recenzje / ESEJE

Powiedzieć to inaczej niż tak i niż nie…

Julia Fiedorczuk

Szkic Julii Fiedorczuk poświęcony twórczości Andrzeja Sosnowskiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Książ­ki poetyc­kie Andrze­ja Sosnow­skie­go sta­no­wią jakąś nie­sły­cha­ną całość. Mimo istot­nych róż­nic, zda­ją się one roz­ma­wiać mię­dzy sobą na roz­ma­ite spo­so­by, zacho­dzą pomię­dzy nimi reak­cje che­micz­ne, może wręcz alche­micz­ne.1 We wszyst­kich poja­wia­ją się te same moty­wy. Wszech­obec­ny jest topos prze­miesz­cza­nia się i roz­ma­ite jego prze­rób­ki (podró­żu­je­my pocią­giem, szku­ne­rem, moto­ro­we­rem, javą, samo­lo­ta­mi, ba, nawet lata­ją­cym dywa­nem; podró­żu­je­my w prze­strze­ni i w cza­sie, dosłow­nie i meta­fo­rycz­nie). Istot­ny jest rów­nież motyw wody i zbior­ni­ków wod­nych (od kału­ży począw­szy na oce­anie i poto­pie skoń­czyw­szy), motyw snu i nocy kon­tra­stu­ją­cej z prze­róż­ny­mi rodza­ja­mi oświe­tle­nia (od słoń­ca po neo­ny i fajer­wer­ki). We wszyst­kich książ­kach prze­wi­ja­ją się te same obra­zy, wzbo­ga­co­ne o nowy kon­tekst. Co wię­cej, pew­ne sfor­mu­ło­wa­nia powra­ca­ją wie­lo­krot­nie; cza­sem bez zmian, cza­sem zaś w jakimś nowym warian­cie. Jaka jest kon­se­kwen­cja takie­go zabie­gu? Za przy­kład niech nam posłu­ży jed­no zda­nie z Życia na Korei: „Pło­nie­my cicho jak torf.” Wiersz „Bie­brza, Czer­wo­ne Bagno” sta­no­wi w mia­rę jasny kon­tekst dla tego stwier­dze­nia. Mowa w nim o „krót­kich dniach, / wart­kich latach” i o „prze­glą­dzie tam­tych dni na pal­cach / jed­nej ręki.” Sło­wem, cho­dzi o czas i zwią­za­ną z nim nie­uchron­ność prze­mi­ja­nia. Poemat „Cover” z książ­ki Kon­wój, Ope­ra sytu­uje to samo zda­nie w znacz­nie mniej oczy­wi­stym świe­tle:

Meta rzu­tem oka na taśmę wid­no­krę­gu,
„ostat­nie tchnie­nie” roz­wie­wa ciem­ny pył
na czte­ry wia­try
a pod dasz­kiem dło­ni roz­pro­szo­ne ścież­ki albo Czer­wo­ne
Bagno, tun­dra, budu­ar jak Sar­gas­so­we Morze, fer­ment
ner­wo­wej czer­ni, któ­ra pło­nie cicho jak torf.

Zanim zacznie­my kon­stru­ować jakąś inter­pre­ta­cję róż­ni­cy pomię­dzy pierw­szym a dru­gim uka­za­niem się pło­ną­ce­go tor­fu, war­to zwró­cić uwa­gę, że już kil­ka lini­jek dalej zno­wu poja­wia się to samo zda­nie, tyle, że prze­ina­czo­ne:

tak, że teatr może być na świecz­ni­ku i przy świe­cach
nawet w godzi­nach naj­wyż­szej nie­oglą­dal­no­ści pły­nie dalej
cicho jak tort.

Pły­nie, pło­nie, torf, tort. Przed dro­bia­zgo­wym prze­ana­li­zo­wa­niem kon­tek­stu, w któ­rym poja­wia się zagad­ko­we prze­ina­cze­nie powstrzy­mu­je mnie zdaw­ko­we nawią­za­nie do „roulet­te,” pojaz­du, któ­ry według wła­sne­go pomy­słu skon­stru­ował Ray­mond Rous­sel, żeby prze­miesz­czać się nim po świe­cie nigdy go nie opusz­cza­jąc.

Posta­no­wi­li­śmy więc, że po pierw­sze: świat poetyc­ki Andrze­ja Sosnow­skie­go to jeden świat nale­ży więc myśleć o wszyst­kich książ­kach jed­no­cze­śnie, a po dru­gie: pod­sta­wo­wą kon­dy­cją tego świa­ta jest sta­ły ruch. Naj­lep­szą zatem meta­fo­rą orga­ni­za­cyj­ną dla tych roz­wa­żań będzie meta­fo­ra podró­ży, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem podró­ży pocią­giem (pomi­mo znacz­nie licz­niej­szych, jak wspo­mi­na­łam, nawią­zań do podró­ży mor­skiej), ze wzglę­du na bar­dziej odpo­wied­nie pole seman­tycz­ne jakie­go taka meta­fo­ra nam dostar­cza.

Teraz może­my zaczy­nać:

Świat wier­szy Andrze­ja Sosnow­skie­go to świat widzia­ny z okna jadą­ce­go pocią­gu. Dokąd zmie­rza pociąg? Kie­dy wysią­dzie­my? Gdy pociąg przy­spie­sza, za oknem widać tyl­ko pul­su­ją­cy cha­os kształ­tów, kon­wój pędzą­cych wra­żeń. Kie­dy pociąg zwal­nia, zaczy­na­my roz­róż­niać szcze­gó­ły, notu­je­my impre­sje. Kie­dy zatrzy­mu­je się na sta­cji (stan­cji) zanu­rza­my się na chwi­lę (a cza­sem na cały sezon) w obcym, przy­pad­ko­wym świe­cie, obser­wu­je­my egzo­tycz­ne życie (choć­by na Korei), zawsze jed­nak przez obiek­tyw apa­ra­tu (naj­le­piej z zoo­mem) raz z bli­ska, a raz z dale­ka.


1. Koniec

Dokąd pro­wa­dzi ta podróż? Moż­na by zapro­po­no­wać kil­ka nie­cie­ka­wych wnio­sków. Podróż to oczy­wi­ście meta­fo­ra nasze­go życia, wędrów­ka poprzez roz­ma­ite doświad­cze­nia, od naro­dzin do śmier­ci. Ponie­waż podró­żu­je­my pocią­giem, widzi­my tyl­ko tyle, na ile pozwa­la­ją nam ogra­ni­czo­ne roz­mia­ry okien. Doświad­cze­nia nasze są więc zawsze nie­kom­plet­ne, wiecz­nie odczu­wa­my nie­do­syt. Co wię­cej, wyraź­niej widzi­my te zda­rze­nia, któ­re mają miej­sce w pew­nej odle­gło­ści (choć poja­wia się pro­blem krót­ko­wzrocz­no­ści) a te, któ­re dzie­ją się tuż obok, odbie­ra­my jako plą­ta­ni­nę nie­wy­raź­nych wra­żeń, któ­ra dopro­wa­dzić może do ver­ti­ge.

Inter­pre­ta­cja naiw­na i nie­cie­ka­wa, zgod­nie z obiet­ni­cą. Czyż jed­nak same wier­sze nie napro­wa­dza­ją nas chwi­la­mi na taki wła­śnie trop? Przyj­rzyj­my się frag­men­tom wier­sza „Latem 1987” (Życie na Korei):

A było tak, że two­ja śmierć usia­dła w moim cie­niu,
żeby się o mnie oprzeć, ode­tchnąć moimi myśla­mi.
Zerwa­łem się z miej­sca, szu­ka­łem słoń­ca w zeni­cie.
Uzbro­iłem się po zęby w humor i wita­mi­ny.

Wzru­szy­łem ramio­na­mi i strzą­sną­łem duszę,
zerwa­łem czar­ny ban­daż, czar­ną łunę z pamię­ci.
Doda­łaś mi polo­tu. Jadłem owo­ce gar­ścia­mi.
Mikro­ele­men­ty sta­nę­ły na stra­ży komó­rek.

Szyb­ko, celo­wo cho­dzi­łem, od spra­wy do spra­wy,
wsko­czy­łem nawet w ślub nucąc epi­ta­la­mia.
Zaczą­łem nawet ćwi­czyć: bie­gi, pomp­ki, sprę­ży­ny -
i żad­nych nad­użyć na nie­wcze­sny umór.

To dni były na umór, a każ­dy sen wście­kły
po aurze przy­wi­dzeń i zawro­cie zmy­słów
jak wiel­ki napad na powierzch­nię zie­mi,
koła­ta­nie cia­ła, żeby wejść w zimo­wą kwa­te­rę.

I goni­łem w pięt­kę, tra­ci­łem wyso­kość,
gubi­łem krok i mia­rę, i tra­ci­łem oddech (…)

Już w pierw­szej linij­ce poja­wia się śmierć. To jedy­ny pew­nik. Nie oca­lą nas wita­mi­ny ani samo­dy­scy­pli­na. Nie potrzeb­na jest żad­na wiel­ka kata­stro­fa, ani nawet nad­uży­cia „na nie­wcze­sny umór.” Same dni są na umór, to trans­ak­cja wią­za­na. Prze­mi­ja­nie to sku­tek ubocz­ny życia, „pło­nie­my cicho jak torf.” Codzien­na i nie­co­dzien­na sza­mo­ta­ni­na (cho­dze­nie „od spra­wy do spra­wy” i „wska­ki­wa­nie w ślub”) prze­ciw­sta­wio­na jest w wier­szu obra­zom apo­ka­lip­tycz­nym, takim jak „koła­ta­nie cia­ła,” czy „tra­ci­łem wyso­kość.”

Przyj­rzyj­my się jed­nak dokład­niej pierw­szej linij­ce cyto­wa­ne­go frag­men­tu. Po pierw­sze, to „two­ja śmierć.” Boha­ter wier­sza mówi o śmier­ci, któ­ra przy­da­rza się komuś inne­mu, nie same­mu pod­mio­to­wi (o swo­jej wła­snej śmier­ci nigdy nie mamy nic do powie­dze­nia). Po dru­gie, ta śmierć „usia­dła w moim cie­niu.” Zwy­kle to my żyje­my w cie­niu śmier­ci, w cie­niu cze­goś nie­unik­nio­ne­go, cze­goś, co ma nadejść. Takie odwró­ce­nie popu­lar­nej meta­fo­ry, czę­ste w wier­szach Sosnow­skie­go, odwra­ca tak­że do góry noga­mi każ­dą spój­ną inter­pre­ta­cję. Być może my zmie­rza­my ku śmier­ci, być może ona zmie­rza ku nam. Na koniec zresz­tą wiersz dry­fu­je ku oknu. Tam poja­wia się mała dziew­czyn­ka „z żylet­ką pomię­dzy zęba­mi.„2

Poszu­kaj­my innych przy­kła­dów. W książ­ce Sezon na Helu znaj­dzie­my frag­ment pro­zy pod tytu­łem „Koniec wie­ku.” Nie pierw­szy to wiersz o takim tytu­le. Koniec wie­ku, koniec roku, koniec epo­ki, koniec. Dobrze zna­my te deka­denc­kie kli­ma­ty. Tym razem cze­ka nas jed­nak nie­spo­dzian­ka. „Nie przej­muj się, żyje­my w ujmu­ją­cym świe­cie” – to pierw­sze sło­wa utwo­ru o apo­ka­lip­tycz­nym tytu­le. „Koniec wie­ku” to nie­zwy­kle pięk­ny dzień kie­dy „deszcz prze­stał chla­pać już wcze­śnie rano i chmu­ry przy­sia­dły na kra­wę­dzi nie­ba niczym śnieg zepchnię­ty na pobo­cze dro­gi, jakiś nie­waż­ny mar­gi­nes pomyśl­niej­szych godzin.” „Koniec wie­ku” to „nie­zwy­kła atmos­fe­ra speł­nio­nych marzeń i wszel­kiej pomyśl­no­ści, jak­by czas dobiegł kre­su i zatrzy­mał się uszczę­śli­wio­ny w desz­czu bło­go­sła­wieństw spły­wa­ją­cych na świat niby zło­ta mgła zacho­dzą­ce­go słoń­ca.” Zagęsz­cze­nie słów zwią­za­nych z „wszel­ką pomyśl­no­ścią (speł­nio­ne marze­nia, deszcz bło­go­sła­wieństw, zło­ta mgła) dosko­na­le ilu­stru­je wszech­ogar­nia­ją­cą eufo­rię. Czas, rzecz jasna nie dobie­ga kre­su, nic nie dobie­ga kre­su i zaraz „robi się fan­ta­stycz­ny dzień i pora prze­cie­rać oczy w smut­nych kawiar­niach, w fabry­kach snów, w małych dom­kach na wsi.”

Jest więc koniec, czy nie ma koń­ca? Wyglą­da na to, że śmierć, choć nie­unik­nio­na, nigdy nie przy­cho­dzi, albo zda­rza się komuś inne­mu. Cze­mu więc wciąż o niej myśli­my? Poszu­kaj­my innych przy­kła­dów.

W bar­dziej jesz­cze uogól­nio­nym, apo­ka­lip­tycz­nym wymia­rze motyw koń­ca obec­ny jest w książ­ce Kon­wój, Ope­ra, za pośred­nic­twem kon­wo­ju. Czym jest kon­wój? „Co sło­wo ‘kon­wój’ zna­czy w pol­sz­czyź­nie dzi­siaj, każ­dy wie.” Jeśli jed­nak weź­mie­my pod uwa­gę ety­mo­lo­gię, oka­że się, że mamy do czy­nie­nia ze skom­pli­ko­wa­nym zlep­kiem zna­czeń: „razem w dro­dze,” „towa­rzy­szyć,” „eskor­to­wać,” „prze­no­sić, prze­wo­zić,” ale tak­że „prze­ka­zy­wać” (np. wie­ści). Sło­wo „kon­wój” koja­rzy się zatem z ruchem, z prze­miesz­cza­niem się, ale tak­że z prze­ka­zy­wa­niem cze­goś (towa­rów lub tre­ści), naj­czę­ściej w obec­no­ści eskor­ty. Wszyst­kie te ety­mo­lo­gicz­ne dane znaj­dzie­my w ostat­nim z licz­nych przy­pi­sów, jaki­mi opa­trzo­no „Kon­wój.” Czy wyni­ka z tego dla nas jakiś wnio­sek? Czy przy­pis ten obja­śnia, czy raczej przy­ciem­nia zna­cze­nie utwo­ru? Mamy wra­że­nie, że zdra­dzo­no nam jakąś nie­zwy­kle istot­ną infor­ma­cję, że uchy­lo­no rąb­ka tajem­ni­cy. Czy jed­nak wie­dza ta nie popchnie nas w śle­py zaułek? Ist­nie­je pre­ce­dens. Fran­cu­ski autor Ray­mond Rous­sel (skąd­inąd moc­no obec­ny w poezji Sosnow­skie­go) two­rzył według pew­nych reguł, wyko­rzy­stu­jąc cał­ko­wi­cie arbi­tral­ne wła­ści­wo­ści języ­ka (np. zbież­ność fone­tycz­ną) w taki spo­sób, by gene­ro­wa­ły fabu­łę jego utwo­rów. Tak powsta­ła powieść Locus Solus. Ponie­waż uru­cho­mio­ne przez Rous­se­la gene­ra­to­ry w ogó­le nie są widocz­ne na powierzch­ni jego pro­zy, nie mogli­by­śmy w żaden spo­sób odkryć ich ist­nie­nia gdy­by nie wkro­czył do akcji sam autor. W pośmiert­nie wyda­nym ese­ju Rous­sel wyja­śnia w jaki spo­sób napi­sał nie­któ­re ze swo­ich ksią­żek (Com­ment j’e­crit cer­ta­ins de mes livres). Opi­su­je tam zasto­so­wa­ne przez sie­bie meto­dy i ich dzia­ła­nie. Wyja­wia nam tajem­ni­cę, któ­ra rzu­ca nowe świa­tło (albo nowy cień) na jego twór­czość. Wciąż jed­nak nic nie rozu­mie­my.3

Czym jest więc kon­wój? Kie­dy się zaczął? Jak się zaczął? Wszel­kie pyta­nia, któ­re mogli­by­śmy zadać sam „Kon­wój” for­mu­łu­je już w pierw­szych aka­pi­tach. Sło­wo „kon­wój” pod­da­ne jest bez­li­to­snej obrób­ce, tekst pro­po­nu­je roz­ma­ite kon­tek­sty, od naścien­nych napi­sów typu „CONVOY RULES O.K!?” po wier­sze:

Na tafli mar­twe­go morza
Bez­ruch aż po wid­no­krąg
Wiru­ją rada­ry kon­wo­ju?

Nie­zmien­nym atry­bu­tem sło­wa „kon­wój” jest znak zapy­ta­nia. Kon­wój sam w sobie jest pyta­niem. Czy jest to pyta­nie osta­tecz­ne? Pyta­nie, któ­re wyja­śni­ło­by wię­cej niż wszel­kie moż­li­we odpo­wie­dzi?

„Dopó­ki nie będzie­my wie­dzieć, jaki jest zwią­zek domnie­ma­ne­go kon­wo­ju z pytaj­ni­kiem – a pamię­taj­my, że kon­wój mógł jed­nak wyjść od zwy­kłej gaze­to­wej sen­sa­cji (…) dopó­ki nie będzie­my wie­dzieć jaki jest zwią­zek pytaj­ni­ka z nikłym wpraw­dzie, ale rze­czy­wi­ście wszech­stron­nym przy­ro­stem świa­tła, jaki jest zatem zwią­zek same­go kon­wo­ju ze świa­tłem, cie­niem i ewen­tu­al­nie czymś jesz­cze innym, dopó­ki nie będzie­my  w i e d z i e ć, a więc dopó­ki, chcąc czy nie chcąc, nie wypro­wa­dzi­my lub nie roz­pro­szy­my kon­wo­ju  p o z a  sfe­rę pyta­nia, dopó­ty powin­ni­śmy sku­pić naszą uwa­gę przede wszyst­kim na tych zja­wi­skach, któ­re lokal­nie, przy­naj­mniej na pierw­szy rzut oka zda­ją się sytu­ować  o b o k  pew­nej wciąż jesz­cze fry­wol­nej, nie­doj­rza­łej wspól­no­ty, któ­ra in the last ana­ly­sis samo­zwań­czo zary­so­wa­ła się jako kon­wój.”

Nale­ża­ło­by zatem wyod­ręb­nić kon­wój spo­śród wszyst­kich innych jej skład­ni­ków. Tego zaś zro­bić się nie da. Po pierw­sze dla­te­go, że wie­my o zwią­za­nej z kon­wo­jem nie­roz­wią­zy­wal­nej zagad­ce (moż­na by taką sytu­ację nazwać „syn­dro­mem Rous­se­la”). Po dru­gie dla­te­go, że, w swej „inter­ro­ga­tyw­no­ści,” byt kon­wo­ju jako takie­go zda­je się być w jakimś sen­sie nie­kom­plet­ny (wyobraź­my sobie pyta­nie, któ­re skła­da się z same­go pytaj­ni­ka). Skup­my się zatem na zja­wi­skach.

Mimo (obok) kon­wo­ju? życie toczy się mniej wię­cej nor­mal­nie. „Da się kul­tu­ral­nie przejść, a nawet wypić po kawie w kul­to­wej kawiar­ni za rogiem.” Wszy­scy przy­zwy­cza­ja­ją się i dosto­so­wu­ją do obo­wią­zu­ją­cej ten­den­cji inter­ro­ga­tyw­nej, aż znak zapy­ta­nia tra­ci jakie­kol­wiek zna­cze­nie i sta­je się rodza­jem fil­tru porząd­ku­ją­ce­go rze­czy­wi­stość. Wia­do­mo jed­nak, że coś ma się rady­kal­nie zmie­nić, że w naszym kie­run­ku zmie­rza jakaś wiel­ka kata­stro­fa.

Tym razem kata­stro­fa obja­wia się jako potop. W pew­nym momen­cie zaczy­na padać deszcz. Pada, pada, pada, pada i nie prze­sta­je. Ludz­ki świat stop­nio­wo kur­czy się do poje­dyn­czej kre­ski oddzie­la­ją­cej wodę od nie­ba. Wraz ze świa­tem kur­czy się język. W tek­ście poja­wia­ją się luki, frag­men­ty pustych stron. Fajer­wer­ki. „Reje,” „obse,” „omia.” Poziom entro­pii nie­ustan­nie wzra­sta, rów­nież w języ­ku. Cha­os nar­ra­cji zda­je się (excu­zes le mot) odzwier­cie­dlać bała­gan świa­ta po poto­pie, swoj­sko brzmią­ce sło­wa (znów, czę­sto są to cyta­ty z wcze­śniej­szych utwo­rów auto­ra, cza­sem echa tek­stów innych auto­rów) są jak zna­jo­me przed­mio­ty wyło­wio­ne z wód oce­anu.

Przez cały rok była jesień,
Padał deszcz i miał padać.
Kon­wój prze­pły­nął morze.
Kon­wój zato­nął na brze­gu.

Czy jest życie po kon­wo­ju? Jest.

2. Teraz

„Zdję­cia, któ­re mi poka­zu­jesz zosta­ły zro­bio­ne / już po koń­cu świa­ta. Śmierć, koniec świa­ta jest fik­cją, o któ­rej dużo się mówi. Jest kon­tek­stem, któ­ry wyzna­cza pro­wi­zo­rycz­ne ramy doświad­cze­nia, nie­zbęd­nym punk­tem odnie­sie­nia. Potrzeb­ne nam to poczu­cie koń­ca, w celach orga­ni­za­cyj­nych. Dosko­na­le pisze o tym Frank Ker­mo­de w książ­ce The Sen­se of an Ending. Ker­mo­de wyja­śnia, że bez świa­do­mo­ści koń­ca czas nasz jest pozba­wio­nym zna­cze­nia chro­no­sem, czy­stą chro­no­lo­gią. Koniec, choć­by fik­cyj­ny4 nie­zbęd­ny jest po to, żeby nie­zro­zu­mia­ły chro­nos prze­obra­ził się w kairos, czas upo­rząd­ko­wa­ny. Jeśli mamy poczu­cie koń­ca, to każ­dy moment nabie­ra zna­cze­nia, każ­da rzecz jest „na swo­im miej­scu” wzglę­dem tego koń­ca.

Fik­cja koń­ca roku, wie­ku, czy tysiąc­le­cia jest fik­cją wzor­co­wą. Wszy­scy spo­dzie­wa­my się, że praw­do­po­dob­nie nie nastą­pi żaden koniec, ani nawet żaden przy­zwo­ity prze­łom. Reto­ry­ka koń­ca udzie­la się jed­nak wszyst­kim. Stąd „nie­zwy­kła atmos­fe­ra speł­nio­nych marzeń i wszel­kiej pomyśl­no­ści” z wier­sza „Koniec wie­ku,” prze­czu­cie, że wszyst­ko ma sens i jest na swo­im miej­scu. Spo­krew­nio­na z nią fik­cja koń­ca świa­ta (na przy­kład potop) dostar­cza nam jesz­cze wię­cej satys­fak­cji. „Down / we go. I tak jest dobrze.”

Poemat „Zoom” przy­pi­su­je taką iro­nicz­ną świa­do­mość, świa­do­mość fik­cyj­no­ści koń­ca, w szcze­gól­no­ści wie­kom śred­nim i wyja­śnia:

(…) poczu­cie kon­struk­cji jest nam jak­by
wro­dzo­ne, powiedz­my wręcz, że przed­ustaw­nie
dane jako taki głęb­szy zmysł archi­tek­to­nicz­ny
poprze­dza­ją­cy i natu­ral­nie ska­zu­ją­cy na bur­le­skę
wszyst­kie przed­wcze­sne skłon­no­ści do destruk­cji.

Jakie są ele­men­ty tej kon­struk­cji? Nie­wąt­pli­wie cho­dzi mię­dzy inny­mi o spo­so­by upo­rząd­ko­wa­nia cza­su. Pod­sta­wą tego porząd­ko­wa­nia jest dycho­to­mia „przed” i „po,” „teraz” i „wte­dy.” Moż­na przy­pusz­czać, że momen­tem oddzie­la­ją­cym te dwie rze­czy­wi­sto­ści jest moment kata­stro­fy (któ­rą rozu­mieć trze­ba jako moment postra­da­nia wszel­kich ilu­zji, demi­sty­fi­ka­cji naszych naiw­nych wyobra­żeń5) Nale­ży pamię­tać, że zarów­no prze­strzen­ne jak i tem­po­ral­ne opi­sy­wa­nie tej dycho­to­mii jest tyl­ko meta­fo­rycz­nym uprosz­cze­niem, „przed” i „po” zda­rza­ją się w tym samym momen­cie iro­nicz­nie roz­sz­cze­pia­jąc świa­do­mość pod­mio­tu. Co wie­my o „przed” i o „po?” „Dziś tyl­ko niu­an­se a kie­dyś na każ­dym kro­ku / cios obu­chem sen­su.” Kata­stro­fa (kry­zys, iro­nicz­ne roz­sz­cze­pie­nie), któ­ra nie­zmien­nie nam towa­rzy­szy jako pod­sta­wo­wa orga­ni­za­cyj­na fik­cja, ma zna­cze­nie epi­ste­mo­lo­gicz­ne. Z jakie­goś powo­du „kie­dyś” koja­rzy się z wia­rą, z jed­no­znacz­no­ścią, z duszą, któ­ra „jest duszą, / ma żal, jest mło­da i prze­pa­da / za nami wresz­cie / jak wylin­ka. Nie ma dla niej miej­sca w potwor­no­ści nasze­go teraz.” Potwor­ność nasze­go teraz zda­je się pole­gać przede wszyst­kim na „niu­an­sach,” nie­uchron­no­ści pytaj­ni­ka, któ­ry sta­je się w koń­cu medium nasze­go rozu­mie­nia, jak świa­tło jest medium dla wzro­ku. Potwor­ność nasze­go teraz to tak­że bez­na­dzie­ja chro­no­su. To potwor­ność „śre­dnio­wiecz­na” („Zoom”), „wydo­ro­śla­ła” „jak Bóg w nawia­sie eko­lo­gii” (Życie na Korei). Afir­ma­tyw­nej prze­szło­ści, „słyn­nej prze­szło­ści,” by użyć słów kon­wo­ju, nie da się odzy­skać, bo „sfor­ma­to­wa­ne dni idą pod nowy zapis.” Czyż­by auten­tycz­na nostal­gia, czy raczej jed­nak kpi­na? „Kie­dyś samo­lo­ty spa­da­ły powo­li.” Tym razem zde­cy­do­wa­nie kpi­na.

3. Poezja

Więc nie ma stan­cji doce­lo­wej. Co robić? Zosta­ła nam sama podróż i „róż­no­barw­ny / sznu­re­czek dni, kalen­da­rzo­we kart­ki / bły­ska­ją­ce jak egzo­tycz­ne znacz­ki.” Jak o tym mówić, gdy widok w oknie nigdy nie trwa dość dłu­go i sta­le zmie­nia­ją się dane? Gdy wresz­cie wjeż­dża­my do tune­lu, któ­ry zawsze jest na koń­cu świa­tła? A jeśli to sen, to „komu to się śni­ło?”

Autor Stan­cji nie mówi do nas, nie ma więc sen­su odpo­wia­dać na zada­wa­ne przez nie­go pyta­nia. Czy mówi przez sen? Mówi szyb­ko. W wier­szu „War­sza­wa” obra­zy pędzą jeden za dru­gim wpa­da­jąc sobie na ple­cy, jak klat­ki fil­mu, któ­ry prze­wi­ja się na pod­glą­dzie:

Wczo­raj po dzien­ni­ku dawa­li nowy hymn wła­ści­wie
dwa w jed­nym mazu­rek i sen­nik w cze­ko­la­do­wej
wyle­wie z anże­li­ką a dziś na klat­ce i w win­dzie
zapach mię­to­wej gumy do żucia i zno­wu jak obłok
słów w komik­sie będzie cho­dził za mną cały dzień.

Jeden obraz impli­ku­je następ­ne, two­rzą spój­ny, choć nie­prze­wi­dy­wal­ny ciąg, jak seria kostek domi­no. Mogli­by­śmy powie­dzieć, że logi­ka Stan­cji to logi­ka meto­ni­mii raczej niż meta­fo­ry, syn­tak­sy raczej niż para­tak­sy. Meta­fo­ra potrze­bu­je koń­ca, jak potrze­bu­je go każ­da spój­na całość. Meto­ni­micz­ność jest kon­dy­cją języ­ka po kata­stro­fie, języ­ka pozba­wio­ne­go apo­ka­lip­tycz­nych złu­dzeń. Meta­fo­ra jest stra­te­gią prze­trwa­nia, meto­ni­mia stra­te­gią nie jest. Nie ma wewnętrz­nej struk­tu­ry, jak nie ma jej oce­an, tak moc­no obec­ny w poezji Andrze­ja Sosnow­skie­go. Oce­an to dwie trze­cie zie­mi, w dodat­ku wciąż go przy­by­wa. Nie ma począt­ku, ani koń­ca, bez prze­rwy się zmie­nia, a jego pod­wod­ne, nie­zro­zu­mia­łe świa­ty zmie­nia­ją się wraz z nim.

Wróć­my na chwi­lę na Hel. Sezon na Helu to oczy­wi­ście alu­zja do angiel­skie­go tytu­łu książ­ki Rim­bau­da: Season in Hell. Kolej­ne nie­po­trzeb­ne odkry­cie, klucz, któ­ry nie wyja­śnia tajem­ni­cy. Pyta­nie o zwią­zek pomię­dzy Helem, gdzie „spóź­nie­ni wcho­dzi­my w lato,” a pie­kłem Rim­bau­da pozo­sta­nie bez odpo­wie­dzi, tak jak pyta­nie o zwią­zek kon­wo­ju z pytaj­ni­kiem. Zoom, z kolei, jest jed­no­cze­śnie nazwą „agen­cji kry­ty­ków” i bar­ku, gdzie „zjeż­dża­my się cię­ża­rów­ka­mi po latach objaz­dów.” Na próż­no doszu­ki­wać się związ­ków.

Wszyst­kie te przy­kła­dy napro­wa­dza­ją nas jed­nak na pewien trop. Zwią­zek pomię­dzy tytu­ła­mi Sezon na Helu i Season in Hell opie­ra się przede wszyst­kim na podo­bień­stwie brzmie­nio­wym. Brzmie­nie nale­ży zaś do naj­bar­dziej powierz­chow­nych i ulot­nych aspek­tów języ­ka, do rejo­nów, w któ­rych zaczy­na on żyć wła­snym życiem, jak skom­pli­ko­wa­ne kon­struk­cje Ray­mon­da Rous­se­la. „Nic nie bywa przy­pad­ko­we, choć wszyst­ko / jest arbi­tral­ne,” pisze Andrzej Sosnow­ski w wier­szu o nie­przy­pad­ko­wym tytu­le „R. R. (1877 – 1933).”

Takich nie­przy­pad­ko­wych, choć arbi­tral­nych sytu­acji peł­no jest w poezji Sosnow­skie­go. Tytuł wier­sza „Glos­sa” ma w sobie zarów­no stra­tę sło­wa „loss” jak i powa­gę „losu.” Jaki jest zwią­zek mię­dzy losem i stra­tą? Czyż­by stra­ta była naszym losem? Coś jak­by­śmy byli spi­sa­ni na stra­ty? Moż­na zga­dy­wać. Moż­na. Sam wiersz jed­nak przy­po­mi­na, że tak „los” jak i „loss” wywo­dzą się z tytu­łu, z trze­cie­go sło­wa, ze sło­wa „glos­sa.” Zno­wu więc mamy do czy­nie­nia z sytu­acją, w któ­rej wyja­wie­nie tajem­ni­cy rady­kal­nie wią­że nam ręce.

Język zaczy­na żyć wła­snym życiem, odwo­dząc nas coraz dalej od rze­czy. Ma swo­ją wła­sną rze­czy­wi­stość „pości­gów na javie,” „mecze­tów świa­tła,” „rewii krzy­żo­wych ogni.” Te obra­zy poja­wia­ją się w poema­cie „Cover.” Kolej­ny tajem­ni­czy tytuł. Cie­ka­wie pisze o nim Jan Sza­ket6: „Cover jest cove­rem Kon­wo­ju i Ope­ry, ponie­waż daje posma­ko­wać wszyst­kich poja­wia­ją­cych się w dal­szych czę­ściach moty­wów.” Sza­ket rozu­mie tu sło­wo „cover,” jako „nową wer­sję sta­rej pio­sen­ki.” Sku­pia się jed­nak nad związ­ka­mi pomię­dzy poema­tem „Cover” a resz­tą książ­ki, w któ­rej go umiesz­czo­no, twier­dząc, że „pokry­wa on resz­tę” wytwa­rza­jąc pew­ne­go rodza­ju pole seman­tycz­ne, któ­re okre­śla całość Kon­wo­ju Ope­ry. I rze­czy­wi­ście, w „Cove­rze” poja­wia­ją się lot­ni­skow­ce, szku­ne­ry, eskor­ty, eska­dry, takie­lun­ki. Poja­wia się tak­że sam kon­wój, opa­trzo­ny w dodat­ku przy­miot­ni­kiem „ostat­ni.” Moż­na by jed­nak popchnąć inter­pre­ta­cję Sza­ke­ta o krok dalej: czyż „Cover” nie jest cove­rem tak­że wszyst­kich innych ksią­żek Andrze­ja Sosnow­skie­go? A przy­naj­mniej nie­któ­rych z jego ksią­żek? Wszak mamy już jeden dowód, przy­pa­dek tor­fu, któ­ry poja­wia­jąc się w kon­tek­ście tor­tu sku­tecz­nie zaciem­nia zna­cze­nie zda­nia „pło­nie­my cicho jak torf,” któ­re wcze­śniej prze­czy­ta­li­śmy w Życiu na Korei. Syn­drom Rous­se­la. Wie­my już o ist­nie­niu „metod,” wie­my tak­że, że jest ich wie­le. Nigdy się jed­nak nie dowie­my, w któ­rym momen­cie je zasto­so­wa­no. Czy boha­ter „Cove­ra,” któ­ry mówi, że „kawa­łe­czek mnie chciał­by żuć żylet­kę” wspo­mi­na wła­śnie dziew­czyn­kę z Korei? Może to ta sama, któ­rą w „Stan­cjach” obda­ro­wał bukie­tem róż?7 Nie­zli­czo­ne są kory­ta­rze tego labi­ryn­tu i peł­no w nim luster.

Sko­ro mowa o labi­ryn­tach, nie wol­no pomi­nąć swo­iste­go tour de for­ce jakim jest książ­ka Nouvel­les impres­sions d’A­méri­que. Odno­tuj­my (nie­któ­re) ele­men­ty labi­ryn­tu. Tytuł książ­ki jest nawią­za­niem do poema­tu Nouvel­les impres­sions d’A­fri­que Ray­mon­da Rous­se­la. Sama książ­ka, nie dają­ca się jed­no­znacz­nie zakla­sy­fi­ko­wać do żad­ne­go ze zna­nych gatun­ków lite­rac­kich podzie­lo­na jest na czę­ści opi­su­ją­ce poszcze­gól­ne „wra­że­nia.” Na ostat­niej stro­nie autor prze­wrot­nie wyja­śnia: „Tytu­ły wszyst­kich „wra­żeń” są tłu­ma­cze­nia­mi instruk­cji, jakie fran­cu­ski pisarz Ray­mond Rous­sel dostar­czył, za pośred­nic­twem agen­cji detek­ty­wi­stycz­nej Goron, popu­lar­ne­mu rysow­ni­ko­wi i mala­rzo­wi Hen­ri – A. Zo.”

Czy trze­ba zatem czy­tać książ­kę Sosnow­skie­go poprzez filtr poema­tu Rous­se­la? Jeśli tak, to gdzie, jak, po jakim kątem nale­ży ten filtr przy­ło­żyć? W książ­ce poja­wia­ją się zresz­tą tak­że inne zna­jo­me nazwi­ska, na przy­kład Rim­baud i Ash­be­ry. Co z Ame­ry­ką, któ­ra „zlo­tu pta­ka przy­po­mi­na Koreę?” Po co nam nowe odkry­cia? Dokąd to wszyst­ko pro­wa­dzi?

Odpo­wie­dzi nie będzie.

Będzie wie­le odpo­wie­dzi. Niech wier­sze mówią za sie­bie:

Jaz­da na peł­ne morze, ale lądu­je­my. Cze­mu się nie zbli­ża? Brzeg może pocze­kać. Więc jed­nak zasną­łeś na szy­nach? Bie­gniesz przez noc uli­ca­mi, jak dłu­go będzie­my w sile wie­ku? Cze­mu powta­rza­ją, że koń­czy się nasz czas? Pły­nie­my roz­ryw­kow­cem w stro­nę ujścia rze­ki. Ruch jest jed­no­staj­ny. Och, chcia­ło­by się na torach roz­pa­lić ogni­sko. I co to będzie? Co to będzie? Głos jeży się w gar­dle. Możesz odpiąć nar­ty. Albo wyjść z opo­wie­ści przez prze­szklo­ne drzwi. A styl tej histo­rii jest tak nie­uchwyt­ny, że wiersz trze­ba pchnąć tym torem, potem tam­tym, by tra­fił do rąk nie­zna­ne­go adre­sa­ta. I od tej pory twój każ­dy krok będzie doni­kąd, gdzie na cie­bie cze­kam.

 


[1] Zwróć­my uwa­gę na nie­przy­pad­ko­we podo­bień­stwo przed­rost­ka „al” w sło­wie „alche­mia” do angiel­skie­go słów­ka „all,” któ­re zna­czy mniej wię­cej „wszyst­ko.”
[2] Dziew­czyn­ka ta poja­wi się w książ­kach Sosnow­skie­go jesz­cze wie­le razy. Wie­rzę, że to ta sama, któ­ra potem nosi zapał­ki i zosta­je obe­sra­na przez pta­ka.
[3] W książ­ce Death and the Laby­rinth: The World of Ray­mont Rous­sel Michel Foucault pod­kre­śla zna­cze­nie śmier­ci, któ­rą trak­tu­je jako inte­gral­ną część przed­się­wzię­cia Rous­se­la. Esej, w któ­rym Rous­sel wyja­wia zasto­so­wa­ne przez sie­bie „meto­dy” uka­zał się pośmiert­nie, zgod­nie z wcze­śniej­szym zało­że­niem auto­ra. Foucault twier­dzi, że tekst ten nie musiał cze­kać na śmierć auto­ra, ta śmierć jest w nim nie­ja­ko zapi­sa­na. Sta­no­wi ona rady­kal­ną barie­rę pomię­dzy utwo­ra­mi Rous­se­la a tajem­ni­cą ich zna­cze­nia, któ­ra, zda­niem Foucaul­ta, nie zosta­ła nigdy „wyja­wio­na,” a jedy­nie „zade­mon­stro­wa­na.” Z dru­giej stro­ny, samo już odkry­cie, że świat Ray­mon­da Rous­se­la wypro­wa­dzo­ny jest z zagma­twa­nych zaga­dek języ­ka, sta­no­wi w pew­nym sen­sie śmierć tego świa­ta. Podob­nie jest z zagad­ką kon­wo­ju: jeśli zmniej­szy­my kon­wój do roz­mia­rów słow­ni­ko­we­go hasła (któ­rym oczy­wi­ście jest!) ode­tnie­my sobie ostat­nią dro­gę uciecz­ki.
[4] Może to być koniec świa­ta, lub poje­dyn­cza śmierć. Może to być tak­że koniec na mniej­szą ska­lę. Dla czy­ta­ją­ce­go ten esej, na przy­kład, koniec, któ­ry nada­je sens tej czyn­no­ści to prze­wi­dy­wal­ny moment zakoń­cze­nia lek­tu­ry.
[5] Esej Pau­la de Mana wszy­scy już zna­ją, nie będę więc przy­nu­dzać.
[6] FA – art., nr. 4 (38), 1999, str. 71 – 73.
[7] Czy tajem­ni­cze zda­nie, uda­ją­ce tytuł: „Ostat­ni świat II (the pret­ty things are going to hell)” wtrą­co­ne w spis tre­ści książ­ki Zoom ma z tym wszyst­kim jakiś zwią­zek? Pomiń­my w tej chwi­li sam para­doks nume­ro­wa­nia „ostat­nich świa­tów.”

