książki / POEZJE

Manatki

Bogusław Kierc

Fragmenty książki Bogusława Kierca Manatki, wydanej w Biurze Literackim 24 stycznia 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pieśń wędrowca

Wszedł do prze­dzia­łu, w któ­rym sam sie­dzia­łem,
spy­tał, czy moż­na, moż­na, spo­ry ple­cak
wsa­dził na pół­kę, zdjął kurt­kę, siadł obok

drzwi, ale zaraz wstał, no i to całe
miste­rium wciąż powta­rza­ne pod­nie­cać
pra­wie by mogło tań­cem i oso­bą

tań­czą­cą, gdy­by to był tyl­ko taniec,
tym nie­mniej w moich oczach prze­mie­nia­ło
się w taniec jego bycie, aż naprze­ciw

siadł. Bły­sło słoń­ce. Dłu­go patrzył na nie:
życie jest pięk­ne, wzię­te jako całość,
gdy­by nie ludzie (nie­któ­rzy) jak dzie­ci

nie­usta­ją­ce, a inni jak chu­je,
prze­pra­szam pana naj­moc­niej, mój tato
tak się wyra­ża, wyla­li mnie z pra­cy,

ale to dobrze, naresz­cie się czu­ję,
jak­bym zaczy­nał nowe życie, a to
poprzed­nie zde­chło. Prze­sa­dzam, wiem, tacy

jak pan, tak myślę, że pan coś wykła­da,
więc tacy jak pan, jestem chy­ba dobrym
psy­cho- co? ‑logiem, tacy jak pan chy­ba

ina­czej patrzą na to wszyst­ko; Adam
w raju miał prze­cież cał­kiem inny obrys
świa­ta, niż mamy my dzi­siaj, ta szy­ba,

któ­ra oddzie­la nas od tam­tych takich
nie­do­strze­gal­nych za nią, co nam każą
być tu taki­mi, ta szy­ba odbi­ja

słoń­ce i tro­chę ośle­pia; te zna­ki,
jakie nam dają tam­ci – jaki narząd
ludz­ki odczy­ta, pro­szę pana, i ja

wiem o tym dobrze, że żaden, a z pana
miny coś mi tak wyglą­da, że może
pan się tam jakoś roze­zna­je w bytach

nad­przy­ro­dzo­nych, więc mógł­by się za nas,
mło­dych i głu­pich, tam przed pro­gi Boże
udać i spy­tać, czym Rzecz­po­spo­li­ta

Nie­ba się rzą­dzi, bo to, co mi tutaj
ksiądz po kolę­dzie baj­du­rzy, to, dro­gi
panie, są jakieś andro­ny dla dzie­ci,

ale on nawet by o kocie w butach
mówił bez sen­su; nie wiem, cze­mu z Bogiem
tak się obcho­dzi jak buc. Jestem prze­ciw

takim kapła­nom i prze­ciw takie­mu
ponie­wie­ra­niu wia­ry. Pan się śmie­je
ze mnie? Czy z tego, o czym mówię? Tro­chę

prze­sa­dzam. Dobrze, ale wie pan, cze­mu
tu wsze­dłem? Coś mi pod­szep­nę­ło, że jest
pan tym, któ­re­go szu­ka­łem i kocham.


Uścisk

Jest mnie mniej i nic z tego jesz­cze nie wyni­ka;
sta­ry pryk grze­szy duszą grzecz­ne­go chłop­czy­ka

i umniej­sza się w sobie, i kuli w poko­rze,
i żału­je, że bar­dziej się sku­lić nie może,

i tak się w nim roz­rzew­nia pokor­ny chłop­czy­na,
że nie wie, czy wspo­mi­na, czy się zapo­mi­na,

czy się śni temu sobie sprzed tylu posta­ci
sie­bie, czy odzy­sku­je coś, czy wszyst­ko tra­ci,

czy może sobie tyl­ko na chwi­lę poży­czył
to cia­ło sied­mio­let­nie, zanim będzie niczym,

i jesz­cze raz pró­bu­je w jego szkar­la­ty­nie
prze­nieść się z sie­bie w nie-jaźń, albo tyl­ko – wynieść

się stąd do wszę­dzie dobrze, gdzie nas nie ma; prze­cież
czu­je, jak coraz moc­niej i tkli­wiej go gnie­cie

pło­wy obłok sumie­nia w miło­snym uści­sku;
mówi (czy sam do sie­bie mówię?): to już bli­sko.


Nago

Nie przy­pusz­cza­łem, że to może tak
dłu­go nie dawać spo­ko­ju, choć nie
cho­dzi o spo­kój, cho­dzi mi o brak
oso­by, któ­ry chwy­ta zdję­tą z niej

koszu­lę cał­kiem zwy­czaj­nie i już
nie jest bra­kiem oso­by, ale kim
jest – nie wiem (nie wiem?), no to może włóż
ją – mówię, no, do kogo mówię, im

tkli­wiej, tym trud­niej mi ją teraz zdjąć
z tego nie­go (nicze­go?) – głu­pio mi
będzie do nagiej absen­cji: to siądź -
powie­dzieć – przy mnie, albo sobie idź.


To nic

Dusza obi­ta
cio­sa­mi dzwo­nów
mio­ta się i tak
dalej, od tonu

do tonu, w niczym
albo w czymś takim,
co sobie ćwi­czy
dla nie­po­zna­ki

bycie nico­ścią,
zanim napad­nie
na mnie i gościom
na sty­pie, na dnie

sie­bie, odsło­ni
mnie do nicze­go
wresz­cie na koniec
nie­po­dob­ne­go.


Ćma

A do mnie wczo­raj przy­le­cia­ła ćma
i ude­rza­ła w moje swo­im cia­łem.
Zda­wa­ło mi się, że to chy­ba ma
jakieś zna­cze­nie, ale nie wda­wa­łem

się w tajem­ni­cę tych zde­rzeń i mgnień
po jej odlo­tach (sypa­ły się płat­ki
świa­tła), widzia­łem, jak pod­glą­da mnie
i sam się czu­łem przez nią niczym rzad­ki

okaz ist­nie­nia mię­dzy ćmą a mgłą
nie­wy­raź­ne­go j a w trze­ciej oso­bie
licz­by zbli­żo­nej do zera, co w głąb
sie­bie mnie wcią­ga, ale sie­dzę sobie

jak gdy­by nigdy nic, a jed­nak nie
nic, bo się nagle powy­rów­ny­wa­ły
nasze wymia­ry i gdy zno­wu mnie
musnę­ła skrzy­dłem, już ćmą byłem cały.


Szyba

To, że się czu­ję ćmą, nie jest pomy­słem
na jesz­cze jeden wier­szyk, ani nawet
wytłu­ma­cze­niem, że lecę w roz­bły­słe
przede mną błęd­ne ognie, czy zło­ta­we

bli­ki na wodzie, któ­ra jest jezio­rem
już się­ga­ją­cym mi do pier­si, a ja
idę wzdłuż smu­gi roz­iskrzo­nej, bio­rę
kurs na hory­zont, albo na ten kajak

prze­ci­na­ją­cy nie­wi­dzial­ną linię
moje­go szla­ku, bo nie powiem lotu,
choć mi się zda­je wła­śnie, że nie pły­nie
to moje cia­ło, ale jestem gotów

twier­dzić, że leci albo pola­tu­je
jak ćma, no nie wiem, bo jed­nak się sta­łem
ćmą i nią będąc, czu­ję, że nie tu jest
moje nie­by­cie, to zna­czy, że cia­łem

jestem tym, któ­ry jestem, ale całą
duszą wepcha­łem się w ćmę, całym sobą
tłu­kę jak w szy­bę i choć wiem, że cia­ło
jest jed­no z duszą, a nie tym, co obok

niej się zale­ca do niej, czy jej mości
w sobie miesz­ka­nie, żeby się roz­par­ła
w nim, niczym jeden z nad­zwy­czaj­nych gości
wybra­nych – by tak powie­dzieć – do tar­ła

nie­ba i zie­mi. Ja wiem, że uprasz­czam
to, ale jakoś wygod­niej mi teraz
mówić o duszy osob­no, a zwłasz­cza
o cie­le, któ­re powo­li umie­ra,

gdy dusza – wie­rzę – nie­śmier­tel­na wpy­cha
się w ćmę śmier­tel­ną, jak to moje – chy­ba
nie nie­śmier­tel­ne – cia­ło. I nie pycha
pcha mnie w to inne. Nie­wi­dzial­na szy­ba

oddzie­la­ją­ca mnie od roz­iskrzo­nych
tym samym świa­tłem, któ­re mi tę wodę
prze­mie­nia w ogień; spło­nę czy uto­nę?
Ta szy­ba, któ­rą nada­rem­nie bodę.

O autorze

Bogusław Kierc

Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania