debaty / KSIĄŻKI I AUTORZY

Płeć literatury – umyślne zaangażowanie czy niemożliwość ucieczki?

Ewa Dec

Głos Ewy Dec w debacie "Męska, żeńska, nieobojętna".

strona debaty

Żeńska, męska, nieobojętna

Gdy przed paroma laty moje zainteresowania literackie zaczęły się krystalizować, gdy odkryłam, że można czytać rewindykacyjnie i obierać teksty z naleciałości stereotypów płciowych, myślałam, że zajmuje się tematem niszowym. W tamtym czasie nawet nie przyszłoby mi do głowy, że te często marginalizowane przez dyskurs akademicki badania mogą stać się przedmiotem nagonki medialno-politycznej. Ani się obejrzałam i teoria gender przyjęła jakże wymowne miano ideologii, stała się głównym tematem medialnym i straszakiem na mniej rozgarniętych rodziców. W sytuacji, gdy w Sejmie pod wodzą energicznej posłanki (czy może pani poseł?) zaczyna grasować parlamentarny zespół ds. Przeciwdziałania Ideologii Gender, każda inicjatywa przenosząca dyskusję na tematy okołopłciowe z mównicy sejmowej w miejsca bardziej dla nich odpowiednie – cieszy. Każda dyskusja związana z tematem przywraca dialogowi o gender należne mu miejsce, przenosi go z ambony z powrotem w kręgi literacko-akademickie.

Problem zaangażowania literatury jest szeroki i ciężko zając wobec niego twarde stanowisko. Nikt z nas nie żyje poza kontekstem, jesteśmy uwikłani w płeć, określa nas status społeczny, środowisko i naleciałości kulturowe. Jest to stwierdzenie tak oczywiste, że ociera się o banał. Sprawa komplikuje się jednak, gdy przeniesiemy to twierdzenie na grunt literacki, gdy przyjmiemy, że nasze odczytania i narracje są zależne od tych uwikłań. Od dawna trwa spór o polityczność literatury, o to jak wpływają na nią czynniki zewnętrzne, a w końcu o płeć, jej uwikłania w tekst i samą płeć tekstu. Problem ten można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Na potrzeby tej debaty zaproponowałabym proste (choć nie wyczerpujące w pełni tematu) rozróżnienie. Chodzi mi o to, aby zastanowić się, jak z płcią literatury radzi sobie dyskurs akademicki oraz co proponuje, a raczej narzuca, kultura masowa.

Zacznę od popkultury, choć bez wątpienia nie jest ona moją ulubioną płaszczyzną. Gdy przed kilkoma dniami, jak zwykle spóźniona biegłam na spotkanie, zobaczyłam w witrynie jednej z pobliskich księgarń wielki plakat o pastelowych barwach. Widniał na nim krwistoczerwony napis, brzmiący mniej więcej tak: Wielki powrót najgłośniejszej kobiecej powieści, a pod spodem podtytuł: w pogoni za facetem. Czym miałaby być owa kobieca powieść? Już wielki baner i dobrana kolorystyka nie pozostawiły złudzeń co do charakteru tej literatury. Chodziło oczywiście o Bridget Jones i odwieczne kobiece problemy związane z mężczyznami i dietą. Muszę przyznać, że za każdym razem gdy dowiaduję się z podobnych źródeł o problemach i specyfice kobiet, zaczynam zastanawiać się nad swoją tożsamością płciową. Ta nieszczęsna powieść ma posłużyć jedynie za punkt wyjścia mojej wypowiedzi, dlatego nie ma sensu dłużej się nią zajmować. Jednak przykład jest dość sugestywny. Obrazuje on mniej więcej sposób przedstawiania kobiecości w literaturze popularnej. Jestem oczywiście świadoma istnienia powieści sensacyjnych, w których kobiecość i męskość nie są klasyfikowane stereotypowo. Niestety zjawisko, o którym wspomniałam, jest szerokie. Promocje i strategie reklamowe, sposób, w jaki przedstawiana jest płeć, nie pozostawiają złudzeń. W tym kontekście płeć w literaturze popularnej byłaby opresją (choć to chyba zbyt odważne określenie). Działa tu prosty schemat, łatwa recepta na szczęście podana w formie pogodnej opowiastki. Recepta, która zazwyczaj nie przystaje do rzeczywistości. Tak samo jak nie przystają do niej kreowane w tych tekstach modele kobiecości i męskości, zbyt proste i życzeniowe, nałożone przez ograniczającą kulturę patriarchatu, którą w tym przypadku reprezentują media i spece od reklamy. W odniesieniu do literatury popularnej (a przynajmniej jej kobiecego wycinka) sprawa wydaje się być prosta. Ta literatura nie tyle ma płeć, co jest w nią uwikłana. Płeć w tym przypadku jest przedmiotem opresji. To wnioski tak proste i banalne, że wydają się być odrobinę niepokojące. Inaczej będzie w przypadku literatury tzw. głównego nurtu i do tego chciałabym jak najszybciej przejść, bo dłuższe rozprawianie nad tym niezbyt odkrywczym tematem wydaje mi się kłopotliwe.