Esej uka­zał się pier­wot­nie na stro­nach Biu­ra Lite­rac­kie­go 13 stycz­nia 2005 roku.

O autorze

Julia Fiedorczuk

Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Poeci na nowy wiek

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Justy­ny Bar­giel­skiej, Mag­da­le­ny Biel­skiej, Jac­ka Deh­ne­la, Sła­wo­mi­ra Elsne­ra, Julii Fie­dor­czuk, Kon­ra­da Góry, Łuka­sza Jaro­sza, Bar­to­sza Kon­stra­ta, Szcze­pa­na Kopy­ta, Joan­ny Lech, Agniesz­ki Mira­hi­ny, Joan­ny Muel­ler, Edwar­da Pase­wi­cza, Anny Pod­cza­szy, Toma­sza Puł­ki, Bian­ki Rolan­do, Rober­ta Rybic­kie­go, Paw­ła Sar­ny, Julii Szy­cho­wiak, Joan­ny Wajs, Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go i Indi­go Tree pod­czas festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Pospieszny Legnica-Wroclaw

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis roz­mo­wy z udzia­łem Julii Fie­dor­czuk, Jolan­ty Kowal­skiej, Kuby Mikur­dy, Mar­ci­na Sen­dec­kie­go, Andrze­ja Sosnow­skie­go i Boh­da­na Zadu­ry pod­czas festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Inne Państwa

dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Sośnicki Jacek Gutorow Julia Fiedorczuk

Zapis całe­go spo­tka­nia z udzia­łem Julii Fie­dor­czuk, Jac­ka Guto­ro­wa i Dariu­sza Sośnic­kie­go pod­czas Por­tu Wro­cław 2009.

Więcej

Kochankowie na otwartm morzu

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Jac­ka Deh­ne­la, Julii Fie­dor­czuk, Łuka­sza Jaro­sza, Krzysz­to­fa Siw­czy­ka i Dariu­sza Sośnic­kie­go pod­czas Por­tu Wro­cław 2007.

Więcej

Moi Moskale

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go wokół anto­lo­gii Moi Moska­le pod­czas Por­tu Wro­cław 2006.

Więcej

Poetki z Wysp

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Lavi­nii Gre­en­law, Carol Rumens, Julii Fie­dor­czuk, Mar­ty Pod­gór­nik oraz Jerze­go Jar­nie­wi­cza pod­czas Por­tu Legni­ca 2004.

Więcej

Damski boks

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Julii Fie­dor­czuk, Kla­ry Nowa­kow­skiej, Mar­ty Pod­gór­nik, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło oraz Boh­da­na Zadu­ry pod­czas Por­tu Legni­ca 2004.

Więcej

Listopad nad Narwią i danc

dzwieki / WYDARZENIA Anna Podczaszy Julia Fiedorczuk

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Julii Fie­dor­czuk i Anny Pod­cza­szy pod­czas Por­tu Legni­ca 2000.

Więcej

Ułamek świetności

recenzje / IMPRESJE Julia Fiedorczuk

Recen­zja Julii Fie­dor­czuk książ­ki Spóź­nio­ny śpie­wak Wil­lia­ma Car­lo­sa Wil­liam­sa w prze­kła­dzie Julii Har­twig, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim w 5 stycz­nia 2009 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 10 kwiet­nia 2019 roku.

Więcej

Tajemnicze zaułki Williamsa

wywiady / o książce Julia Fiedorczuk Julia Hartwig

Roz­mo­wa Julii Fie­dor­czuk z Julią Har­twig, towa­rzy­szą­ca uka­za­niu się książ­ki Spóź­nio­ny śpie­wak Wil­lia­ma Car­lo­sa Wil­liam­sa w prze­kła­dzie Julii Har­twig, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim w 5 stycz­nia 2009 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 10 kwiet­nia 2019 roku.

Więcej

Dzisiaj przemocy dokonuje się za zgodą ofiar

felietony / cykle PISARZY Julia Fiedorczuk

7 odci­nek cyklu „Ule i mrów­ki” autor­stwa Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Będą kwiaty

dzwieki / RECYTACJE Julia Fiedorczuk

Wiersz z tomu Poeci na nowy wiek, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Poeci na nowy wiek” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Plastik to my. O Polimerach Adama Dickinsona

felietony / cykle PISARZY Julia Fiedorczuk

5 odci­nek cyklu „Ule i mrów­ki” autor­stwa Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Wiersz jako organizm. O Wylinkach Joanny Mueller

felietony / cykle PISARZY Julia Fiedorczuk

4 odci­nek cyklu „Ule i mrów­ki” autor­stwa Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Survival

dzwieki / RECYTACJE Julia Fiedorczuk

Wiersz z tomu Pla­ne­ta rze­czy zagu­bio­nych (2006). Frag­ment spo­tka­nia „Kochan­ko­wie na otwar­tym morzu” z festi­wa­lu Port Wro­cław 2007.

Więcej

Wieczorem

dzwieki / RECYTACJE Julia Fiedorczuk

Wiersz z tomu Pla­ne­ta rze­czy zagu­bio­nych (2006). Frag­ment spo­tka­nia „Kochan­ko­wie na otwar­tym morzu” z festi­wa­lu Port Wro­cław 2007.

Więcej

Fort-Da

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Autor­ski komen­tarz Julii Fie­dor­czuk do wier­sza „Fort-Da” z książ­ki tuż-tuż.

Więcej

What next, big sky? (fragment)

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Frag­ment posło­wia Julii Fie­dor­czuk do książ­ki Język przy­szło­ści Lau­rie Ander­son, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go w 2012 roku.

Więcej

Julia Fiedorczuk o książkach Laury Riding

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Autor­ski komen­tarz Julii Fie­dor­czuk do ksią­żek Obro­ty cudów i Koro­na dla Han­sa Ander­se­na Lau­ry (Riding) Jack­son, wyda­nych nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 stycz­nia 2012 roku.

Więcej

Gottfried Benn: Ziemia woła

recenzje / ESEJE Julia Fiedorczuk

Recen­zja Julii Fie­dor­czuk z książ­ki Nigdy samot­niej i inne wier­sze Got­t­frie­da Ben­na.

Więcej

Rozbitka

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Autor­ski kome­natrz Julii Fedor­czuk do książ­ki Bia­ła Ofe­lia, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 14 kwiet­nia 2011 roku.

Więcej

Poranek Marii… Instrukcja obsługi

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Autor­ski komen­tarz Julii Fie­dor­czuk do książ­ki Pora­nek Marii i inne opo­wia­da­nia.

Więcej

Przychody i rozchody sensu

recenzje / IMPRESJE Julia Fiedorczuk

Recen­zja Julii Fie­dor­czuk z książ­ki Doba hote­lo­wa Bar­tło­mie­ja Maj­zla.

Więcej

Być więc i nie być

recenzje / IMPRESJE Julia Fiedorczuk

Esej Julii Fie­dor­czuk towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Pozy­tyw­ki i marien­bad­ki (1987–2007) Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej

Ciężko utrzymać poziom, ale jeszcze trudniej wiarygodność poetycką

debaty / wydarzenia i inicjatywy Różni autorzy

Gło­sy Julii Fie­dor­czuk, Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza, Paw­ła Kacz­mar­skie­go, Mate­usza Kotwi­cy, Mar­ty Kuchar­skiej i Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go w deba­cie „Dożyn­ki 2008”.

Więcej

Blanchot: śmierć jako forma życia

recenzje / IMPRESJE Julia Fiedorczuk

Recen­zja Julii Fie­dor­czuk z książ­ki Tomasz Mrocz­ny. Sza­leń­stwo dnia Mau­ri­ce­’a Blan­cho­ta.

Więcej

Ronald Firbank: Literatura jako model życia

recenzje / ESEJE Julia Fiedorczuk

Recen­zja Julii Fie­dor­czuk z książ­ki Stu­dium tem­pe­ra­men­tu Ronal­da Fir­ban­ka.

Więcej

Dziwadełko, Wiersz

recenzje / Julia Fiedorczuk

Auto­ko­men­tarz Julii Fie­dor­czuk do książ­ki Tlen.

Więcej

Żółty pępek snu

recenzje / IMPRESJE Julia Fiedorczuk

Esej Julii Fie­dor­czuk o wier­szach Wil­lia­ma Car­lo­sa Wil­liam­sa.

Więcej

O „Najryzykowniej”

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Dariu­sza Sośnic­kie­go, Justy­ny Sobo­lew­skiej, Julii Fie­dor­czuk, Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza.

Więcej

O Egzotycznych ptakach i roślinach

recenzje / NOTKI I OPINIE Joanna Wajs Julia Fiedorczuk Krzysztof Siwczyk

Komen­ta­rze Julii Fie­dor­czuk, Joan­ny Wajs, Krzysz­to­fa Siw­czy­ka.

Więcej

O Jesieni Zuzanny

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Anny Kału­ży, Julii Fie­dor­czuk, Toma­sza Fijał­kow­skie­go, Paw­ła Mac­kie­wi­cza.

Więcej

Przygoda ze słowami

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Komen­tarz Julii Fie­dor­czuk do książ­ki Listo­pad nad Narwią, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

O Brzytwie okamgnienia

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Kuby Mikur­dy, Karo­la Mali­szew­skie­go, Julii Fie­dor­czuk, Jaku­ba Winar­skie­go i Dar­ka Pado.

Więcej

Arizona Dream, Jeden jeż, [Kiedy cowieczorny skurcz strachu]

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Autor­ski komen­tarz Julii Fie­dor­czuk do książ­ki Listo­pad nad Narwią.

Więcej

Fotosynteza, Przejście

recenzje / KOMENTARZE Julia Fiedorczuk

Komen­ta­rze Julii Fie­dor­czuk do wier­szy z książ­ki Bio, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­rza Lite­rac­kie­go.

Więcej

Zdarzenie: tęcza na farfoclisku (fragmenty)

recenzje / IMPRESJE Julia Fiedorczuk

Recen­zja Julii Fie­dor­czuk z książ­ki Gdzie koniec tęczy nie doty­ka zie­mi Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej

Czy żyjemy na Korei?

wywiady / o książce Różni autorzy

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Anną Mar­chew­ką, Prze­my­sła­wem Koniu­szym, Dawi­dem Buj­no i Grze­go­rzem Jędr­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Życie na Korei Andrze­ja Sosnow­skie­go, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Implozja

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Życie na Korei Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej

Rok 1987

recenzje / KOMENTARZE Andrzej Sosnowski

Autor­ski komen­tarz Andrze­ja Sosnow­skie­go w ramach cyklu „Histo­ria jed­ne­go wier­sza”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze e‑booka pt. Życie na Korei, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Julia Fiedorczuk prozatorsko i w pełnym metrażu

recenzje / ESEJE Michał Mazur

Recen­zja Micha­ła Mazu­ra z książ­ki Bia­ła Ofe­lia Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

tuż-tuż, czyli coraz bliżej i coraz dalej

recenzje / ESEJE Marcin Jurzysta

Recen­zja Mar­ci­na Jurzy­sty z książ­ki tuż-tuż Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Ofelia V.2.2

recenzje / ESEJE Monika Glosowitz

Recen­zja Moni­ki Glo­so­witz z książ­ki Bia­łą Ofe­lia Julii Feidor­czuk, któ­ra uka­za­ła się 1 grud­nia 2011 roku na łamach por­ta­lu art­Pa­pier.

Więcej

Jesteś, ale cię nie ma

recenzje / ESEJE Marta Cuber

Recen­zja Mar­ty Cuber z książ­ki Pora­nek Marii i inne opo­wia­da­nia Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Maria i Julia (Poranek Marii)

recenzje / ESEJE Anna Wajner

Recen­zja Anny Waj­ner z książ­ki Pora­nek Marii i inne opo­wia­da­nia Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Szpilki zdań

recenzje / ESEJE Justyna Sobolewska

Recen­zja Justy­ny Sobo­lew­skiej z książ­ki Pora­nek Marii i inne opo­wia­da­nia Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Drwina z listopada. Impresje na marginesie

recenzje / ESEJE Radosław Kobierski

Recen­zja Rado­sła­wa Kobier­skie­go z książ­ki Listo­pad nad Narwią Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Przyszłam tu, żeby oddychać. O Tlenie Julii Fiedorczuk i innych cząstkach

recenzje / ESEJE

Recen­zja Grze­go­rza Cze­mie­la z książ­ki Tlen Julii Fie­dor­czuk.

Więcej

Pustka i czułość

recenzje / ESEJE Joanna Orska

Recen­zja Joan­ny Orskiej z książ­ki Tlen Julii Fie­dro­czuk.

Więcej

Ludzki sposób na przetrwanie

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Listo­pad nad Narwią Julii Fie­dor­czuk. .

Więcej

Światy własne

recenzje / ESEJE Anna Kałuża

Recen­zja Anny Kału­ży z książ­ki Bio Julii Fie­dor­czuk.

Więcej