj­ła­twiej się zacią­ga
na wschod­nią modłę poke­ro­we dłu­gi,
więc wra­cam z mia­sta. Nie wzią­łem wody
i wina z lady na sta­cji. Trud­no. Wysia­dam.
Dzie­ją się cuda, choć pew­nie każ­dej wierz­bie
tak łatwo jest się­gnąć liść­mi do czo­ła,
każ­dej kot­ce tak nie­by­wa­le świe­cą oczy.

A jed­nak chciał­bym zła­pać i zacho­wać
na dłu­gi czas naświe­tla­nia
wła­śnie tę wierz­bę, kot­kę, pół­noc,
któ­ra się roz­jeż­dża. Zosta­ją suche liście,
futer­ko na asfal­cie – nie­zgrab­ne har­ce
dło­ni maj­stru­ją­cych przy migaw­ce.

Wierz­ba jest wiel­ka, coraz więk­sza
i bez­i­mien­na. Kot­ka jest maleń­ka,
ochrzczo­na Rózią po takiej jed­nej
poko­jów­ce o peł­nych uśmie­chu ustach.

Przy­no­si­ła co rano mle­ko i buł­kę.
Nie wie­dzia­ła, że lubię
maczać jed­no w dru­gim.


Superpozycja, ale ktoś

obser­wu­je nas spode łba, rudy i czuj­ny. Nie miau­czy,
choć od wczo­raj nie pił mle­ka. Mimo to ufa­my,
że nas nie wyda. Zda­rza mi się powta­rzać
apo­kry­fy, jak ten o wła­ści­ciel­ce dwóch spa­nie­li,
na któ­re woła­ła Koka i Kola. Wte­dy przy­bie­ga­ły.
Nie spo­tka­łem jej w par­ku. Za to kot napraw­dę
wabi się Schrödi.

Patrzy­my na nie­go, nagle zatrzy­ma­ni –
i dla­te­go żyje, i dla­te­go się prze­cią­ga.

Nie wabi się Schrödi. Spo­tka­łem w par­ku
wła­ści­ciel­kę dwóch spa­nie­li. Woła­ła na nie
Kola i Koka, a one nie przy­bie­ga­ły. To nie
apo­kryf, bo tych nie powta­rzam. Kot nas wyda,
nie ufaj­my mu. Wpraw­dzie wczo­raj pił
mle­ko, ale dziś zamiau­czy nie­czuj­nie. Nie wyda­je
się rudy, kie­dy nas obser­wu­je z unie­sio­nym łbem.

Patrzy na nas, nagle zatrzy­ma­ny –
i dla­te­go żyje­my, i dla­te­go się przy­cią­ga­my.

 

Interpretacja kopenhaska

Układ bada­ny: blon­dyn, ruda
i rów­nie rudy jak ona kot syjam­ski
znaj­du­ją się nie­chyb­nie w jed­nym poko­ju,
więc jest potrzeb­ny dru­gi, zewnętrz­ny
przy­rząd pomia­ro­wy, żeby jasno okre­ślić,
czy jesz­cze oddy­cha­ją, bo oddy­cha­nie jest
tyl­ko jed­nym z wie­lu sta­nów dozwo­lo­nych
i według każ­de­go z ele­men­tów ukła­du
każ­dy inny ele­ment prze­stał oddy­chać
i zaczął na nowo milion razy w cza­sie,
kie­dy tu przy­ło­ży­łeś, kie­dy tu przy­ło­ży­łaś
zewnętrz­ny przy­rząd pomia­ro­wy: oko,
jeśli po cichu; ucho, jeśli na głos; szkieł­ko,
jeśli wisiel­czo obsta­jesz przy poro­zu­mie­niu
mię­dzy tobą a ukła­dem słów w wier­szu.


Dron

Przy dmu­cha­nym base­nie uczy­my
two­je dziec­ko i dzie­ci sąsia­dów,
jak zgod­nie współ­żyć, to zna­czy:
jak być Sta­siem i Nel, mamu­sią
i tatu­siem Mumin­ka, jak nie zostać
Buką, hatif­na­ta­mi ani Kalim.

I nagle dron, lata­ją­ca kame­ra –
to ktoś inny, nie wiem kto,
za nas wybie­ra, co się utrwa­li.

 

Żelazna logika

Przy­zna­ję, że chciał­bym w takich chwi­lach jak ta
(sfil­mo­wał mnie wła­śnie dron, po czym odle­ciał
w nie­zna­nym kie­run­ku, wiru­jąc czte­re­ma śmi­gła­mi)
zamie­nić choć­by parę zdań z moim dziad­kiem,
ale mój pierw­szy dzia­dek jest cał­kiem mar­twy,
a dru­gi jak­by jesz­cze bar­dziej. To chy­ba zro­zu­mia­łe,
że upar­cie szu­kam trze­cie­go, u dal­szej rodzi­ny,
w księ­gach para­fial­nych, spi­sach wete­ra­nów,
fun­da­cjach poma­ga­ją­cych zagi­nio­nym
i chcą­cym ich odna­leźć.

Jeśli się nie mylę, mój trze­ci dzia­dek nie­ba­wem
wypły­nie jak jeep wil­lys, któ­ry prze­le­żał,
roz­ło­żo­ny, całe lata u kogoś w szo­pie, aż Jasiek
go odna­lazł i sobie odno­wił, posta­wił na koła,
na same ory­gi­nal­ne czę­ści. Teraz jeep cały lśni
na żół­tych bla­chach i, co waż­niej­sze, na cho­dzie.

A czy mój trze­ci dzia­dek jesz­cze cho­dzi
samo­dziel­nie? Czy pamię­ta woj­nę,
czy prze­wi­du­je kolej­ne? Czy życzył­by sobie
księ­dza, czy mistrza cere­mo­nii? I jak wyglą­da
spra­wa z testa­men­tem? Kie­dy go spo­tkam,
to będę musiał i o to deli­kat­nie wypy­tać.

W czym pro­blem? Sfil­mo­wał mnie dron,
a mam dwóch mar­twych dziad­ków i dla­te­go
szu­kam trze­cie­go, żywe­go – to żela­zna logi­ka,
nato­miast Jasiek, poza sze­re­giem innych zalet,
ma takie­go jeepa, że napraw­dę nie mogłem
o nim nie wspo­mnieć.


Wilki, wilki

Dobre jest dokar­mia­nie ludzi i psów.
Złe jest kar­mie­nie się ludź­mi i psa­mi,
kur­czę­ta­mi, kro­wa­mi, zamiast soi i faso­li.
Faso­lę i soję mniej boli, pra­wie wca­le.

A wil­ki? Wil­ki mogą jeść, co chcą.
Widzia­łem raz jed­ne­go, w zoo,
gdzie jego miej­sce, bo mię­so dostar­cza
nie­smacz­ne, za to zabaw­nie się błą­ka
po klat­ce, niby neu­ro­tyk po fil­har­mo­nii.

Zło poczę­ło się we mnie w syl­we­stra –
już mu widać pię­ści i płeć. Wkrót­ce wyj­dzie.
Nie możesz mu nie pozwo­lić. Musisz to znieść.
A teraz widel­czyk, a teraz łyżecz­ka –
wci­naj śmia­ło. Życzę ci straw­nych snów.

Moje zło, kie­dy doro­śnie i przy­oble­cze
się w cia­ło, nie będzie ci życzyć dobrze.

 

Zając

Naj­chęt­niej piszę bez­wzro­ko­wo.
Pal­ca­mi wyczu­wam ule­głe kla­wi­sze –
wte­dy szyb­ciej docho­dzę do sło­wa.

Cze­ka­ją na mnie: cia­sna cela, cierp­kie piesz­czo­ty
współ­to­wa­rzy­szy, zło­wro­go mil­czą­cy kla­wi­sze,
bo co inne­go może na mnie cze­kać? Szpi­tal,
cmen­tarz, gwiazd­ka jako komen­tarz?

Po dru­giej stro­nie moni­to­ra podob­no jest świa­tłość
albo świa­tło­wód. Na pew­no jest otwar­te okno,
przez któ­re sły­szę, jak coś zwie­wa. To zając
zapie­prza po śnie­gu jak sku­ter. Czy zdą­ży
ozdo­bić czyjś stół, czy przej­dzie
komuś przez gar­dło?

Mówię but­nie: pisze się łatwo, trud­niej się wsłu­chać.
Nie moż­na zatrzy­mać śru­tu uchem. Zając zosta­nie
sma­kiem zają­ca przy­pra­wio­nym obfi­cie oło­wiem.

Jestem z tobą, dru­ga stro­no,
już po sło­wie.

O autorze

Szymon Słomczyński

Urodzony w 1988 roku. Poeta. Laureat projektu Połów 2012 i kilku innych konkursów poetyckich, m.in. im. Tadeusza Sułkowskiego i im. Zbigniewa Herberta. Debiutował w 2013 roku tomem Nadjeżdża, który znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike. W 2015 ukazała się jego druga książka poetycka pt. Dwupłat. Autor mieszka w Krakowie.

Powiązania