wywiady / o książce

Choroby symboliczne wagi ciężkiej

Krzysztof Jaworski

Marcin Baran

Z Krzysztofem Jaworskim o książce Do szpiku kości rozmawia Marcin Baran.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mar­cin Baran: Dla­cze­go Do szpi­ku kości (DSzK) nosi pod­ty­tuł Ostat­nia powieść awan­gar­do­wa? Dla­cze­go „ostat­nia”? Dla­cze­go „powieść” – sko­ro to zbiór pasti­szów, mini­próz, blac­ko­uto­wych sce­nek? I dla­cze­go wresz­cie „awan­gar­do­wa”?

Krzysz­tof Jaw­ro­ski: Nazy­wasz ten tekst zbio­rem „pasti­szów, mini­próz i sce­nek”, a ja nazwa­łem go „ostat­nią powie­ścią awan­gar­do­wą”. Kie­dyś napi­sa­łem sztu­kę teatral­ną, któ­rą okre­śli­łem mia­nem „tra­ge­dii naro­do­wej”, a nazy­wa­no ją „ske­czem sce­nicz­nym”. Cóż, widać słow­ni­ko­we for­mu­ły jakoś do mnie nie przy­sta­ją. W mojej naj­now­szej książ­ce znaj­du­je się roz­dział, noszą­cy tytuł „Dla­cze­go ty nigdy nie napi­szesz cze­goś nor­mal­ne­go” – i w nim kry­je się być może czę­ścio­wa odpo­wiedź na Two­je pyta­nie. Trak­tu­jesz każ­dą część jako rzecz osob­ną, a ja trak­tu­je wszyst­ko, jako zamknię­tą całość. Nie mogę odpo­wie­dzieć dosłow­nie na pyta­nie „dla­cze­go”, bo to pozba­wi­ło­by sen­su całą książ­kę. Czy zapy­tał­byś auto­ra Fin­ne­gans Wake: „Panie, toż to beł­kot. Dla­cze­go?”. A on na to: „To nie beł­kot, tyl­ko meta­fi­zy­ka, synu”. Myślę, że na tym pole­ga for­mu­ła powie­ści awan­gar­do­wej. Choć rze­czą dys­ku­syj­ną jest, czy Joy­ce zwró­cił­by się do Cie­bie aku­rat per „synu”. Ja lojal­nie o tej awan­gar­do­wo­ści chcia­łem na począt­ku lek­tu­ry czy­tel­ni­ka uprze­dzić, lub mu coś zasy­gna­li­zo­wać, lub też go wpro­wa­dzić w błąd. Kto mnie tam wie? Wśród roz­dzia­łów, któ­rych w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku nie umie­ści­łem w powie­ści, znaj­du­je się jeden, zaty­tu­ło­wa­ny „Dla­cze­go gorą­ca atmos­fe­ra kon­fe­ren­cji nauko­wych”. Mój boha­ter pyta­ny jest w pew­nym momen­cie przez jed­ną z posta­ci epi­zo­dycz­nych: „Panie Krzyś­ku, dla­cze­go wszyst­kie te dzie­wu­chy, co to się niby zaj­mu­ją awan­gar­dą, to takie paskud­ne są”. I mój boha­ter, bo w powie­ści nosi takie samo imię jak ja, odpo­wia­da sobie w myślach: „Ale to chy­ba nie do mnie pyta­nie jest? Ja mogę co naj­wy­żej powie­dzieć, dla­cze­go gów­no z tego rozu­mie­ją”. Emo­cje, któ­re sta­ra­łem się w tym tek­ście zawrzeć pozszy­wa­łem w róż­no­ra­ki spo­sób, cza­sa­mi były mi potrzeb­ne takie, wywo­ły­wa­ne prze jed­ną linij­kę, cza­sa­mi te wywo­ły­wa­ne kil­ku­dzie­się­cio­ma linij­ka­mi, a cza­sem była mi potrzeb­na pust­ka, spra­wia­ją­ca, że to, co nie napi­sa­ne zda­wa­ło się waż­niej­sze od tego, co napi­sa­ne. Lub odwrot­nie. Co za róż­ni­ca? Przed laty z jed­nym ze zna­jo­mych odby­łem roz­mo­wę o isto­cie sztu­ki i w trak­cie jej trwa­nia wypa­li­łem, że ja aku­rat skła­niam się ku sztu­ce awan­gar­do­wej. „To pisz bez słów” – odrzekł wów­czas mój zna­jo­my. Para­fra­zu­jąc to powie­dze­nie: praw­dzi­we powie­ści awan­gar­do­we zaczną powsta­wać dopie­ro wte­dy, kie­dy będą pisa­ne bez słów. To taka awan­gar­do­wa misty­ka.

Dla­cze­go tytuł każ­dej cząst­ki DSzK roz­po­czy­na się od zaim­ka „dla­cze­go”? Przy czym na koń­cu nie poja­wia się pytaj­nik, przez co owo nagro­ma­dze­nie dla­cze­go nie przy­no­si spię­trze­nia pytań, lecz raczej natłok wyja­śnień (bo nie są to czy­ste odpo­wie­dzi). Czy ten sche­mat, to powie­la­nie tego nie dają­ce­go spo­ko­ju pyta­nia „Dla­cze­go dosta­łem raka?”?

Bo wła­śnie ten sche­mat pytań i odpo­wie­dzi, wyda­wał mi się ide­al­ny do tego, co chcia­łem prze­ka­zać. Jest uni­wer­sal­ny. Prze­cież i Two­je pyta­nie brzmi: „Dla­cze­go tytuł każ­dej czę­ści zaczy­na się od „dla­cze­go”?”. „Dla­cze­go” to waż­ne pyta­nie, a jed­no­cze­śnie odpo­wiedź. I w tej książ­ce jest podob­nie. Boha­ter zada­je sobie pyta­nia i pró­bu­jąc je sfor­mu­ło­wać, udzie­la sobie chcąc nie chcąc odpo­wie­dzi, któ­re z kolei prze­ra­dza­ją się w pyta­nia. Każ­dy roz­dział to inne pytanie/odpowiedź, na któ­re znaj­du­ją się następ­ne odpowiedzi/pytania. Znaj­du­ją, ale jed­no­cze­śnie nie znaj­du­ją, bo to raczej taki stan zawie­sze­nia mie­dzy „dla­cze­go coś jest bia­łe”, a „dla­cze­go umrę”. Aż w koń­cu boha­ter uświa­da­mia sobie, że tak napraw­dę nie ma wiel­kiej róż­ni­cy, mię­dzy „dla­cze­go coś jest bia­łe”, a „dla­cze­go umrę”. Czy jest?

Dla­cze­go nawet wła­sne cier­pie­nie opi­su­jesz w kate­go­riach szy­der­czych? Oto zda­rza się rzecz praw­dzi­wa, osta­tecz­na, fun­da­men­tal­na, a ty piszesz o niej tak, że nie spo­sób się nie uśmiech­nąć albo i nawet nie zaśmiać się peł­ną pier­sią. Napraw­dę tak to widzisz, czy to tyl­ko kon­se­kwent­ne trwa­nie przy przyjętym/przyrodzonym sty­lu?

Tak to odczy­tu­jesz? W kate­go­riach szy­der­stwa? To mnie zasko­czy­łeś. Gdy­bym ja czy­tał tę książ­kę, nazwał­bym ją raczej książ­ką o bez­rad­no­ści. Wyda­je mi się, że cier­pie­nie moż­na jedy­nie opi­sać w tej kate­go­rii, jeśli w ogó­le da się je opi­sać. Jak poru­szać się przy pomo­cy słów po obsza­rze, na któ­rym sło­wa są tak bez­rad­ne, nic nie zna­czą­ce, puste. A cza­sem wca­le nie powin­no ich być. Co zaś do uśmie­chu. A co w nim złe­go? A nawet w rże­niu, par­ska­niu czy recho­ta­niu peł­ną pier­sią – po czę­ści temat ten sta­je się przed­mio­tem roz­wa­żań w roz­dzia­le noszą­cym tytuł: „Dla­cze­go żart weso­ły kom­pan cier­pie­nia”.

Cier­pie­nie fizycz­ne cho­wasz za wul­ga­ry­zu­ją­ce, a przez to roz­bra­ja­ją­ce stwier­dze­nie „ja pier­do­lę, ale boli”? Dla­cze­go cho­wasz? Czy napraw­dę bar­dziej niż dania upu­stu temu, że „pogrą­ża­my się w roz­pa­czy, samot­no­ści, smut­ku i prze­ra­że­niu” boisz się (czy może wsty­dzisz?) „brandz­lo­wa­nia się żalem nad wła­snym losem”?

Pozwól, że przy odpo­wie­dzi na to pyta­nie ode­rwę się na chwi­lę od świa­ta fik­cji lite­rac­kiej i powiem coś pry­wat­nie. Choć nadal wyda­je mi się, że nie wul­ga­ry­zu­ję cier­pie­nia, wręcz prze­ciw­nie. Otóż chciał­bym podzie­lić się pew­nym szcze­gó­łem intym­nym, ponie­waż podob­nie jak boha­ter mojej powie­ści, prze­by­wa­łem w szpi­ta­lu. Muszę się też przy­znać, a może i nawet ze wsty­dem, że byłem skur­wy­syń­skim szczę­ścia­rzem. Nie cho­dzi­łem do leka­rzy, a sło­wo szpi­tal koja­rzy­ło mi się z jaki­miś nie­zro­zu­mia­ły­mi opo­wie­ścia­mi z odle­głej pla­ne­ty Nep­tun. Więc dłu­go nie zna­łem szpi­ta­la w sen­sie fizycz­nym, jako miej­sca i w sen­sie ducho­wym, szpi­ta­la jako sta­nu umy­słu, bo szpi­tal, to nie tyl­ko two­ja cho­ro­ba, to wszyst­kie cho­ro­by cudze, cho­ro­by ota­cza­ją­cych Cię ludzi, to opo­wie­ści o nich i tak dalej. Więc dopie­ro gdzieś pod czter­dziest­kę zaczę­ły się moje pro­ble­my zdro­wot­ne, któ­re zaczę­ły wyma­gać inge­ro­wa­nia w moje cia­ło, tej całej inwa­zyj­no­ści. W tym cza­sie sły­sza­łem jed­no powta­rza­ją­ce się jak­że czę­sto stwier­dze­nie: „Śmierć to chuj, waż­ne, żeby nie bola­ło”. Nazwał­byś je zapew­ne dosad­nym. Może miał­byś i rację. Gdy­bym ja je zapi­sał i chciał podać w for­mie lite­rac­kiej, wyszedł­by beł­kot, kiep­ska lite­ra­tu­ra. Mądrość ludo­wa źle się spraw­dza zapi­sa­na dosłow­nie na kar­tach ksią­żek, lecz w szpi­ta­lu spraw­dza się zna­ko­mi­cie. Tyl­ko mądrość ludo­wa. Bo trzy­ma­jąc się tej mądro­ści ludo­wej, oka­za­ło się oto, że cier­pie­nie nie prze­no­si się dro­gą sło­wa, a pyta­nie o śmierć czę­sto bywa mylo­ne z pyta­niem o jak­że pro­sty i nie­skom­pli­ko­wa­ny ból. Z któ­rym mnie, jako oso­bie pry­wat­nej, trud­no sobie pora­dzić. Trud­no o tym opo­wie­dzieć a nawet się nim podzie­lić. Bo i po co? Tchó­rze nie powin­ni cho­ro­wać, pro­ste. A jak z cier­pie­niem radzi sobie mój boha­ter, czy je stop­niu­je, czy przy­zna­je meda­le za prze­ży­wa­nie kolej­nych jego eta­pów? Nie wiem. Ja w moim pry­wat­nym życiu radzę sobie coraz gorzej i gorzej. Mój boha­ter raz sobie radzi, a raz nie. Na luk­sus reflek­sji może sobie pozwo­lić nie­wie­lu i to raczej zawsze „po” niż „w trak­cie”.

W roz­dzia­le „Dla­cze­go jed­nak nie zosta­nę pisa­rzem” alter­na­ty­wą dla ponie­kąd cho­ro­bo­we­go sta­nu, w któ­rym – jak stwier­dza boha­ter: „Cho­dzą za mną te pie­przo­ne sło­wa […] W któ­rych pre­zen­tu­ję cały swój kunszt lite­rac­ki, sto­su­ję fine­zyj­ny dow­cip i iro­nię, bez­błęd­nie ujaw­nia­jąc mecha­ni­zmy rzą­dzą­ce naszym świa­tem”, jest obiet­ni­ca wypo­wia­da­na przez Ducha (zdro­wo­roz­sąd­ko­wą salo­wą?): „To prze­sta­no cho­dzić. A teraz żryj. Obja­wię Ci sło­wo pro­ste. Żryj – uśmiech­nął się Duch. I żar­łem”. Sło­wo musi ustą­pić przed… bo ja wiem – rze­czy­wi­sto­ścią mate­rial­ną?

No przed kotle­tem scha­bo­wym na pew­no musi ustą­pić [śmiech, ale pusty]. Ludzie robią rewo­lu­cje raczej w chwi­lach, kie­dy zabrak­nie kieł­ba­sy, a nie kie­dy zabrak­nie słów. To nie „salo­wa” mówi, to daimo­nion, wewnętrz­ny głos. Nie chce się powie­lać i opo­wia­dać „wła­sny­mi sło­wa­mi”, tego co już napi­sa­łem „wła­sny­mi sło­wa­mi”. No ale w koń­cu ktoś ten poroz­sy­py­wa­ny, posznu­ro­wa­ny, postrzę­pio­ny, poskle­ja­ny byle czym, byle jak, na śli­nę, na ban­daż, na pla­ster, na trze­ci raz uży­tą taśmę kle­ją­cą, poza­wią­zy­wa­ny papie­rem toa­le­to­wym tekst, uwia­ry­gad­nia. Dla mnie pierw­szy pobyt w szpi­ta­lu, to było też zła­ma­nie sie­bie w sen­sie ducho­wym. Jak wspo­mi­na­łem, podob­nie jak mój boha­ter, byłem wege­ta­ria­ni­nem, nigdy nie liczy­łem dokład­nie jak dłu­go, ale jakoś tak ponad dwa­dzie­ścia lat. Kie­dyś odwie­dzi­li mnie zna­jo­mi i byli w szo­ku, kie­dy zoba­czy­li jak wsu­wam te wszyst­kie oczy i płu­ca. „To myśmy się tyle lat musie­li z tobą męczyć” – kiwa­li smut­no gło­wa­mi, bo na przy­kład ja nie zja­dłem nicze­go, co doty­ka­ło mię­sa, sta­ra­łem się mieć tak­że swo­je noże, sztuć­ce, deski do kro­je­nia, garn­ki, w któ­rych nigdy nie goto­wa­łem nic poza warzy­wa­mi, bo od razu czu­łem ten tru­pi zapach, ten odór, uni­ka­łem restau­ra­cji (zresz­tą nazy­wa­łem wte­dy mię­so po pro­stu ścier­wem, lub tru­pem). Po pro­stu nie jadam tru­pów, mówi­łem. Więc dla mnie mię­dzy sło­wem „jedz”, a sło­wem „żryj” ist­nie­je spo­ra róż­ni­ca. W wymia­rze fizycz­nym.

Przej­mu­ją­cy, mistycz­ny i pora­ża­ją­cy jest roz­dział DSzK pt. „Dla­cze­go podróż w cza­sie”: „Kie­dyś napi­sa­łem w jed­nym z wier­szy, że „chciał­bym być cho­ry na raka albo inne nie­ule­czal­ne świń­stwo”. Wnio­ski: marze­nia się speł­nia­ją. Chciał­bym móc wró­cić do tej chwi­li, ujrzeć sie­bie wte­dy, dwu­dzie­sto­dwu­let­nie­go skur­wie­la, spoj­rzeć w ten nadę­ty, pier­do­lo­ny ryj i powie­dzieć: – Na dru­gi raz, zasta­nów się, zanim coś napi­szesz, chu­ju tępy. Tyczy się to rów­nież i tej książ­ki. Prze­gią­łeś i teraz dopie­ro będziesz miał prze­je­ba­ne”. Abs­tra­hu­jąc od praw­do­po­do­bień­stwa zacho­ro­wa­nia na raka – nie spo­sób nie zapy­tać w tym momen­cie o Two­ją wia­rę w siłę spraw­czą sło­wa. Wie­rzysz w nią? Jest wiel­ka?

Siła spraw­cza, siła spraw­cza sło­wa, to zbyt fun­da­men­tal­ne, mro­żą­ce krew w żyłach pyta­nie, by odpo­wiedź na nie mogła poja­wić się w roz­mo­wie. Dla mnie to sfe­ra intym­na, sacrum, o któ­rym nie powin­no się kła­pać dzio­bem. Ja już swo­je nakła­pa­łem. I zawsze w ten czy inny spo­sób musia­łem za to zapła­cić. I tu przed­sta­wi­łem jeden z przy­kła­dów. Albo ina­czej: jeden z przy­kła­dów posłu­żył mi za wywie­dze­nie tych kil­ku zdań. Rzecz jasna, że to mógł być czy­sty przy­pa­dek, tak sobie kie­dyś napi­sa­łem, a że czło­wiek jest na tyle próż­ny, myśląc, że otrzy­mu­je jakieś zna­ki, w jakimś celu, więc zro­bi­łem z tego znak. Choć jeśli dziś, posta­wio­no by mnie przed wybo­rem czy wolał­bym pisać wier­sze, czy być zdro­wy, to zgad­nij co bym wybrał? Inni być może wybra­li­by ina­czej. Tchó­rze nie powin­ni cho­ro­wać, być może tchó­rze nie powin­ni tak­że i żyć, nato­miast piszą – zawsze. Ale czy w naszej kul­tu­rze nie brak dowo­dów na to, że naj­więk­sze men­dy pozo­sta­wia­ły po sobie dzie­ła uzna­ne przez myślą­cy ogół za wiel­kie? Nie cho­dzi mi przy tym, bym zade­kla­ro­wał tu sie­bie jako jakąś szcze­gól­ną men­dę, a tym samym uzur­po­wał sobie pra­wo do nie­śmier­tel­no­ści. Cho­dzi mi o umie­jęt­ność oddzie­le­nia sie­bie od słów. A ja chy­ba tego nie potra­fię.

Obśmie­wasz sty­li­sty­kę „wiel­kiej powie­ści rosyj­skiej” (Lew Toł­stoj, Michał Buł­ha­kow), „wiel­kiej powie­ści nie­miec­kiej” (Tomasz Mann) – to kara za to, że nie spraw­dzi­ły się jako ducho­wy lek na cie­le­sne cier­pie­nia?

Ja wiem, czy obśmie­wam? Mój boha­ter wyda­je się poru­szać w świe­cie lite­ra­tu­ry, jakąś for­mę fik­cyj­nej ducho­wo­ści, wynie­sio­ną z lek­tur, chce zacho­wać w cie­le­sno­ści, wnieść ją w fizycz­ność i codzien­ność, któ­ra sta­ła się jego udzia­łem. Być może robi tak dla­te­go, bo cią­gle mimo wszyst­ko ufa w sło­wa, ufa sło­wom – nie­któ­re z roz­dzia­łów, mogą być prze­cież trak­to­wa­ne jak wier­sze, jak poezja, więc sło­wo jako ratu­nek, czy, jak to okre­śli­łeś, sło­wo jako lek; ale nie tyl­ko cudza poezja, tak­że wła­sna – roz­dział „Dla­cze­go nie potra­fię się uwol­nić” daje począ­tek temu łań­cu­cho­wi zda­rzeń („Ciąg Fibo­nac­cie­go” mógł­by być dobrym przy­kła­dem takiej wia­ry w sło­wo). Czy moje­mu boha­te­ro­wi to się uda­je? Myślę, że róż­nie, bo codzien­ność nie zno­si wie­lo­znacz­no­ści, z jed­nej stro­ny pra­gnie jed­no­znacz­no­ści, ale jed­no­cze­śnie bole­śnie jej zaprze­cza. Na tery­to­rium cho­ro­by wszyst­ko, co wie­lo­wy­mia­ro­we, nagle może stać się jed­no­wy­mia­ro­we, lub odwrot­nie, wia­ra zmie­nia się szyb­ko, a lekiem może być cokol­wiek. Dla­te­go wyda­je mi się, że w pew­nym momen­cie boha­ter opo­wie­ści czu­je się nie­co zagu­bio­ny, znaj­du­je się gdzieś pomię­dzy bez­piecz­nym świa­tem fik­cji, któ­re­go mimo wszyst­ko nie chce porzu­cić, a tym, co jest rze­czy­wi­ste, bez­względ­ne i groź­ne, a z cze­go nie moż­na bez­kar­nie zre­zy­gno­wać zamy­ka­jąc jak okład­ki książ­ki. Stąd chy­ba lite­ra­tu­ra, wła­ści­wie absurd lite­ra­tu­ry nakła­da­ją­cy się na absurd życia – roz­dział „Dla­cze­go wszyst­kie ulu­bio­ne miej­sca” przy­cho­dzi mi tu na myśl.

Czy tyl­ko muzy­ka poważ­na – nie­miec­ki barok, jeśli już chce­my być w kli­ma­cie – czy tyl­ko ona jed­na god­na jest poważ­ne­go trak­to­wa­nia i tyl­ko ona, a i to poten­cjal­nie, przy­nieść może uko­je­nie?

O, tak, dosto­jeń­stwo i maje­stat. I tak się ode­rżnąć, odkro­ić od rze­czy­wi­sto­ści tym maje­sta­tem. Odpi­ło­wać się. Myślę jed­nak, że uko­je­nie przy­no­si dopie­ro róż­no­rod­ność. Tro­chę jak w tym dow­ci­pie, jakie kobie­ce pier­si męż­czyź­ni lubią naj­bar­dziej. I odpo­wiedź brzmi oczy­wi­ście: róż­ne, róż­ne… Dla mnie jed­nak naj­pięk­niej­szą muzy­ką są roz­mo­wy ludzi. To są moje wro­ta, to jest moja bra­ma, moje odrzwia, a cza­sa­mi furt­ka, a cza­sa­mi tyl­ne wej­ście, a cza­sa­mi bra­ma gara­żo­wa seg­men­to­wa, oto moja clo­aca maxi­ma wio­dą­ca ku świą­ty­ni sztu­ki. W tę pieśń jestem wsłu­cha­ny całe życie.

W prze­strzeń Two­jej powie­ści, któ­rą wypeł­nia – jak powie­dzia­łeś – bez­rad­ność, czy szy­der­stwo – jak suge­ro­wa­łem ja, wkra­da­ją się ele­men­ty, któ­re nie spo­sób nazwać ina­czej, jak tyl­ko zna­ka­mi wiel­kiej czu­ło­ści. Jak wte­dy, gdy boha­ter DSzK ma nadzie­ję, że pan Sła­wek, pacjent na pew­no uciąż­li­wy dla innych z nim leżą­cych na sali, może teraz sobie już w nie­bie sze­le­ścić ile wle­zie. Albo jak wte­dy, gdy boha­ter zde­cy­do­wa­nie mówi, co powin­ni zro­bić z tymi, któ­rzy drę­czą koty. Od cze­go zale­ży dozo­wa­nie owej czu­ło­ści? Jej daw­ki – ze wzglę­du na swą home­opa­tycz­ność – są tym bar­dziej zauwa­żal­ne, ale jed­nak nie nada­ją tonu całej opo­wie­ści.

To jest wynisz­cza­ją­ca empa­tia, zabi­ja­ją­ca, taka nie­do­bra, chy­ba nad­wraż­li­wość, nie­do­bra bo para­li­żu­ją­ca A żeby pomóc, trze­ba dzia­łać. A to poże­ra jak otchłań. To jest stan cho­ro­bo­wy nazy­wa­ny poezją.

Dla­cze­go w DSzK gra­ni­ce dla reflek­sji o chrze­ści­jań­stwie wyzna­cza­ją z jed­nej stro­ny „krzep­cy mło­dzień­cy pew­nie ści­ska­ją­cy w twar­dych dło­niach kije bejs­bo­lo­we” a z dru­giej „sta­rzy, bez­zęb­ni i śmier­dzą­cy, wygrze­bu­ją­cy ze śmiet­ni­ka pusz­ki po piwie”? Dla­cze­go macie­rzyń­stwo spro­wa­dzo­ne jest do napię­cia mię­dzy punk­tem „malut­kie dziec­ko różo­wiut­kie i pach­ną­ce” a punk­tem „a potem widzisz je sta­re, łyse, bez­zęb­ne i śmier­dzą­ce”. Takie robią­ce ogrom­ne wra­że­nie skró­ty zbu­do­wa­ne są na eli­mi­na­cji jakie­goś „pomię­dzy”, któ­re być może być obra­zem w mia­rę peł­nym (?), praw­dzi­wym (?).

Poczu­łem się przy tym pyta­niu jak na syno­dzie, oczy­wi­ście na syno­dzie w Saint-Felix-de-Cara­man, gdzieś mię­dzy 1167 a 1177 rokiem (nie­ba­wem doj­dzie do rze­zi w Béziers). Mnie, w sen­sie arty­stycz­nym, bliż­sza od „reali­zmu” jest gro­te­ska. Nie zna­czy przy tym, że jed­no uję­cie jest lep­sze od dru­gie­go. Pew­nie oba są sie­bie war­te. No ale w koń­cu lite­ra­tu­ra, to nie fizy­ka kwan­to­wa (chy­ba?). Suge­ru­jesz, że „praw­dziw­sze”, w zna­cze­niu peł­niej­sze, a tym samym lite­rac­ko war­to­ściow­sze, jest dostrze­ga­nie i zapi­sy­wa­nie rów­nież „środ­ko­wych reje­strów” życia. A ja tyl­ko zim­ne albo gorą­ce, nigdy let­nie. Ja ten „śro­dek” życia oczy­wi­ście dostrze­gam, ale go nie uży­wam. W tym sen­sie wychwy­tu­ję skraj­no­ści, bo sta­ny pośred­nie nie są dla mnie dobrym mate­ria­łem, taki katar­ski dualizm abso­lut­ny, z czy­sto tech­nicz­nych pobu­dek. Na sza­ro to dobrze wyglą­dał tyl­ko Gan­dalf, ale osta­tecz­nie i on przy­wdział biel. Czy sły­szał ktoś kie­dyś o zastę­pach sza­ro­ści? O słu­gach świa­tła i ciem­no­ści sły­sze­li wszy­scy.

Nie chcę roz­ma­wiać o zma­ga­niach z rakiem w kate­go­riach wal­ki, bo sam się zasta­na­wiasz „jak bar­dzo narą­ba­ne trze­ba mieć w gło­wie, żeby pisać o tym w kate­go­riach wal­ki”. Ale to jed­nak cho­ro­ba sym­bo­licz­nej wagi cięż­kiej i chy­ba bar­dziej niż inne skła­nia do jej „roz­wa­ża­nia”. Czy wszyst­ko, co było do powie­dze­nia o „Two­im” raku, jest już w DSzK, czy zosta­ło coś na roz­mo­wę poza lite­ra­tu­rą?

Ale tam punk­tem wyj­ścia były roz­wa­ża­nia pew­nej tablo­idy­za­cji myśle­nia o cho­ro­bie. Jej medial­no­ści. Im cięż­sza cho­ro­ba, tym łatwiej ją wyko­rzy­sty­wać medial­nie. Dla mnie to mar­gi­nes roz­wa­żań moje­go boha­te­ra, odprysk pore­flek­syj­ny, akcy­dens. Wcze­śniej okład­ko­we gwiaz­dy musia­ły tyl­ko ścią­gać gacie, teraz dobrze, jeśli przy tym cho­ru­ją na raka. Żad­na rekla­ma nie uwraż­li­wi na ludz­kie cier­pie­nie, cho­ro­by nie da się dłu­go wyko­rzy­sty­wać, żeby zwięk­szyć sprze­daż. For­mat cho­ro­by powo­li prze­sta­je dzia­łać. Tro­chę tak, jak w pozy­ty­wi­stycz­nej nowe­li – iluż Tade­uszów musia­ło uto­pić się w dołach z wodą, ile dzie­cię­cych Jamio­łów zamar­z­nąć w lesie z zim­na, ile Roza­lek spa­lić się żyw­cem w pie­cu, żeby skru­szyć lodo­wa­te ser­ca, poru­szyć sumie­nia, żeby popły­nę­ła kasa. Ale w koń­cu i to się sko­re­mu do pomo­cy spo­łe­czeń­stwa znu­dzi­ło. W tym sen­sie nie ma już sym­bo­lu cho­ro­by wagi cięż­kiej, albo zmie­nia się, według sche­ma­tu: syfi­lis – cza­pa, gruź­li­ca – cza­pa, dziś rak – już nie cza­pa. Moż­na z nim żyć. Oczy­wi­ście, to roz­wa­ża­nia dla jed­nost­ki cho­ro­bo­wej, bo dla jed­nost­ki ludz­kiej zna­czy to zupeł­nie coś inne­go. Jed­nym sło­wem: Rozal­ki nam się koń­czą.

Czy całą swo­ją dotych­cza­so­wą obec­ność w lite­ra­tu­rze widzisz na podo­bień­stwo tego złe­go, co zda­rzy­ło się Rober­to­wi Brow­nin­go­wi po napi­sa­niu Sor­del­la (jest o tym frag­ment w książ­ce, o któ­rej roz­ma­wia­my), a DSzK ma być trium­fem na mia­rę Pier­ście­nia i księ­gi tegoż auto­ra?

Nie sądzę. Po pro­stu bied­ny Brow­ning, aku­rat tra­fi­ło na nie­go, był dobrym przy­kła­dem na miej­sce i sytu­ację, w któ­rej zna­lazł się mój boha­ter. Zno­wu pró­ba przyj­rze­nia się miej­scu, w któ­rym dosłow­ność prze­cho­dzi w abs­trak­cję. Ludzie wie­rzą w róż­ne rze­czy dziw­ne, ale Brow­ning nie był dla mnie sym­bo­lem. Po co powsta­ła ta książ­ka? Nie wiem. Na pew­no nie jako pró­ba zama­ni­fe­sto­wa­nia mojej obec­no­ści w lite­ra­tu­rze, albo potwier­dze­nia, lub zaprze­cze­nia jakiejś lite­rac­kiej sty­li­sty­ce (jeśli w ogó­le przy­jąć, że mam jakąś sty­li­sty­kę). Poja­wia się w niej nato­miast zda­nie, któ­re boha­ter wypo­wia­da pod koniec: „Ta książ­ka pisa­ła mnie sześć lat”. Wycho­dzi na to, że to nie mój boha­ter pisze książ­ki, tyl­ko książ­ki piszą jego. Przy­znam się, że ze mną bywa podob­nie. Nie­któ­re książ­ki mnie po pro­stu piszą. Może tym razem chcia­łem się podzie­lić okru­chem tego pro­ce­su?

Czy z per­spek­ty­wy cho­ro­by i jej zapi­su (DSzK) na wcze­śniej przez sie­bie napi­sa­ne wier­sze i pro­zy patrzysz z dystan­sem? Czy tak gra­nicz­ne prze­ży­cie odpy­cha Cię od sie­bie daw­ne­go? Czy­ni Cię bar­dziej obcym?

Chy­ba coś w tym jest. Cho­ro­ba zmie­nia. Znam oso­bę, któ­ra twier­dzi, że mnie na przy­kład zmie­ni­ła: zawsze byłem nie do wytrzy­ma­nia, ale teraz sta­łem się jesz­cze gor­szy. Oczy­wi­ście sta­ra­łem się mieć tak­że dystans do same­go sie­bie, do tego, co piszę, napi­sa­łem, cza­sem ten dystans jest mniej­szy, cza­sem więk­szy. Ale to chy­ba natu­ral­ny pro­ces, w moim wypad­ku cho­ro­ba go tyl­ko przy­spie­szy­ła. Czło­wiek pie­lę­gnu­je w sobie jakąś bli­żej nie okre­ślo­ną wyjąt­ko­wość, bo jak ina­czej mógł­by żyć, a tym­cza­sem rze­czy­wi­stość udo­wad­nia, że jest odwrot­nie, nie jestem wyjąt­ko­wy, jestem prze­cięt­ny, zwy­kły, zwy­czaj­ny, pospo­li­ty. Nato­miast co do pisa­nia, mam nadzie­ję, że moje wier­sze nie zesta­rze­ją się rów­nie szyb­ko jak ja. Praw­dę mówiąc, mogły­by w ogó­le się nie zesta­rzeć. I tak oto wszy­scy zasie­dli­by­śmy ura­do­wa­ni, zdro­wi, mło­dzi i bez­tro­scy w oto­cze­niu osób, któ­re kocha­my i opo­wia­da­li sobie histo­rie, któ­re umi­la­ły­by nam chwi­le powszech­nej szczę­śli­wo­ści. Chwi­le, któ­re trwa­ły­by wiecz­nie. (Oczy­wi­ście nie moje histo­rie, bo moje nie nada­ją się do opo­wia­da­nia, fabu­ła nie ist­nie­je, a głów­nym boha­te­rom brak imion).

O autorach i autorkach

Krzysztof Jaworski

Urodzony 27 grudnia 1966 roku w Kielcach. Poeta, prozaik, dramaturg, scenarzysta, historyk literatury. Mieszka w Kielcach.

Marcin Baran

Urodzony w roku 1963 w Krakowie. Poeta, eseista, dziennikarz. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach 80. i 90. związany z „bruLionem”, w latach 2000-2003 z tygodnikiem „Przekrój”, ostatnio z „Dziennikiem Polskim”. Pracował w Instytucie Książki oraz TVP Kultura. Laureat Poetyckiej Nagrody Silesius (2013). Mieszka w Krakowie.

Powiązania

Oclone przyjemności

dzwieki / WYDARZENIA Bogusław Kierc Krzysztof Jaworski Tadeusz Pióro

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, Bogu­sła­wa Kier­ca i Tade­usza Pió­ry pod­czas Por­tu Wro­cław 2009.

Więcej

Wiersz polski średniej długości

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Dar­ka Fok­sa, Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, Zbi­gnie­wa Mache­ja i Toma­sza Maje­ra­na pod­czas Por­tu Wro­cław 2007.

Więcej

Dyskusja „Barbarzyńcy czy nie. Dwadzieścia lat po przełomie”

nagrania / między wierszami Różni autorzy

Port Wro­cław 2009: wypo­wie­dzi Dariu­sza Nowac­kie­go, Pio­tra Śli­wiń­skie­go, Justy­ny Sobo­lew­skiej, Pio­tra Czer­niaw­skie­go, Dar­ka Fok­sa, Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, Boh­da­na Zadu­ry, Roma­na Hone­ta.

Więcej

Gdybym to ja wiedział…

wywiady / o książce Adam Wiedemann Marcin Baran Ryszard Krynicki

Roz­mo­wa Mar­ci­na Bara­na i Ada­ma Wie­de­man­na z Ryszar­dem Kry­nic­kim.

Więcej

Barbarzyńcy i nie

nagrania / z fortu do portu Darek Foks Grzegorz Wróblewski Krzysztof Jaworski

Archi­wal­ne nagra­nie z udzia­łem Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, Dar­ka Fok­sa, Grze­go­rza Wró­blew­skie­go.

Więcej

„Wytrwali obserwatorzy przestrzeni kosmicznej”

wywiady / o książce Grzegorz Wróblewski Krzysztof Jaworski

Z Grze­go­rzem Wró­blew­skim o książ­ce Kosmo­nau­ci roz­ma­wia Krzysz­tof Jawor­ski.

Więcej

Gdybym to ja wiedział…

wywiady / o pisaniu Adam Wiedemann Marcin Baran Ryszard Krynicki

Roz­mo­wa Mar­ci­na Bara­na i Ada­ma Wie­de­man­na z Ryszar­dem Kry­nic­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze jego książ­ki Gdy­bym wie­dział wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Komentarz do wiersza „Onkologia, 6:30”

recenzje / KOMENTARZE Krzysztof Jaworski

Komen­tarz do wier­sza z tomu .byłem, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 20 paź­dzier­ni­ka 2014 roku. 

Więcej

‘Chciałem wszystko zakończyć poezją’. Z Krzysztofem Jaworskim rozmawia Wojciech Wilczyk

wywiady / o książce Krzysztof Jaworski Wojciech Wilczyk

Z Krzysz­to­fem Jawor­skim o książ­ce .byłem roz­ma­wia Woj­ciech Wil­czyk.

Więcej

Teraz w Polsce właściwie wszyscy poeci mają szansę być zapomniani

wywiady / o książce Marcin Baran Zbigniew Machej

Ze Zbi­gnie­wem Mache­jem o jego nowym tomie wier­szy Mrocz­ny przed­miot podą­ża­nia i kil­ku innych spra­wach roz­ma­wia Mar­cin Baran.

Więcej

Kraść bezceremonialnie, nie spodziewać się profitów

wywiady / o książce Marcin Baran Wojciech Bonowicz

Z Woj­cie­chem Bono­wi­czem o książ­ce Echa roz­ma­wia Mar­cin Baran.

Więcej

Krzysztof Jaworski o Do szpiku kości

recenzje / KOMENTARZE Krzysztof Jaworski

Komen­tarz do frag­men­tu ostat­niej powie­ści awan­gar­do­wej zaty­tu­ło­wa­nej Do szpi­ku kości.

Więcej

Zamieranie słów

recenzje / ESEJE Marcin Baran

Recen­zja Mar­ci­na Bara­na z książ­ki Farsz Mar­ci­na Sen­dec­kie­go.

Więcej

Czytelnik osobny

recenzje / ESEJE Krzysztof Jaworski

Recen­zja Mar­ci­na Jawor­skie­go z książ­ki Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Warto mówić, co się wie

recenzje / ESEJE Marcin Baran

Recen­zja Mar­ci­na Bara­na z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Kryptoreklama korespondencyjnego kursu szybkiego czytania

wywiady / o książce Artur Burszta Krzysztof Jaworski

Roz­mo­wa Artu­ra Bursz­ty z Krzysz­to­fem Jawor­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Dusze monet, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 29 stycz­nia 2007 roku.

Więcej

Zagrywka wobec cierpienia

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Krzysz­to­fa Jawor­skie­go Do szpi­ku kości, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Biblioteka

recenzje / ESEJE Paweł Chmielewski

Recen­zja Paw­ła Chmie­lew­skie­go z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­to­fa Jawor­skie­go.

Więcej

Pieśni doświadczenia

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­tof Jawor­skie­go.

Więcej

Ostatnia powieść awangardowa

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­tof Jawor­skie­go.

Więcej

Krzysztof Jaworski o Do szpiku kości

recenzje / KOMENTARZE Krzysztof Jaworski

Komen­tarz do frag­men­tu ostat­niej powie­ści awan­gar­do­wej zaty­tu­ło­wa­nej Do szpi­ku kości.

Więcej

Złe towarzystwo

recenzje / ESEJE Marcin Sendecki

Recen­zja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­tof Jawor­skie­go.

Więcej

Zagrywka wobec cierpienia

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Krzysz­to­fa Jawor­skie­go Do szpi­ku kości, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Klisze

recenzje / IMPRESJE Paweł Chmielewski

Esej Paw­ła Chmie­lew­skie­go tow­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki .byłem Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 20 paź­dzier­ni­ka 2014 roku.

Więcej

Przeczytałem

recenzje / ESEJE Tomasz Fijałkowski

Recen­zja Toma­sza Fijał­kow­skie­go z książ­ki .byłem Krzysz­to­fa Jawor­skie­go.

Więcej

Biblioteka

recenzje / ESEJE Paweł Chmielewski

Recen­zja Paw­ła Chmie­lew­skie­go z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­to­fa Jawor­skie­go.

Więcej

Poza pozorami słów, rzeczy i egzystencji

recenzje / IMPRESJE Zbigniew Trzaskowski

Esej Zbi­gnie­wa Trza­skow­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki .byłem Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­rze Lite­rac­kie­go 20 paź­dzier­ni­ka 2014 roku.

Więcej

Skóra rzeczywistości

recenzje / ESEJE Paweł Chmielewski

Recen­zja Paw­ła Chmie­lew­skie­go z książ­ki Dusze monet Krzysz­to­fa Jawor­skie­go

Więcej

Poeta ciągłych skojarzeń

recenzje / ESEJE Paweł Chmielewski

Recen­zja Paw­ła Chmie­lew­skie­go z książ­ki Draż­nią­ce przy­jem­no­ści (1988–2008) Krzysz­to­fa Jawor­skie­go.

Więcej

Mikrokosmos blokowiska

recenzje / ESEJE Paweł Chmielewski

Recen­zja Paw­ła Chmie­lew­skie­go z książ­ki Warzyw­niak i inne opo­wia­da­nia Krzysz­to­fa Jawor­skie­go.

Więcej

Pieśni doświadczenia

recenzje / ESEJE Marek Olszewski

Recen­zja Mar­ka Olszew­skie­go z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­tof Jawor­skie­go.

Więcej

Ostatnia powieść awangardowa

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­tof Jawor­skie­go.

Więcej

Złe towarzystwo

recenzje / ESEJE Marcin Sendecki

Recen­zja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go z książ­ki Do szpi­ku kości Krzysz­tof Jawor­skie­go.

Więcej

O Drażniących przyjemnościach

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Grze­go­rza Het­ma­na, Anny Kału­ży, Karo­la Mali­szew­skie­go, Woj­cie­cha Wil­czy­ka.

Więcej

O Duszach monet

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Boh­da­na Zadu­ry, Mar­ci­na Sen­dec­kie­go, Bar­tło­mie­ja Maj­zla i Toma­sza Fijał­kow­skie­go.

Więcej