Ph. Glass: Glassworks – 5. Façades
Maciejowi Woźniakowi
Była siódma trzydzieści i słońce, odbite
od fasady Marriotta, odlanej ze światła,
tworzyło we mgle widmo: pozłoconą płytkę.
Jechaliśmy do Płocka; trzeba było świtem,
bo skasowali kursy (branża nieco siadła),
więc o siódmej trzydzieści, ze słońca odbiciem
jechaliśmy na dworzec. Dwie fasady, widne,
prawdziwa z nieprawdziwą; gdyby mgła opadła
wcześniej, diabli by wzięli pozłoconą płytkę,
lecz stały obie. Kiteź – myślałem – tak, Kiteź,
miasto pod taflą lodu, którą wznosi ta mgła,
mgła i siódma trzydzieści, i słońce odbite;
Jeruzalem Niebieskie, Atlantyda, Cittá
del Sole – dureń. Zwykłe załamanie światła,
stworzone we mgle widmo: pozłocona płytka.
Ale co jest prawdziwsze: czy to, co przeżyte,
czy to, co przeczytane? Sprawa nie jest łatwa.
Na wokandzie o siódmej trzydzieści: odbite
słońce przeciw ulotnej, pozłoconej płytce.
Warszawa, 13 IX 2008
Trudno mi napisać o jednym wierszu, wyjętym z Ekranu kontrolnego, bowiem niemal wszystkie, a może w ogóle wszystkie teksty tego tomu powiązane są z pozostałymi; nie sposób mówić o Bażancie nie mówiąc o Wizjerze, bo oba teksty dotykają tego co to znaczy należeć do gatunku i jakie są implikacje tego, że człowiek jest i zarazem nie jest zwierzęciem; oczywiście, od razu przychodzą w sukurs dwa dość błahe wierszyki Początek maja i KFC oraz położone głębiej w tomie zwierzątko człowiek z tekstu zaczynającego się od “Goła kiść dłoni…”. Ale, równocześnie, Bażant jest bardzo blisko Inskrypcji, a zwierzątko człowiek – Starego człowieka w oknie pałacu. I można to tak ciągnąć we wszystkie strony. Taki w ogóle, jak się zdaje, jest sens składania wierszy w tomiki – często bowiem jakiś problem czy dylemat rozkłada się w rozmaite sceny, wiąże się z kolejnymi obrazami i zdarzeniami, i szerszy sens wynika dopiero z oglądania wszystkich faset.
Ekran kontrolny, podobnie jak wcześniejsze tomy – choć w największym chyba stopniu – jest książką z przeplatającymi się (i łączącymi się w główne węzły) kilkoma wątkami, dotyczącymi spraw najistotniejszych: dzieciństwa, dojrzewania i starzenia się, aż po śmierć, słowem – biologicznej egzystencji zwierzątka człowiek, które od niepamiętnych czasów w kolejnych wcieleniach próbuje aplikować sobie rozmaite środki znieczulające (miłość, sztukę, religię, ceremonie żałobne), z miernym na ogół skutkiem. A boli, bo musi boleć.
W Ekranie kontrolnym sporo jest o projekcjach: o wyświetlaniu cierpienia przez media mówi tytułowy poemat, w cyklu Noc w Elizejskiej Pracowni Internetowej duchy obcują z życiem za pośrednictwem ciekłokrystalicznych monitorów, w pastiszu Larkinowskiego tekstu Posterity zamiast niesympatycznego biografa pojawiają się tumankowaci potomkowie przed jakimś komputerem przeszłości, wozy transmisyjne posyłają z Watykanu w eter umierającego Starego człowieka w oknie pałacu, i tak dalej. Ale najpełniej o ekranowości (czyli zarazem wyświetlaniu i zasłanianiu) mówi chyba tekst Ph. Glass: Glassworks – 5. Façades.
Kawałek życia jest tu prawdziwy: naprawdę jechaliśmy do Płocka rannym autobusem do adresata wiersza i naprawdę widzieliśmy przez okno taksówki jakąś sztuczkę optyczną z mgły i światła: podwojoną, rozzłoconą porannym słońcem fasadę Marriotta: prawdziwą i zwidującą się nieco dalej, jak hologram, w mglistym powietrzu. Ale oczywiście nie ma znaczenia to, czy jest tu jakiś element tak zwanego “prawdziwego życia”, czy zmyślenie; tekst mówi o odbiciu, urojeniu czy fatamorganie jako o metaforze sztuki w ogóle. Oto dostrzeżony nagle, nieoczekiwany element codzienności przegląda się w tym, co mózg zapamiętał o rozmaitych miastach urojonych, miastach-fatamorganach. Ale Niebieskie Jeruzalem, niewidzialny gród Kiteź czy utopia Campanelli to też sztuczne odbicia od jakiejś rzeczywistości, od idei miasta, którą autorzy zbudowali w sobie obcując z istniejącymi miastami. Spór o to, czy prawdziwsza jest sztuka, czy rzeczywistość, dwie zapładniające się nawzajem, przeglądające się w sobie siły, jest oczywiście pozorny, podobnie jak o to, czy prawdziwsze jest światło odbijające się od szyb fasady, czy to nieco dalej, załamane się w kropelkach mgły. Nie widzimy bowiem ani mgły, ani budynku, ani niczego innego, ale jedynie – światło, wyłącznie światło, które ma naturę, chciałoby się powiedzieć (choć to brzydkie słowo, ale niezastępowalne tutaj), metafizyczną. Jak życie, objawiające się nam tyleż w rzeczywistości, co i w sztuce.