
Oclone przyjemności
dzwieki / WYDARZENIA Bogusław Kierc Krzysztof Jaworski Tadeusz PióroZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Krzysztofa Jaworskiego, Bogusława Kierca i Tadeusza Pióry podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejFragmenty ksiażki Bogusława Kierca Rtęć, wydanej w Biurze Literackim 19 sierpnia 2010 roku.
Zrzucam z siebie te śniegi, prześcieradła, lata,
biegnąc (po co?), czy – goniąc nie wiadomo za czym.
A już lód poszarzały przemienia się w wodę.
Mówię „biegnąc” a to jest takie, jakbym latał
w sobie – nie w tym, co mówi, lecz w tamtym, to znaczy
w tym samym (ale skrytym pod tającym lodem
przed tym mną), przemienionym w pole do latania
(bo nie powiem, że w niebo), więc tylko widziałem
wirowanie tak szybkie, że się wydawało
bezruchem, który także i lot mój pochłaniał
przejrzystością (będącą chyba moim ciałem),
ale to było – z ciała obnażone – ciało
spowite w taką nagość z ognia, co nie parzy
(wewnątrz kryształu wody idealnie czystej,
prawie nie odczuwanej przez wrażliwą skórę)
i w tym wirze zjawiona piękność Twojej twarzy
wyrwała mnie z tamtego mnie (czy nie-mnie), Chryste,
i – nie wiem, jak powiedzieć – utonąłem w górę.
Miałem pewność, że to się jakoś musi mieć
do siebie w tym potoku prących w nas wyrazów
gniecenia się, wgniatania w siebie: pieśń, pleśń, płeć -
lecz co ma płeć do pleśni? Można by od razu
tak: pieśń – spoidło dwojga, którzy mają być
jednym, jakby w tym jednym gwałtownie wzbierało
pragnienie rozdwojenia; no to sobie idź!
Ale nie idzie nigdzie pogniecione ciało;
pleśnieje we śnie niczym na śmietniku chleb,
albo w pleśni śniegowej martwiejące żyto
pod septymą eolską wszystkich naraz nieb -
beczących, bo Baranka Bożego zabito.
Mrówka mi chodzi po zeszycie. Traktor
tryka tę ciszę poniżej winnicy.
Morze wtopiło się w niebo i, jak to
bywa po ciemku, nawet katolicy
włoscy czyhają na koniec niedzieli,
żeby tak trykać traktorami w nocy,
no i trykają. Gdybyśmy wiedzieli,
co tu jest grane, Mojżesz i prorocy
stanęliby nam przed oczami – żywi,
pijący wino, gadający z Głosem
Niewidzialnego, nawet byśmy dziwić
się nie musieli, byłoby nam dosyć
tej niepewności, że to tryk charkocze,
ledwie niedziela przeszła w poniedziałek.
Jak brzegiem nieba przemknął ten z warkoczem.
Smukły błysk słowa, co stało się ciałem.
Chodziłem w twoich butach. W twych majtkach pływałem.
A twoim paskiem się opasywałem.
Z twoich talerzy jadłem. Piłem z twojej szklanki.
Z twojego łóżka zsuwałem się rankiem.
Jąkałem twoje słowa głupie i rozumne.
Na twoją miarę mam wybraną trumnę.
Ale tylko ty jeden podchodzisz najbliżej:
na tobie we śnie latam leżąc krzyżem.
Jeszcze nogami się odpycha, trze
brzuchem o brzuch, trzepocze
skrzydłami poczwórnie;
leci, a (ze mną) mamy jakby trzech
albo czterech (w prorocze
wizje ptasich piór nie
wtykaj! Tykasz aniołów! Ale nic
nie przeszkadza, bym teraz
na pióra się zgodził,
gdy nad szkłem morza łabędź w sobie znikł).
Śnieg o śnieg się ociera.
Ląduję na lodzie.
Oprócz mnie, czterech w tym przedziale; dokąd
jedziemy, nie wiem, wiem tylko, że jadę
tam, dokąd jadę ja sam, ale żaden
z tych, którzy teraz śpią, nie wie; na oko
tak to wygląda, że razem jedziemy
do miasta, które na naszych biletach
ma taką samą liczbę liter, że ta
podróż jest chyba ostateczna, że my
jesteśmy także ostateczni, gdyby
nie to, że oni są młodzi. Ten starzec,
który tu wtargnął, że się tak wyrażę -
jak buc, istnieje właściwie na niby
i gdyby zasnął, to byśmy dobili
dziada do dechy snu wiecznego; pora
by zasnął w Panu, ale nie śpi – to raz,
a dwa, że czuwa tu nad nami, czyli
niech sobie żyje, dopóki nas strzeże
przed tymi, którzy sprawdzają, czy nie ma
wolnego miejsca pomiędzy czterema
nami i dziadem, ale jego pierze
na głowie i ten nasz uśpiony wigor
ich odstraszają, więc sobie jedziemy
w piątkę i razem uprawiamy przemyt
snów i skojarzeń nieczystych, a czy go
anieli porwą, czy diabli – niech w perle
sumienia sprawdzi; w jej wilgotnej czerni
niby w lusterku odbija się wiernie
ten (temu obok tężejący) relief.
Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.