debaty / książki i autorzy

Nie ma parytetów, ale jest „literatura kobieca”. Jest „wojna”, a nie ma poetów

Patrycja Homętowska

Głos Patrycji Homętowskiej w debacie "Męska, żeńska, nieobojętna".

strona debaty

Żeńska, męska, nieobojętna

Wyda­wa­ło­by się, że w świe­cie, gdzie kobie­ty wciąż muszą wal­czyć o pary­te­ty i każ­de­go roku orga­ni­zo­wać tzw. mani­fy, mia­no „lite­ra­tu­ry kobie­cej” będzie sta­no­wić swe­go rodza­ju rekom­pen­sa­tę. Prze­cież nie każ­da gru­pa spo­łecz­na może sobie zasłu­żyć na takie „wyróż­nie­nie”. Póki co, o lite­ra­tu­rze męskiej, jako swe­go rodza­ju ekwi­wa­len­cie, chy­ba raczej nie sły­sze­li­śmy. Hła­sko, Woja­czek, Sta­siuk, Świe­tlic­ki i cią­gle nic?

Oczy­wi­ście z powyż­szych słów bije duża doza iro­nii (jeśli ktoś nie zdą­żył zauwa­żyć), ale może utar­te sfor­mu­ło­wa­nie „lite­ra­tu­ra kobie­ca” tak napraw­dę wię­cej świad­czy o samej kry­ty­ce, a ści­ślej mówiąc kry­ty­kach – ze szcze­gól­nym naci­skiem na rodzaj gra­ma­tycz­ny – niż pisar­kach i poet­kach. Prze­cież już przed laty, jak gło­si legen­da, Jan Błoń­ski wpro­wa­dził ter­min „lite­ra­tu­ra men­stru­acyj­na” o tak samo pejo­ra­tyw­nym wydźwię­ku. Czyż­by męska część recen­zen­tów zbyt dosłow­nie poj­mo­wa­ła praw­dę o sła­bo­ści „płci pięk­nej” – moż­na ją ata­ko­wać, bo prze­cież nie jest w sta­nie się obro­nić? Poza tym, kobie­ce zna­czy po pro­stu gor­sze. Nie dzi­wią więc takie kon­ster­nu­ją­ce wypo­wie­dzi jak: „Nie jest przy­pad­kiem, że jakoś klu­by piszą­cych hydrau­li­ków czy koła malu­ją­cych szwa­czek nie wyda­ją wiel­kich dzieł”. Inny­mi sło­wy kobie­ta, czy­li „ta od garów i sprzą­ta­nia”, nie może nic war­to­ścio­we­go napi­sać. Bo prze­cież tyl­ko „Sło­wac­ki wiel­kim poetą był”. Zatem trud­no zaak­cep­to­wać piszą­cą kobie­tę, choć para­dok­sal­nie kobie­ta w lite­ra­tu­rze jest czymś naj­bar­dziej pożą­da­nym.

A więc, czy lite­ra­tu­ra może mówić gło­sem męskim i żeń­skim? Nie tyle może, co po pro­stu mówi. Jed­nak w tym dwu­gło­sie wciąż kobie­ty znaj­du­ją się w cie­niu. Ich lite­ra­tu­ra, głów­nie za spra­wą męż­czyzn, jest depre­cjo­no­wa­na. Nic dziw­ne­go, że w efek­cie piszą­cym męż­czy­znom bra­ku­je cza­su, by kry­tycz­nym okiem spoj­rzeć na twór­czość swo­ją i kole­gów „po fachu”. I choć sytu­acja się zmie­nia, cze­go dowo­dem są nomi­na­cje i nagro­dy przy­zna­wa­ne w kon­kur­sach lite­rac­kich poet­kom i pisar­kom, to pro­ces „demi­to­lo­gi­za­cji” wciąż trwa. I nie­chaj szyb­ko się nie koń­czy. Może i Mnisz­ków­nę ktoś odkry­je na nowo?

A teraz, już zde­cy­do­wa­nie poważ­niej. O zaan­ga­żo­wa­niu, a raczej jego bra­ku…

Czy dzi­siej­szy poeta pamię­ta? Czy spi­su­je czy­ny i roz­mo­wy? Ta odno­szą­ca się do poezji para­fra­za doty­czy w isto­cie całej lite­ra­tu­ry, w któ­rej spo­tka­my sze­ro­ką tema­ty­kę spo­łecz­ną, od abor­cji, prze­mo­cy, po drwi­nę z pop-kul­tu­ry, ale rów­nież rosną­cą nie­chęć do… poli­ty­ki. Oczy­wi­ście, moż­na taką posta­wę zro­zu­mieć. Ale kie­dy poli­ty­ka wykra­cza poza Smo­leńsk i „bitwę o krzyż”, kie­dy w sąsied­nim pań­stwie jed­ne­go dnia ginie w bra­to­bój­czym star­ciu sie­dem­dzie­siąt pięć osób, chy­ba raczej nie moż­na pozo­stać obo­jęt­nym. W prze­ło­mo­wych momen­tach histo­rii Pola­kom towa­rzy­szy­ło „sło­wo pisa­ne”. Nikt nie ocze­ku­je naro­dzin kolej­ne­go naro­do­we­go pro­fe­ty. Życie samo doko­na wery­fi­ka­cji. Za kil­ka mie­się­cy prze­ko­na­my się, kto zechce na ukra­iń­skim dra­ma­cie zaro­bić, a kto „wykrzy­czeć” swój auten­tycz­ny sprze­ciw wobec reżi­mu. Dla­te­go może jest to wła­śnie odpo­wied­ni moment, by wró­cić do „korze­ni”. Fakt, nie ma cen­zu­ry, dru­gie­go obie­gu, ale jest wol­ność, któ­rej, póki co, nie ma za wschod­nią gra­ni­cą.

Poza tym chy­ba nale­ży zasta­no­wić się, czy myśle­nie jed­ne­go z uczest­ni­ków deba­ty jest słusz­ne: „Ci, co mówią i myślą o sobie przede wszyst­kim jako o Pola­kach, Niem­cach, Rosja­nach itd., nie bar­dzo wie­dzą, co zro­bić ze swo­im «ja», w któ­re­go ist­nie­nie chy­ba moc­no powąt­pie­wa­ją, sko­ro niczym brzy­twy chwy­ta­ją się toż­sa­mo­ści zbio­ro­wych i uży­wa­ją jako wła­snych”. Sza­leń­cy? Czy może jed­nak ci nie­licz­ni, któ­rzy nie potrze­bu­ją bary­kad na uli­cach by dostrzec, że na naród, wspól­no­tę skła­da się każ­da jed­nost­ka. Owszem, mil­cze­nie też może być for­mą sprze­ci­wu, ale uni­ka­nie sytu­acji mówie­nia o spra­wach istot­nych dla wszyst­kich, nie tyl­ko dla wła­sne­go „ja”, jest zwy­kłą uciecz­ką, dro­gą na skró­ty. W pew­nym stop­niu łatwiej pisać meta­fi­zycz­nie o XXI-wiecz­nym Welt­sch­me­rzu niż o per­ma­nent­nym stra­chu ludzi, któ­rych zna­my zale­d­wie z ekra­nu tele­wi­zo­ra. Jed­nak nie anga­żu­jąc się w spra­wy świa­ta, „wiel­kiej poli­ty­ki”, pozwa­la­my się zde­gra­do­wać nie tyl­ko samym sobie, ale i lite­ra­tu­rze, któ­ra dziś, zamiast być brzy­twą dla toną­ce­go, sta­je się czę­sto „kafta­nem bez­pie­czeń­stwa”, w któ­rym może­my skryć się przed rze­czy­wi­sto­ścią.

Zatem chcia­ło­by się rzec za jed­nym z kla­sy­ków (i pew­nie nie­je­den uzna, że nazbyt pate­tycz­nie): Poet(k)o, pisarzu/pisarko, „masz mało cza­su trze­ba dać świa­dec­two”.