książki / POEZJE

Ani mi się śni

Agnieszka Wolny-Hamkało

Premiera książki Agnieszki Wolny-Hamkało Ani mi się śni.

Biuro Literackie

Transylwania

Miesz­kam w kur­nej cha­cie ze znaw­cą
mar­twych języ­ków. Zewsząd przy­świe­ca nam
Tran­syl­wa­nia (pro­szę zada­wać sobie
jasne myśli, obra­zy). Zgłę­biam kąt
zagię­cia hucul­skie­go szlacz­ka
(naszą kot­kę znów dyma hucul­ski cza­row­nik).
Od rana wymie­nia­my che­micz­ne buzia­ki.
Poza tym nie­wie­le się dzie­je:
agro­tu­ry­ści wymię­ka­ją. Mete­oro­log
semi­na­rzy­sta w towa­rzy­stwie nie­źle
jak na kwie­cień opa­lo­nych eks­per­tów
bada wia­tro­pęd­ność pędu. I tyl­ko cza­sem
popra­wia­my nasze sto­sun­ki z nocą.


Orbit

Bio­rąc pod uwa­gę stę­że­nie kre­atur
i tak poszło świet­nie: jeste­śmy pija­ni,
żywi i coś nam się śni. Przy­świe­ca nam
eku­me­nizm este­tyk. A jesz­cze wczo­raj
holo­gra­my orbi­to­wa­ły! Poważ­nie­li­śmy
w kory­ta­rzach hote­lu doty­ka­jąc się
papu­cia­mi, odda­jąc przy­słu­gę bio­gra­fom.
Dosłow­nie: mie­li­śmy prąd mię­dzy pal­ca­mi.
Lądo­wa­nie w ryn­ku z liściem w zębach,
tyłem do mia­sta. O świ­cie
do psa się chcia­łam przy­tu­lić.
Bywa­łeś roman­tycz­ny: ukra­iń­skie wier­sze,
poca­łun­ki na czczo, uwa­gi o moim mał­żeń­stwie
i wszyst­kie pięk­ne oka­zje, któ­rych już nie będzie.
Zakle­pu­ję z zamknię­ty­mi ocza­mi i teraz to ty
kry­jesz.


Thriller

Wio­sen­ne bło­to na fel­gach,
ple­ca­ki peł­ne malin i jaz­da nad staw,
gdzie się topi­ło wie­le mło­dych dziew­cząt
jak gło­si legen­da i gdzie w krza­kach widzia­no
dym­ki pre­zer­wa­tyw. Popeł­nia­my tam
sze­reg pomy­łek. Ale to wiek nie­ty­kal­ny,
do dziś nie wiem jak to się sta­ło,
że nie spa­da­li­śmy z dachów, że nas nie roz­je­cha­ły
pocią­gi, nie zaję­ła poli­cja. Boży palec maczał w tym pal­ce.
Dopie­ro póź­niej pozna­łam wła­ści­wo­ści Adria­na
i jego zwią­zek z księ­ży­cem. Ten pies,
zawsze taki wier­ny przy nodze, jego
przy­zwy­cza­je­nia, miłość do koma­rów,
aku­punk­tu­ra, szla­chet­ne bąble na kar­ku.
Cyga­nów nie obsłu­gu­je­my. Bar­man­ko,
nadzie­je się pani na szpil­kę od kape­lu­sza,
two­je akwa­rium spły­nie stru­mie­niem
weso­łym jak zwie­rzy­niec. Adria­nie,
zaczę­li o nas mówić na mie­ście. I kto by pomy­ślał:
aku­stycz­ne buzia­ki? A mogło być tak bajecz­nie.


Postój w Corazon

Mia­stecz­ko żyło z Indian
(zro­bi­li­by wszyst­ko za luster­ka).
Kie­dy jecha­li – dzie­ci pode­rwa­ły się
z kurzu i cicho prze­klął czło­wiek
z nese­se­rem. Zewsząd lecia­ły
fury awo­ka­do. Wypi­li kawę
na dwo­rze, potem oddał mocz
nasłu­chu­jąc uważ­nie jak dziec­ko.
Tak, tak – powie­dzia­ła dziew­czy­na
w dia­lek­cie w otwar­tą dłoń.
Zde­rze­niom chmur towa­rzy­szył
lek­ki wstrząs, a oni szli oglą­dać
czy­ste sza­re ska­ły. Usie­dli
w korze­niach nad wodą. Kamień,
któ­ry rzu­ci­ła do tyłu
tra­fił psa pro­sto w pysk.


Stara śpiewka

Na die­cie od pierw­szej mie­siącz­ki, co roku
o diop­trię słab­sza nad kom­pu­te­rem
wypusz­czam z okna świersz­cze
w ścier­ni­sko anten, gdzie wiatr od rana
dosko­na­li bek­hend.

Wier­sze się rodzą na mar­gi­ne­sach
i tam zosta­ją. Ty żyjesz w innym mie­ście,
gła­dzisz mnie po wło­sach,
jeśli star­cza nocy po cza­sach chał­tu­ry.
Bie­głam jak po ogień ubra­na jak lubisz.

Męska decy­zja, cóż za szo­wi­nizm w języ­ku,
moje dro­gie sio­stry, co za pomysł:
wszyst­ko co się wyda­rza to kart­ka
z dru­kar­ki ze sła­bym tone­rem.


Muchobór

Dzień spę­dzi­li­śmy w slum­sach,
bawi­ła się we mnie: było ją stać
na pącz­ka i jaśniut­kie plom­by.
Zro­bi­łam jej z maku susał­kę
i droż­dżo­wy wia­nek.

W sypial­niach mia­sta, na osie­dlach
w polu, noc ich prze­cho­wu­je
w dusz­nym fute­ra­le. Mamu­cia skocz­nia
na Gór­ce Skar­bow­ców wpra­wia w mira­że
mło­dych aler­gi­ków. Cza­sa­mi wra­ca­ją
wstrzą­śnię­ci: widzie­li gulasz z serc,
karet­kę, któ­ra uci­chła,
nagle, pośrod­ku dro­gi.

Dzień spę­dza­ją na trasz­kach, bie­lu­niu.
Zna­le­zi­ska są cierp­kie i nada­ją się.


[Takie dni się zdarzają]

Takie dni się zda­rza­ją: śnia­da­nie w Teatrze
Stu, księ­życ jak kie­li­szek z obwód­ką. A
śni­ło mi się, że mam dłu­gie wło­sy, wyko­nu­ję
gesty bar­dzo reli­gij­ne i mam ład­nie na imię.
Ale sen już nie pro­mie­niu­je, pod tym wzglę­dem
skoń­czył się kar­na­wał. Szwy pęka­ją mięk­ko
i zima rura­mi wra­ca do nor, zimie rze­ka
poście­li­ła w kana­le. Ta nie­dzie­la zagrze­ba­na w poście­li
już się w peł­ni speł­nia: roz­ma­wia­my nago
o świę­tach, prze­ry­wa­my sobie, gło­śno
wypo­wia­da­my głup­stwa. I nic nas nie obcho­dzi
haker­ski atak na Poltro­nic, usta­la­nie gra­nic
obwo­dów. Na papie­rze toa­le­to­wym napi­sa­no
Jesz­cze wię­cej pew­no­ści więc wresz­cie
czu­ję się bez­piecz­nie. Takie dni się zda­rza­ją:
arma­tu­ra tur­la­na przez wiatr.


[W gardle jest ognisko zapalne]

W gar­dle jest ogni­sko zapal­ne,
do ponie­dział­ku będzie pan umie­rał, potem
może pan zakła­dać fir­mę.

Ponie­dzia­łek: dym sobie zro­bił
z ulic lądo­wi­sko, dziec­ku na dru­gim pię­trze
wyrżnę­ły się kły. Wra­cam do łóż­ka,
sta­ram się kasz­leć, żeby być bli­żej cie­bie,

ale tyl­ko się krztu­szę i wypusz­czam
obło­czek czczy. Śnię­te muchy dają się
zabi­jać. Wyjeż­dżam peka­esem znie­nac­ka
bez zupy i snu.

O autorze

Agnieszka Wolny-Hamkało

Urodzona 24 lutego 1979 roku we Wrocławiu. Poetka, publicystka. Współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką” i „Lampą”. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania