Kuba Mikurda: Od dziecka mieszkasz w Księżycach na Dolnym Śląsku, swoistej enklawie artystycznej (z polami wokół i szpalerem jabłoni wzdłuż drogi). Zechciałabyś opowiedzieć o swoich związkach z tym miejscem?
Julka Szychowiak: Wiesz jak to jest, kiedy nie możesz złapać powietrza? Tutaj (w każdym znaczeniu) mam go ile chcę. Przestrzeń. Nic nie dzieje się w przyspieszonym tempie. Możesz chodzić boso po drodze i nikomu nie wyda się to zboczeniem. Miejsce to także ludzie, szalenie życzliwi. Z Księżycami łączy mnie sporo, ale potrafię się z nimi rozstawać.
Czym różni się relacja matki-poetki (Mirka Szychowiak, autorka Człap story, 2005) z córką-poetką od standardowych związków międzypokoleniowych? Co wnosi – więcej wspólnych fascynacji czy nowe pola konfliktu? Czy zdarzyło się wam – na przykład – pokłócić przy stole o nową książkę Andrzeja Sosnowskiego?
Przede wszystkim – nie odczuwam różnicy wieku, w sensie dialogu “matka-córka”. Wynika to zapewne z faktu, że mamy ze sobą dużo wspólnego. Czasem nie wiadomo, która jest bardziej matką, która dzieckiem. Fajna sprawa. Następuje swego rodzaju “wymiana płynów”, coś sobie wzajemnie dajemy, coś mniej lub bardziej ważnego. Nawet wtedy, kiedy nie jest między nami dobrze. Nasze fascynacje nie zawsze są ze sobą tożsame. I przecież to właśnie ożywia relacje. Często spieramy się przy stole. O nowej książce Andrzeja Sosnowskiego rozmawiałyśmy wyjątkowo jednym tonem. Że znakomita.
Czy odczuwasz przymus domykania swoich lektur, czy potrafisz odstawić książkę, tomik w dowolnym momencie i więcej do niego nie wrócić? Masz jakiś prywatny anty-kanon, zestaw książek porzuconych?
Kiedy biorę do ręki książkę nie zakładam, że odłożę ją po przeczytaniu całości. Czasem czytam do końca, czasem przerywam. Wracam do tych, które ruszyły mnie na tyle, że potrzebuję do nich wrócić. Mój prywatny anty-kanon? Nie chcę takiego tworzyć w ogóle. Na pewno jeszcze nie teraz.
Piszesz: “coś jak przenikanie”, “świtania”, “przejaśnia się, dostrzegam / widzialne”, “prześwietlę sobie oczy”, “skupiać się na (…) / świetle bez zmrużenia oczu”, “napływa do oczu jak światło”, “głośne światło”. Ale też: “czy to noc wymyśliła ciemność”, “mrok się spóźnia”, “czerń wypchnie kształt / nawet cień poruszy”, “w ciemno”, “do obcych mieszkań wchodzi się oknami /na czarno”. Na czym polega specyfika tej gry światła i cienia, która ujawnia się w twoich tekstach?
Dosyć ważną rolę w moim spojrzeniu odgrywa swoista malarskość: gra światła właśnie, “ostre wejścia” barwą. Ale to ruch – zarówno zjawiska dziejące się w mgnieniu oka, jak i dłuższe procesy – właśnie ten ruch próbuję rozgryzać w tekstach. I nie są to zmiany zachodzące tylko i wyłącznie na zewnątrz. To łączy się z człowiekiem, nierozerwalnie.
Jak ważny jest dla ciebie komunikat zwrotny czytelnika – komentarz do tekstu, bezpośredni dopisek? Czy uważasz, że publikowanie w sieci może skutkować pewnym dyskomfortem dla autorów wchodzących w “obieg papierowy”, niewygodą związaną z brakiem lub – w najlepszym wypadku – “odroczeniem reakcji” czytelniczej (w postaci recenzji, rozmowy)?
Bardzo ważny. Czyjeś wrażenie, reakcja, słuszna krytyka. Taki komunikat jest rozmową “na temat”. Gorzej jeśli nie ma żadnej reakcji. Jak w lesie: krzyczysz, a nie ma pogłosu. No i czujesz niepokój. Publikowanie w sieci ma złe i dobre strony. Teksty są czytane przez różnych ludzi; to, co znajdujesz pod nimi może zmylić, uśpić, czasem krzywdzi. Ci, którzy mają dystans, wyczują o co chodzi czytelnikowi. Czy zajął się wyłącznie tekstem, czy – przy okazji – autorem. Zawsze czekam na sygnał.
Czy masz już złożony materiał na debiut książkowy? Co zawierał zestaw wyróżniony przez jurorów konkursu im. Jacka Bierezina?
Przygotowany, ciągle niedomknięty; ale nie popycham. Zestaw na Bierezina zawierał około trzydziestu tekstów. I bardziej był to zestaw wierszy, niż propozycja książki, o której zaczęłam myśleć, tak naprawdę, dopiero po konkursie.
Dziękuję bardzo za rozmowę.