O literaturze tzw. głównego nurtu łatwiej mi się wypowiadać, nie tylko ze względu na moje gusta i sympatie, ale na szersze pole metodologiczne. Temat zaangażowania i płci literatury jest niezwykle trudny, ciężko zająć w tej debacie jednoznaczne stanowisko. Ciężko też przyjrzeć się problemowi w całości, wyjaśnić i zbadać pewne zjawiska. To zadanie może spełnić obszerna praca doktorska, a nie krótki esej. Dlatego moje przemyślenia obejmą kilka głównych kwestii, nie mam natomiast zamiaru brać na swoje barki ciężaru badawczego. O ile sprawę z literaturą popularną uprościłam i sprowadziłam (czy słusznie?) do paru sloganów na temat stereotypów i opresji, o tyle kwestię omawianą teraz spróbuję prześledzić na kilku płaszczyznach. Jasnym jest, że płeć, tak jak inne czynniki zewnętrzne, wpływa na odbiór literatury i tworzenie własnych narracji. Płeć nie odpowiada za proces lektury ani mniej, ani bardziej niż status społeczny czy pochodzenie. To samo tyczy się procesu tworzenia tekstów. Jak już pisałam, jesteśmy uwikłani w konteksty, i każde, nawet najbardziej wzniosłe marzenia o uniwersalizmie i czystości tekstu nie mogą się spełnić. Literatura nieangażująca się jest tylko mitem, piękną ideą nijak mającą się do rzeczywistości. Nie mam tu na myśli oczywiście zaangażowania świadomego, jakie miało miejsce choćby w PRL-u. Każdy tekst, niezależnie od świadomości autora, nosi ślady jego doświadczeń i uwikłań tożsamościowych. W tym kontekście autorzy starający się uciec od wszelkich zaangażowań, stają się przez sam swój cel zaangażowani. To samo tyczy się płci, i nie mam tu na myśli tylko płci biologicznej. Chodzi raczej o gender, a może również o gender, bo cechy biologiczne też mogą mieć wpływ na twórczość. Daleka jestem co prawda od wiary w warunkowanie specyfiki twórczości i języka przez biologię, chodzi mi raczej o doświadczenia będące konsekwencją posiadania danej płci biologicznej. To przez nie swego czasu ukuto sformułowanie literatura menstruacyjna, które mogło być użyte jako obelga dla każdej piszącej kobiety. Niezależnie od jej języka, niezależnie od wiary w specyficzny język płci. Nie chcę przez to powiedzieć, że każda pisząca kobieta odwołuje się do cielesnych doświadczeń. Takie i podobne teorie, szukanie wspólnych cech pisarstwa kobiecego, specyficznego, cielesnego języka, wydają mi się równie opresywne i szufladkujące jak obraz kobiet proponowany przez większość popkulturowych powieści. Jeśli założyć istnienie takiego języka, to jego źródeł należy szukać w kulturze i doświadczeniach z nią związanych, a nie w biologicznej identyfikacji. Chodzi tu bardziej o gender. Oczywiście możliwe jest stworzenie tekstu, który będzie spełniał te warunki, który wpisze się w sam środek mówiącej o tym teorii, ale tekst taki może napisać zarówno kobieta, jak i mężczyzna. To tylko kwestia odpowiedniej stylizacji i wprawy. Sama teoria wydaje się anachroniczna, a ja kierowałabym się raczej ku twierdzeniu, że jeśli jakakolwiek literatura ma płeć, to jest to płeć kulturowa. Całe to uwikłanie wydaje mi się nie być niczym innym jak tylko doświadczeniem, którego nie można wymazać z procesu tworzenia. Doświadczeniem postrzeganym w danej kulturze jako kobiece lub męskie, niezależnie od biologicznej płci. Nie chce oczywiście zaprzeczać niezaprzeczalnym wpływom fizjologii właściwej kobietom i mężczyznom na ich doświadczenia, jednak nadużyciem wydaje mi się wiara w specyficzny język, który można by im przypisać.

Temat sprawia trudności, od wielu lat wywoływał kontrowersje i naukowe spory. Ciężko jednoznacznie opowiedzieć się po jednej ze stron. Trudno uchwycić sedno sprawy, co można zauważyć po przeczytaniu moich dość chaotycznych i luźnych rozważań. Bo czym właściwie miałaby być owa płeć literatury? Specyficznym językiem? Zaangażowaniem ideowym? Niemocą odcięcia się od doświadczeń czy opresją stereotypów, w które jesteśmy wciskani? Każdy wariant wymaga innej odpowiedzi. Na pytanie o płeć literatury i o to, czy słusznym jest się w nią angażować, powinniśmy odpowiedzieć w zależności od rozumienia terminu. Jeśli płcią literatury miałby być jej domniemany specyficzny język, gotowa jestem mówić o szkodliwości zbyt radykalnych twierdzeń. Podobnie sprawa ma się z wciskaniem męskości i kobiecości (czy w ogóle tożsamości) w sztywne ramy stereotypu, jak często dzieje się w literaturze popularnej. Jeśli jednak mówimy o płci literatury związanej z doświadczeniami wynikającymi z kultury, w której żyjemy, nie ma wątpliwości co do tego, że literatura ma płeć i nie tyle powinna się w nią angażować, co od tych zaangażowań uciec nie może. Tak samo jak nie może uciec od polityczności, od doświadczeń autora i czytelnika związanych z każdą dziedziną życia, poczynając od klasy społecznej na sympatiach politycznych kończąc. Doświadczenia te przenikną w każdy, nawet najbardziej czysty i uniwersalny tekst (który jest tylko utopią) i w zależności od specyfiki danego autora i kolejnych czytelników, będą się z każdym odczytaniem wyłaniać, nieustannie buzując pod powierzchnią tekstu. Od tak rozumianego zaangażowania uciec się nie da.