Kamil Brewiński
Pindrzenie
Dzisiaj jestem niebieski, możesz mnie kojarzyć
z morzem, niebem lub wodą, zadzwonić na suki
i zgłosić wątpliwości, tak długo się staramy
coś o sobie powiedzieć – tu pomysł się kończy,
a zaczyna poezja. Proszę o wers ciszy.
Dziękuję, dzisiaj jestem niebieski jak toto?
Sen jest spędzony z powiek, łasi się do lustra,
kiedy tępą żyletką zdrapuję ten kolor
z niebyłego obiektu – coś jakby boisko,
oczywiście do polo, a może do diabła?
Tutaj pomysł się kończy, sen zmienił się w lipiec,
więc rodzę się na nowo, stoję pod prysznicem,
woda spłukuje resztki: murawę i konie,
całą trybunę vipów podobnych do diabła?
Próbujesz odpalić auto, a kluczyk jest z lodu,
woda, niebo i morze w małym, kruchym soplu,
kilkadziesiąt sposobów powiedzenia – jestem,
dziękuję.
Maciej Burda
Z cyklu „Wiersze dla ufo. Zwiastun”
II.
(fragment pieśni Babci Szufli)
wieczorem Irek przynosi meteor
nad placem wolności do góry go wznosi
przyzywa kosmos, by po kamień wrócił
o powrót po kamień Irek kosmos prosi
żule podnoszą zwykłe kamienie
do meteorów niepodobne wcale
nie mają kogo o powrót poprosić
kamienie w kieszenie wrzucają niedbale
kamieni nazbierał też ksiądz – pielgrzym młody
co sandał poprawiał, w brudną patrząc stopę
wezmę, kiedyś rzucę – pomyślał zmęczony
kiedyś w kogoś rzucić wielką mam ochotę
potem przechodnie zbierają kamienie
kilku jak Irek do góry je wznosi
inni jak żule wpychają w kieszenie
większość jak ksiądz – by porzucać nosi
Szymon Domagała-Jakuć
Głos Anioła Bożego, orędzie idące jak błyskawica od Pana Boga Świętego, a dane do rozgłoszenia prostaczkowi w mieście Łodzi A.D. 2012
„A pycha serca twego zwiodła ciebie, który
mieszkasz w jaskiniach skalnych, który na
wysokości założyłeś swoją siedzibę, który
mówisz w swym sercu: Któż mię strąci na
ziemię? Choćbyś wzniósł się jak orzeł, i
choćbyś nawet między gwiazdami założył
swoje gniazdo – stamtąd Ja strącę ciebie –
wyrocznia Pana.”
Księga Abdiasza 4:4
Kocham Kutno, na Łódź choruję. Choroba ta ma zapach rozpłatanego gołębia.
Równa miłości silnie usadza wikariusza, gdzie jest miejsce jego,
zgodnie z hasłem księża na księżyc, niech oni będą nad nami,
tak jak gra nad nami ich szpachla święcona, żebym w Łodzi ich nie widział,
jak wyciągają biało-żółtą chorągiew z ucha posesji.
Miasto zaślinione, tratwa w ich ręku jak oręż, jak trup jest biskup.
Rzym karmi się przygaszoną żywicą, od lewa się żegna z prawdziwym Bogiem,
chce przeżyć na plecach narodu, który co niedzielę zjada swojego Boga
i prawa ustala kopytami osłów. Sejm to miejsce, gdzie zwisa krzyż,
na nim wisiał ten, którego wymieniono na siedziby znaczne pod słońcem.
Roma locuta, causa finita. Drży nadal naród przed Rzymem,
twierdzi, że trzeba leżeć, że tak wygodniej, szanuje i udaje, że szanuje.
Mówi się po kraju: kto pierwszy otrzepie kolano, ten przegra, zostanie zawrócony.
My jesteśmy, zbieramy się, poznajemy po oczach, śmierć Rzymowi przepowiadamy,
wodę Boga ludziom dobrej woli, słodka to woda, wzmacnia ona
w podróży na dobre zgromadzenie. Niech osiądą bezpiecznie na macy ziemi,
jak szarańcza, jak brokat, w Polsce, kraju ludzi moralnych i obsranych trawników.
W Polsce, kraju ciemiężonych własnym bałwochwalstwem.
Papa est homo, każdy kolejny kocha sławę swego jak siebie samego,
sterczy z imion budynków Rzplitej, a one nie pysznieją od tego.
Jan Paweł II dopiero po śmierci stał się człowiekiem prawdziwie posągowym.
Papież-człowiek. Papież-kalendarz. Nauczał Chrystus: jeden Ojciec Święty,
ten w niebie, lecz w Rzymie poczyniono własne komentarze,
iż dla człowieka Bogiem ma być ten, który będzie nawozem dla ziemi,
a z której to chciał się wznieść aż do nieba.
Twój kraj spóźniony za Bogiem, mięso letnie dla Odwiecznego,
kroki ich prędkie, lecz nie wybiorą drogi podbitej, prostej dla stopy cichego.
Na Jasną biegną do samicy, która nie da nic z korony biednemu,
z sukni swej nie zrezygnuje, za to chętnie pożera kolejne datki.
Głupi kraj, który jest jak owca pod złym pasterzem,
taki będzie ją przynaglał, by nadal łaknęła.
Z dala od Boga, który umie obwarować pokój wiernego.
Katarzyna Fetlińska
In Absentia
Herzensschatzi, komm. Bim, bam, bom, fantom, symptom,
monochrom. Płynie prom
ku lepszemu światłu, ku świetlanemu lepiej, ku światłym
lekarzom. Lepiej, lepiej, piej
koguciku o pozlepianych piórkach. Piano. Piasek w bucie
i wśród piarżystych żyznych
nie do końca ziem. Myślę wiersz, piszę list, wwiercam
się. Wierzę w wiersz. Stopnie
nasycenia słów. Stopię skałę, skamielinę, zmielę kamień,
skłamię. Herzensschatzi, komm
ommm. Opłotki, plotki, płody. Kolumny. Kneble, knedle, krew
i krewne w opłakanym stanie. Lepiej?
Lepiej? Wiercą się kwoki, obrastamy w piórka. Jak to się stało,
że zniosłaś jajo? Ja? Jo. Jadło
mają dobre. Lepsze. Lepsze światło. Uwiera w stopy. Spod
kołdry. Księżniczka na ziarnku
pyłku, kurzu, krwi. Krwawi. Rwie kratkowane kartki. Kraty
w oknach. Ptaki składają jaja
na kamieniu. Kamień na kamieniu na kamieniu karmień.
Carmen. Habanera. Opera
piano. Pijano krwawą mery. Zęby cztery, powyrywane
włoski. Piasek i krew. Światło
między palcami stóp. Stop. Tup tup. Stop. Herzensschatzi
komm. Bim, bom. Brom. Bromek
potasu. Pot. Potem pióro, wygięta stalówka. Oknówka
buduje kraty z piasku i śliny.
Liny. Wwiercają się w ciało. Czoło. Mało, mało. Lało. Nie
ma światła, a ja bez butów. Błoto
zamiast piasku. Zmokłe kury dziobią mokrą ziemię. Gryzą
ziemię. Lekarz gryzie pióro,
wierci się. Ssie. Psie! Zamknij się. Mknij. Mknij, milknij
we mgle. Nad szklanką mleka,
pod pierzyną. Światło. Sztuczne. Ucz się. Kłamiesz, nie
pada pod psem. Miłość jest niesfornym
ptakiem. Kogucikiem. Pieje i bierze. Kąpiele w piasku
odmierzają czas. Bim-bom
Herzensschatzi, komm. Prom odpływa. Odpływam
i opływam w wiersze. Piach
pod stopami. Czas pozlepiany u nasady piór. Upiór
uparty. Oparty o kraty,
o karty. O kry. O Carmen, wywróż mi karminowej
krwi. Lepiej. Lepiej mi,
Herzensschatzi. Komm. Doppelherz. Doppelgänger,
Doppelschmertz. Nigdy nie wiersz, nie wiesz,
nie wierz łzom. Bim, bom, pianie. Komm komm komm.
Jakub Głuszak
Zmienić narrację tożsamościową niczym kobieta
zmieniająca narrację tożsamościową:
piersi wezbrane pokarmem, hipnotyczny rozkołys bioder,
silne, sękate dłonie, węzły mięśni rysują się pod skórą.
Niski, lekko ochrypły, zmysłowy głos:
Zmienić narrację tożsamościową niczym
fascynujące dziewczęta. Rozczulające dziewczęta, jak
te w zamszowych pantoflach:
łokcie jak zelówy, aż smaruję kremem do pięt! Moja kobiecość
wymaga szacunku do samej siebie – weź się, szmato, szanuj: nie promuj
agresji, rozwiązłości i chamstwa wśród chłopców. Nie zmieniaj
narracji tożsamościowej – kto kat, kto ofiara, kto jest sam sobie winny.
Winna. Szczególny przyrost masy mięśniowej
następuje już w wieku kilkunastu lat, jednak wokół klatki piersiowej i bioder
odkłada się głównie tłuszcz. Otłuszczone biodra
wymuszają zmianę narracji tożsamościowej niczym
Chrystus nazywający cię naczyniem: każdy zespół tkanek nabiera życia,
podmiotowość zyskują włókna mięśni, macać
bez pozwolenia już nie można. Ale jeśli tematem debaty społecznej będzie
rozbite naczynie, wymusi to fundamentalną zmianę narracji tożsamościowej -
dopuszczenie do głosu grup dotąd systematycznie marginalizowanych,
miłośników głośnej muzyki, posiadaczy nazbyt kościstych bioder.
Zmienić narrację tożsamościową
niczym.
Raz na zawsze: niechaj język wyraża rzeczywistość, niech Kobieta
będzie honorowa i czysta, niechaj naoliwione sploty jej mięśni
prężą się w gotowości niewstrzymanego ruchu, niech
bydło rogate będzie hodowane nie tylko na mięso,
lecz głównie na mleko. Niech głos
zabiorą kobiety hipnotyzujące jak
Elvis, a my tymczasem
ustalmy raz na zawsze wspólną narrację tożsamościową,
która w jedno połączy Polaków wszelkich religii, ras,
narodowości, płci, tkankę łączną, kości, mięso.
Będzie to ciekawy zabieg, który zrodzi wiele kontekstów, np.
głos dochodzący znad bioder:
sekularyzacja, antykoncepcja i powszechna opieka zdrowotna
negatywnie wpłynęły na jakość chrześcijańskich macic
tymczasem macice muzułmańskie co roku rodzą tysiące nowych wyznawców.
Zmieńmy tę narrację tożsamościową:
bądź niczym koza o tysiącu młodych, niech nie kończy się
festiwal bioder, a mięso polskich świń
zagości na stołach świata.
Grzegorz Jędrek
[I osłonisz mi prześwietlone oczy]
I osłonisz mi prześwietlone oczy,
kiedy mnie spieni światło.
Przeszedłem się po pustym;
puste niebiesko płonie.
Zmokłem, więc zdarłaś ze mnie
ponaklejane kartki.
Tutaj jest niepotrzebne
ich żyłkowate jarzenie.
Żyjemy w ciekawych czasach,
być może czułość skóry
ochroni nas przed popiołem
po przepalonych zdaniach.
Pryskają sensem.
Katarzyna Kaczmarek
anonimowa towianka (dagerotyp)
Widzieli kometę: ogromnego, zdrowego, dźwigał na warkoczu
służki i chozjajki, kolumny duchów żeńskich cieplutkie jak tunele,
w które wpływali we śnie. Kierunek: Adampolska, a potem autostradą
do Utrata-Składu, gdzie na nierobów czekają czierezwyczajne pochwy:
goździk kartuzek skalny i widłosterna żołna. Czemu zwlekamy, mój bracie?
Idea rozwinięta. Dlaczego, kiedy dotykam cię za uchem i pytam,
skąd przychodzi, co przetacza, czujesz mnie ziemią?
I odpowiadasz mi, że nic, że my?
Adrian Sinkowski
Sponad
Tak, granice są płynne. Bardziej niż z początku
mogło się nam wydawać. Rzeka urywa się
na fotografii, jakby sina, w lewym rogu
widać jeszcze dziurawiec, na który padają
nasze cienie, stojących tyłem do sitowia,
wbitego w jedną z odnóg rzeki (mimo wiatru
trzciny stoją na baczność). Granice nie są tym,
czym się wydają: szkolne zdjęcie sprzed siedmiu lat,
gdy chwytamy się dłoni, ty chwytasz za ciepły
kubek, w którym parzy się herbata, być może
herbata z wkładem, ale dzisiaj – przestań robić
sobie lub komuś nadzieję – nikt tego nawet
nie sprawdzi. Ani pamięć, ani wzrok, po którym
mógłbym, jeśli zapalisz światło i przyniesiesz
okulary z pokoju, spodziewać się wiele:
choćby rozpoznania miejsca. Ale nie tego.
Maciej Taranek
Czysty węgiel
Oto idea NSZZ Solidarność: a ja to pierdolę, nie robię.
Oto Otton. Gniezno, Gdańsk, gusła. Teraz wiem gdzie,
w którym wnętrzu, której świątyni, szukać początku.
Jak zacząć pierwsze zdanie, cytując ze wszystkich kronik.
Stoliku, kręta ścieżko wiodąca brzegiem prostej rzeki, i ty
podkulony ogonie języka, nakryjcie się. Gdyż nieraz przyszło
mi tłumaczyć dialekt pola. Mieszkając, mieszając się wzajem
z bóstwami. Ucztując społem. Piłem, tańczyłem wokół ogniska,
jakby robiły to hordy dzikich pogan, jakby kręciły się ich spódnice.
I wtedy, u ujścia tego wiru, odnalazłem siebie i uśmiechnąłem się.
Joanna Żabnicka
Zrzucić na sen
Promienne dzieci, które na chwilę
pojawią się tutaj, żują
kosmyki włosów najbliższe policzkom.
One potem, takie wilgotne, przywierają
do twarzy, gdy odwracam ją do słońca.
Ich rączki usychają, nóżki przechodzą
w proch, choć nie tędy droga.
Wtedy właśnie przychodzi po wszystkich –
takich zapadniętych w sobie – poranek
i zabiera senne dzieci,
które są tu wciąż
pretensjonalną figurą, podobnie jak nieprawdopodobny spór o to, które z nich
- słońce czy księżyc –
zrobione jest z soli. Tak, chciałam to wyjaśnić.
Zostawiłam twarz wystawioną
na wędrówkę świateł, lecz czy język
powie, jaki mają smak?