Węgierskie lato
dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty pierwszego tomu Szkiców, recenzji, felietonów Bohdana Zadury.
Jeśli szczęściem pisarza jest mieć liczne grono czytelników, Lem jest pisarzem szczęśliwym. Jeśli moje prywatne doświadczenia i obserwacje są typowe, stanowi on niejako wyjątkowy przykład i gdyby nie uwzględniać pisarzy, a zwłaszcza pisarek młodzieżowych, i urządzić plebiscyt popularności na przykład wśród młodzieży licealnej, zająłby z pewnością pierwsze miejsce. Wyjątkowość tego pisarstwa polega chyba na tym, że jego odbiorcy nie są determinowani przez wiek, zawód czy płeć. Literatura, którą robi Lem, ma jeszcze tę charakterystyczną cechę, że będąc różnorodna jest zarazem jednolita. To o Lemie już wiemy. Ukazały się niedawno dwie książki tego autora: Filozofia przypadku. Literatura w świetle empirii i Głos Pana. Pierwsza jest zamierzeniem na miarę głośnej Summa technologiae, druga to powieść będąca, jak zwierza się Lem, próbą załatania rozdarcia jego pisarskiej osobowości między literaturę piękną a tę poświęconą refleksji filozoficznej nad cywilizacją. O pierwszej pisał nie będę, wspomniałem o niej tylko jako o pewnym nowym przykładzie rozległości Lemowych zainteresowań.Filozofia przypadku zasługuje na osobne omówienie, sądzę zresztą, że ramy recenzji byłyby na to za ciasne.
Głos Pana jest czymś pośrednim między powieścią a esejem, jak również jest czymś pośrednim między powieścią psychologiczną a science-fiction, elementy tej ostatniej nie są tak oczywiste jak w Astronautach na przykład, ani tak konwencjonalne jak w Bajkach robotów. Czas, w jakim dzieje się akcja Głosu Pana, też nie jest zbyt daleko odsunięty w przyszłość. Właściwie odnosi się przy lekturze wrażenie, że historia, jaką opisuje w swych papierach profesor Piotr E. Hogarth, mogłaby się zdarzyć już dziś, jutro czy może nawet zdarzyła się już wczoraj. Oto dzięki cudownemu, bo aż tak mało prawdopodobnemu, zbiegowi okoliczności, dzięki praktykom paru maniaków i podejrzanych osobistości operujących na peryferiach nauki to, co uważano za zwykły szum informacyjny docierający z nieba na ziemię, okazuje się być informacją, komunikatem, na co nieodparcie wskazuje struktura sygnałów. Z uwagi na możliwość militarnego wykorzystania informacji zawartych w przekazie cała sprawa otoczona jest tajemnicą. Świat pokazany w tej powieści dziwnie podobny jest do świata dzisiejszego, z jego podziałem na bloki, z wyścigiem zbrojeń opartym nie tyle na rozbudowie ilościowej, co jakościowej. Akcja Głosu Pana rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych. Lem nie jest optymistą, jeśli chodzi o najbliższą przyszłość naszej planety. Niezbyt różowo również widzi los uczonych. Naukowcy zgromadzeni w miasteczku dawnego poligonu atomowego – przynajmniej niektórzy z nich – zdają sobie sprawę z tego, iż są jedynie instrumentami w cudzych rękach. Badania nad gwiezdnym przesłaniem stawiają przed nimi raz jeszcze problem odpowiedzialności uczonego za odkrycia, których dokonuje wiedząc, że na ich wykorzystanie nie będzie miał żadnego wpływu. Program opatrzony kryptonimem „Master’s Voice” jest formalnie rzecz biorąc programem cywilnym, ale jawnie temu przeczy aparatura podsłuchowa zainstalowana w pokojach jego uczestników; później okaże się, że Pentagon niezależnie od badań, w których brał udział profesor Hogarth, prowadził swoje prace nad komunikatem, by ostatecznie przejąć również „Master’s Voice”. Badania ostatecznie kończą się niepowodzeniem, nie udało się rozłamać gwiezdnego kodu, nie udało się nawiązać łączności z inną cywilizacją, ale również nie powiodło się odkrycie straszliwej broni, które na pewnym etapie badań wydawało się czymś nieodwołalnym. Lem jest optymistą, jeśli chodzi o świat rozumiany szeroko, szerzej niż cywilizacja ziemska. Powiada profesor Hogarth: „W oparciu o tę wiedzę nieprzekazywalną twierdzę, że Żabi Skrzek, ze swoim rezerwuarem energii jądrowej (…) powinien był obrócić się pod naszymi rękami w broń, ponieważ tak bardzo, tak gwałtownie do tegośmy dążyli. To, że się nam nie powiodło, nie może być przypadkiem. Udawało się – w innych sytuacjach, owych naturalnych, już zbyt wiele razy. Doskonale mogę sobie wyobrazić istoty, które nadały sygnał. Powiedziały sobie: uczyńmy go nierozłamywalnym dla wszystkich, co nie są jeszcze gotowi; musimy posunąć ostrożność dalej; nawet fałszywe odczytania nie mogą im dostarczyć niczego z rzeczy, których poszukują, a których trzeba im odmówić”.
Jeśli pesymizm Lema, o którym wspomniałem, znajduje swe oparcie w obrazie świata, jakim jest on dzisiaj, to ów optymizm w odniesieniu do innych w kosmosie, wiara w istnienie świata lepszego przekonują nie tylko na zasadzie wishful thinking, nie tylko dlatego, że są piękne i krzepiące. Kiedy czytam Głos Pana, mam w pamięci inne książki tego autora i chociaż moja ignorancja nie pozwala na stwierdzenie, co w tej powieści jest zmyśleniem i fantazją, a co jest zgodne ze stanem współczesnej nauki, wiem, że Lem niczego nie napisał przeciwko niej.
1968
Drodzy Państwo, jesteście świadkami chwili historycznej. Pierwszy raz zdarza się oto, że zamierzam mówić na ściśle określony temat, który wydaje mi się interesujący i ważny, powiedziałbym – intrygujący. „Daj mu tam, gdzie go nie ma” – a cóż to za dyrektywa? „Języki obce poezji” – a cóż to znaczy?
Być może, kiedy zastanowimy się nad owym tematem, dojdziemy do wniosku, że jedyną rzeczą, co do której wiemy niezbicie, że o nią chodzi, jest poezja. Dość to dziwne, nieprawdaż? Gdy zważyć, że dla nas – dla Państwa, a i dla mnie – najbardziej zrozumiałym w całym kontekście tytułowego sformułowania słowem jest słowo skądinąd najbardziej niejasne, najbardziej tajemnicze. W końcu przez wieki próbowano je definiować i nigdy z zadowalającym skutkiem. Poetą się nie jest, poetą się bywa – twierdził bliski wielu – o sobie tego powiedzieć nie mogę – Cyprian Kamil Norwid, a inny z ulubieńców publiczności czytającej – tu moje gusta też są cokolwiek odmienne – wołał: wszystko jest poezja. Kto inny jeszcze konstatował: poezja umarła. Niechaj te trzy nazwiska: Norwid, Stachura, Różewicz wystarczą, by udowodnić, że kiedy słyszymy słowo „poezja”, mamy dużo więcej powodów by nie wiedzieć, o co chodzi, niż gdy słyszymy takie słowa jak „daj mu”, „tam”, „on”, „gdzie”, „języki”, „języki obce”.
Przyznam się Państwu, że szalenie dumny jestem z tematu, jaki wymyśliłem na ten dzisiejszy wieczór. Jeden z powodów, wydaje mi się, już wyjawiłem: poezja jako coś szalenie prostego, oczywistego niemal, i to w kontekście słów powszechnie uznawanych przez nas za zrozumiałe.
Przyjrzyjmy się jednak przez chwilę pierwszemu członowi tego wywoławczego hasła, który sam w sobie też mi się szalenie podoba, choć nie mogę powiedzieć, że napawa mnie dumą, a to z powodów, które przedstawię później. „Daj mu tam, gdzie go nie ma” – to zdanie rozkazujące, ten apel, to wskazanie, ta rada, ta dyrektywa, ta – w innym porządku – linijka wiersza lub potencjalny tytuł możliwego wiersza, te siedem słów krótkich, jednosylabowych – zdaje się wytwarzać specyficzną aurę, promieniować, skupiając w sobie jednocześnie szczególną energię. To zdanie w jakiś sposób jest doskonałe; zwarte, równocześnie ogarnia swoim cichym promieniowaniem rozległe przestrzenie możliwych znaczeń. Co do doskonałości: zdanie to, jeśli można tak powiedzieć, jest dosłowne, konkretne, zamknięte. A będąc takim, równocześnie otwiera. Otwiera nas na domysł. W zdaniu tym niczego nie da się zmienić, nie da się przestawić szyku jego wyrazów. „Tam mu daj, gdzie go nie ma”? „Daj mu tam, gdzie nie ma go”? „Tam daj mu, gdzie go nie ma”? Te trzy możliwe przekształcenia w istocie są niemożliwe. Pozostałe – wyobrażalne, bo wszystko jest wyobrażalne – możemy sobie darować. „Mu tam daj”? A więc jest to zdanie w swoim rodzaju jedyne, posiadające kształt z możliwych najdoskonalszy. Jeśli zatem zgodzą się Państwo co do tego, zgodzić się będziecie musieli również z zaskakującym stwierdzeniem, że oto zupełnie bez wysiłku, od niechcenia i przy okazji niejako udowodniliśmy, że w poezji możliwe jest osiągnięcie doskonałości, możliwy jest Absolut. Teraz w to nie tylko wierzymy, teraz to wiemy. Mamy go w garści, trzymamy w ustach. Jeśli ktoś z Państwa chciałby zaoponować, odpowiem, że był na to czas, kiedy mówiliśmy o tym zdaniu jako o linijce wiersza lub o tym zdaniu jako o potencjalnego wiersza potencjalnym tytule. Jeśli jednak chciałbym w tej naszej grze – mojej z Państwem, Państwa ze mną, lecz również w tej grze z sobą, jaką od kilku chwil toczymy – podwyższyć stawkę, muszę dopuścić ów sprzeciw, choć nie w regulaminowym czasie złożony. Więc słucham.
- Wtedy i tylko wtedy dowiedliśmy osiągalności Absolutu w poezji, jeśli zdanie, o którym mowa, jest poezją.
– A czy nie jest?
– Może jest. Proszę – nas, mnie? – o tym przekonać.
Daj mu tam, gdzie go nie ma. Ktoś mówi do kogoś o kimś jeszcze. Daj – a więc obdarzanie. Gdzie go nie ma – a więc brak. Wypełnianie jakiejś pustej przestrzeni. Ale coś jeszcze tajemniczego. Jakby miłosne zaloty, jakby swego rodzaju komedia pomyłek. I jeszcze coś, co może myląco, zwodniczo sugerować, że ten, do kogo się mówi, to kobieta. Jeśli podążymy tym fałszywym tropem, dojdziemy do formuły: „Oddaj mu się tam, gdzie go nie ma”. Albo jeszcze inaczej: atakowani przez owo zdanie „Daj mu tam, gdzie go nie ma” słyszymy gdzieś w tle echa potocznego zwrotu o wyraźnym podtekście erotycznym. Jeśli więc króciutkie zdanie – przypominam: siedem jednosylabowych słów – po pierwsze, tworzy pewną dramatyczną sytuację, w którą uwikłane są trzy osoby, jeśli, po drugie, otwiera przed jego receptorem – czy recepcjonistą, jakby się powiedziało w języku trylogii Marka Słyka – dość rozległy obszar domysłów (i dosadności pewnej: „dała mu” i subtelności: dar – brak, jak już mówiliśmy) to sądzę, że tekst taki możemy uznać za poetycki.
Co do drugiego członu tematu (nad sensem całości za chwilę będą Państwo mieli czas się zastanowić, gdy ja się oddam – wspomnieniom) to chciałbym zająć uwagę Państwa odrobiną gramatyki. Od tego, w jakim przypadku zechcemy zobaczyć słowo „poezji”, zależeć będzie sens całości. Możliwości są tu dwie: albo słowo „poezja” zostało użyte w celowniku (komu, czemu – poezji), albo w dopełniaczu (kogo, czego – poezji). Albo więc chodzi o języki, które poezji są obce, albo chodzi o języki, którymi poezja się posługuje, czy którymi – inaczej mówiąc – jest lub bywa. Zauważmy więc, że przy pomocy takich samych, tak samo brzmiących słów mówi się tu o dwóch rzeczach zgoła przeciwstawnych. I mówi naraz. Nie mówi się natomiast o czymś stosunkowo tak banalnym jak języki obce w poezji. O nich też oczywiście można by mówić, ale takie tematy jak przydawka w poezji Juliusza Słowackiego czy motyw kruka w twórczości Adama Mickiewicza zostawmy badaczom i historykom literatury. Żyj i daj żyć innym – niech sobie piszą te doktoraty.
Gdyby nie obawa przed zbytnim skomplikowaniem tego, mam nadzieję, przejrzystego jednak wywodu, zaproponowałbym Państwu zastanowienie się jeszcze nad liczbą, w jakiej zostało użyte słowo „poezji” w tych „językach obcych poezji”. Czy w pojedynczej czy w mnogiej? Też nie jest to tak najzupełniej oczywiste. „Języki obce poezyj” brzmiałoby to dość anachronicznie. Jeśli jednak języki zostały użyte w liczbie mnogiej, to może i nie o poezji się mówi, a o poezjach?
Teraz więc będą Państwo łaskawi przez chwilę nad tym wszystkim pomyśleć, a i ja sobie przez chwilę pomyślę, tyle że na głos i o czymś innym. Otóż miałem szczęście do ludzi. Nie zawsze było odwrotnie, ale to już inna historia. Z perspektywy dwudziestu paru lat, a w roku 1987 ćwierć wieku minęło od mojego debiutu, mogę to powiedzieć. Państwo jednak zapewne słyszą co innego niż to, co ja mówię. I oto widzę, jak w zastraszającym tempie zaczynają mi siwieć i wypadać, siwieć i wypadać włosy, jak starzeję się na Państwa – w Państwa? – oczach. By nieco spowolnić ten proces, dodam, że debiutowałem wcześnie, w siedemnastym roku (życia). Miałem szczęście do ludzi, do polonisty w liceum, do redaktorów czasopism, którzy byli poetami jak Grochowiak, do redaktorów wydawnictw i to zarówno tych, którzy odsyłali mnie z kwitkiem – i naprawdę wdzięczny jestem komuś z „Iskier”, że w roku, powiedzmy, 1966 nie wyszedł tam tom moich wierszy, wdzięczny jestem Julianowi Rogozińskiemu, który rok później powiedział mi, że widzi mnie wśród poetów PIW‑u, ale za parę lat – jak i tych, którzy, gdy przyszedł czas, z kwitkiem mnie nie odesłali. Ale – i to pewnie najważniejsze – miałem szczęście do przyjaźni poetyckich. Zawsze istniał w moim życiu ktoś, z kim rozumiałem się w pół słowa, z kim, różniąc się w wielu sprawach, znajdowałem wspólny język. Mogliśmy się spierać, ale wiedzieliśmy, o co się spieramy, mieliśmy zaufanie do swoich ocen, bo znaliśmy swoje gusty. Wiedzieliśmy, czego szukamy, a te poszukiwania były dla nas dwustronnie, obustronnie ważne. Nie będę Państwu o nich opowiadał, ślady zostały, można je znaleźć, doprowadzą do nazwisk. Było w tym coś, co po latach i latach nawet wspominam ze szczególnym sentymentem. Radość z czyjegoś wiersza, radość z czyjegoś sukcesu. Nieobecność elementu rywalizacji. Jeśli w którymś z wierszy piszę:
Lubię to co potrafię i chciałbym
by to co potrafię cieszyło tych których lubię
(Nie zamieniłbym ich na klasę naród ani ludzkość),
to ma to bardzo konkretne odniesienia. A skoro o przyjaciołach mowa, to oto z którymś z nich stajemy przy pingpongowym stole. Koniec sierpnia, a może grudnia. Przegrywam po walce, więc się nie martwię. Jest parę lat młodszy. A potem nasi dwunastoletni synowie wypędzają nas od stołu. Tak jak przed chwilą nasza gra była czymś nieporównywalnie ważniejszym dla nich niż dla nas („Tata, no tata, zrób coś!”), tak teraz my zaczynamy się emocjonować. Mój chłopak jest bardziej otrzaskany z celuloidową piłeczką – wygrywa, ale też czasem gubi się przy prawdziwym dużym stole. W pewnej chwili Piotr krzyczy do swego Łukasza: „Daj mu tam, gdzie go nie ma!”
Teraz już Państwo wiecie, dlaczego nie poczuwam się do dumy, trudno bowiem być dumnym z czegoś, co się posłyszało. To, o czym mówię cały czas do Państwa, jest w gruncie rzeczy czymś, co sami Państwo robią w tej cząstce swego życia, przez którą tutaj się znaleźliście. Jest próbą interpretacji, próbą wykorzystania posłyszanego, zasłyszanego tekstu do wypowiedzenia siebie, no, niekoniecznie aż tak górnie i lotnie, do wykorzystania go dla własnych celów, zrobienia zeń użytku i pożytku. Ten tekst stwarza mi parę możliwości i nie bardzo wiem, którą z nich wykorzystać. Jakkolwiek zabrzmiałoby to niepoważnie, pozostając w sprzeczności z pierwszymi zdaniami, jakie tu wypowiedziałem, jeszcze jestem niezdecydowany.
Daj mu tam, gdzie go nie ma – pogoń go po rogach, zmuś do wysiłku, niech pobiega, niech się porusza. Daj mu tam, gdzie go nie ma – a więc zrób mu niespodziankę, zaskocz go, staraj się go zaskoczyć.
Bardzo mi to pasuje jako opis relacji między poezją a jej odbiorcą. „Daj mu tam, gdzie go nie ma” – tak mógłby zostać zatytułowany program poetycki, gdybym jednak debiutował odrobinę później niż przed ćwierćwieczem i miał więcej serca do poetyki manifestów. Potraktować poezję jako grę to uniknąć wielu paskudnych ze swej natury dylematów, potraktować ją jako grę to potraktować poważnie jej odbiorcę. Uznać go za partnera. Dość to zresztą szczególna gra, w której zwycięstwo czytelnika oznacza zwycięstwo poety. Jak każda gra zakłada ona wolność wyboru. Do tej gry też nie można przymuszać. Jak każda gra tak i ta gra szczególna zakłada istnienie pewnych reguł, w myśl których przebiega. „Daj mu tam, gdzie go nie ma” nie jest wezwaniem do dowolności. Możemy plasować piłkę po rogach stołu, możemy wykonać nagły skrót tuż za siatkę, gdy partner jest daleko, jednak płaszczyzna stołu zakreśla teren naszych poczynań. Im bardziej precyzyjna piłka, im bardziej finezyjna, czy nawet chytra, tym większa satysfakcja z jej odebrania, tym większa radość z gry. W tak rozumianym uprawianiu poezji – jej pisanio-czytaniu – nie ma rzecz jasna miejsca na dydaktyzm, pouczanie, moralizatorstwo.
Jako tego, kto czasem pisze wiersze, nie interesują mnie – już nie interesują – oklaski ani gwizdy. Interesuje mnie porozumiewawczy uśmiech, błysk zrozumienia, ściągnięcie brwi, dezaprobujący grymas ust. Fakt, że kogoś ta gra wciąga. Jak w każdej grze, tak i w tej istnieje coś takiego jak styl. Istnieje coś takiego jak taktyka. Coś takiego jak skuteczność, efektywność. Można mówić długo nie mówiąc nic, jakby się chciało uśpić partnera, pod warunkiem, że się wie, czemu to służy. Można mówić długo i dużo nie mówiąc nic, ale i nie wiedząc, że się nic nie mówi. Bywają straszliwie gadatliwi nudni ludzie, częstokroć wielkiej poczciwości. Bywają również takie wiersze. Nie będziemy się nimi zajmować. Oni i tak zajmują się nami. Przychylają nam nieba i wplątują w głupie historie, głupie sytuacje. Chcą jak najlepiej, godzinami blokują nam telefon; po tym łatwo ich rozpoznać.
Jeśli rzuciłbym hasło „Poezja a języki obce”, domyśliliby się Państwo, że chcę trochę czasu poświęcić przekładowi poetyckiemu. Ponieważ nasze spotkanie, choć niby na określony temat – bo to zawsze poważniej brzmi, jeśli mówi się na określony temat – jest przecież czymś na kształt wieczoru autorskiego, pozwolę sobie przywołać trochę doświadczeń z tego właśnie poletka. Powinno mi z tym pójść łatwiej, niż gdybym opowiadał o swojej twórczości poetyckiej czy prozatorskiej. Łatwiej dlatego, że w ludzkich oczach, jak sądzę, pojęcie tłumacz nie jest obciążone tyloma nieporozumieniami, jakie narosły wokół terminu „poeta”. Nigdy nie było wyniesione tak wysoko, nigdy więc i nie upadło tak nisko. Nie oszukujmy się, poeta to ktoś dwuznaczny, niepoważny, bujający gdzieś z głową w obłokach, dziwak, marzyciel, wariat może? Można by ten wątek rozwijać, ukazując jak lekceważeniu towarzyszy wyolbrzymienie, przegięcie w drugą stronę i nie chodzi mi tylko o egzaltację niezrównoważonych panienek czy starzejących się dam. Liczne stereotypy związane z tą profesją w gruncie rzeczy zawstydzają. Powiedzmy, że z tego, że ktoś uważa się lub jest uważany za poetę, niewiele wynika. Ilość głupców wśród pisarzy odpowiada pewnie średniej statystycznej dla całej populacji, tylko wśród krytyków lub ludzi uważających się za krytyków jest zapewne od średniej takiej wyższa.
Jeśli poeta jest artystą, a oglądali Państwo telewizyjną ekranizację powieści pani Judith Kranz Dziedzictwo miłości i macie jeszcze w pamięci popis namaszczonego idiotyzmu w zaprezentowanym tam podejściu do artysty Mistrala, zgodzicie się ze mną, że jeśli tak można traktować artystę, lepiej, choć się nie jest malarzem, nie przyznawać się, że się jest dalekim nawet jego krewnym.
Owo ciśnienie rzeczywistości, napór dookolnego świata – jak widzą mnie inni – można by w ostateczności zbagatelizować, machnąć nań lekceważąco ręką. „Pluń na to”. „Niech nad martwym wzlecę światem”. Gorzej jednak, jeśli samemu też – od środka – doświadcza się owej dialektycznej presji dumy i pokory, wiary i zwątpienia. W każdym razie braku pewności. Czy ma sens pisanie w ogóle i jaką ma wartość to, co się samemu pisze?
Mówię Państwu o sprawach oczywistych i banalnych. Kryteria wartości poetyckiej, wiemy, jak są nieostre. A pisząc wiersze coś jednak się proponuje. Przynajmniej jakąś poetykę… Czy jest więc rada? Trzeba pokochać te kryzysy, nauczyć się z nimi żyć, z wiekiem być może – mówię o swojej sytuacji psychicznej, a nie o jakości własnych wierszyków – dane nam będzie pisanie poezji traktować normalnie, jako rzecz naturalną, która się zdarza, co więcej – która przynosi radość.
Wracajmy jednak do naszych baranów. Wątpiący w wartość napisanych przez siebie wierszy, przeżywający prawdziwy dramat (poeta czuje, że się jako poeta skończył, jeszcze się nie zacząwszy) młody człowiek od tygodnia nie napisawszy wiersza, bierze się za przekład. Szuka punktu oparcia. Znajduje. Tłumaczy kogoś uznanego za wybitnego – przez innych, przez siebie również. Nareszcie jakaś wymierność. Ma punkt odniesienia. Wzorzec w obcym języku. Kwestię wartości rozstrzygnął ktoś za niego. Jemu zostaje do wykonania konkretna robota. Może ją zrobić lepiej albo gorzej. Nie jest sam. Jak nie wiedział, czy napisał dobry wiersz, tak wie, czy zrobił dobry przekład.
W przedmowie do Mowy wiązanej Czesław Miłosz zacytowawszy Blake’a „Kto jest wdzięczny za dary, wyda bujne plony” pisze: „być może byłem wdzięczny różnym poetom, których czytałem w kilku językach. Jeżeli niektórych z nich tłumaczyłem na polski, to głównie dlatego, że chciałem podzielić się z czytelnikiem radością odkrywcy. Ale także dlatego, że tłumacząc musimy się zdobyć na akt najzupełniejszej uwagi, czyli że wtedy nasza lektura jest taka, jaka być powinna”.
Przytaczam Miłosza, bo to miło podeprzeć się autorytetem, ale głównie dlatego, że sformułował szalenie trafnie to, co wydaje mi się istotne i znajome. „Tłumacząc musimy się zdobyć na akt najzupełniejszej uwagi, czyli że wtedy nasza lektura jest taka, jaka być powinna”. Mógłbym powiedzieć, że naprawdę przeczytałem tylko te wiersze, które przetłumaczyłem. Paradoksalnie niepewność językowa, stąpanie czasem po terenie grząskim i śliskim, podobnie jak kłopoty ze znalezieniem ekwiwalentu czegoś, co się niby dobrze rozumie, takiej lekturze, jaka ona być powinna, sprzyjają. Coś stawia opór, coś, co w oryginalne zostało wyrażone w określonej frazie, w naszej się nie mieści. Coś trzeba czymś zastąpić, od czegoś odejść. I wtedy widać, co w tym wierszu jest ważne, a co odrobinę mniej, stopniowo ujawnia się cała złożona struktura utworu, odsłaniają zależności poszczególnych słów, powikłana siatka znaczeń, ale i brzmień, skomplikowanie także formalne. Odsłaniają się reguły gry zastosowane – obowiązujące – w danym utworze. Bo to nieprawda, że wiersz wolny jest wierszem bez rygorów. Zdejmujemy osłonę z telewizora – widzimy chaos, plątaninę przewodów, obwodów, oporników. Lecz żeby to grało, jeśli nie gra, musimy wgłębić się w tajniki konstrukcji.
Jeśli to, co robię, jest recytacją zasłyszanego tekstu, który brzmi „Daj mu tam, gdzie go nie ma”, mogę teraz powiedzieć, że to, co Państwo robicie czytając, jest w gruncie rzeczy swego rodzaju pracą przekładową. Te same, myślę, oczekują nas satysfakcje i te same na nas czyhają zasadzki. Kiedy mówię, że naprawdę przeczytałem tylko te wiersze, które przetłumaczyłem (niektóre tłumaczyłem właśnie po to, żeby je naprawdę przeczytać), nie twierdzę, że wszystkie przetłumaczyłem dobrze.
Warunkiem powodzenia przekładu jest zrozumienie tekstu, który się tłumaczy, ale warunek to nie wystarczający. Jeśli uważam, że ten wiersz powinienem tłumaczyć, zakładam – muszę założyć – że ma on sens, że wszystko jest w nim celowe, że wszystko jest w nim na swoim miejscu. Zakładam – muszę założyć – że jeśli coś się nie zgadza, coś mi wydaje się głupie, wina leży po mojej stronie. Czegoś nie wychwyciłem, coś przeoczyłem. Powinienem teraz zasypać Państwa dowcipnymi przykładami dowodzącymi, że owa zasada bezgranicznego zaufania do tekstu i ograniczonego zaufania do siebie zazwyczaj się sprawdza. Czerpałbym je ze swoich perypetii z poezją węgierską, którą tłumaczyłem za pośrednictwem przekładów filologicznych, nie zawsze dobrych, zazwyczaj jednak udawało mi się odkryć ich słabe punkty czy wręcz przekłamania. Opowiem jednak o trochę innej przygodzie. Po trzymiesięcznym pobycie na Węgrzech, w trakcie którego mój główny sukces językowy polegał nie na tym, że się nauczyłem węgierskiego, tylko na tym, że uwierzyłem, że nauczyć się go można, spróbowałem przetłumaczyć już bez „rybki” wiersz Pétera Kántora, z pomocą słownika tylko. W tym wierszu w pierwszej chwili „boski długopis” wydał mi się „bogiem długopisu”, „dwugodzinna klasówka” zamieniła mi się w „dwugodzinne narzeczeństwo”, a „dwója z fizyki” w „podwójną fizykę”. Wszystko to wydawało mi się niezupełnie jasne, ale poetycko intrygujące.
Poeci, których tłumaczyłem, dzielą mi się na dwie grupy. Na tych, których po prostu tłumaczyłem i już. Byli w porządku. I na takich, od których mogłem się czegoś nauczyć.
Jeśli uznaliśmy poezję za rodzaj gry, mamy prawo posługiwać się określeniem formy, formy jako pewnej dyspozycji – tego dnia był w dobrej formie, tego w gorszej czy fatalnej. Widzą Państwo, że staram się unikać egzaltacji, usiłuję podchodzić do problemów, których dotykam, w taki sposób, by je racjonalizować, może nawet przesadnie. Mówiąc o pisaniu wiersza skreślam ze swego słownika słowo „natchnienie”. Ale samym rozumem wierszy się jednak nie pisze. Coś, co wyrzuciliśmy drzwiami, wraca oknem. To wyrugowane słowo powróci teraz, gdy mówimy o przekładzie. Ponieważ zgodziliśmy się, że jest to dziedzina poważna, konkretna, możemy to słowo ułaskawić – nie chodzi wszak o nic innego jak o zachowanie pewnej miary. Instytucja nadwornego poety umarła, jak wiemy, śmiercią naturalną, tłumacze wciąż towarzyszą władcom tego świata. Choć nie poezję tłumaczą, przecież są potrzebni i użyteczni; co do tego nie mamy wątpliwości. Myślę więc, że jesteśmy tak czy owak potrzebni. Ale…
Podejrzewam otóż, że często stojąc wobec wiersza znajdujemy się w sytuacji kogoś, kto ma przed sobą tekst napisany w języku, którego nie zna. W takim skrajnym przypadku – załóżmy, że ten tekst jest po chińsku – w istocie jest nam wszystko jedno, czy jest to arcydzieło czy utwór grafomański. Przyznam się Państwu, że taka wyobrażona sytuacja napawa mnie zawsze głębokim smutkiem. Niewiedza znosi hierarchie, a cokolwiek byśmy powiedzieli, sztuka zawsze będzie hierarchiczna. Pewna minimalna wiedza – dostateczna, jak sądzę, dostępna jest tylko nielicznym dwujęzycznym – pewna minimalna znajomość języka pozwala na zorientowanie się, o czym ten tekst w obcym języku traktuje, niestety, za mało to, aby jego wartość artystyczną zestawiać z wartością innych utworów. Nawet jeśli minimalna znajomość oznacza znajomość wystarczającą by poradzić sobie w praktycznych sytuacjach życia.
Każda poezja jest swego rodzaju językiem obcym. Nikt przy zdrowych zmysłach obcując z tekstem w niezrozumiałym języku nie będzie wydawał sądów o jego jakości. W praktyce jednak nie powstrzymujemy się od wartościowania. Jeśli śmiejemy się z Molierowskiego pana Jourdaina dlatego, że nie wiedział o tym, że mówi prozą, być może powinniśmy śmiać się również z samych siebie, gdy wydaje się nam, że poezja pisana jest w naszym języku.
Czy – a jeśli to jak? – można nauczyć się języków poezji? Gdyby traktować to dosłownie, moglibyśmy przytoczyć parę rad dawanych zazwyczaj tym, którzy zaczynają się uczyć, powiedzmy, angielskiego czy węgierskiego. Jedną z nich byłoby zakochać się w cudzoziemce (nie mam w tym względzie doświadczeń, ale nie wątpię, że metoda to przyjemna i skuteczna). Podobno najtrudniej się nauczyć pierwszego obcego języka, a każdy następny przychodzi już coraz łatwiej. Na ten temat mogę już cokolwiek powiedzieć. Nie ucząc się nigdy ukraińskiego, mając natomiast jakie takie wyobrażenie o rosyjskim i dość – jak sobie pochlebiam – przyzwoite o polskim, tłumaczyłem ukraińskiego poetę Dmytra Pawłyczkę, co zrazu wydało mi się przedsięwzięciem szalonym, w praktyce zaś okazało się pomysłem może nie najrozsądniejszym, ale wykonalnym. (Nie najrozsądniejszym, bo częstotliwość zaglądania do słownika, zresztą nie ukraińsko-polskiego a ukraińsko-rosyjskiego, przyprawiała mnie o coś w rodzaju szczękościsku, który dotychczas znałem tylko z dzieciństwa, kiedy to pojawiał się przy przebieraniu kaszy gryczanej). Inne sposoby to systematyczność i wytrwałość – słuchając przez wiele lat radia po czesku i słowacku odkryłem któregoś dnia ze zdziwieniem, że rozumiem prawie wszystko. Ową bierną znajomość tych dwóch języków zawdzięczam zapewne zakłóceniom w eterze, związanym najprawdopodobniej z aktywnością innej natury niż aktywność słońca.
Pomijając kwestię w jaki sposób, należałoby sobie może zadać bardziej podstawowe pytanie: czy w ogóle warto uczyć się języków obcych. Anegdota o turyście z obcego kraju i milicjantach, którą zapewne Państwo znają1, wskazywałaby, że nie warto. Myślę jednak, że nie mamy żadnej pewności, że Pan Bóg mówi po polsku. Podobnie, myślę, brak nam dowodów, że język Boga jest językiem prozy.
1987
- „Pani, czy jestem dostatecznie dystyngowany?” – mawiał często, witając się z kobietami Dominik Opolski, poeta i aforysta, kiedyś z Puław, teraz z Lublina (Bohater, Poczekalnia, Przechowalnia bagażu, Kto pyta, błądzi z innymi, Tresowanie przynęty), parafrazując znaną skądinąd kwestię.
Czy jestem dostatecznie sławny? – pomyślałem, znajdując w pewnej książeczce kolorowe zdjęcie podpisane: „Spotkanie na brzegu Bałtyku: Bohdan Zadura, Dmytro Pawłyczko, Mykoła Zymomrya”. Nie widziałem wcześniej tej fotki i naprawdę się ucieszyłem, odkrywając na niej jednego z tych łabędzi, które nas wówczas zachwyciły, kiedy między jednym a drugim spotkaniem promocyjnym tomu Naparstek Pawłyczki pojechaliśmy zobaczyć morze. Przy okazji Naparstka powtarzałem sobie trzy ludowe mądrości: dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło, diabeł tkwi w szczegółach i darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Sam zęby zacisnąłem, żeby nie robić przykrości Autorowi i nie nazwać tego wspólnego dzieła (to była książkowa premiera tych wierszy nie tylko po polsku, ale i po ukraińsku) edytorskim bublem. Gdy coś się robi con amore, społecznie, czyli po prostu za darmo, chciałoby się mieć przynajmniej jakąś satysfakcję z finalnego efektu. A jak tu mieć satysfakcję, gdy we wstępie (żebyż chociaż w posłowiu!) trafia się na takie zdania: „każdy wielki poeta ogłasza więcej lub mniej szeroką literaturę…”, „Powiem od razu: imię ukraińskiego poety jest znane czytelnikowi polskiemu”, „Tłumaczenia ukazywały się w periodyce i antologiach”, „Wśród kluczowych zbiorów poezji Pawłyczki w języku polskim nazwijmy dwie: Istota rzeczy i inne wiersze (Warszawa 1980) i Tajemnica twojej twarzy (Lublin 1989)”, „Różnorodne stany duchowe na łączach z ofiarnymi przeżyciami tworzą jedną całość, jeśli mamy na oku obrazowo-stylową paletę miłosnej liryki Pawłyczki”, „Tym razem puszcza się w obieg nowa próba Bohdana Zadury, nowa część twórczości Dmytra Pawłyczki przekazanej językiem Adama Mickiewicza – wiersze bezrymowe, stanowiące w obrębie danego systemu wersyfikacyjnego opozycję wobec wiersza rymowanego” itd. itp. Jak tu taką książką się chwalić? I jak nie drzeć sobie włosów z głowy nad tym, że nikt nie pomyślał, że to zły pomysł, by napisany po ukraińsku wstęp tłumaczył na polski Ukrainiec i by tego przekładu nikt nie próbował zredagować. I jak tu nie pomyśleć, że korona z głowy by mi nie spadła ani chyba wydawcy, gdyby mi wydawca przysłał ten wstęp, przetłumaczyłem 60 wierszy to i przekład wstępu bym spolszczył na tyle, by nie wystawał poza granicę śmieszności. „Książka, którą proponujemy czytelnikowi polskiemu, z pewnością ugruntuje trwalsze poznanie twórczości Dmytra Pawłyczki w Polsce, a tym samym wzmocni więzy sąsiedzkie pomiędzy narodem ukraińskim i polskim. Jej ukazanie się zawdzięczamy kilku miłośnikom kultury obu narodów. Swoisty duchowy testament Iwana Franki o „budowie złotych mostów między narodami” jest dla nich głosem serca i czynu. Serdeczne im dzięki za to, a w szczególności i z osobna”… No i moje imię tę listę podziękowań otwiera, więc jak tu czarną niewdzięczność okazywać, kręcić nosem, rwać się do sprostowań, bo może za znawcę twórczości Pawłyczki od biedy (na bezrybiu i rak…) mógłbym uchodzić, ale określać mnie mianem badacza tej twórczości to już zakrawa na kpiny. No więc robiłem dobrą minę do złej gry, nie dąsałem się w Koszalinie na spotkaniu Dmytra w Bałtyckiej Wyższej Szkole Humanistycznej, czytałem przekłady wierszy, jak umiałem najlepiej, a gdy zdarzyło mi się jakieś warsztaty literackie prowadzić, to czytałem je także i miło było, że te wiersze robiły na ludziach, najróżniejszych, młodych i starych, z mniejszą i większą świadomością poetycką, ogromne wrażenie. Naparstek wyszedł w 500 egzemplarzach, nie miał normalnej księgarnianej dystrybucji, ale się rozszedł i obiecano Pawłyczce drugie wydanie, poszerzone; dotłumaczyłem te nowe wiersze, Janusz Drzewucki napisał wstęp i myśleliśmy z Dmytrem, że tym razem będzie to książka pełną gębą, w której przekład będzie tuż obok oryginału, a nie ciurkiem po ukraińsku, a potem ciurkiem po polsku, jak w pierwszym wydaniu.
A tu nagle dowiaduję się, że Mykoła Zymomrya wydał wybór z Naparstka, książeczkę zawierającą 15 wierszy po ukraińsku, po polsku i po niemiecku. Zymomrya jest germanistą i nie wiem czemu sądziłem, że tę książeczkę wydał w Niemczech. Po zgrzebnści edytorskiej Naparstka Kuib y tpabni, Kijów w maju, Kyiw im Mai zaskakuje elegancją ukrytą dyskretnie pod nienajszczęśliwiej zaprojektowaną obwolutą, bo wnętrze jest rzeczywiście bardzo ładne. Obejrzałem sobie piękne ilustracje i wszystko było świetnie do chwili, gdy ktoś tę książeczkę oglądający zaczął nagle chichotać, a kiedy opanował ten śmiech, to rzucił: Dobrze ci tak. No to wtedy obejrzałem swoją notę: „B. Z. urodził się 18 lutego 1945 roku w Puławach. Jest autorem wielu zbiorów poezji, prozy oraz szkiców literackich. Największe uznanie zyskał jako tłumacz literatury ukraińskiej na język polski. Ważniejsze publikacje: Lata spokojnego słońca (1968, 1984), Do zobaczenia w Rzymie (1980), Tajemnica twojej twarzy (Dmytro Pawłyczko, 1989), Cisza (1984), Daj mu tam gdzie go nie ma (1996), Naparstek (Dmytro Pawłyczko; 2000) i inne.
Bardzo mnie zaciekawiła konstrukcja ostatniego, ale prawdziwe wrażenie zrobiło na mnie trzecie zdanie noty. Miło dowiedzieć się czegoś, czego się nie wiedziało, ale może lepiej w ogóle nie zyskiwać żadnego uznania, żeby nie przeżywać podobnych niespodzianek.
Znowu Legnica. Czwarty raz? Ubyło w Legnicy powinowatych, Weronika Cedryk (babcia mojej żony), o której wspominałem w „Fortelu”, nie dożyła jednak 100 lat, zabrakło jej parę miesięcy… Znowu przed wyborami parlamentarnmi, jak cztery lata temu. Tym razem jakby bez emocji, nie pali się żaden wagon w expresie „Panorama”, jak palił się przed rokiem w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. Dobrze, że we Wrocławiu zamówiłem małe piwo, a nie duże (duże jest litrowe), bo ten Piast był z sokiem (o czym nie uprzedzają), a musiał być z sokiem, bo nie mają koncesji na piwo bez soku (co tłumaczą, po fakcie). Wrocław to tradycyjny punkt zborny i właśnie pojawia się Mariusz Grzebalski i jakby zdekompletowany Śląsk (Melecki, Siwczyk). Nieobecności rzucają się w oczy: miał być Karol Maliszewski (Nowa Ruda przecież niedaleko), nie ma Karola, nie będzie w tym roku Piotra Sommera, Zbyszka Macheja, Marty Podgórnik, Darka Sośnickiego, Agnieszki Wolny (już nie wolnej), Marcina Hamkały, Joanny Orskiej, Darka Foksa (mówił, że będzie, ale, jak Foks mówi, że będzie, to mówi), choć na karcie hotelowej stoi jak byk, że dzielimy pokój (potem korciło mnie, żeby mu tę kartę wysłać z dedykacją „Darkowi na pamiątkę niezapomnianej nocy w Legnicy”, jemu albo jeszcze lepiej Krystynie).
Bez emocji, bo książka nowa (Poematy), ale wiersze stare. Bez emocji, bo chyba się nauczyłem czytać swoje wiersze. (Na swoich i cudzych, wyrazy wdzięczności dla Alicji Lejcyk-Kamińskiej swego czasu z Radia Lublin, która oswoiła mnie z mikrofonem). Bez emocji, choć na życzenie Artura mam czytać „Ciszę”. To był poemat, którego długo nie miałem odwagi czytać na głos. Czy ja wytrzymam i czy publiczność wytrzyma? Czy głos mi wytrzyma i czy nerwy mi wytrzymają? To głupie, jak przy czytaniu własnego wiersza głos się łamie ze wzruszenia; prawo do wzruszeń ma publiczność, nie autor. A kilka takich trudnych miejsc dla autora w tym poemacie było. A teraz już jestem spokojny. Już wiem, że przeczytanie „Ciszy” zajmuje 30 minut, już się nie boję, że po dziesięciu minutach sala przestanie słuchać. Mam to już przećwiczone, teraz problem w tym, żebym ja się nie znudził po dziesięciu minutach. A jeśli, żebym nie dał sali tego odczuć. I tymczasem zapomnieć o trochę ambiwalentnym stosunku do tego poematu, o tym, że dwa dni przed wyborami to może nie jest najlepszy termin, żeby go przypominać, i niech Artur na litość boską nie mówi o świetnej lekcji polskiego i historii, alienacja, takie kiedyś bardzo modne słowo mi się przypomina, wyalienowała się ta „Cisza” i kiedy w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego jakieś radio wznawia słuchowisko Danuty Bieniaszkiewicz i Szczepana Woronieckiego, to się niby cieszę, a jakbym się nie cieszył, bo to tak, jakby „Cisza” była używana nie do tych celów, dla których została napisana. Młody emerytem (pozdrowienia dla Waldemara Chołodowskiego), stary kombatantem? Wcale tego nie chciałeś, Grzegorzu Dyndało. Jeśli na sali są jacyś dwudziestoletni, kilkunastoletni ludzie, to co ich obchodzi jakaś zima sprzed dwudziestu lat? I chwała Bogu, że ich nie obchodzi. Ale czy pan poeta nie jest czasem śmieszny? A czy nie byłby jeszcze bardziej śmieszny, gdyby skomentował ten utwór tak oto, że już w 1986 roku miał Generałowi za złe nie tyle wprowadzenie stanu wojennego, co jego zmarnowanie?
Siedzę w łodzi na scenie Teatru im. Modrzejewskiej i dopływam do portu ostatniej oktawy. W tych reflektorach nie ma wzrokowego kontaktu z widownią, nie widzi się jej, ale się ją słyszy. Tym razem się jeszcze udało. Masz swoje pięć minut. Gratulacje, od ludzi, którzy nie muszą się podlizywać. Którzy nie muszą być kulturalni. (Wszyscy dziękują wszystkim, bo są kulturalni). Że znają ten poemat z lektury, ale to było coś dużo więcej. (A poźniej Mariusz Grzebalski ci powie, że przecież nie możesz udawać, że nic się nie stało, musisz przecież mieć świadomość, że właśnie się stało, bo słuchają cię i młodzi, i starzy). Nie, to nie będzie pięć minut. Bo podchodzi pani, która przygotowuje felieton dla Pegaza i prosi o wypowiedź. A już myślałem, że co najgorsze to za mną. I oto z rzeczywistości, powiedzmy, artystycznej, wyciągani jesteśmy, nie jak łódź, ale jak ryba na brzeg, w rzeczywistość medialną, w rzeczywistość publicystyki kulturalnej, w rzeczywistość dyskursu. Nie wiem, skąd wiem, ale wiem, że zada mi pytanie: Co dla pana znaczy Port Legnica? I wiem, że wcale mi się nie chce odpowiadać. Ale gramolę się z powrotem do łodzi, coś mówię, w miarę szczerze i okrągłymi zdaniami. Tego też się, o dziwo, chyba nauczyłem. Jak mówię okrągłymi zdaniami, to w chwilę później zupełnie nie wiem, co mówiłem. Żeby się dowiedzieć, obejrzałem parę dni później Pegaz z sekwencją poświęconą Legnicy i zrozumiałem, że kiedy pani dziękowała mi po nagraniu za „wyczerpującą odpowiedź”, był w tym pewnie ton ironiczny. Nie dowiedziałem się, co mówiłem. Ulga. Ale i zdziwienie. Bo po wypowiedzi Artura Burszty i krótkich wypowiedziach młodszych kolegów i paru wierszach lub ich fragmentach rozmowa na temat legnickiej imprezy z udziałem Pawła Dunina-Wąsowicza (krytyka literackiego i wydawcy) oraz Zuzanny Wrońskiej (krytyka i obserwatora życia literackiego), prowadzona przez Marcina Świetlickiego. Pierwszy był w Legnicy raz, cztery lata temu, druga była raz, trzy lata temu (pojechała tam jako fanka Marcina Świetlickiego), ten trzeci zaś nie jeździ już do Legnicy (bo jest za stary). Ciekawe, czy przez rok odmłodnieje, bo z tego, co wiem, ma być jednym z głównych bohaterów Portu 2002? O ile przyjemnie mi się patrzyło na krytyka i obserwatorkę życia literackiego (gdy tylko ją zobaczyłem, nazwałem ją sobie „Niedopieczoną Bułeczką”, ale to z sympatii), o ile nieco mniej przyjemności sprawiał mi widok nosa krytyka i wydawcy (nos, jak wiadomo, służy do tego, żeby nim kręcić), o tyle zupełnie bez przyjemności słuchało mi się rozmowy. Poeci przyjeżdżają do Legnicy napić się wódki i piwa i w wolnych chwilach przeczytać trochę wierszy. Młodzi poeci przyjeżdżają, żeby dowiedzieć się, jakie wiersze się podobają, jeśli takie będą pisali, mają szanse, żeby wydać w Legnicy tomik. Jeśli są poetkami, mają szanse trafić też na okładkę „Wysokich Obcasów”. Poeci, nie będący poetkami, takiej szansy, rzecz jasna, nie mają. Oprócz młodych poetów do Legnicy przyjeżdżają też weterani, bo trzeba przyciągnąć publiczność. Publiczność składa się głównie z fanek, rekrutujących się spośród studentek drugiego roku polonistyki, jeśli przyjedzie co druga, to będzie to 150 osób. Fanki z polnistyki przyjeżdżają zobaczyć Piotra Sommera i Tadeusza Piórę. (Nic o fankach z anglistyki?). Fanki przyjeżdżają także zobaczyć Krzysztofa Siwczyka, który jest przystojny i zagrał Rafała Wojaczka w filmie. (Gdyby krytyk i wydawca powiedział „we filmie”, dużo byłbym w stanie mu wybaczyć). A jaka jest ta młoda poezja w ogóle? Młodzi poeci uczyli się w szkole Mickiewicza, więc mają jakiś warsztat, a poza tym są wrażliwi na wspólczesność, często w ich wierszach pojawiają się telefony komórkowe i meble z Ikei, piszą więc ładne wiersze. Najbardziej ładne wiersze pisze poeta Dąbrowski, to jest ten, na którego stawia krytyk i wydawca. Przepraszam, czy ja przeginam i streszczam tendencyjnie? A może zgłupiałem, gdy ktoś uderza w stół, a nie wiem, czy jestem nożycami? Z weteranów czuję sympatię tylko do hiszpańskiej brandy Veterano (od czasu, kiedy ją piłem z ojcem, gdy leżał w szpitalu, po złamaniu ręki w łokciu ładnych parę lat przed zawałem, po którym leży w grobie od 19 lat). Ale nigdy nie piłem tej brandy w Legnicy. Wstyd się przyznać, ale nigdy się w Legnicy nie upiłem. Czy trumny z Ikei to są te meble, które ma na myśli krytyk i wydawca? Czy jestem młodym poetą, czy weteranem, a może ani jednym, ani drugim, tylko kimś, kto zupełnie nie zna współczesnej młodej poezji? Nie, to jest bardzo budujące, jeśli jakieś zdarzenie (proszę zauważyć, że piszę zdarzenie, a nie wydarzenie) oceniają obserwatorzy mający do niego odpowiedni dystans, to jest krzepiące, że w czasach rozchwiania podsuwa się publiczności coś tak trwałego jak socjologiczny stereotyp – impreza poetycka to wódka, piwo i fanki plus trochę (nie przesadnie dużo) wierszy.
Może naprawdę żyjemy w świecie absolutnej fikcji? Kiedy ruszę w tak zwaną trasę (Świebodzice, Wałbrzych, Bystrzyca Kłodzka, Bielawa, Dzierżoniów; 10–11 października), przeczytam na plakacie przygotowanym przez Biuro Literackie Port Legnica: „Z. jest gwiazdą pierwszej wielkości – „Rzeczpospolita””. Przezorny zawsze ubezpieczony, jakie to szczęście, że kiedyś napisałem wiersz „Randka w ciemno”, a w nim linijkę: „pindy robiły za gwiazdy”. Każdy za kogoś robi? Każdy kogoś udaje? W umowach Biura Literackiego jest klauzula, że autor zobowiązuje się następną książkę złożyć w Porcie, a wydać gdzie indziej może ją tylko wtedy, gdy warunki zaproponowane przez innego wydawcę będą lepsze niż te, które oferuje Biuro.
Zadzwoniła do mnie pani z Urzędu Marszałkowskiego, nie zastała mnie, oddzwoniłem. – Bardzo się cieszę, że pan dzwoni. Wie pan, że jedzie pan do Niemiec? – Powiedzmy, że wiem nieoficjalnie. – No to już pan wie oficjalnie, miał pan nie jechać, ale pan Wróblewski wywalczył, że pan jedzie.
Czy jestem przewrażliwiony? Że takich rzeczy się nie mówi komuś, z kim się rozmawia pierwszy raz w życiu. Że coś takiego powiedzieć mógłby ostatecznie Boguś (pan Wróblewski), ale nie urzędniczka. Obrazić się i nie jechać? Ale jak konstytucjonalista profesor Wiktor Osiatyński mawiał w czasach studenckiej młodości, obrażają się tylko kurwy i złodzieje. Więc pojadę, choć pan Wróblewski wie, że wcale mi ten wyjazd nie na rękę. Ze względu na termin (12–18 października) i nie tylko. Artur Burszta też wie, bo widział, jak w przeddzień dzwoniłem od niego do Puław z nadzieją, że może w związku z sytuacją na świecie odwołano ten polski tydzień w Meklemburgii. I patrząc na moją minę, rzucił: – Niemcy odwołane, lecisz do Afganistanu? Skoro pan Wróblewski musiał walczyć, to może jestem w zbyt słabej poetyckiej formie, żeby zagrać w literackiej reprezentacji województwa lubelskiego?
Wieczór w Greifswaldzie: druk zaproszenia: „neue polnische literatur”, niepodpisane podobizny Stefana Chwina, Pawła Huelle, moje autorstwa Elżbiety Lempp (ta balustrada przy schodach to z warszawskiego Domu Literatury), „Lesung Bogusław Wróblewski (liest Texte von Bohdan Zadura, Waldemar Michalski und eigene Gedichte), Vortrag Prof. Dr. Janusz Golec”. W programie całej imprezy Polnische Woche Zbliżenia Annäherungen też zdjęcie Bogusława i moje (inne, autorstwa syna, na działce przy Głebokiej z forsycją w tle) i też zapowiedź wykładu Janusza Golca i wieczoru autorskiego Bogusława. Ani chybi w województwie Mecklenburg Vorpommern mógłbym posługując się tymi drukami przedstawiać się jako Janusz Golec. Zaszło nieporozumienie – mówi na początek w miejskiej bibliotece Bogusław. Życie jako nieustająca forma sprostowania? Czy gdzieś już tego nie czytałem?
W numerze 10/2001 „Nowych Książek” recenzja „Z nami te numery!” Macieja Cisły z trzech tomików wydanych przez Zieloną Sowę w Bibliotece Studium, debiutanckich książek Mirosława Gabrysia, Piotra Macierzyńskiego i Więźnia i krotochwili. Podoba mi się pomysł zestawienia tych trzech książek, bo sam sobie myślałem o Więźniu i krotochwili jako o alternatywnym wobec W krajobrazie z amfor debiucie. Czy coś zostało z emocji, z jaką czytało się recenzje z debiutu niealternatywnego? Niewiele, chyba tylko metoda ogarnięcia najpierw tekstu, by przed dokładną lekturą wiedzieć, czy będzie bardzo bolało, czy nie. Nie będzie bolało; nie ma powodów, żeby bolało kogokolwiek z tej naszej trójki. Więc już można ten tekst przeczytać spokojnie, uważnie, zdanie po zdaniu. To miłe, że tak inteligentnemu człowiekowi jak Maciej Cisło nie udało się zgadnąć, dlaczego tytułowy sonet nosi taki tytuł, jaki nosi. („Trzymaj język za zębami. Iluż stosując się do tej zasady straciło zęby!” – taki aforyzm też w latach sześćdziesiątych przyszedł mi do głowy; ale to nie jest podpowiedź dla Cisły, a może jest, bo więźniem w tym wierszu jest język, a równanie z jedną niewiadomą już nie powinno sprawiać kłopotów). I czytam ostatni akapit: „Z trójki prezentowanych tu poetów dwudziestoletni (pół wieku temu) B. Z. wydaje mi się najdojrzalszy i najstarszy. Mirosław Gabryś ma dziś 28 lat, Piotr Macierzyński – 30. Ciekawe, kim i czym będą panowie Gabryś i Macierzyński za pół wieku?” Szkoda, że nie dożyję odpowiedzi na to pytanie, jako że sam jestem w wieku najstarszego z nich, poety z Puław.
No, no. Jeśli pół wieku temu miałem dwadzieścia lat, to ani chybi (rachunek jest prosty) dziś muszę mieć siedemdziesiąt. Jeśli młodszy ode mnie o dwa lata Maciej Cisło (rocznik 1947) jest w moim wieku, to też ma siedemdziesiąt lat. („nie wiem o co mu chodzi biorę wszystko dosłownie / i jednocześnie myślę że to zła interpretacja / pierwsze podejścia zwykle bywają chybione / zwłaszcza do słów ironistów”). Nic to, najważniejsze, że jak na siedemdziesięciolatków trzymamy się całkiem, całkiem.
Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis rozmowy z udziałem Julii Fiedorczuk, Jolanty Kowalskiej, Kuby Mikurdy, Marcina Sendeckiego, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Krystyny Miłobędzkiej i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejSpotkanie z udziałem Ołeksandra Irwanecia, Hałyny Kruk, Serhija Żadana, Bohdana Zadury i Dariusza Buglaskiego w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 22 sierpnia 2022 roku.
WięcejRozmowa Łukasza Dynowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 30 maja 2022 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Ktokolwiek, tylko nie ja Hałyny Kruk w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 23 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejOdpowiedzi Bohdana Zadury na pytania Grzegorza Dyducha w „Kwestionariuszu 2004”.
WięcejCzytanie z książki Puste trybuny z udziałem Bohdana Zadury w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejPierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Urszuli Kozioł, Ryszarda Krynickiego, Bohdana Zadury, Piotra Sommera, Jerzego Jarniewicza, Zbigniewa Macheja, Andrzeja Sosnowskiego, Tadeuszy Pióry, Darka Foksa, Wojciecha Bonowicza, Marcina Sendeckiego, Dariusza Suski, Mariusza Grzebalskiego, Dariusza Sośnickiego, Krzysztofa Siwczyka, Marty Podgórnik i Jacka Dehnela podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejCzternasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Andreja Adamowicza, Andreja Chadanowicza, Wasyla Machny i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejSpotkanie wokół książek Wojna (pieśni lisów), Przepowieść w ścinkach, Gdyby ktoś o mnie pytał i Sekcja zabójstw z udziałem Konrada Góry, Marty Podgórnik, Bohdana Zadury, Joanny Mueller i Karola Maliszewskiego w ramach festiwalu Stacja Literatura 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jurija Anruchowycza, Andreja Chadanowicza i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2005.
WięcejFragment zapowiadający książkę Puste trybuny Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Jurija Andruchowycza, Andrija Bondara, Nazara Honczara, Mykoły Riabczuka, Ostapa Slywynskiego, Serhija Żadana, Darka Foksa oraz Bohdan Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego poświęconego twórczości Rafała Wojaczka podczas Portu Legnica 2004.
WięcejSzkic Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Siemiona Chanina, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 18 listopada 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Julii Fiedorczuk, Klary Nowakowskiej, Marty Podgórnik, Agnieszki Wolny-Hamkało oraz Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Tomasza Majerana, Krzysztofa Siwczyka, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas Portu Literackiego 2004.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukaże się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Istvána Kovácsa i Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2003.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Ludzie ze Stacji”.
WięcejKomentarz Bohdana Zadury, opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury w trakcie Portu Legnica 2002.
WięcejZapis rozmowy Tomasza Majerana z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejSpotkanie autorskie wokół książki Po szkodzie z udziałem Bohdana Zadury, Karola Maliszewskiego i Dawida Mateusza w ramach festiwalu Stacja Literatura 23.
WięcejZapis rozmowy Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2001.
WięcejBohdan Zadura odpowiada na pytania w ankiecie dotyczącej książki Nocne życie, wydanej w wersji elektronicznej w Biurze Literackim 11 lipca 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejFragment „Nocy Zadury”, podczas której Bohdan Zadura oprócz czytania wierszy smażył także naleśniki.
WięcejRozmowa Dawida Mateusza z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Po szkodzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPort Wrocław 2009: wypowiedzi Dariusza Nowackiego, Piotra Śliwińskiego, Justyny Sobolewskiej, Piotra Czerniawskiego, Darka Foksa, Krzysztofa Jaworskiego, Bohdana Zadury, Romana Honeta.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Adam Wiedemann i Bohdan Zadura spierają się o ikonosferę współczesności. Port Legnica 2002.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Wiersze z gazet” z Ryszardem Krynickim, Zbigniewem Machejem i Bohdanem Zadurą 20. festiwalu literackiego Port Wrocław 2015.
WięcejPrezentacja antologii Leszka Engelkinga Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej. Książkę komentują Grzegorz Jankowicz, Bohdan Zadura oraz tłumacz. Wiersze Jaroslava Vrchlickiego „Śpiąca Praga” i „Venus Verticordia” we własnej aranżacji muzycznej wykonuje Sambor Dudziński.
WięcejMityczne pytanie o klasycystów i barbarzyńców zadane Darkowi Foksowi, Tadeuszowi Piórze, Adamowi Wiedemannowi i Bohdanowi Zadurze.
WięcejW rejs z Bohdanem Zadurą wyruszyli Marta Podgórnik i Krzysztof Siwczyk. Filmowa etiuda do wiersza „Z czego wyrosłem” w reżyserii Anny Jadowskiej.
WięcejCzy istnieje opozycja „poeta i naród”? Czego literat może potrzebować od społeczeństwa (i odwrotnie)? Mówią Bohdan Zadura i Marcin Świetlicki, Port Legnica 2002.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Anna Podczaszy, Bohdan Zadura, Jerzy Jarniewicz, Zbigniew Machej oraz Tomasz Broda o tym, czy poezja to próba „dania w pysk światu”, czy może jego zmiany?
WięcejZbigniew Machej, Krzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki i Bohdan Zadura zastanawiają się, czy istnieją słowa o ujemnym potencjale poetyckim. Port Legnica 2002.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRozmowa