Szósty zmysł
mleczny wieczór
nad domem siateczka
z gałązek jak druciki
jak mapa nieba
na otwartym mózgu
na wierzchu stoję
z mózgiem otwartym
od plazm i choinek
odporny stadnie
na wszystko
jarzeniówkę nieba
wypalają mnie prądziki
filigran bez filtra
ryty w korze
bez pamięci stoję
czarne niebo z mleka
otwarty mózg świata
czuję operację
całym sobą
jakby rano stało
nieludzkie nieboskie
je nieczysta natura
w innym zmyśle
Drzewo życia
pobliskie stacje benzynowe
mrugają do źródełek atomowych
w powietrzu zawiązuje się chemia
niemal materialna
czuć statykę elektrykę całkowanie
na niebie słój naszego wieku
drzewo życia rośnie w promieniu
do promienia przykładam opis
opis mnie przykłada
miażdżymy się miłośnie
idę czynny styczny
w takiej obfitości
Kompostownik i czas
dziwny strach
przed pojemnym zdaniem ogniem
w makrach dokumentu globu
błysk wskroś nocy strach
że czas ma skład rozpad
połowiczny zdaniowy
że piec pali czas
w doskonałej czerni z nas
a całość sypnie się w oczach
orbity rozejdą w szwach
teorie czmychną po strunach
po kościach za punkt
ale spacer mnie tli
więc idę w tle pola
jabłonki kompostownik
opony miazga czasowa
zważcie na atomy
wiecie one nie istnieją
są flukty metryczne
nudny wiersz biograficzny
piec się mizdrzy historycznie
wolę oddech kruchą krawędź
śpiewam sobie a fluktom
po elipsie dnia i nocy
po krawędzi obrotu
w osypisku niesterownym śpiew
niech szyje przez jabłonki
jedyny czasownik
Centrum handlowe nocą lub bliżej dnia
(za Charlesem Bernsteinem)
w zapleczu centrum
białkowe demolki
w sensie świadomości
wżartej fanatycznie
w otoczenie dają
ulice powlekane błotem
polityczna tapeta
oblazłe plakaty anty
nie wnikam
grafik blaszaka
hamburger pad thai
małe astronomie
pożarte o g
olejowej grawitacji
ze sterty śmieci wyjdzie
uzwojona logistyka
w strzaskanym zapleczu
mam umysł karmiący
przepraszam już wnikam
ni stąd może będzie
w nasłuchu tych nisz
ludzkie zowąd
Późna refleksja
1.
my się od ciebie
wydzieliny
w złym kraju
trzesz proszki
się ja ty my
twardo nie oni
sterydy my
bryłki z pamięci
naród
mięśniowej
2.
mienisz się
kohorta wirusowa
lub nią
twórcza materia ty
niereal
my z ciebie
wodzimy
wieki wieków
popsute narracje
sole mózgowe
rzecz sama sobie
encefalodysgrafie
Magnetar eschato [1]
1.
jak równoległość wiersza
archiwizuje do skóry
kory i kości
w zapisie palonego tlenu
adiustacja nośnika
jego nieczyste życie
próba zboru
2.
drugie życie wiersza
twoje życie po życiu
już teraz przyległe
nierówno
brak równania
wiersz właściwy
hojna fikcja
magnetyczne zero
w próbie zapisu
3.
fikcja głosu w polu żywa
po życiu już teraz
od kamieni do skóry i kości
warkocz błysk magnetyczny
nieznanej próby żywy
żrący trawi kształt
ci chaotyczny
[A więc otchłań, proszę bardzo]
A więc otchłań. Proszę bardzo. Instalacja pól, którą był, rozpadła się, przemieniła, pyłem poszła w otchłań. Czy zasiliła? Jaki magnes działa w nicości, z niej śle? Bo nawet nicość trzeba sobie wyobrażać. Nicość wyobrażona, uwolniona od nieistnienia. O to by mi chodziło, o brudną nicość, jak silnik, magnes, otchłań oddająca. Czy wszystkie dni, rozmowy, gesty nie były już widmem, fałdą skądś nadesłanego światła? Bo chyba zwrotność jakaś jest? Bo chyba sycimy? Każdy układ ma pojemność. Każda instalacja przestrzeni, słów, ruchu w elektrycznym powietrzu – każdy gest coś zmienił, w tym, co zmieniam codziennie, odcisnął się. Czy otchłań żywsza jest nim teraz, jak żywsze nim były moje instalacje? Czy nicość majaczy pojemność własną, żeby oddać? I już noc, proszę bardzo, kolejna, śmieszny obrót planet, rozrost światła. Już czytnik, którym jestem, żarzy się, szemrze, mechanik nad ranem, kostka tekstu, gęstość, zawiązki pulsują, okruchy, chociaż słabe – fundusze odmówić, zmienić żarówkę w warsztaciku, oświadczenie wydrukować. Już to widzę, jak się rozpadamy, żywcem, słowa parują w gazowe obłoki, które świecą mi światłem powziętym z wielu, kiedy wykonuję proste czynności. Idę do sklepu rano, pustą ulicą, kupuję chleb. Ulica jest i nie ma jej, chleb jest i go nie ma, i tak na zmianę, pulsacyjnie. Odnawiaj to. Jak to zaczyna w ciele grać, ciało szemrze, paruje. Kiedy szedłem i rozmawiałem z nim. Kiedy przyjeżdżał i mówiliśmy do siebie. Co to jest materia, jeśli nie czas, chemia, elektryka, informacja zwrotna? Co to jest materia, jeśli nie historia sycenia, oddawania ciepła? Nie jesteś grudką, tylko urządzeniem z magnesem ustawionym na mówienie, na wymianę ciepła. W twoim mówieniu zrosty i łącza, napawy, przewodniki, na tym rzecz polega. Wtedy się wytwarza. Rzecz. Nie musisz chcieć wszystkiego, tylko tego, w co się wznawiasz, w nicości, której nie ma, w wymiennej otchłani, jak ulica nad ranem, w głosie rzeczy. Tyle mi pokazał, nie mając o tym zielonego pojęcia.
Przypisy:
[1] Magnetar to ekstremalna forma gwiazdy neutronowej, szczątek wielkości miasta, pozostały po tym, gdy masywna gwiazda zginie w wybuchu supernowej. Pole magnetyczne magnetaru jest tak silne, że zbliżenie się do niego na tysiąc kilometrów spowodowałoby rozpad struktur atomowych w ciele obserwatora. Z nie do końca znanych przyczyn, magnetary produkują gigantyczne rozbłyski. Ich fale uderzeniowe podgrzewają pobliską materię, rozpalają pył, zamieniając gaz w plazmę i produkują światło, które rusza w drogę.