książki / POEZJE

Dzieła zebrane, tom 4

Tymoteusz Karpowicz

Fragmenty książki Tymoteusza Karpowicza Dzieła zebrane, tom 4, wydanej w Biurze Literackim 12 grudnia 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W czytelni bibliotecznej z szewcem z Efezu

pod­wyż­szyć o życie obcas śmier­ci
zni­żyć ziem­skie kopy­ta wzuć
nie­biań­skie cho­le­wy ale co zro­bić
z szew­cem z efe­zu w sta­rym młot­ku
łata­ją­cym puls krwi?

to on rze­mie­niem ze stóp bogów
ścią­gał swe usta poza sło­wo
czło­wiek: szewc nic wię­cej
odpa­ro­wa­ny z czy­je­goś mil­cze­nia
ze swo­jej skó­ry zelo­wał
język a pod­kła­dał ręce

miał szy­dło szep­tu: na poża­ry
zna­czeń przyj­dziesz
wraz z arte­mi­dą i będziesz pod­pa­lał
lód ust na księ­gach poza twym imie­niem
aż krtań prze­chwy­ci iskrę pod popio­łem
wła­sną choć nią się udła­wi

cicho puka mło­tek w biblio­te­ce: czas
krót­ko buty sznu­ru­je: prze­strzeń
mię­dzy alfą dru­ku a ome­gą życia
i papi­ru­sy ser­ca tlić się zaczy­na­ją


Pterodaktyl

przy­le­ciał do ogro­du pte­ro­dak­tyl
usiadł na gałąz­ce wiśni zaczął śpie­wać
wychy­li­łem się z okna ale drzew­ko
zapa­dło się pod cię­ża­rem potwo­ra
pocią­ga­jąc za sobą opraw­cę a wró­bel
chy­trze poło­żył na to miej­sce swo­je
piór­ko że to on uwol­nił mnie
od sprząt­nię­cia wybry­ków natu­ry
i wiatr pod­rzu­cił mi jako rachu­nek

prze­wra­cam więc powiew stro­nę po stro­nie
i nie wiem jak doczy­tać się mam sumy
któ­rą zapła­cić muszę od miliar­dów
lat przed erą moich pal­ców w ruchu
by pierw­sze naro­dzo­ne pra­wo lotu
nie odcię­ło mnie od kotwi­cy cię­ża­ru czło­wie­ka
tego ran­ka nie chcę nigdzie lecieć


Zapchany mit

nad falą nie­gdyś wiel­ką nad wodą nie­gdyś czy­stą pro­krust kupu­je codzien­nie milio­ny łóżek choć do trzech zli­czyć nie może w swej radzie i sunie z nimi spo­co­ny w podwój­ną ciem­ność nocy i oku­la­rów w stro­nę zapa­da­ją­cych w drzem­kę klien­tów

potem sły­chać szczę­śli­wą sie­ka­ni­nę albo szpi­ko­wy śpiew roz­cią­ga­nej kości i na te deum lau­da­mus wszyst­ko przy­ci­cha choć już nie ma ciszy

jest gdzieś teze­usz w wiel­kiej księ­dze mitów czy­ta swój ale dzie­ci wyrwa­ły mu stąd kart­kę więc do krop­ki dobrnąć nie może

[z okre­su pra­cy nad Roz­wią­zy­wa­niem prze­strze­ni]

Rozprawa z demonem

posi­wiał mój dom ze stra­chu przed pół­no­cą
ale i ty wypło­wia­łeś demo­nie:

co trzy­masz na tacy: moją gło­wę czy boche­nek chle­ba
na dni chud­sze od sie­bie
gdzie miesz­kasz teraz czy w wypa­lo­nym uchu Boga
czy w pół­sz­czyp­cie popio­łu łóż­ka
lewą czy pra­wą ręką jest natu­ra w tobie
zakry­wa­ją­cą nocą usta dnia a w nocy
zry­wa­ją­cą z nich ban­da­że ognia
jesteś upa­dłym świa­tłem na kola­na
pod dnem bły­sku kosy
czy ciem­no­ścią wnie­bo­wzię­tą ze sko­szo­nej tra­wy
któ­ra oczy zamknę­ła za nas

widzisz kupi­łem ci kocioł smo­łę i widły
parę pęczek dusz sie­dem dzieg­cio­wych kro­pi­deł
na każ­dy przy­czó­łek tygo­dnia oplu­te taber­na­ku­lum
i wyła­ma­ną z krzy­ża nogę chry­stu­sa
a ty pra­su­jesz koszu­lę na swo­jej skó­rze
bucha para a sta­je się guzik

i ty i ja cze­ka­my ponow­nie na wro­ta pie­kieł
aby spró­bo­wać raz jesz­cze sie­bie prze­stra­szyć
bo prze­strach rodzi oczy tak wiel­kie
że w nie Bóg wcho­dzi i gro­zi nie­bem
tor­tem z anio­łów i man­ną ze świę­tych
o już pada obudź się zza oczu spójrz na bra­mę
czy na niej dan­te gry­zmo­li swo­je
lascia­te ogni spe­ran­za to anal­fa­be­ta
uczuć a z naszym dyplo­mem na ukoń­cze­nie
bla­ke­’ow­skie­go mostu mię­dzy nie­bem i pie­kłem patrz jak zaczy­na się tlić od brze­gu poran­ku

[z okre­su pra­cy nad Roz­wią­zy­wa­niem prze­strze­ni]

[kiedy zabawialiśmy się w piękno]

kie­dy zaba­wia­li­śmy się w pięk­no nasi opraw­cy two­rzy­li rze­czy brzyd­kie: pał­ki gumo­we armat­ki wod­ne kaj­dan­ki okra­to­wa­ne samo­cho­dy poli­cyj­ne odru­to­wa­ne wię­zie­nia kie­dy jed­nak i oni spo­strze­gli że to co robi­li było sztu­ką dla sztu­ki obni­ży­li­śmy próg swe­go pięk­na by uła­twić im wej­ście do nasze­go pała­cu

Théo­phi­le Gau­tier II

[z okre­su pra­cy nad Roz­wią­zy­wa­niem prze­strze­ni]

Ostatni łan

…A gdy wresz­cie znu­że­ni odda­my swój popiół
Do gwiazd odpły­wa­ją­cej nie nazwa­nej fali
Bóg spo­tka nas i w nie­bo wła­sne swe prze­to­pi
I to nam żąć roz­ka­że, co żeśmy roz­sia­li…

…na zie­mi wiecz­nych żądań i krót­kich nie­pra­gnień,
Mocą chwi­li pożar­tych, pory­wów, unie­sień.
I wie­cie, że nas wów­czas strasz­ny lęk ogar­nie,
Gdy ów łan ostat­ni ku oczom się wznie­sie.

…Cięż­kie kło­sy łez peł­ne… a z gwiezd­nych zamę­tów
Podar­te przez nas w bie­gu wycią­gną się dło­nie
I bóg sądo­we sza­le roz­wie­si na łonie…

…tych gwiazd w któ­re wiecz­nie szli­śmy zapa­trze­ni,
Kie­dy lichy ich prze­błysk prze­klął i opę­tał,
A potem nas postrą­ca w otchłań razem z nie­mi!…

[1942]


Poezja

Z cze­go się kro­pla zwie­rza kro­pli,
Zgi­na­jąc w swej powło­ce nie­bo.
Co opo­wia­da ptak pta­ko­wi
I gniaz­do gniaz­du, drze­wu drze­wo.
Jakim spo­so­bem chmu­ra chmu­rze
Da znak, by zmie­nić kształt, prze­mi­nąć.
Jaki­mi sło­wy góra górze
Każe się spo­tkać nad doli­ną.
Kie­dy języ­ki zmie­sza wiatr
Drzew wszyst­kich – co z ich słów wyło­wić.
Gdy brzeg do fali się przy­kła­da,
Kra­jo­braz ku kra­jo­bra­zo­wi -
Jakim języ­kiem wte­dy gada.
I naj­waż­niej­sza z wszyst­kich spraw:
Co czło­wie­ko­wi życzy czło­wiek.

- Powiedz, poeto.

*

Co chcia­ły­by zamil­czeć kro­ple,
Zanim się w lot­ny obłok zmie­nią.
Lub ptak przez pta­ka opusz­czo­ny,
Jak gdy­by cień odar­ty z cie­nia.
Co cza­sem pozo­sta­je w drze­wie
Jedy­nie jego szu­mu spra­wą,
Lub nie wypła­cze nigdy chmu­ra,
Co na wiek wie­ków zie­lo­no­ści
Pra­gnie prze­mil­czeć w sobie liść,
Lub napeł­nio­na chło­dem góra,
Kie­dy ku górze nie chce iść.
Cze­go nie wyzna nigdy brzeg,
Gdy obca mu się sta­je rze­ka,
Albo kra­jo­braz, gdy kra­jo­bra­zo­wi
Nawet cień wspól­ny chciał­by cof­nąć.
Cze­go nie powie nigdy czło­wiek,
Aby nie zabić tym czło­wie­ka.

- Prze­milcz, poeto.

Sta­nie twój pomnik trwal­szy od kamie­nia -
Z mowy i mil­cze­nia.

[pier­wo­druk: „Twór­czość” 1954, nr 12, s. 15]

Pewność

dziś drze­wa rosną
cał­kiem po naszej stro­nie

cień ich jest za nami
nie oglą­da się nawet

paproć rzu­ca się
od kwia­tu do kwia­tu na nas

poszy­cie wprost od nóg
nie chce się odcze­pić

gdzie ten wąt­pli­wy jawor
przy­mru­żo­ny chy­trze w liściach

uko­śny język
całej w rudych zezach wie­wiór­ki

gdzie ta zmy­ślo­na łąka
taka pew­na od tra­wy do tra­wy

[sprzed 1964 r.]


Odwiedziny u kata

pro­szę niech pan sia­da
a ja chcę wisieć

pro­szę niech pan wisi
a ja chcę sie­dzieć

no to odczep się pan
od jasnej

zorzy swe­go koł­nie­rza
taka two­ja szy­ja

[napi­sa­ny przed 1972 r.; pier­wo­druk: „ODRA”, 2012, nr 10, s. 40]

O autorze

Tymoteusz Karpowicz

Urodzony 15 grudnia 1921 w Zielonej koło Wilna. Poeta, prozaik, dramaturg, tłumacz. Pracował jako asystent na Uniwersytecie Wrocławskim, a także redaktor w pismach: "Nowe Sygnały", "Odra", "Poezja". W 1973 roku wyjechał do USA, potem do RFN i Berlina Zachodniego, w 1978 roku osiadł w Chicago, obejmując katedrę literatury polskiej na uniwersytecie stanu Illinois. Za ostatni tom, Słoje zadrzewne (1999), otrzymał Nagrodę "Odry" oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Zmarł w Oak Park 29 czerwca 2005.

Powiązania