książki / POEZJE

Zawsze

Marta Podgórnik

Fragmenty książki Marty Podgórnik Zawsze, wydanej w Biurze Literackim 2 marca 2015 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jedenaste przykazanie

no więc rytm i rytu­ał przy­sta­wal­ność pojęć i kolo­ry nie­bie­ski
i czar­ny na sza­rym i moral­ność nie tyl­ko jest oso­bi­stą
nagle nor­wid i leki na kaca w kolo­ro­wych fiol­kach
przej­rzy­stych kro­plów­kach na całych jezio­rach
żółk­ną­ce kry­zy gla­dio­lu­sów

nagle pani jezio­ra w sre­brzy­stym i ciem­nym
i taką porą włó­czyć się po tafli
Chry­ste – jęk­nął kie­row­ca Kobie­ta pła­ka­ła
cicho cier­pli­we w pal­cach małe ostrza
pani jezio­ra na całych jezio­rach
Jest i wtó­ra – moral­ność-zbio­ro­wych-ciał


Sonet VI

Tu zie­mia, ars deco­rum tan­det­nych powtó­rzeń
Tu słoń­ce, art aman­di kam­po­wych nie­speł­nień
Tu kon­cert, koniec z koń­cem nie daje się dłu­żej
Wią­zać w rów­nie rado­sne co przed rokiem pętle

Tutaj wybi­cie z ryt­mu nad­da­ne na chó­rze
Tu obłok ipe­ry­tu na chlo­ro­wej chmu­rze
Tu szep­ta­ne do świ­tu psal­my o natu­rze
Tutaj na dole fioł­ki, a na górze róże

Tu pędz­le z ani­la­ny i pędzę kocha­ny na lodo­we
Przy­ję­cie w restau­ra­cji wspo­mnień
Tu patrzysz jesz­cze na mnie
Mówisz jesz­cze do mnie

Na tam­tym już wzrok jasny, znów wie­rzę kul­tu­rze
Z elek­trycz­nej kuchen­ki nie wychy­nie pło­mień
Na week­end napi­sa­ne są desz­cze i burze


Pieniążek

 G.J.

Moni­ka b. wczo­raj zaczę­ła orze­kać, czy sąd widzi jesz­cze w potwo­rach czło­wie­ka
Nie mia­łam jej za złe, bo byłam znów młod­sza, macha­łeś nam zgrab­nie z pokła­du parow­ca
To nie była miłość, prze­mi­nę­ło z wia­trem, do połknię­cia było sta­now­czo za łatwe

Naklej­kę z butel­ki skro­ba­łam jak cią­żę w fon­tan­nie zgu­bi­łam mie­dzia­ny pie­nią­żek
Posze­dłeś na woj­nę to było za łatwe pier­do­lić fon­tan­nę prze­mi­nę­ło z wia­trem
Pier­do­lić tę woj­nę nie tutaj się dzia­ła i co tam pie­nią­żek nie­waż­na część cia­ła


Obiekty sztuki

K.S.

Są ulot­ne, Krzysz­to­fie. Teraz muszę pisać kla­sy­cy­stycz­ne wier­sze,
Rzeź­bić je w meta­lu, wyku­wać z gra­ni­tu i odle­wać z brą­zu. Brzmi
Wstręt­nie. Praw­da?

Są tak nud­ne, Mać­ku. W całym tym Sztok­hol­mie nie ma jed­ne­go
Spo­żyw­cze­go skle­pu. Nie ma szro­nu na szy­bach dro­gie­go hote­lu.
Praw­do­po­dob­nie moż­na tu spać z kimś, kogo nie trze­ba by pytać
O imię. Prze­cież to też

Brzmi nie­źle.

Na par­te­rze basen. Śnia­da­nia, jeśli wli­czyć łoso­sia, nie licząc kre­we­tek.
A więc jestem kre­wet­ką zamie­sza­ną w kok­tajl, sąsia­du­ją­cą z ławi­ca­mi
Innych?
Im dłu­żej o tym myślę, tym mi się podo­ba.


Co jedzą hipopotamy

Spójrz, kocha­nie, tam, na tym modrze­wiu Widzisz? Sój­ka
Sój­ka gaduł­ka pary­te­ty wspo­mnień co moje tego nie rusz
Ćwir ćwir co jest two­je cze­go ci nie zabra­łam
Małe bystre oczka
Kocha­nie, zda­je się, że zbie­ra się na burzę


Chancon

Śpie­wał pio­se­necz­ki, aż wle­ciał do rzecz­ki. Tak ją wzru­sza­ły moty­wy cie­lę­ce, aż zapo­mnia­ła o nie­spraw­nej ręce. Potem, gdy pod­no­si­ła pło­ną­cy samo­chód, krzy­cza­ła, ale chy­ba zagłu­szył ją pochód.

Na wia­duk­cie widzia­łam Cię z pustą duszycz­ką. W łóż­ku mnie biłeś,  w domu nie
Bywa­łeś. Nie cho­wam razów w kie­szeń. Byłam tyl­ko cia­łem.
Kie­dy od bie­dy kaza­no się roz­stać, żal mu przy­bie­rał mate­rial­ną postać.  I szłam
Dalej z tym żalem. Pudro­wa­łam war­gi
Przed kar­na­wa­łem. Żeby się nie roz­stać.
W dal, uko­cha­ny, bez­brzeż­ną i siną, gdzie pierw­sza lep­sza może być Two­ją dziew­czy­ną.
W dół, uko­cha­ny, na prze­kór hie­rar­chii. Roz­strzy­gać tur­nie­je
W ide­al­nych wio­skach, gdzie zie­mia, lód, nasie­nie. Łączy w jed­ną postać.


Kaczka

I powiesz: do świ­ta­nia, powiesz: do widze­nia,
przy­wi­tasz się ze zda­niem, któ­re ma to samo
wyglan­so­wa­ne miej­sce w koń­cu każ­de­go języ­ka:

dziec­ko, nie jestem śmier­cią, cze­mu mia­ło­bym się
bać aku­rat tej śmier­ci?

Nie jestem two­im ojcem, bo on by nie poszedł sobie
bez poże­gna­nia, tam gdzie sina dal jest i maki rosną
przy nie­czyn­nym toro­wi­sku. Nie jestem Ci też mat­ką,
któ­ra mówi: ciszej, kobie­ta twe­go bra­ta powin­na się

wyspać. Nie jestem hoj­nym darem ani ckli­wą klą­twą.
Kobie­ta moje­go bra­ta powin­na się wyspać, a ty, zda­nie
przy­pad­kiem usły­sza­ne we śnie, pozwól mi goto­wać
im rosół z kacz­ki, jeśli się obu­dzą.


Niespełnienie

Jeśli buty nie pasu­ją Boso na defi­la­dzie
Dzi­siaj dru­ga część szła dwa razy
Jutro szu­my i skwier­cze­nie w kuch­ni
Nie pamię­tam jaką byłam struż­ką
Jaką czer­nią jaką pięk­ną wdo­wą

Dia­log bez linii inter­pre­ta­cyj­nej
Zapo­mi­nam jakim jesteś drze­wem co z cie­bie spa­da
Sce­na czy ze sce­ny smuż­ki ciem­ni
Ja strze­lam do garn­ków a Ty
A ja czym sobie zasłu­ży­łam na „pró­by patrze­nia”?

O autorze

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania