debaty / książki i autorzy

Wy(jało)wione zaangażowanie?

Dawid Gostyński

Głos Dawida Gostyńskiego w debacie "Męska, żeńska, nieobojętna".

strona debaty

Żeńska, męska, nieobojętna

I. Obok cze­go, nad czym lub pod czym, w czym albo wobec cze­go stoi wiersz, któ­re­mu zasła­nia się oczy, obda­ro­wu­je rzut­ka­mi: histo­ria i post­mo­der­nizm, zaan­ga­żo­wa­nie i auto­te­licz­ność, zna­cze­nie i lite­rac­kość, gonić innych i gonić sie­bie; i któ­re­mu mówi się potem: robi(my), co chce(my)?

II. Zaan­ga­żo­wa­nie draż­ni, roz­cią­ga drwią­cy uśmiech z kąci­ka ana­chro­ni­zmu w kącik naiw­no­ści. Bo zaan­ga­żo­wa­nie zawsze usy­tu­owa­ne jest w jakimś w i w jakimś wobec, ma wła­ści­wo­ści prze­brzmia­łej kołat­ki oznaj­mia­ją­cej tak–tak, nienie. Zaan­ga­żo­wa­nie w wyda­je się ozna­czać jed­no­głos, opo­wia­da­nie się po stro­nie ide­olo­gicz­ne­go uczest­nic­twa w grze do jed­nej bram­ki, doświad­cza­nia tau­to­lo­gicz­nej pisa­ni­no-czy­ta­ni­ny. Wobec jest rów­nie nie­wy­god­ne, zakła­da­ło­by współ­za­wod­nic­two, mani­fe­sta­cje poetyk i grup, zamiast względ­nej obo­jęt­no­ści współ­ist­nie­nia. A jed­nak wiersz cią­gle stoi i zmu­szo­ny jest do ruchu – odpo­wie­dzi lub wymknię­cia się. Nie uciek­nie dale­ko, jeśli wie­rzyć Jacques’owi Rancière’owi, któ­ry kon­sta­to­wał rela­cję mię­dzy lite­rac­ko-poli­tycz­nym czło­wie­kiem i samą lite­ra­tu­rą; wiersz, pomi­mo wyzna­cza­nia moż­li­wo­ści zmian rze­czy­wi­sto­ści, stał się w tej kon­cep­cji panem ludz­kiej „wytwór­czo­ści” oto­cze­nia i per­cep­cji, oraz nie­wol­ni­kiem aktu­al­nej sytu­acji czło­wie­ka, przy­gwoż­dżo­nym do speł­nia­nia funk­cji wpły­wu. Wtó­ru­je temu głos czy­tel­ni­ka, któ­ry nadal czę­sto doma­ga się sen­su, któ­ry dycho­to­micz­nie zapra­sza do sie­bie język, ale mimo wszyst­ko zamiast igrzysk chciał­by tre­ści.

III. Jed­nak współ­cze­sna poezja nie wyda­je się chęt­na do jakie­go­kol­wiek wpły­wu. Potrze­ba odpo­wie­dzi na pyta­nia koja­rzo­ne z pate­tycz­ną maską mora­li­za­tor­stwa i dydak­ty­zmu rodem z kla­sy­cy­stycz­nych potwor­ków zosta­ła roz­wia­na z kil­ku stron. Zwrot w stro­nę pytań mniej (?) uni­wer­sal­nych, ale bar­dziej „auten­tycz­nych”, któ­ry nastą­pił w latach dzie­więć­dzie­sią­tych, wyzna­czył tor zain­te­re­so­wa­nia tema­ta­mi mar­gi­nal­ny­mi, będą­cy­mi opo­zy­cją wobec kla­sycz­ne­go obra­zu poetyc­kiej aksjo­lo­gii. Z jed­nej stro­ny wyco­fa­nie, zbie­ga­nie na niż­sze pię­tra, odkry­wa­nie wnę­trza i zasła­nia­nie twa­rzy, a przede wszyst­kim brak zaufa­nia do zdol­no­ści bez­po­śred­nie­go wyra­ża­nia ze stro­ny języ­ka i moż­li­wo­ści wpły­wu; z dru­giej – wej­ście w sze­ro­ki oddech współ­cze­sno­ści, dys­kur­syw­no­ści, pop-kul­tu­ry, mul­ti­kul­tu­ro­wo­ści. Odcię­cie od stric­te poli­tycz­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia prze­ro­dzi­ło się w obszar o zama­za­nych kon­tu­rach, rugu­ją­cy moż­li­wo­ści goto­wych odpo­wie­dzi, wzor­ców, któ­rym wiersz woli się wymy­kać z pozy­cji kon­sta­tu­ją­ce­go w rolę roz­pra­sza­ją­ce­go, desta­bi­li­zu­ją­ce­go, roz­sz­cze­pia­ją­ce­go jed­no­głos. Miał­by więc rację Vat­ti­mo, twier­dząc, że pyta­nia osta­tecz­ne ode­szły do lamu­sa. Nie moż­na jed­nak powie­dzieć, że nastą­pił prze­wrót z peł­ne­go w puste lub odwrot­nie; mno­gość współ­cze­snych poetyk nie speł­nia się w języ­ko­wych mecha­ni­zmach lub zaan­ga­żo­wa­niu w pro­ble­my kul­tu­ro­wo­ści, itp. „Poli­tycz­ność” prze­nio­sła się w język, któ­ry nie wybie­ra stron, ale je odpie­ra, sta­wia w stan podejrz­li­wo­ści, pod­glą­da i odglą­da w róż­nych for­mach, zamy­ka im usta i mówi po swo­je­mu.

IV. Mie­sza­jąc Stok­fi­szew­skie­go i Foucault’a moż­na powie­dzieć – zaan­ga­żuj się, bo język jest dys­kur­syw­ny i sam cie­bie anga­żu­je. Ale zaan­ga­żo­wa­niu współ­cze­snej poezji bli­żej jest do zaan­ga­żo­wa­nia Sartre’a, bli­żej do auten­tycz­no­ści i egzy­sten­cji niż do pro­gra­mu for­muł i postaw. Zaan­ga­żo­wa­nie trak­tu­je nie jako waru­nek zewnętrz­ny, lecz wewnątrz-języ­ko­wy wybór, roz­sa­dza­ją­cy od środ­ka cha­rak­ter dys­kur­su publicz­ne­go. Tak też nie uni­ka tema­tów publicz­nych, prze­cho­dzi od sytu­acji Pol­ski, przez Smo­leńsk, kato­li­cyzm, mass-media, patriar­chat, femi­nizm, gen­der. Mówi gło­sem sil­niej­szym lub wyci­szo­nym, jaw­nym lub poprzez słow­ne migaw­ki, bez­po­śred­nio odsła­nia­jąc lub zasy­pu­jąc sło­wa­mi pośred­nie nawią­za­nia. Żeby przy­bli­żyć ilość nowych, mło­dych gło­sów, wystar­czy wymie­nić kil­ka nazwisk: Sewe­ryn Gór­czak, Szy­mon Słom­czyń­ski, Szy­mon Doma­ga­ła-Jakuć, Kira Pie­trek, Oli­wia Bet­cher, Maciej Tara­nek, Mar­ty­na Buli­żań­ska, Maciej Bur­da, Piotr Nita. I pew­nie szyb­ko musiał­by się cho­wać przed kry­ty­ką ten, kto połą­czył­by nie­któ­re z tych nazwisk z „zaan­ga­żo­wa­niem”; ale wystar­czy spoj­rzeć na roz­pię­tość tych gło­sów, aby zauwa­żyć, że „zaan­ga­żo­wa­nie” może przy­bie­rać róż­ne for­my i róż­ną siłę.

V. Tak „moc­nym” gło­sem mówi Sewe­ryn Gór­czak. U nie­go „oby­wa­tel, dzię­ki tele­wi­zji i radiu, jest na bie­żą­co z wart­kim nur­tem opi­nii publicz­nej. Zna nazwi­ska, któ­rych war­to słu­chać, i racje, któ­re war­to tępić”. Oby­wa­tel i jego pań­stwo oglą­da­ni są z róż­nych stron, są mone­tą, któ­rą Gór­czak obra­ca w pal­cach i oglą­da od stro­ny orzeł­ka wie­trzą­ce­go to na przy­kład, że „Rosja­nie zno­wu kogoś zabi­ja­ją nie­zna­nym spraw­cą, a Niem­cy / wyce­nia­ją kamie­nie na Akro­po­lu, czyż to nie wkur­wia­ją­ce?”, i od stro­ny pań­stwo­wej resz­ki, gdzie do „życia w kra­ju, w któ­rym nawet pra­cę na info­li­nii / zała­twia się po zna­jo­mo­ści, trze­ba doro­snąć”. Ten „publi­cy­stycz­ny” ton sil­nej wypo­wie­dzi nie wybie­ga w stro­nę naro­do­we­go gło­su, wyko­rzy­stu­ją­ce­go, jak­by powie­dział Ran­ci­ère, zdol­no­ści poezji do zmian rze­czy­wi­sto­ści. Speł­nia się ocze­ki­wa­nie Pio­tra Śli­wiń­skie­go, poezja bie­rze na język publi­cy­sty­kę, wyłą­cza jej dys­kur­syw­ne ele­men­ty z publicz­ne­go obie­gu i doko­nu­je dese­man­ty­za­cji, nie pozwa­la­jąc prze­kro­czyć wła­snych gra­nic. To, co spo­łecz­nie dzie­je się obok i w zaci­szu pul­su­ją­cych pik­se­li, tutaj otrzy­mu­je wyraź­ny głos, któ­ry na prze­mian może być gło­sem skar­gi „oby­wa­te­la” i dema­sku­ją­cym gło­sem wła­dzy. W tym tkwi naj­więk­sza siła tych wier­szy – zakła­da­ją i uchy­la­ją maski, oglą­da­ne pod róż­ny­mi kąta­mi, czy­ta­ne w róż­nych pozy­cjach, ale nigdy z pozy­cji tota­li­zu­ją­ce­go tonu nad-spo­łecz­ne­go. Podob­nie sil­nym gło­sem co Sewe­ryn Gór­czak, wypo­wia­da się w nie­któ­rych wier­szach Szy­mon Doma­ga­ła-Jakuć. „Pre­zy­den­cie nie ma we mnie nie­na­wi­ści pań­skich roz­mia­rów / i Wschód wyplu­wa bra­wu­rę / zno­wu jest czas mar­szów i podej­rzeń” pisze w wier­szu Pre­zy­dent lot, gdzie wycho­dzi z zaan­ga­żo­wa­nia w naro­do­wy wie­lo­głos, w „duże” tema­ty poli­tycz­no-spo­łecz­ne, spro­wa­dza­jąc je do praw gra­wi­ta­cji, rów­nie sta­łych i nie­zmien­nych co medial­na forem­ko­wość żalu i leże­nia krzy­żem. Obok tej sil­nej poety­ki sta­je z tym samym tema­tem Szy­mon Słom­czyń­ski, choć z zupeł­nie innym tonem w wier­szu Po dzie­sią­tym.

VI. Jest więc poezja zaan­ga­żo­wa­na w poli­tycz­ność gło­sem męskim? Oczy­wi­ście, że nie. W odwo­dzie przy­cho­dzą cho­ciaż­by Kira Pie­trek czy Oli­wia Bet­cher. Tutaj znów moż­na mówić o dycho­to­mii siły gło­su. Kie­dy Kira Pie­trek meto­dycz­nie wyko­rzy­stu­je poli­tycz­ne slo­ga­ny, język reklam, sta­ty­styk, ankiet, Oli­wia Bet­cher kon­stru­uje w już jest jutro przy­szłość, któ­rej nie pobu­dza do przyj­ścia żad­na „rewo­lu­cja”, któ­rej musi wystar­czać absur­dal­na, gro­te­sko­wa opre­syw­ność biblio­te­ki uni­wer­sy­tec­kiej i dzia­łal­ność oku­pan­tów. Jeśli Bet­cher poka­zu­je nie­moż­ność efek­tyw­ne­go ruchu, tak Pie­trek poka­zu­je nie­moż­li­wość wybrnię­cia z same­go języ­ka, cią­gle wpa­da­ją­ce­go w rejestr dys­kur­su, insty­tu­cji, orga­ni­za­cji liczą­cych lud­ność i pla­nu­ją­cych jej teraź­niej­szość i przy­szłość w imię Exce­lo­wych kla­tek. Nie ma tutaj jed­nak wyła­py­wa­nia ele­men­tów i łącze­nia je w zbio­ro­wą skar­gę; język pod­wa­ża wła­sne racje ist­nie­nia w kształ­cie, w jakim został wpusz­czo­ny do wier­sza.

