
Małe cienie wielkich czarnoksiężników
dzwieki / WYDARZENIA Tymoteusz KarpowiczZapis wydarzenia poświęconego książce Małe cienie wielkich czarnoksiężników Tymoteusza Karpowicza podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejFragmenty książki Tymoteusza Karpowicza Dzieła zebrane, tom 3, wydanej w Biurze Literackim 4 lipca 2013 roku.
zachód cielesny:
w świetle zachodu nie było to jasne
czego dowiedzie noga albo obłok
może sukienki bez przyczyny wiatru
być może ciała bez sukienki chmury
nie trzeba szyi łagodzić ni ptaków
do gniazd dolatać oczu rąbkiem nieba
trzeba za ręce w powietrzu dotknięte
aż po rękawy pełne rąk do słońca
ziemię z guzików i obłoków odpiąć
aż po cielesne pończochy za lasem
zdejmując wszystko przez zmącony promień
bo już się doszło całowania siwo
bo już się włosy uniosły za mrokiem
i tylko westchnie rosa przy obcasie
i wszystko zajdzie za ciało i ziemię
głęboko wszystko na bok się położy
paralaksa 18
tak chce żyć
sunący wzdłuż ciała
wąż ręki do wilgotnego ognia
spóźnia się o długość ogona
tuż przed innym miękkim ukąszeniem
gdzieś śmieją się do rozpuku
usta życia gdzieś powiewa
śmierć białą skórą poddającą się całą
dwubocznością mięsnego światła
a puls krwinki układa na szczyt
potem nad wisłą wyląg kleopater
pierze majtki ze swych antoniuszy
wyliny męskie leżą na piołunach
wiatr z pasma wzroku przędzie
pajęczynę i jak najdelikatniej
zasnuwa usta przed wypowiedzeniem
miejsca na ziemię które tak chce żyć
paralaksa 19
gaszenie diabła
plewy z przykazań dały biały chleb dla nieba
czarny dla piekła dalej sczezł apetyt
tylko językiem na dwa różne smaki
od potępienia świętość odgrodzono
purchawki rosły swobodnie na wargach
w niedziele w górę dymiły a w soboty w dół
gdy się od przodu żywcem odmawiało:
święci zrzucali z siebie grube płaszcze rzeźby
bo w nawę wchodził diabeł zapalony
czego tu szukał tym gasił go Bóg
Najdzielniejszemu z narodów
– narodowi czeczeńskiemu
I
KROK WSTECZ
w środku życia ustawili śmierć
w środku śmierci ustawili życie
a w tych wnętrzach zapalili kaukaz
niech się widzi na każdym obłoku
odblask serca czeczeńskiego: wolność
w górach krwawe zasiali doliny
a od dolin krwią podbili góry
na moskiewski bagnet nabite
wróg podnosi płuca czeczenii
ale one jeszcze wyżej oddychają
na oddechu tym stanęła burza
a na burzy tej wznosi się wolność
ruski orzeł do tej wysokości
nawet skrzydłem stalowym nie wzleci
choćby język wywalał z ognia
dzień tu objął stulecia narodu
a stulecia narodu – dzień
w tym zegarze moskiewski czas
może wybić tylko śmierci godzinę
dla żołnierzy którzy z nim przyszli
a krok wstecz
i byliby już w życiu
II
LERMONTOW I GOETHE W GROZNYM
płomień nad górami
płomień na dolinie:
dym czeczenii oczy
do ognia odwinie
i pokaże drżenie
liści nad drogami:
„nigdzie nie przystawaj
śmierć na kindżał naniż”
III
DEMON W GROZNYM
co robisz tu demonie?
grzebię się w ludzkich prochach
spaliłem tu tamarę
bo mnie nie chciała kochać
chcę by ich krnąbrna szczypta
w opuszkach mi zabiła:
ja przecież ją kochałem
to była wielka miłość
demonie pragnień swoich
nigdy nie zdołasz ziścić
bo mówisz o miłości
a żyjesz z nienawiści
prochy tamary wiatry
porwały już za chmury:
ty do ich wysokości
nie będziesz mógł tu uróść
wracaj do piekła idąc
po czaszkach jak po dzwonach:
być może tam na dobro
zostaniesz przemieniony
wówczas odmienisz mrok swój
na niebosiężne lśniwo:
tamarę zstępującą
obejmiesz białą żywą
IV
MICKIEWICZ W GROZNYM
Jakie to straszne góry car Rosji tu spienił
W miejscu gdzie żywą wodą przepływało miasto,
Gdzie słońce nawet przez noc połknięte nie gasło
W czeczeńskich zniczach wniesionych do źrenic?
Kto je tak posiec zdołał i w szczęki kamienic
Powpychał ludzkie żebra i ogniem zatrzasnął,
I oddał lotne żleby płomieniom na pastwę,
Wody Sunży na rwącą posokę zamienił?
To nie są żadne góry. To w wysokich błyskach
Najeźdźca przemełł Grozny w hałdy do kołyski,
Niby słowem wyklęty, a wsparty Europą.
Kolumną z kości podbił się: wolności rodzic,
Żelazo w sobie wzdął i aby się ochłodzić
Raz krwią piersi polewa, raz przekrapia ropą.
poranne drzwi do ogrodu:
próba wyjścia
sprzecznie poruszyły się dwa prawe drzewa
choć noc całą wbijały w siebie
sęk po sęku lewe soki i ruchy
rysa w ogrodzie dorysowała się niżej irysami
wyżej gwizdem kosa
skład drzew rozsypał się
poza skład powierzchni
i skład apostolski
eschatologiczna zdawałoby się kora
zmówiła za siebie motyle
tylko dzięki framudze drzwi
ave tibi
zostałem człowiekiem z niezachwianym drewnem
et benedictus fructus ventris tui
wtedy zrozumiałem jak niebezpieczny
ora pro nobis
jest zbyt wczesny wiatr
et nunc
jak nieobojętna jest
et in hora mortis nostrae
morfologia drzwi
amen
morfologia drzwi
nigdy nie odważyły się
zielonych uszu
przy białku słowa
dopuszczały tylko takie wątpliwości
jak mosiężna klamka
zamek i szkło
stało się to możliwe
dzięki byciu w drzewie
kto w nim wschodzi i zachodzi
ma węch w kształcie klocka
i słuch w postaci wióra
reszta jest drzwiami
kiedy morphe namawiał
by z szyku łyka
do czegoś bardziej szykownego
wykręcały się w zawiasach
odwracały skrzydła:
jesteśmy wierne
matce siekierze
otwieramy zamykamy
prostokąt powietrza
po co mamy horyzonty
a sobie drogę
do cichego drzewa
gdybyście wiedzieli
jak słodko
w naszych stopach
rękach i głowie
drewniane gwoździe
bok ręce nogi obie
na otwarcie człowiecze tobie
były dziećmi lasu
musimy przyjąć
że są takie dzieci
one są przeznaczone
to są przecież drzwi do zwilżania wody
to są przecież drzwi pogłębiające rybę
głębinowe rozwiązania zlewów
to są przecież suche karawany
z wielbłądami pełnymi upału
obracane łyżką na patelni
komu ogień do pieczenia palców
komu rzeka do zmywania głowy
usta pełne lemoniady
po zniżonym pragnieniu
poza deską
to są przecież drzwi pocące się przed sobą
kosze deszczu drzwi szczupaki drzwi magnolie
drzwi duża wódka drzwi mały spacerek
drzwi pięć trafień drzwi fiat multipla
drzwi chrupane z kremem poziomkowym
drzwi kochany drzwi kochana drzwi mój pierwszy
drzwi moja pierwsza o co wam chodzi
drewno nasze jest wierne swemu powołaniu
deszcz wam przecież zmywa brudne ręce
ryba naprawdę płynie
już niewidzialnie
modlitwa do drzwi
do was jednak ocalające odważę się zmówić małą gąsienicę
niewielką kunę lisią kitę
aby miękkie dzieci słały się w was łącznie z przypadkami
nóg i piłek waniek-wstaniek i miejscownikiem
jak w deklinacji łabędź ma siedem szyj
tak wy miejcie siedem ram amfor
formantów amurów formotworów i marabutów
jak aram chaczaturian ma plecione meble z muzyki
bądźcie wyrozumiałe dla poduszek że dopuszczają głowy do nieforemnych snów
bądźcie łagodne dla strumieni że pozwalają sobie na tyle wykrętów
niech na was zakrzywia się naiwna prostota kręgosłupów
a prostuje się wąż
myślcie glicynia śledź hjewe pierożki ruskie bonaparte
globtroterzy święty nikifor pasek antek z mańką aligator huśtawka
jedna kurtka na wacie dwa grzyby w studni trzy ćwierci do rękawa
myślcie nieporządnie nie pożądajcie politury
bądźcie jak wieża babel wielowłosa i do zburzenia
nie podtrzymujcie nie wspierajcie żebractwa drzewnego worka wiatru
wtedy chanaan jaki oprze się kto o was gdzie gdziekolwiek komu
komukolwiek wasze rany przecież ranek o poranku słowo daję
taniec ptaków wyzwolony z waszych sęków
gibkie ręce urwane z klamek
drzewowzięcie do wełnodrzewia
taka jest fala do drzwi
i do mnie
alfa
ŚMIERĆ GOSPODARZA
Co on tam robi w środku nocy?
– Przejaśnia
Dlaczego więc wokół niego staje się coraz ciemniej?
– Odwraca się
Widzę już tylko jakby samo miejsce po nim
– Zjawia się ubywające
Więc odzyskuje coś czy traci z dawnego zarysu?
– Przeciwlegleje
Czy zjadł chleb który położyłem mu na stole?
– Oduczył się głodu
Czy wypił wodę nalaną do kubka?
– Wyczerpał pragnienie
Czy stoi przy nim koń i pług i leży skiba?
– Nie ma tam obecności
A pole w które codziennie wychodził?
– Już niedostępne
Czy jest ktoś kto mu rękę poprawia przed ruchem?
– Nic tam poprawić się nie da
A śmierć mu spod powieki co wybiera?
– Ona to przesłania
Czy ty to wszystko Boże widzisz jak na dłoni?
– Twojej pytająca
Urodzony 15 grudnia 1921 w Zielonej koło Wilna. Poeta, prozaik, dramaturg, tłumacz. Pracował jako asystent na Uniwersytecie Wrocławskim, a także redaktor w pismach: "Nowe Sygnały", "Odra", "Poezja". W 1973 roku wyjechał do USA, potem do RFN i Berlina Zachodniego, w 1978 roku osiadł w Chicago, obejmując katedrę literatury polskiej na uniwersytecie stanu Illinois. Za ostatni tom, Słoje zadrzewne (1999), otrzymał Nagrodę "Odry" oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Zmarł w Oak Park 29 czerwca 2005.