Węgierskie lato
dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty pierwszego tomu Prozy. Opowiadania Bohdana Zadury.
Zima była nijaka, bez śniegu, bez mrozu, i kwiecień, który po niej nastąpił, też był inny niż poprzednie. W dzień temperatura nie spadała poniżej 15 stopni i nic dziwnego, że ludzie mówili, iż zmienia się w Polsce klimat. Boisko szkolne świeciło pustkami, tylko na ceglastym korcie uwijali się dwaj początkujący adepci tenisa. Na wiosnę życie sportowe zawsze tu zamierało; ładna pogoda, bliskość matury i końca roku szkolnego robiły swoje.
Marek wszedł do koła i po raz dwudziesty trzeci pchnął kulę. Znowu upadła blisko; marzenie, że nawiąże do tradycji Zygmunta Heliasza, że to on właśnie przełamie dominację Amerykanów w tej konkurencji, zostanie kiedyś rekordzistą świata, wymazując z tabel wyniki Parry O’Briena, stawało się coraz bardziej nierealne. Nawet to, że będzie najlepszy w szkole, stawało pod znakiem zapytania. Czesiek, który uprawiał gimnastykę i kulturystykę, pchał o metr dalej, choć był niższy, miał mniejszy zasięg ramion i wydawało się Markowi, że jest pozbawiony talentu, natchnienia, iskry bożej. (Przejawiało się to również w jego wypracowaniach z polskiego, długich, solidnych, za które dostawał piątki, choć nie odznaczały się polotem.) Był pracowity, miał wydatne muskuły, lecz brakowało mu szybkości, płynności, był trochę toporny. Powinien go przerzucić w tym sezonie. Wydawało mu się, że owo „powinienem”, „chcę”, „muszę”, „pragnę” uskrzydli wreszcie kulę, popchnie ją, ujmie jej ciężaru. A tu nic nie wychodziło.
„Co się stało z moją formą z jesieni. Trzeba iść do domu” – pomyślał zniechęcony.
Wtedy właśnie nadszedł Leszek, z którym od ósmej klasy siedział w jednej ławce. Kędzierzawy blondyn o dużych niebieskich, cielęcych w wyrazie, oczach, przypominający trochę Jesienina; grywał w teatrze szkolnym role amantów i lepiły się do niego dziewczyny, a on, trochę zepsuty, przyjmował swoje upadki z melancholią, jakieś przytulanki, podściskiwania, pocałunki, z których czasem zwierzał się Markowi ze smutkiem. A kochał się w starszej o rok dziewczynie o pełnej buzi, dużym biuście, którą Marek oglądał kiedyś w stroju gimnastycznym w pierwszomajowym pochodzie, kiedy to formowano obowiązkowo grupę sportową i szkolny magazyn się opróżniał, a panienki, które umiały co najwyżej rzucić piłką po babsku, zagrać w dwa ognie, wykonać niezgrabnie przysiad i skłon, ujmowały w ręce oszczepy, łuki, piłki siatkowe, dyski i świadczyły o tężyźnie, sprawności fizycznej i usportowieniu szkoły. – A oto do trybuny… – mówił spiker miejskiego radiowęzła, obsługujący corocznie pochód, masowe pokazy gimnastyczne na stadionie miejscowej A‑klasowej drużyny piłkarskiej, których ostatnio na szczęście dla Marka zaniechano, i prowadzący na tymże stadionie konferansjerkę w czasie sporadycznie odbywających się meczów międzynarodowych, gdy przyjeżdżała jakaś trzecioligowa drużyna z Węgier – … a oto do trybuny zbliżają się nauczyciele i młodzież naszego liceum, którego wysoki poziom znany jest w całym kraju. Szkoły naszego powiatu wszechstronnie przygotowują młodzież do życia, dbają o jej rozwój umysłowy, społeczny i fizyczny. Dziś służą naszej socjalistycznej ojczyźnie nauką, jutro będą służyć jej pracą. Ci chłopcy i te dziewczęta mają uzasadniony powód do dumy. To idzie młodość, brawa dla naszego liceum, brawa dla grup sportowych chłopców i dziewcząt naszej szkoły! – przekrzykiwał połączone orkiestry dęte kolejarzy i straży pożarnej, które grały marsza:
Jeśliś mazgaj, szczerze wstydź się,
Ale lepiej natychmiast weź się w garść!
Hej, kolego, więcej życia!
Równaj krok, podnieś wzrok
I naprzód marsz!
Aby ciało twe i duch
Były młode wciąż, były młode wciąż,
Ty do celu dąż,
Hartuj ciało jak stal!
Mila, o białych, dość grubych udach, pokrytych gęsią skórką – chłodny był wtedy l Maja – w namarszczonych szortach – nie wydała się Markowi zbyt piękna, lepiej prezentowała się w błyszczącym satynowym fartuchu z białym kołnierzykiem, sprawiała wówczas wrażenie leniwej, rozkapryszonej i łaknącej pieszczot kotki. Podboje Leszka śmiesznie jednak były dziecinne w porównaniu z sytuacjami, w które uwikłany był Maciek. Dojeżdżał do szkoły z pobliskiego miasteczka, spóźniał się często, a gdy się spóźnił, opowiadał im o mężatce, która się w nim kocha, jest lekarką i u niej w domu grywają w brydża wraz z jej mężem i proboszczem, pod stołem spotykają się ich nogi i ręce, i jak tu mądrze rozgrywać. I jest cudowna, i szalona, i zawsze może mu wypisać zwolnienie lekarskie. A spóźnił się, bo jechali jej samochodem, dojeżdża codziennie do szpitala, i całowali się na pożegnanie z pół godziny.
– Musisz mnie rozzłościć – powiedział.
– Nie mam nastroju.
– Nic mnie to nie obchodzi. „Gdy mnie tobie zabraknie…” – zanucił.
To Leszek śpiewał często „Gdy mi ciebie zabraknie”; Marek był jego suflerem w teatrze i – co ważniejsze – na lekcjach.
– Musisz mnie zdenerwować, nie mogę pchnąć za ten znacznik. Chciałem rzucać czwórką, ale profesor uparł się, że da mi cięższą, choć tłumaczyłem mu, że lżejsza dalej leci i przyjemniej się rzuca.
– Jeżeli p to q i p, to kupisz sobie rower.
– Od pewnego czasu przestało mnie to denerwować. Odkąd dowiedziałem się, co masz na myśli.
– Kochany, co miałem, to miałem. A co mam, to mam.
Marek przypomniał sobie swoją tajemnicę, którą chciałby się z kimś podzielić i której zarazem za nic nie chciałby nikomu zdradzić, swoją Szwedzką Księżniczkę, która w czasie wakacji codziennie jeździła na rowerze po parku. Znów poczuł tę piekącą zazdrość, która ścięła go z nóg, gdy kiedyś zobaczył ją z wysokim, opalonym na czekoladę, barczystym facetem z pomaturalnego technikum. I wkrótce potem poznał gorzki smak zemsty, gdy reprezentacje ich szkół grały w koszykówkę i właśnie z nim stanął do wyskoku rozpoczynającego mecz. Przechodził wówczas samego siebie, ogrywał przeciwników jak chciał, lekko, elegancko, nonszalancko, przechwytywał ich podania, zbierał piłki z tablicy, ośmieszał, wchodził pod kosz z dziecinną łatwością, tylko że ta satysfakcja była niepełna, wśród widzów nie było Szwedzkiej Księżniczki.
Wszedł do koła. Przez chwilę ważył kulę, zrobił przysiad, doskok, półobrót i pchnął. Krzyknął. Upadła bardzo blisko.
– To graniczy z cudem.
– Co?
– Że nie wybiłem palca.
Położył się na trawie. Słońce trochę przypiekało, ziemia pachniała i ciągnął od niej chłód. Pomyślał, że gdy się tak leży w słońcu, jest dobrze; dobrze jest podłożyć ręce pod głowę, przymknąć powieki i o niczym nie myśleć.
– Wiesz, tak naprawdę to jesteś cholernie szczęśliwy – powiedział Leszek.
– Nie bardzo w to wierzę.
– Nie masz odcisków.
Wstał. Na korcie jeszcze grali. Niefortunnie uderzona piłka wzleciała ponad ogrodzenie, lecz odbiwszy się od gałęzi drzew spadła na kort. Stanął tyłem do rzutni, głaskał kulę, układał ją w dłoni, w zagłębieniu obojczyka, usiłował umościć ją przy szyi. Znieruchomiał. Szeptał jakieś zaklęcia, mamrotał coś jak ci, których oglądał parę razy na Stadionie Dziesięciolecia, którym przyglądał się na zdjęciach w „Przeglądzie Sportowym”.
– Kurwa, znowu nic. O, Boże, jacy my jesteśmy zwulgaryzowani.
– To moja zasługa, kochany – powiedział Leszek, uśmiechając się smutno, choć w jego głosie brzmiała duma.
– Chyba się mylisz. To obozowe tango. Orzeszku rwany w lesie.
– Może. Ale czy nie myślisz, że można kląć i nie stracić wrażliwości?
– Masz rację.
– Jeśli rzucisz za ten znacznik, postawię ci bełta.
– Zgoda, ale ty wypijesz trzy czwarte. – Wreszcie mu się udało, kula upadła za tabliczką oznaczającą 12 metrów.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, jakie to dla mnie ważne.
– Czemu?
– Znalazłem nareszcie cel w życiu. Przekroczyć trzynastkę.
Spojrzał na zegarek. Było piętnaście po trzeciej. Zmienił obuwie, wiążąc sznurówki obiecał Leszkowi, że następnego dnia przyniesie mu Pierwszy krok w chmurach Hłaski, ubrał się i poszli. „Pozgrywaliśmy się” – pomyślał. Kilka minut później grający opuścili kort. Był kwiecień. Niebo było biało-niebieskie. Pachniało wiosną. Ulice zaludniły się wracającymi z pracy. Wśród nich zniknęli i oni.
Śmiech blond. Tak właśnie i tylko tak. Na pewno śmiech blondynki, ale to już mniej; zawarte w tamtym, mieszczące się bez reszty. Śmiech blond – pocałuj panią – rodzący się z łaskotania, gdy zachodząc z tyłu wspina się na palce. Śmiech blond, kark blondynki o włosach upiętych do góry, w kok? puszystych, miękkich, lśniących; puszek na szyi. Śmiech blond. Młode kobiety, płomień alkoholu, płonące kabanosy. Tam, wśród lasów, w leśniczówce? lecznicy weterynaryjnej?, w pokoju o uchylonych oknach, przez które wiatr przywiewa wieczorną woń maciejki. Śmiech blond, tak, z pewnością, przesycony subtelnym i zarazem drażniącym zapachem perfum. – No, patrzcie państwo – śmiech prefekta?, kanonika?, prałata? – jowialny, dobroduszny, pulchny, znad talerzyka z faszerowanym karpiem. Śmiech nad białym obrusem zastawionym półmiskami, nad salaterką z sałatką warzywną – tym cudem przeistoczenie zwykłych banalnych smaków marchwi, kiszonego ogórka, fasolki, kartofli, jabłek, cebuli, groszku, pora w nową jakość – śmiech nad błękitno-szarym małym szklanym półmiseczkiem z marynowanymi śledziami, garnirowanymi pomarańczowymi plasterkami gotowanej marchwi i biało-żółtymi talarkami jajka ugotowanego na twardo, śmiech ponad wielkim fajansowym półmiskiem, na którym wnoszą złocisto-brązowo-miodowe prosię – więc jednak nie leśniczówka, a lecznica? – śmiech ponad gwarem rozmów, pod wielką aksamitną ćmą, która wpada przez uchylone okno, krąży bezgłośnie wokół wiszącej nad stołem lampy, obija się o klosz, przysiada na ścianie z czytelnym srebrnym rysunkiem trupiej główki, śmiech ponad przerażeniem pań, których twarze nikną w mroku, jak twarze mężczyzn, którzy wszyscy są już bezimienni, tylko lśnią wypielęgnowane, pulchne, tłuste, delikatne, lecz silne zarazem palce prefekta?, kanonika?, prałata?, zapada się w cień stojący na podłodze w rogu pokoju wazon z szafirowo-liliowym i śnieżnobiałym bzem o dużych pełnych kiściach i w ciemności obejmującej wszystkie postacie siedzące przy długim stole jaśnieje tylko odsłonięty kark blondynki, słychać słowa: – Pocałuj panią – skrada się na palcach, wspina się na palce, chwytając za oparcie krzesła, przechyla się, dotyka ustami aksamitnej skóry, czuje jej ciepło i chłód zapięcia złotego łańcuszka, na którym – niewidoczny – na – niewidocznych – piersiach krzyżyk?, medalik?, medalion?, kamea? – śmiech, jasny, czysty, kryształowy jak górska kaskada – śmiech blond.
Wzrok doktora N. zatrzymał się przez chwilę na barku. Gospodarz przechwytując to spojrzenie spytał:
– Napijesz się?
– Czemu chcecie, żebym jeszcze raz to opowiadał?
– Wiesz, pospieraliśmy się z żoną o pewne szczegóły. Akademie medyczne były wtedy przy uniwersytetach.
– Pracowałem wówczas w Równem, dwie rzeźnie i targowisko. Kroiłem wątrobę i skalpel rozciął mi palec. To ta blizna. Dwa dni później, w kinie, złapały mnie dreszcze. Leżałem w łóżku, poprosiłem matkę, by poszła po księdza. Wróciła, do dzisiaj nie wiem dlaczego, z popem. Pop był człowiekiem przyzwoitym i powiedział, że taka omyłka zdarzyła mu się już parę razy. Mógłby udzielić mi rozgrzeszenia in articulo mortis, ale nie ma takiej potrzeby. Będzie mnie pilnował, matka niechaj sprowadzi księdza. Kościół garnizonowy był niedaleko, pop siedział przy łóżku zwilżając mi spierzchnięte usta. Gdy nadszedł ksiądz, pożegnał się. Zostaliśmy sami w pokoju. – Jesteś jeszcze młody, mój synu – mówił ksiądz Garczyński – ale ofiaruj swoje cierpienia, swoje życie Chrystusowi. Nie rozpaczaj, pomyśl, co cię w życiu jeszcze mogłoby czekać. Te kilkadziesiąt lat, które miną jak chwila, a czy wiesz, że będą one przyjemne? – To był bardzo mądry ksiądz i dziś wiem, że to były prorocze słowa. Leczyło mnie chyba dwunastu lekarzy. – Panie doktorze – mówił doktor Blumstein – my chcemy jak najlepiej, ale nas jest za dużo, żeby pan doktor mógł wyzdrowieć. Ja mogę panu załatwić specjalny przedział sanitarny do Lwowa i miejsce w klinice u Ostrowskiego.
Z tej podróży – niewiele ponad pół godziny jazdy pospiesznym pociągiem – zapamiętał poszczególne obrazy, twarz ojca siedzącego u wezgłowia, stukot kół. Ambulans zamiast na dworzec główny, nie wiedzieć czemu wyjechał po niego na stację podmiejską. Nieśli go na noszach, to tracił, to odzyskiwał przytomność, kolejarze opukiwali koła pociągu, wzdłuż którego szli ośnieżonym peronem, potem znów ciemność, głosy w ciemności, głos profesora Ostrowskiego, który był prorektorem uniwersytetu: – Po co mi przywozicie trupa! – Strzępy rozmów.
– Uprzedzam, że to ryzykowne.
– To pan się na tym zna, panie profesorze – mówił ojciec.
– Wstrzyknięto mi końską dawkę delbety, 7 centymetrów. Leżałem w separatce, na granicy jawy i snu. Zobaczyłem jakby film z całego swojego życia. Sukienkę, tak, sukienkę, w niebieskie kwiatki, której nie pamiętałem, lecz później matka potwierdziła, że nosiłem taką w dzieciństwie, gdy miałem dwa lata. I zobaczyłem swoje pierwsze oszustwo, gdy rozliczając delegację wpisałem całą dietę, zamiast sześciu złotych, które mi przysługiwało; blankiet, mój podpis, twarz kasjera i jego nazwisko – do dziś pamiętam – Malanowski. I trzy srebrne dwuzłotówki. Delbeta o parę stopni obniżyła gorączkę, ale gruczoły limfatyczne pod pachą i pod łopatką nabrzmiewały coraz bardziej. Ostrowski – rozstrzelany został przez Niemców wraz z innymi profesorami – zdecydował, że będzie mnie operować. Szansa niewielka, ale zawsze. Rano przygotowania, lewatywa. Już mieli mnie wieźć na stół, kiedy wbiegł do separatki Włodek Komorski, adiunkt, którego znałem ze studiów, z knajpy u Eduarda, Żydka, który dobrze zjeść i wypić dawał, przy tej samej zresztą ulicy co klinika, parę domów dalej. Jesteś uratowany. Rektor umarł. Ostrowski musi się zająć pogrzebem i nie będzie mógł cię kroić. Gdyby co, mów, że czujesz się lepiej.
Następnego dnia nadeszło wreszcie płynne złoto zamówione telegraficznie w Szwajcarii. I jakoś się wylizałem. Tak to prawdopodobnie śmierć Jego Magnificencji uratowała mi życie.
Wieś jesienią. Nad Wieprzem. Równina w deszczu. Chałupy bielone wapnem, niektóre malowane na niebiesko. Niektóre ogacone, z oknami cofniętymi, z warstwą waty lub mchu pomiędzy dubeltowymi oknami. Strzechy sczerniałe, niektóre zapadnięte. Ni to mżawka, ni mgła, błyszczą liście osik. Idą od podwórza do podwórza, od zagrody do zagrody. W gumowych butach, w białych kitlach narzuconych na jesionki, felczer, profesor – w owym czasie już docent?, prawie docent? – i dziecko. Wraz z nimi od chlewa do chlewa idzie kwik świń. Utytłanych i różowych jak różowa wydaje się dziecku różyca; pomór jest bezbarwny. Chwytają je za nogi, za uszy, siadają na nich okrakiem. Kwik, kwik. Gdzieniegdzie targi:
– Był tu u nas taki, co kurom zastrzyki robił, i wszystkie pozdychały.
– Tato, ile ci płacą za szczepienie?
Odpowiedź gubi się w chrząkaniu i kwiku.
Jesienią w pochmurny dzień zmrok zapada szybko. Podwórza taplają się w błocie i mroku, coraz trudniej dziecku omijać kurze i krowie ekskrementy. Mężczyźni ciężej stawiają nogi, odrywając od ziemi warstwę lepkiej gliny, liście, wiechcie przegniłej słomy.
Sołtys prosi do stołu. Pobielana wapnem kuchnia z chlebowym piecem. Na zapiecku szary kot. W kącie łóżko z wydętą pierzyną w dużą czerwoną kratę. Podłoga pomalowana na olejno, ciemny orzech. Między futryną a ścianą gruby słomiany warkocz. Zaduch. Zapach parowanych kartofli, nawozu, gnojówki cieknącej wąskim strumyczkiem przez podwórko i rozlewającej się na polach za stodołą. Kwaśny zapach mleka. Sołtys wyciąga z kredensu fajansowe głębokie talerze.
– Kogutka rano zastrugałem, rosół baba ugotowała – mówi.
Rosół jest złoty, pływają po nim jeszcze bardziej złote oczy tłuszczu. Talerze stoją na stole przykrytym ceratą, obok nich leżą aluminiowe łyżki. Sołtys przynosi garnek z kartoflami, nakłada kilka ziemniaków do każdego talerza.
– Dziadowska zupa, dziadowska zupa! – woła dziecko, nieporadnie, jakby nieśmiało przepoławiając łyżką kartofel. Rosół mętnieje.
Kto śpiewał tę piosenkę?
Wiwat dziewka, ulica,
Niech nam żyje gruźlica,
Plujmy krwią,
Plujmy krwią czarną.
Czy było to w tamtych wcześniejszych jeszcze latach? Czy też nie śpiewał jej nikt, a tylko cytował jej słowa, czy było to w młodości – czyjej?, wśród sosnowych lasów, w leśniczówce?, lecznicy?, może jednak śpiewał ją ktoś na niedzielnej konnej przejażdżce, pod koniec maja lub w początkach czerwca, gdy lasy były białe od konwalii i gęste od ich zapachu, a kobiety schylały się po nie w kimonach, w żorżetach, kretonach w różowe i niebieskie groszki, lekkie jak motyle? Czy doktor N., opowiadając po trzecim kieliszku o swych lwowskich studenckich latach, przypomniał ją między wierszami? Czy któryś z doktorantów, przychodzących do profesora w poszukiwaniu rady, a i protekcji przed egzaminem z ekonomii? Więc raczej w czasach nieodległych, gdy profesor był już profesorem, a któryś z nich usiłował w ten sposób wkupić się w łaski, wykazując się znajomością tego, czego z własnego doświadczenia znać nie mógł, a co profesorowi musiało być bliskie? Przecież nie było to konieczne, skoro znajdowali z nim wspólny język w sprawach czasu teraźniejszego, bywali na obiadach i kolacjach, zjawiali się z kwiatami, z sękaczem – jak ten z Suwalszczyzny – niektórzy na ty z profesorem, niektórzy używający form profesorze – kolego, równie przecież świadczących o zażyłości.
– Czy zauważył pan, profesorze, powrót do obyczaju noszenia czapek akademickich? – pytał któryś z nich.
– Ale jest to renesans czapek, nie lasek, kolego.
A może usłyszał ją wtedy, po kilkudziesięciu godzinach okupowania wydziału, gdy już znużenie zaczęło brać górę nad podnieceniem, gdy ucichły już wszystkie dyskusje i debaty, gdy już uchwalono, co można było uchwalić, gdy opowiedziane zostały już wszystkie dowcipy, może wtedy ktoś odkręcając termos z kawą zaczął nucić tę piosenkę? Siedzieli przykryci jednym kocem, który przezornie z sobą przyniosła. Objął ją, słysząc, czując?, równy, miarowy oddech. Przesuwał od czasu do czasu palcami po jej włosach, jakby chcąc się upewnić, że jest materialna, że jest i że wszystko, co dzieje się od kilku tygodni, nie jest snem.
– Nie przeżyłabym, gdyby coś ci się stało.
Ból w prawym kolanie narastał. Pojawił się po kilku godzinach jazdy. Po odpoczynku, rozprostowaniu nóg ustępował, ale wracał już szybciej. Na jednym z przejść strażnik graniczny przez chwilę patrzył na wkładkę paszportową, zdjęcie w dowodzie i na niego.
– To wy? – zapytał.
– Ja.
– Stare zdjęcie. Krótkie włosy – uśmiechnął się, mówiąc łamaną polszczyzną. – Tranzit? – zapytał.
– Tranzyt.
Z przewieszonej przez ramię torby wyjął pieczątkę, przybił ją we wkładce. Zasalutował i machnął przyzwalająco ręką. W zeszycie odnotował numer rejestracyjny wozu. Przed Oradeą szosa się poszerza, przechodzi w sześciopasmową, przypominającą autostradę. Od punktu granicznego odrywa się od czasu do czasu dwoje świecących oczu, oślepia i niknie w ciemności. Tam szpaler wysokich topól, między którymi – wśród których – bezszelestne nietoperze. Przez opuszczoną szybę wdziera się ciepłe, oleiste powietrze, cięte, szatkowane przez cykady czy świerszcze. Teraz śmiech blond, niebo nad Ukrainą niebieskie jak cień płaszcza Matki Boskiej, wyschnięte rzeki Rumunii, teraz, potem, na rozjazdach, na skrzyżowaniach fosforyzujące tablice z nazwami Alba, Tirgu Mures, Constanza, gdy ktoś powie przez sen – nie tak, za późno, inaczej. Noc, dzień, noc, ziarna kawy rozgryzane we mgle, w której to, co wychwytują światła reflektorów, drahiczku, drahiczku, przybiera monstrualne kształty, układa się w góry i przepaści, postaci z okrutnych bajek, nieznane i nieobliczalne. Jakby we mgle ucieleśniała się dusza świata, która czeka ze śmiechem blond, z mlecznym karkiem kobiety, który jest na wyciągnięcie ręki, z twarzą doktora N. mówiącego: – Widzi pan, bilans mojego życia byłby dużo korzystniejszy, gdybym nie wyszedł z tej historii – dusza świata, która żywi się jego upadkiem Paryża, wraz z którym giną wszelkie nadzieje, w której obecna jest ta pomyłka wywiadu i przypadkowa, będąca jej następstwem śmierć człowieka, co nie rozkazy wiózł, a słoninę, i jakaś leśniczówka lub lecznica weterynaryjna, w której dziecko wspina się na palce…
Kiedy zadzwoniła Anna prosząc, by ją wyratował z kłopotu, bo właśnie musi podjąć temat „Determinizm a indeterminizm”, a przecież wie, że jej związki z filozofią zawsze były, delikatnie mówiąc, luźne i musiałaby się najpierw sama tego uczyć od początku, na co, niestety, nie ma ani czasu, ani zbyt wielkiej ochoty, a poza tym moje gąski będą szczęśliwe, gdy zobaczą kogoś z zewnątrz, dał się przekonać i powiedział, że dobrze, że przyjdzie na to seminarium, chociaż i ona prywatnie powinna nie mieć złudzeń co do jego kompetencji.
Tydzień, który miał na przygotowanie, minął niepostrzeżenie. W środę wieczór, gdy zamierzał przynajmniej przejrzeć kilka książek, porwali go na brydża, rano podczas śniadania przeczytał dwa rozdziały ze skryptów uniwersyteckich co prawda, ale właśnie na poziomie szkoły średniej. Chyba już się nie zmieni, wszystko na ostatnią chwilę, jak wtedy, gdy przed ekonomią polityczną, po dokonaniu wszelkich możliwych czynności, napisaniu paru listów, upraniu koszuli, uprasowaniu garnituru, zjedzeniu kolacji, kąpieli, myciu głowy, o dziesiątej wieczorem wreszcie się zabrał do pierwszego czytania podręcznika, z nogami w miednicy z zimną wodą. Teraz przed drzwiami mówi, że ma tremę. Anna się uśmiecha.
– Nie żartuj, wszystko będzie dobrze. Od dzisiaj kilka dziewczęcych serc będzie skrycie biło dla ciebie. Zapytany, czy woli prowadzić wykład, czy najpierw posłuchać referatów, a potem poprowadzić dyskusję, wybiera oczywiście to drugie. Anna go przedstawia, znowu przypominają mu się czasy studenckie, magia asystenckiego „panie magistrze”, Husserl, Ingarden, ciemna sala o ascetycznych sprzętach, w której zażarcie się spierali na temat idei pomarańczy i pomarańczy samej. Redukcja fenomenologiczna, dziesiątki terminów i pojęć, które wyleciały mu z głowy, przestały budzić jakiekolwiek emocje. Anna dopełnia formalności, czyta listę. Odrywają się od stolików, jedne szybko i sprężyście, inne ociężale. – Jestem. – Jestem. – Obecna. Patrzy na ich szare kostiumy, nogi w pończochach i rajstopach, białe bluzki, na ich twarze w większości znudzone, zaspane oczy; tylko w niektórych od czasu do czasu dostrzec można błysk. Na stopach mają miękkie pantofle, na przerwach szurają filcowymi podeszwami po parkietach korytarzy, jednostajnie, w kółko, tam i z powrotem, dookoła, pod tablicami, z których przyglądają im się wszyscy ci, których przed nimi wchłonęła i po czterech latach wypluła ta machina. Ten jednostajny rytm kroków, na tym samym poziomie utrzymujący się gwar, cichnący na dźwięk dzwonka, w nich trwa dalej i usprawiedliwia być może znudzenie. Przesuwa wzrokiem po ścianach, na których wiszą portrety pisarzy, po regałach, na których oprócz książek stoją przyrządy mu nieznane, jak rzutnik pisma, rewolucjonizujący pono proces nauczania, widzi odbicie auli w martwym w tej chwili, prostokątnym i wypukłym oku telewizora. Ich oczy patrzą gdzieś w przestrzeń, niektóre rzęsy pociągnięte warstwą tuszu, powieki niebieskie i zielone, pierwsze makijaże, dalekie od doskonałości. Gąski. Za rok się zmienią nie do poznania, okaże się, że są świeże, zgrabne, powabne, okaże się, że potrafią się uśmiechać, że są zalotne, ba, piękne. I, co najważniejsze – różne. Humanistyczne królewny. Humaniści, tłumaczyła mu Anna, to ci, którzy nie mają zdolności do przedmiotów ścisłych, którzy nie radzą sobie z matematyką, fizyką, chemią, co nie znaczy bynajmniej, że dają sobie radę z językami czy z historią literatury. Biedne królewny – tu też je dopadnie filozofia przyrody, metodologia nauk, szkoła kopenhaska, kwanty, zasada nieoznaczoności. Kiedy jedna z nich przystępuje do czytania referatu, zaczynają skrzypieć krzesła, z toreb o różnojęzycznych napisach, z emblematami zagranicznych linii lotniczych, wyciągają notatniki, odkręcają pióra i długopisy, pochylają się nad kartkami, wpisują datę, temat, potem niektóre podnoszą głowy i zastygają w bezruchu, inne piszą, piszą bez przerwy, niestrudzenie notując każde słowo.
Mimo iż usiłuje się skupić, myśli o czym innym. Głos referentki jest monotonny, usypiający. Czyta całe partie przepisane ze skryptu, potyka się na wyrazach obcych. Te słowa nie budzą myśli, nie apelują do wyobraźni, współczuje tym dziewczętom, które wiosną muszą poznawać znaczenie słowa teleologia albo rodzaje relacji jedno-jedno, jedno-wielo i wielo-wieloznacznych. Że też jeszcze musiała korzystać z tego właśnie skryptu. Więc im powie, gdy nie będą rozumiały, a na pewno nie będą, że on bynajmniej nie pragnie powiedzieć im, jak jest naprawdę, że takie zajęcia nie mogą dać im na nic odpowiedzi, że jego również tak wyłożona problematyka śmiertelnie nudzi i kiedy już im wytłumaczy, co to jest kwant, to będzie mógł im opowiedzieć historyjkę o księżycu, bo któraś z tych bardziej rezolutnych i odważnych wstanie i powie: – Zupełnie nie wiem, jaki ma związek znajomość położenia i szybkości jakiegoś tam elektronu ze znajomością przyszłych losów całego świata. Więc im opowie o księżycu, o tym, że są rzeczy niepoznawalne i niepoznawalne. Że niepoznawalna była druga strona księżyca, ale tylko do czasu, gdy ludzkość nie dysponowała odpowiednimi środkami technicznymi. Że ważna jest sama możliwość, teoretyczna szansa, bowiem trudności praktyczne są zawsze do przezwyciężenia, choćby trzeba było na to stuleci. I jeszcze poda im przykład różnicy między dowodem na istnienie i nieistnienie, i jeszcze opowie im o Hume’owskiej krytyce pojęcia przyczynowości, poda im ten przykład z pociągami, z których jeden przejeżdża zawsze pół godziny po drugim. Tych kilka prostych przykładów to jest to, do czego sprowadza się cała jego wiedza wyniesiona ze studiów. I jeśli zapomniał tyle, a je zapamiętał, to może i one je zapamiętają, dlatego że są proste. Zresztą, powie, będę zadowolony, jeśli z dzisiejszego spotkania wyniesiecie znajomość samych pojęć. A na zakończenie może to, co banalne, ale prawdziwe, że problemy się przeżywa, a nie rozwiązuje, i być może przyjdzie taki dzień, kiedy to, co teraz dla nich zupełnie nieistotne, nagle okaże się ważne. I jeszcze o dwóch rozumieniach filozofii, jako syntezy wszystkich nauk, maksymalnie obiektywnej i pełnej prawdy o świecie i jako ekspresji osobowości. Jemu, doda, też nie odpowiada sytuacja, w której królowa nauk zmienia się w ubogą krewną, wystającą w przedpokojach laboratoriów fizycznych, zbierającą plotki u biologów, chemików, etc., etc.
Przypomni sobie swego profesora i pomyśli, że jego własna niechęć do filozofii przyrody, do tych wszystkich causalizmów, determinizmów i innych jest być może wynikiem zaślepionej miłości tamtego poczciwca i nudziarza do tej właśnie dyscypliny. Żadna ślepa miłość nie budzi miłości i jeśli chce, aby choć trochę wciągnęła je filozofia, powinien o niej mówić właśnie krytycznie.
Spojrzał na dziewczynę, która siedziała przy pierwszym stoliku, na wprost niego. Jeśli dobrze zapamiętał sprawdzanie obecności, ma na imię Olga. Śniada cera, czarne lśniące włosy przystrzyżone krótko, mała, biała, kokieteryjna kokarda, przypominająca kwiat magnolii. Kiedy ich oczy spotkały się przypadkowo, dostrzegł w nich jakby błysk przekory. Na smukłych palcach srebrny pierścionek z turkusowym oczkiem. Pomyślał, że gdyby przyszło mu się witać z każdą z osobna, ona jedna podałaby rękę zdecydowanie i z wdziękiem, rękę, a nie czubki palców, kawałek drewna czy omdlewającą, bezwładną kończynę. Miała przed sobą rozłożony zeszyt, przed wzrokiem Anny chroniła ją torebka, którą postawiła na stole. Zaczął się jej przyglądać. Napisała w górnym rogu kartki dużymi literami TO, potem przymknęła oczy i u
dołu stawiała szybko pionowe kreski. Spojrzała na kartkę i przesuwając nad nimi długopisem poruszała bezgłośnie wargami. Liczyła. Niezadowolona potrząsnęła głową. Pod TO dopisała NIE MA, powtórzyła operację z kreskami, dopisała SENSU. A potem jeszcze raz i jeszcze, i – na koniec – tuż przed dzwonkiem – dopisała JESTEM KOBIETĄ.
Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis rozmowy z udziałem Julii Fiedorczuk, Jolanty Kowalskiej, Kuby Mikurdy, Marcina Sendeckiego, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Krystyny Miłobędzkiej i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejSpotkanie z udziałem Ołeksandra Irwanecia, Hałyny Kruk, Serhija Żadana, Bohdana Zadury i Dariusza Buglaskiego w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 22 sierpnia 2022 roku.
WięcejRozmowa Łukasza Dynowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 30 maja 2022 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Ktokolwiek, tylko nie ja Hałyny Kruk w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 23 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejOdpowiedzi Bohdana Zadury na pytania Grzegorza Dyducha w „Kwestionariuszu 2004”.
WięcejCzytanie z książki Puste trybuny z udziałem Bohdana Zadury w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejPierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Urszuli Kozioł, Ryszarda Krynickiego, Bohdana Zadury, Piotra Sommera, Jerzego Jarniewicza, Zbigniewa Macheja, Andrzeja Sosnowskiego, Tadeuszy Pióry, Darka Foksa, Wojciecha Bonowicza, Marcina Sendeckiego, Dariusza Suski, Mariusza Grzebalskiego, Dariusza Sośnickiego, Krzysztofa Siwczyka, Marty Podgórnik i Jacka Dehnela podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejCzternasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Andreja Adamowicza, Andreja Chadanowicza, Wasyla Machny i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejSpotkanie wokół książek Wojna (pieśni lisów), Przepowieść w ścinkach, Gdyby ktoś o mnie pytał i Sekcja zabójstw z udziałem Konrada Góry, Marty Podgórnik, Bohdana Zadury, Joanny Mueller i Karola Maliszewskiego w ramach festiwalu Stacja Literatura 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jurija Anruchowycza, Andreja Chadanowicza i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2005.
WięcejFragment zapowiadający książkę Puste trybuny Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Jurija Andruchowycza, Andrija Bondara, Nazara Honczara, Mykoły Riabczuka, Ostapa Slywynskiego, Serhija Żadana, Darka Foksa oraz Bohdan Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego poświęconego twórczości Rafała Wojaczka podczas Portu Legnica 2004.
WięcejSzkic Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Siemiona Chanina, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 18 listopada 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Julii Fiedorczuk, Klary Nowakowskiej, Marty Podgórnik, Agnieszki Wolny-Hamkało oraz Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Tomasza Majerana, Krzysztofa Siwczyka, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas Portu Literackiego 2004.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukaże się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Istvána Kovácsa i Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2003.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Ludzie ze Stacji”.
WięcejKomentarz Bohdana Zadury, opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury w trakcie Portu Legnica 2002.
WięcejZapis rozmowy Tomasza Majerana z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejSpotkanie autorskie wokół książki Po szkodzie z udziałem Bohdana Zadury, Karola Maliszewskiego i Dawida Mateusza w ramach festiwalu Stacja Literatura 23.
WięcejZapis rozmowy Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2001.
WięcejBohdan Zadura odpowiada na pytania w ankiecie dotyczącej książki Nocne życie, wydanej w wersji elektronicznej w Biurze Literackim 11 lipca 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejFragment „Nocy Zadury”, podczas której Bohdan Zadura oprócz czytania wierszy smażył także naleśniki.
WięcejRozmowa Dawida Mateusza z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Po szkodzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPort Wrocław 2009: wypowiedzi Dariusza Nowackiego, Piotra Śliwińskiego, Justyny Sobolewskiej, Piotra Czerniawskiego, Darka Foksa, Krzysztofa Jaworskiego, Bohdana Zadury, Romana Honeta.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Adam Wiedemann i Bohdan Zadura spierają się o ikonosferę współczesności. Port Legnica 2002.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Wiersze z gazet” z Ryszardem Krynickim, Zbigniewem Machejem i Bohdanem Zadurą 20. festiwalu literackiego Port Wrocław 2015.
WięcejPrezentacja antologii Leszka Engelkinga Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej. Książkę komentują Grzegorz Jankowicz, Bohdan Zadura oraz tłumacz. Wiersze Jaroslava Vrchlickiego „Śpiąca Praga” i „Venus Verticordia” we własnej aranżacji muzycznej wykonuje Sambor Dudziński.
WięcejMityczne pytanie o klasycystów i barbarzyńców zadane Darkowi Foksowi, Tadeuszowi Piórze, Adamowi Wiedemannowi i Bohdanowi Zadurze.
WięcejW rejs z Bohdanem Zadurą wyruszyli Marta Podgórnik i Krzysztof Siwczyk. Filmowa etiuda do wiersza „Z czego wyrosłem” w reżyserii Anny Jadowskiej.
WięcejCzy istnieje opozycja „poeta i naród”? Czego literat może potrzebować od społeczeństwa (i odwrotnie)? Mówią Bohdan Zadura i Marcin Świetlicki, Port Legnica 2002.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Anna Podczaszy, Bohdan Zadura, Jerzy Jarniewicz, Zbigniew Machej oraz Tomasz Broda o tym, czy poezja to próba „dania w pysk światu”, czy może jego zmiany?
WięcejZbigniew Machej, Krzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki i Bohdan Zadura zastanawiają się, czy istnieją słowa o ujemnym potencjale poetyckim. Port Legnica 2002.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRozmowa Moniki Brągiel z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejDzieci zadają pytania autorom i autorkom książki Sposoby na zaśnięcie, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 13 lipca 2015 roku.
WięcejWiersz Bohdana Zadury z książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejWiersz Bohdana Zadury książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejZ Bohdanem Zadurą, tłumaczem Tragedii człowieka Imre Madácha, rozmawia Miłosz Waligórski.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Kropka nad i, która ukazała się w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.
WięcejRozmowa Darka Foksa z Bohdanem Zadurą o jego nowej książce Kropka nad i, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 22 września 2014 roku.
WięcejAutorski komentarz do fragmentu tekstu Powieści o ojczyźnie.
WięcejEsej Mai Staśko towarzyszący premierze książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Zmartwychwstanie ptaszka.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Ius primae noctis z książki Zmartychwstanie ptaszka, która ukazała się 17 maja 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Zmartwychwstanie ptaszka rozmawia Malwina Mus.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do książki Klasyk na luzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 15 września 2011 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Psalmy i inne wiersze Tadeusz Nowak rozmawiają Michał Raińczuk i Katarzyna Lisowska.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Szkice, recenzje, felietony rozmawia Anna Krzywania.
WięcejZ Andrijem Bondarem o książce Historie ważne i nieważne rozmawia Bohdan Zadura.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Nocne życie rozmawia Jarosław Borowiec.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Biały anioł z książki Nocne życie, wydanej nakładem Biura Literackiego 21 października 2010 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wszystko, która ukazała się w Biurze Literackim 1 września 2008 roku.
WięcejKomentarze Wojciecha Bonowicza, Tomasza Fijałkowskiego, Anny Kałuży oraz Bohdana Zadury.
WięcejPrzedmowa Bohdana Zadury do pierwszego wydania antologii poezji ukraińskiej Wiersze zawsze są wolne, wydanej nakładem Biura Literackiego.
WięcejRozmowa Anny Krzywani z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu w Biurze Literackim antologii Węgierskie lato.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Agnieszki Wolny-Hamkało, Ingi Iwasiów, Pawła Lekszyckiego, Mariusza Grzebalskiego, Macieja Roberta, Marcina Orlińskiego, Artura Nowaczewskiego, Grzegorza Tomickiego, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Marcina Sendeckiego, Bartłomieja Majzla i Tomasza Fijałkowskiego.
WięcejKomentarze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Bohdana Zadury, Bożeny Keff i Lwa Nikołajewicza Myszkina.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wiersze zebrane (tom 1), wydanej w Biurze Literackim 18 maja 2005 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą rozmawia Jacek Kopciński.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Ptasia grypa, wydanej w Biurze Literackim w 2002 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wierszy z książki Kopiec kreta, wydanej w Biurze Literackim w 2004 roku.
WięcejRozmowa Andrzeja Sosnowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wydanej w Biurze Literackim 15 września 2011 roku.
WięcejRozmowa Gabrieli Bar z Bohdanem Zadurą.
WięcejRecenzja Adama Poprawy, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRecenzja Marty Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejRecenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRecenzja Krzysztofa Vargi z książki Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 4 maja 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej”.
Więcej