VI. Zaan­ga­żo­wa­nie w spo­łecz­no-poli­tycz­nym wymia­rze nie krzy­czy więc o głos repre­zen­tan­ta. Jeśli wie­rzy w jakieś spo­łecz­ne try­bi­ki, to nie tyle chce je nie­ustan­nie napę­dzać, ile (poprzez dema­ska­cję, wymy­ka­nie się kla­sy­fi­ka­cji gło­su) poru­szyć. Oprócz wcze­śniej­szych gło­sów, np. Boh­da­na Zadu­ry, spra­wy „naro­do­we”, jak powra­ca­ją­cy temat Holo­cau­stu, są sta­wia­ne już z per­spek­ty­wy mniej uni­wer­sal­nej i tota­li­zu­ją­cej racje, wyko­rzy­stu­jąc per­spek­ty­wę „per­so­nal­no­ści”, nie­oczy­wi­sto­ści i prze­war­to­ścio­wa­nia, jak w Świad­ku Patry­ka Czar­kow­skie­go, Rado­ściach Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go, Echach Woj­cie­cha Bono­wi­cza.

VII. Współ­cze­sne zaan­ga­żo­wa­nie „publicz­ne” sta­wia jed­nak wiersz poza tra­dy­cyj­nym poj­mo­wa­niem zaan­ga­żo­wa­nia poli­tycz­ne­go. Tak dzie­je się w przy­pad­ku „dam­skich gło­sów”, np. Joan­ny Muel­ler, Mar­ty­ny Buli­żań­skiej czy Oli­wii Bet­cher, ale i „męskich gło­sów”, jak u Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go, Macie­ja Bur­dy, Macie­ja Taran­ka, Pio­tra Nity. Poja­wia­ją się w ich wier­szach tema­ty zwią­za­ne z płcio­wo­ścią, rola­mi spo­łecz­ny­mi, patriar­cha­tem, rolą języ­ka; sto­ją więc jak­by bli­żej krwio­bie­gu publicz­ne­go.

VIII. U Mar­ty­ny Buli­żań­skiej moty­wy te poja­wia­ją się w posta­ci pul­su­ją­cych kadrów, nie domi­nu­ją, poja­wia­ją się jak pie­gi, gdy „ojciec mówił, że gdzieś musi gasić cyga­re­ty” i zni­ka­ją jak „węgier­ki na udach”. Ciche i wymow­ne, wypo­wia­da­ne zmru­żo­nym tonem mię­dzy dwie­ma dziew­czyn­ka­mi rów­nie nie­po­praw­nie jak „pęcz­nie­ją­ce brzu­chy”, kie­dy „ojciec w dom/Bóg w dom”. Balan­so­wa­nie na gra­ni­cy cia­ła i zaka­zu, ści­szo­ny wyrzut, jakaś stłu­mio­na z zewnątrz apo­re­tycz­ność, któ­ra u Urszu­li Kul­bac­kiej wybrzmie­wa: „podob­no prze­no­si góry, a cię­żar­nych kobiet / nie chce”. Jed­nak wier­sze te nie są wobec tego bez­sil­ne, bez­bron­ne – pomi­mo ciche­go reje­stru takich moty­wów prze­świe­tlo­ne są „waria­cyj­no­ścią”, ima­gi­na­cyj­ną dusz­no­ścią, język w nich plą­cze się i kry­sta­li­zu­je idio­ma­tycz­ną sytu­ację komu­ni­ka­cji dwóch dziew­czy­nek. Świat tomu moja jest ta zie­mia to świat kobiet, któ­re przy­ćmie­wa­ją bier­ną obec­no­ścią świat ojca i chłop­ców, któ­re przy sto­le roz­ma­wia­ją o woj­nie, któ­re są uczest­nicz­ka­mi (innej) woj­ny. Zaan­ga­żo­wa­nie? Tak, ale bokiem. Ina­czej ma się spra­wa z Oli­wią Bet­cher. Tutaj sil­ny kobie­cy pod­miot nie liczy na wier­sze, któ­re „rzu­cą mnie pod cię­ża­rów­kę lub zepchną z dachu wie­żow­ca” . Jej obraz kobie­ty roz­dwa­ja się na kobie­tę w jakiś spo­sób sil­ną, nie­przy­sta­ją­cą do spo­łecz­nej roli mat­ki („prze­cież wiem że nie mam pra­wa ska­zy­wać / żad­ne­go życia na taką mat­kę), to znów lalecz­kę w rękach „T.” Jed­nak świat sil­ne­go gło­su, kobie­ty nicu­ją­cej kanon spo­łecz­no-kobie­cych zacho­wań, kobie­ty wypa­da­ją­cej z dogma­tu trzech cnót jest bez­sil­ny wobec cudzych gło­sów, obie­go­wych opi­nii „leczą­cych z les­bij­stwa”; nie ma albo-albo, nie ma rewo­lu­cji (cho­ciaż „nasto­lat­ki nie­okre­ślo­nej płci / obrzu­ca­ją się buzia­ka­mi”, to ostat­ni musi się odkryć), wypartej/wyrzuconej histo­rii, jest tyl­ko jed­na płasz­czy­zna lal­kobie­ty. Za to w for­mat­ce Muel­ler roz­sze­rza się języ­ko­wy kata­log zakrze­płych okre­śleń, choć nie wia­do­mo, czy bar­dziej wska­zu­je, czy raczej wyty­ka pal­cem w tau­to­lo­gicz­nym „docze­pia­niu” for­man­tu, bo prze­cież w fra­gi­le, fra­gi­le kobie­ta pochwy­co­na przez język („dziew­czy­na daw­nych okre­śleń”) prze­cho­dzi z pozy­cji domi­nium w zga­szo­ną sfe­rę puste­go ruchu, wyłą­czo­ne­go zapal­ni­ka, ośrod­ka bez cięż­ko­ści. Ale i tutaj nie jeden obraz kobie­ty, tyl­ko napię­cie mię­dzy dogmat­ka­mi i młod­szy­mi, „tan­trycz­ny­mi tanecz­ni­ca­mi”, kon­flikt zgo­dy na roz­mo­dlo­ne wyklu­cze­nie i zasie­dze­nie w poję­ciu styg­ma­tu i schi­zmy świa­ta oraz rewi­zyj­nej aktyw­no­ści, zmia­ny.

IX. „Męskie” gło­sy wyda­ją się rów­nie „pojem­ne” jak dam­skie. Mamy np. gejów, do któ­rych „ufo przy­le­ci gor­sze” w wier­szach dla ufo. Zwia­stun Macie­ja Bur­dy. Osa­cze­ni przez zatrzy­ma­ny czas blo­ko­wi­ska, gdzie prym wio­dą osie­dlo­wi gla­dia­to­rzy, żule oraz księ­ża, są jed­nym z ele­men­tów wszech­obec­nej obco­ści, jaka zapa­no­wa­ła mię­dzy miesz­kań­ca­mi. Nie są szcze­gól­nie wyalie­no­wa­ni, napięt­no­wa­ni (oprócz homi­le­tycz­ne­go gło­su księ­dza); nale­żą do świa­ta tej samej bez­rad­no­ści i nie­moż­li­wej komu­ni­ka­cji co resz­ta, może jedy­nie pod­kre­śla­ją ten stan wła­sną alie­na­cją, któ­ra nie pasu­je do twar­de­go świa­ta kamien­nej moral­no­ści. Ina­czej rzecz dzie­je się u Macie­ja Taran­ka. Z jed­nej stro­ny, w H2O, klub gejów z całym asor­ty­men­tem wspól­nych, ujed­no­li­ca­ją­cych, two­rzą­cych zbio­ro­wość „wie­lo­ry­ba” zacho­wań; trak­to­wa­nych zresz­tą iro­nicz­nie, jako przy­wdzie­wa­nie okre­ślo­nych ruchów, gestów i gło­sów, takich jak sprze­ciw „gdy sikam na sie­dzą­co”, a mimo to, w osta­tecz­nych roz­ra­chun­ku, bra­nych na serio, skła­da­ją­cych się w jedy­ne, oca­la­ją­ce moż­li­wo­ści, roz­bu­dza­ją­ce poczu­cie wspól­no­to­wo­ści i gaszą­ce poczu­cie winy w cza­sie cze­ka­nia na „przy­pływ” i „wypeł­nie­nie”. Gra z płcio­wo­ścią nie jest niwe­lu­ją­ca, toczy się w momen­cie zagro­że­nia, wal­ki mię­dzy peł­nią (gdy męski pod­miot mówi „Mia­łem brze­mien­ne, obfi­te w mle­ko sut­ki”) i nasta­ją­cą pust­ką (gdy „od trzech dni śni się piw­ni­ca, piec/łaknący węgla, puste san­ki”). Jest też wśród „męskich” gło­sów ton, któ­ry sam sie­bie łamie; two­rzy kon­struk­cje, któ­re roz­pa­da­ją się pod wpły­wem gry ste­reo­ty­pem, języ­kiem, iro­nią; szyb­kim obro­tem zamie­nia brzuch („nie­na­gan­nie pła­ski”) i jędr­ne poślad­ki pod leg­gin­sa­mi we fra­zy: „Roz­luź­nij mię­śnie – będzie mniej bola­ło / powie­dział­bym jej; wie­dząc dosko­na­le / że umiem kła­mać zręcz­nie”. Bo Szy­mon Słom­czyń­ski łączy i roz­dzie­la, powie­la i zaprze­cza. Two­rzy obraz kobiet, „Buł­ga­rek, któ­re rosną przy tej / szo­sie, aż je ktoś zerwie”, któ­re bez­rad­nie pod­no­szą czo­ła „bro­niąc się chy­trze bólem gło­wy, brzu­cha, póź­niej mie­siącz­ką” w obli­czu sam­ców „raso­wych w Pas­sa­tach TDI” lub czar­nych Vec­trach. I takim ruchem, i taką czkaw­ką odbi­ja się w tych wier­szach ste­reo­typ, gdy „men – to zna­czy męż­czy­zna, a cza­sem też człoczło/wiek”. Uprosz­cze­nia zno­szą uprosz­cze­nia, prze­żu­wa­ją się (i prze­ży­wa­ją) wza­jem­nie nie dając łatwe­go rów­na­nia, omi­ja­jąc pro­sty wynik kry­ty­ki kul­tu­ry czy domi­na­cji płci.

X. Jaki jest więc głos? „Kobie­cy” i „męski”, „kobie­co-kobie­cy”, „męsko-męski”, „dam­sko ‑męski”, dycho­to­micz­ny czy wspól­ny bez potę­go­wa­nia i pier­wiast­ko­wa­nia płci? Bo radzić sobie z wier­sza­mi Pio­tra Nity czy Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go, w któ­rych poja­wia się głos kobie­ty (Pro­te­za, Boche­nek na wyczu­cie, O waż­nych spra­wach roz­ma­wia­my zazwy­czaj w ogro­dzie), spro­wa­dza­jąc je do per­spek­ty­wy kobie­ce­go pod­mio­tu, wyda­je się tak ase­ku­ra­cyj­ne jak szu­ka­nie w wier­szach zaan­ga­żo­wa­nia poprzez fil­tro­wa­nie ich na wypa­dek słów „pań­stwo”, „naród” i „pre­zy­dent”. Jest zatem wspól­ny głos, w dodat­ku zaan­ga­żo­wa­ny, czy raczej wszyst­kie­mu winien jest czy­tel­nik, któ­ry tego zaan­ga­żo­wa­nia do cze­goś potrze­bu­je? I znów trze­ba by zasło­nić oczy, wier­szom lub sobie, a potem decy­do­wać: tak-tak, nie-nie, i, mimo odpo­wie­dzi, stać wiecz­nie pod ścia­ną. Bo jeśli mie­rzyć „wspól­no­tę” gło­su zaan­ga­żo­wa­niem – to tak; jak widać w tych kil­ku przy­kła­dach język (i kobiet, i męż­czyzn) potra­fi w podob­ne tema­ty wikłać się sil­niej lub sła­biej, choć zwy­kle nie­jed­no­znacz­nie i w spo­sób roz­pra­sza­ją­cy, a nie uła­twia­ją­cy oce­nę. Jeśli jed­nak przy­ło­żyć inną miar­kę – ale jaką?