macierzanka, wrzos. 1986
Ilonie, która okazała się być mną
tego lata wielokrotnie ginąłem w okopach,
turlać się, turlać, dalej w dół po zboczu,
tam za pastwiskiem są pozycje wroga.
dziadek mieszka na tym drugim cmentarzu;
świat składa się ze słów, z tych krótkich
chwil, kiedy nie kaszlę. tylko mrużenie,
znikanie kształtów, a potem wypastujemy
podłogę, potem wyrwiemy zęby. cierniki
nad rzeką, kiedy ojciec się golił i świerszcze;
igła znaleziona w talerzu, pełne popielniczki;
bo były to dni wielkich manewrów pułku
i wtedy nie wiedziałem, jak bardzo byłaś
mi potrzebna. owady brzęczały niespokojnie,
ocierały się. pojawia się babcia i znika, i dalej
gęstym poszyciem, dalej strugą wśród olszyn.
preparaty, 2000
czas w probówkach i owady w bursztynie,
zatopione w alkoholach ślady słońca.
zwykliśmy wtedy wszyscy nosić brody;
lepko zaczynały się chwile i były dni –
raz osa, raz rozgnieciona mandarynka,
morze wyrzucało wgniecenia i błyski.
przyjaciele muskali się we śnie, znikanie
wchodziło w krew; przez rurkę i aż do serca,
bo bilety, bo szafranowe chustki; i szafy,
komody z ikei traciły zawartość; i ostrość
to zgubiona sprzączka, ciężar na plecach,
kiedy znów nie mogę zasnąć. a jednak
śniły mi się chore, umierające zwierzęta
albo że budzę się sam i jestem starcem.
tłoki, maski, łożyska, 1988, 2008
ap
pierwsze śmierci w rodzinie w okolicach grudnia,
drżenie wchodzi w krew, coraz bardziej zimno.
są za to tłuste światła z wosku, kiedy wychodzimy chudsi
z przerębli, gorączkowe sny zaludniają otyłe murzynki,
karły i pozdrowienia przesyła mi profesor kinski:
“choć z nami chłopcze odkryjemy nowe lądy”.
popsuł się zegarek babci, co by jednak solipsystom
przyznawało racje, kiedy ją chowaliście, w mieszkaniu
mojego dziadka ukryłem się w pralce,
sny już się zmieszały, okruchy weszły pod paznokcie
anna jest taka śpiąca i wydaje mi się chłopcem.
w przerwach dużo seksu, ale jakby ktoś inny
stał za konsoletą i podkręcał gałki.
starzy niemcy przejeżdżają za oknem w autach;
sny są zwierzęce, o wodzie, o źdźbłach i ostach,
kruszy się wapno w ścianach, “tu były plakaty
a tu straciłam cnotę” mówisz jakby we śnie.
koda i paralaksa, jeśli w końcu wyjdziesz
kreda, krąg na podłodze, otworzą się drzwi,
a za oknem dla wszystkich umarłych
zielenią się jeszcze akacje.