książki / POEZJE

Brzytwa okamgnienia

Jacek Dehnel

Fragmenty książki Jacka Dehnela Brzytwa okamgnienia, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Poezje" 7 stycznia 2008 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zeszyt ćwiczeń

dla P. T.

Mieć cię na wycią­gnię­cie eks­pre­su i linii
174, a mieć cię po dru­giej
stro­nie doby, w ciem­no­ściach, za krzy­wi­zną zie­mi
kie­dy tutaj godzi­ny przy­jęć i otwar­cia -

Wdech, wydech. Myśleć o tym zupeł­nie odwrot­nie:
że śro­dek jest na zewnątrz, że wyj­ście na bal­kon
jest jak wej­ście do sie­ni ogrom­ne­go domu,
gdzie świa­tło się zapa­la i gaśnie kolej­no,
prze­cho­dząc przez fasa­dę jak wyso­ka fala;
że nale­ży­my wca­le nie do tych pude­łek
z gli­ny, żwi­ru, z prze­wo­dów, do kla­tek ze zbro­jeń,
lecz do wyso­kiej sali, w któ­rej je roz­sia­no -
żbi­ki tam prze­kra­cza­ją mar­szru­ty oddzia­łów,
miecz­nik prze­ci­na tra­sę bia­łe­go liniow­ca.

War­sza­wa, 5 IX 2005


Brzytwa okamgnienia

Spójrz, wła­śnie tędy prze­szła brzy­twa oka­mgnie­nia,
plam­ki zakrze­płej sepii świad­czą o jej przej­ściu,
z pra­wej zala­ne łąki i dachy obej­ścia
ponad nad­mia­rem siwej, nie­przej­rzy­stej wody,
z lewej oni: tobo­łek, kufaj­ka, patel­nia,
war­stwy roz­wil­głych spód­nic i roz­my­te bro­dy
pod kre­ska­mi kasz­kie­tów. Łodzie ratun­ko­we
doj­dą albo nie doj­dą z Brze­ścia lub Kamie­nia.
Stan wody bez zmian. Zastój. Brzy­twa oka­mgnie­nia
odci­na to, co zbęd­ne: całą resz­tę świa­ta
za roz­le­wi­skiem, jakieś szta­by kry­zy­so­we
w sur­du­tach, z wąsem, z lśnie­niem słu­cha­wek na bla­tach
sze­ro­kich, maho­nio­wych biu­rek. To, co pła­skie
zosta­ło na płasz­czyź­nie, na lśnią­cej powierzch­ni
cię­cia: tra­fia­ją do nas te, nie inne, kre­ski
desz­czu, bez chwi­li przed i chwi­li po, i wiel­ka
woda i strach (na wró­ble) i ukry­te paski
na któ­rych wisi w pust­ce mała, czar­na leica.

War­sza­wa, 7–13 IV 2005


Szerokie okna

W dole del­ta – kanio­ny w pła­sko­wy­żach bie­li
odsła­nia­ją czar­no­ziem asfal­tu. I w górę,
bystro po ogło­wio­nym pniu topo­li, w chmu­ry
pocię­te w zmien­ne kli­ny pęka­mi gałę­zi.
Cien­ka, zie­le­nie­ją­ca kora. Pękły tamy.
Sro­ki, dłuż­sze i cień­sze niż w stycz­niu, fru­wa­ją
z wyż­szej na niż­szą, z niż­szej na wyż­szą. Znów. Dalej
jest ostry brzeg obra­zu: ocie­nio­ne ramy
okien, sine fra­mu­gi, kan­ty, kąty pro­ste,
pio­ny płyt i albu­mów na pozio­mach półek
o sta­łej wil­got­no­ści i tem­pe­ra­tu­rze.
Gips. Zakrzep. Masz dwa­dzie­ścia czte­ry lata. Możesz
zmie­nić: sound­track z „Chi­ca­go” na Trze­cią lub Gotan,
taran­tel­le na Ninę. Wziąć słow­nik, odszu­kać,
i odło­żyć. Popra­wić jed­ną z dwóch podu­szek
albo obie. Zacze­kać. Napi­sać o sro­kach.

War­sza­wa, 28 II 2005


FOTO-FILM, A. Cechnowski,
ŁÓDŹ, Przejazd 24, tel. 457–23

Jest jesz­cze Żyd z weł­ni­stą bro­dą, pod koł­pa­kiem
przy­mo­co­wa­ną zmyśl­nie sznur­kiem, i jest Turoń
w futrze – reszt­ce parad­nej szu­by z Peters­bur­ga,
jest Ksiądz, zupeł­nie żywy, cho­ciaż już na czar­nym
tle tabli­cy; Kró­lo­wie, jak przez wszyst­kie wie­ki
szkol­nych przed­sta­wień: kar­ton z pozłot­ką i ber­ła
z toczo­nych nóg od krze­seł. Obok Pastusz­ko­wie
w wyszy­wa­nych kubra­kach, jeden z kape­lu­szem
zawa­diac­ko spusz­czo­nym na dzie­wię­cio­let­nie
oko. Jest góra bie­li i szy­chu i pie­rza:
krąż­ki twa­rzy w ogól­nym puchu aniel­sko­ści,
prze­pa­ski z pro­my­ka­mi na lśnią­cych, dokład­nie
wyszczot­ko­wa­nych wło­sach – a im wyżej w górę,
tym wię­cej Gwiazd, pod sufit ich gra­nia­ste gło­wy
(grać ogo­ny w Jaseł­kach – choć­by i kome­ty -
cóż, to może nazna­czyć raz na całe życie).

Tyl­ko ona, w zawo­ju, z pla­sti­ko­wą lal­ką
Patrzy dalej i głę­biej i moc­niej i strasz­niej
nad pudłem apa­ra­tu, gło­wą pre­cep­to­ra;
jest rok trzy­dzie­sty siód­my. Bra­ku­je w obsa­dzie
Dia­bła i Śmier­ci. Idą przez sku­te jezio­ra.

War­sza­wa, 2. IX. 2005


Przyjęcie

Agniesz­ce Kuciak

Sto­ją za oknem stro­me ciem­no­ści,
ciem­ność przy­cho­dzi do okien w gości.

A za ciem­no­ścią idą zwie­rzę­ta
żaden bestia­riusz ich nie spa­mię­ta.

Za zwie­rzę­ta­mi śmierć bia­ła kro­czy,
śmierć sze­ścio­skrzy­dła, na skrzy­dłach oczy.

Sta­ją u okien. Patrzą do środ­ka.
Bar­dzo się zmie­ni kto je napo­tka.

W środ­ku tłum, książ­ki, meble i szklan­ki,
czy­li szkło, papier, drew­no i tkan­ki.

I śmierć, i bestia się roz­pro­mie­nia,
że się ser­wu­je tyle jedze­nia.

Przez miło­rzę­bu patrzą gałąz­ki
na nie­świa­do­me nicze­go kąski.

Ty, jeśli cze­kasz jakichś mora­łów,
nie cze­kaj dłu­żej. Cza­su jest mało.

Bądź dobry. Kochaj. Sta­rzej się z wdzię­kiem.
Zam­ki są sła­be. Szy­by są cien­kie.

Bud­me­ri­ce, 5. X. 2005

O autorze

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Powiązania