książki / POEZJE

Niosłem ci kanapeczkę

Jacek Dehnel

Kārlis Vērdiņš

Fragmenty książki Karlisa Verdinsa Niosłem ci kanapeczkę. Wybór próz poetyckich (1999-2008) w przekładzie Jacka Dehnela, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Poezje" 3 sierpnia 2009 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Wojownicy

 

    Leże­li­śmy w łóż­ku, w mun­du­rach: ja – jasno­wło­sy Nie­miec, ty – Rusek w budion­nów­ce na gło­wie. Byli­śmy goto­wi do wal­ki od wie­lu lat.
    Zasną­łem tyl­ko na chwi­lę i zaraz przy­sta­wi­łeś mi rewol­wer do skro­ni. „Dawaj cyga­re­ty, hitle­row­ski dege­ne­ra­cie” – rzu­ci­łeś. „Wsadź se w dupę cyga­re­ty, zawszo­ny Wań­ka” – odpo­wie­dzia­łem leżąc bez ruchu.
    Chwy­ci­łeś mnie wol­ną ręką, roz­dar­łeś mi mun­dur na kla­cie, ale – spójrz, co tam mamy? Pod eses­mań­skim mun­du­rem mia­łem ubra­nie kubań­skie­go bojow­ni­ka!
    Spoj­rza­łeś na mnie zasko­czo­ny. Sam też zmie­ni­łem się w Kubań­czy­ka: krza­cza­sta bro­da, lśnią­ce oczy, cyga­ro za uchem.
    Odrzu­ci­łeś rewol­wer, roz­pła­ka­łeś się ze szczę­ścia: „Wie­dzia­łem, w głę­bi ser­ca zawsze wie­dzia­łem, że koło mnie będzie leżał towa­rzysz i druh!”. „Niech żyje rewo­lu­cja!” szep­ną­łem, cału­jąc cię w szy­ję. „Pod­da­ję się!” zamru­cza­łeś cichut­ko i pozwo­li­łeś mi cię roze­brać.
    Ale, odpiąw­szy guzi­ki two­je­go mun­du­ru, odsu­ną­łem się z odra­zą – pod ubra­niem mia­łeś mun­dur ame­ry­kań­skie­go mary­na­rza!
    A ty, leżą­cy przy mnie, rze­czy­wi­ście – praw­dzi­wy Ame­ry­ka­niec: uśmiech­nię­ty sze­ro­ko, poka­zy­wa­łeś zęby żując gumę.
    Chwy­ci­łem szty­let i przy­sta­wi­łem ci do szyi, ale ty zachi­cho­ta­łeś tyl­ko: „Widzisz, com­pa­dre, nie wszyst­ko jest takie pro­ste!”.
    Moje ostrze leciut­ko ześli­zgnę­ło się po two­im nie­ogo­lo­nym jan­ke­skim policz­ku, zosta­wia­jąc czer­wo­ną linię. „Nie masz jak uciec ode mnie, kapi­ta­li­stycz­na świ­nio”, powie­dzia­łem, zaci­ska­jąc zęby. Uśmiech­ną­łeś się tyl­ko: „Żało­sny fana­ty­ku, zawsze będę z tobą”.
    Leży­my w łóż­ku w mun­du­rach: ja – bro­da­ty Kubań­czyk, ty – uśmiech­nię­ty Ame­ry­ka­niec. Goto­wi do wal­ki. Pod łóż­kiem peł­no nie­do­pał­ków cygar i kawa­łecz­ków prze­żu­tej gumy.

 


 

Na jakimś przedstawieniu

 

    Na palusz­kach, z pochy­lo­ną gło­wą wci­śnię­tą w ramio­na, przy­cho­dzę ofia­ro­wać ci moje skrom­ne towa­ry.
    Na sce­nie mło­dzi męż­czyź­ni, chwy­ta­ją­cy się za kro­cza, poru­sza­ją­cy powol­nie opa­lo­ny­mi uda­mi. Przej­ścia mię­dzy rzę­da­mi zatło­czo­ne, psy zaga­nia­ją sta­da na bal­ko­ny, nikt się na mnie nie patrzy, ale i nikt mnie nie wyrzu­ca.
    Nie mogę zgad­nąć, kto tutaj jest naj­waż­niej­szym sze­fem, kogo mógł­bym popro­sić: pozwól mi wdra­pać się na górę, pod te świa­tła, żebym poka­zał, jakie ser­wet­ki umiem dzier­gać i jakie łubian­ki wypla­tać.
    Zaczy­nam się prze­ci­skać do miej­sca, z któ­re­go roz­brzmie­wa słod­ka muzy­ka, ale naj­więk­sza tor­ba pęka i wszyst­ko wysy­pu­je się na pod­ło­gę.
    I kie­dy ratu­ję, co da się ura­to­wać, widzę – jakiś pro­siak wgry­za się w łubia­necz­kę, kro­wy tra­tu­ją bia­łe ser­wet­ki, wokół wyją i recho­czą trąb­ki.
    Czu­ję, że napły­wa­ją łzy i już chcę pytać, kto tu jest naj­waż­niej­szym sze­fem i kto mi pokry­je stra­ty, kie­dy ktoś rzu­ca ze sce­ny butel­kę i tra­fia mnie pro­sto w gło­wę.
    Przed ocza­mi rosną czar­ne krę­gi, padam na ple­cy, kopy­ta­mi do góry, mię­dzy rzę­da­mi. Kątem oka widzę jesz­cze, jak mło­dy facet na środ­ku sce­ny pod­no­si ramio­na w geście zwy­cię­stwa.

 


 

W polu dharmy

 

    Sie­dzi­my tutaj, jedząc kar­to­fle, a tym­cza­sem Rim­baud z Ver­la­inem daw­no już poje­cha­li do Bruk­se­li. Mówią, że napi­sa­li mnó­stwo nowych wier­szy.
    Sie­dzi­my tutaj, na Wiel­kim Cmen­ta­rzu, pijąc piwo, naucza­jąc jeden dru­gie­go, z coraz kwa­śniej­szy­mi mina­mi. Jakieś dziec­ko pła­cze na skra­ju alej­ki.
    Powie­dział Ardżu­na: „Nie trze­ba mi kró­le­stwa ni szczę­ścia, ale jesz­cze jed­ne­go dnia z dala od tego cho­ler­ne­go kom­pu­te­ra”. I zwa­lił się przy sza­rych nagrob­kach.
    Ciiii…, czy­taj dalej! Mówią, że są już w Lon­dy­nie. Wszę­dzie dooko­ła żół­ta mgła. A my tym­cza­sem mamy w kuch­ni kie­łek bam­bu­sa, rosną­cy w wazo­nie.
    Donie­sie­nia szpie­gow­skie z Lon­dy­nu są już spraw­dza­ne na bruk­sel­skich kom­pu­te­rach. My tym­cza­sem mamy w kuch­ni cebu­lę w nie­bie­skim sło­iku. Cała pomarsz­czo­na, odda­ła wszyst­kie siły zie­lo­ne­mu pęcz­ko­wi szczy­pio­ru.

 


 

Procedury wewnętrzne

 

    Nie odpo­wie­dzia­łem, tyl­ko patrzy­łem i sie­dzia­łem cicho, wes­tchną­łem, usia­dłem przy moim biur­ku. Wię­cej, do niko­go się za bar­dzo nie odzy­wa­łem, tyl­ko nie­któ­rym powie­dzia­łem, co mia­łem na myśli.
    Nikt tak napraw­dę mnie nie pytał, wszyst­ko było zro­bio­ne po cichu i potem nic się już nie dało zro­bić.
    Dopie­ro potem usły­sza­łem, jak ktoś powie­dział, że w przy­szło­ści wszyst­ko będzie ina­czej – wszyst­ko będzie obja­śnia­ne z wyprze­dze­niem, nie­któ­rym nawet poka­że się jak, i nie będzie nam wol­no roz­ma­wiać o tym mię­dzy sobą ani, broń Boże, wyga­dać obcym. Więc opo­wie­dzia­łem to innym, ale ktoś był na tyle głu­pi, żeby pole­cieć i zapy­tać, czy napraw­dę tak będzie.
    I teraz wszy­scy są na nas wście­kli i dosta­nie­my za to nie­złe cię­gi. Tro­chę mnie to zasmu­ci­ło, ale nie mówię o tym gło­śno. Usia­dłem tyl­ko w naszym poko­ju przy moim biur­ku; kie­dy weszła, rozej­rza­ła się dooko­ła, a wycho­dząc powie­dzia­ła: „Nie ma tu niko­go”.

 


 

Remont

 

    Tyl­ko w sobo­ty, nie­dzie­le i świę­ta może­my leżeć w tej samej trum­nie – uchy­lać kru­che wie­ko pogię­tym uchwy­tem, oddy­chać wza­jem­nie nie­świe­ży­mi odde­cha­mi, tarzać się w pro­chu noc całą.
    Tak, że rano, wró­ciw­szy na miej­sce, widzi­my: kolej­ny pół­wy­sep zetla­ły, kolej­ny przy­lą­dek prze­tar­ty, kolej­ne chmu­ry opa­dłe na zie­mię, wszyst­ko zawi­nię­te w pościel, pokry­te bla­dym popio­łem.
    Po połu­dniu łopo­cą paję­czy­ny, otrzy­mu­je­my wia­do­mo­ści o ostat­nich klę­skach żywio­ło­wych, któ­re nawie­dzi­ły róż­ne czę­ści glo­bu. Kupu­je­my wino, nawie­dza­my przy­ja­ciół.
    Oma­wia­my oso­bli­we samo­bój­stwa, szcze­gól­nie zabaw­ne ryty pogrze­bo­we. Od cza­su do cza­su ktoś uda­je tru­pa, pozo­sta­li opo­wia­da­ją pięk­ne histo­rie i mówią, jak nam go będzie bra­ko­wa­ło.
    W tej suchej piw­nicz­ce, gdzie ogór­ki i grzy­by lśnią za szkłem, koły­szą się wian­ki cebul, a bez­zęb­ne usta poma­rań­czo­wych dyń szcze­rzą się na pół­kach.

 


 

Wspomnienia Sanczo Pansy

 

    We wsiach i na co więk­szych pola­nach oczy­wi­ście muszę się trzy­mać dwa­dzie­ścia kro­ków za nim – pan z pew­no­ścią myśli, że mój zapach może odstra­szyć dziew­czy­ny. Jeśli w ogó­le myśli, oczy­wi­ście.
    Noca­mi czę­sto muszę spać przy świ­niach, kie­dy pan śpie­wa z kota­mi sere­na­dy albo cho­dzi po kale­ni­cy, wycią­ga­jąc do księ­ży­ca ramio­na. Jeśli, oczy­wi­ście, nie jest pochmur­nie.
    Pan nie ma poję­cia, gdzie pro­wa­dzi nasza dro­ga, po moje­mu – tyl­ko do pie­kła. Kil­ka razy dawa­łem mu do zro­zu­mie­nia, że wolał­bym pójść tam pro­sto, a nie za nim, poprzez cały świat. Mówi, że jestem pesy­mi­stą.
    Ale cza­sa­mi, kie­dy jedzie­my przez głę­bo­kie lasy, pan głasz­cze mnie po tył­ku i mówi mimo­cho­dem – jestem jego jedy­nym i naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Potem, oczy­wi­ście, jest pija­ny.
    Zaś cza­sa­mi pan przy­cho­dzi do mnie w noce gwiaź­dzi­ste i kła­dzie się obok, tam, mię­dzy świ­nia­mi. A gwiaz­dy i pot pana i łzy spły­wa­ją po mnie stru­ga­mi kie­dy, popła­ku­jąc, wzy­wa imie­nia naj­pięk­niej­szej dziew­czy­ny.

 


 

Wspomnienia doktora Watsona

 

    Na bla­cie kuchen­nym stwier­dzo­no brak brud­nych szkla­nek, w popiel­nicz­ce nie było nie­do­pał­ków, na pół­ce sta­ła nie­tknię­ta butel­ka whi­sky. W pamię­ci kom­pu­te­ra nie zna­le­zio­no pli­ków z por­no, a w koszu na śmie­ci – opa­ko­wań po pre­zer­wa­ty­wach. Spał już głę­bo­kim snem, pochra­pu­jąc.
    Na komór­ce nie było nowych wia­do­mo­ści, w jego tor­bie ani w kie­sze­niach nie odkry­to podej­rza­nych przed­mio­tów. Tyl­ko nie­pew­na mgieł­ka wąt­pli­wo­ści wisi w naszym miesz­ka­niu.
    Cośmy prze­ga­pi­li? – zasta­na­wiam się, popi­ja­jąc whi­sky. Jakim spo­so­bem zawsze uda­je mu się zatrzeć śla­dy?
    Nigdy też nie mówi mi o swo­jej pra­cy, o wszyst­kim dowia­du­ję się, kie­dy mor­der­ców już zaaresz­to­wa­no, a ich zdję­cia są we wszyst­kich popo­łu­dniów­kach!
    To jak żyć z obcym, pomru­ku­ję, zmy­wa­jąc puste szklan­ki. Spoj­rza­łem – chra­pie, trzy­ma­jąc podusz­kę, w głę­bo­kim śnie.
    Jesz­cze bar­dziej się wście­kam, zwi­jam dłoń w pięść i walę go w goleń; zno­wu zachra­pał. Oby miał sinia­ka. Wte­dy sobie może pouży­wać tej swo­jej deduk­cji i odkryć, kto go wal­nął.

 Prze­ło­żył Jacek Deh­nel

 


 

[Rzeki na twarzy mojego kraju]

 

lato wzdy­cha
za mostem deszcz

Ing­māra Balo­de

 

Rze­ki na twa­rzy moje­go kra­ju jak pasma mokrych wło­sów.
Poplu­skaj się nie­co, popatrz, jak poezja ska­pu­je z naszych ramion, jak
nie­po­strze­że­nie wysy­cha miłość.
Sto­isz jak zamar­z­nię­ty na kamien­nym moście i cze­kasz na noc, kie­dy
na powierzch­nię wypły­nie zaskro­niec i będzie na cie­bie patrzył
zie­lo­ny­mi ocza­mi.

Prze­ło­żył Jacek Deh­nel

O autorach i autorkach

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Kārlis Vērdiņš

ur. 28 lipca 1979 r. w Rydze. Poeta, tłumacz, asystent w Instytucie Literatury, Folkloru i Sztuki na Uniwersytecie Łotewskim. Autor książek poetyckich: Lodołamacze (2001), Twarożek ze śmietaną (2004), Ja (2008) i Pieaugušie (2015); opublikował także zbiory wierszy dla dzieci Zupa alfabetowa (2007), Tētis (2016) oraz Dilles tante (2018). Pisze libretta i teksty piosenek. Tłumaczył utwory T.S. Eliota, Georga Trakla czy Emily Dickinson. Laureat m.in. Nagrody Kultury DIENA (2001), Nagrody Copyright Infinity (2006), Nagrody Literackiej Łotewskiego Związku Pisarzy za najlepszą książkę dla dzieci (2007) i Nagrody Festiwalu „Dni Poezji” za najlepszy tom wierszy (2008). W 2014 r. jego utwór „Come to Me” został wymieniony przez ekspertów w London’s Southbank Center wśród 50 największych współczesnych wierszy miłosnych naszych czasów. Mieszka w Rydze.

Powiązania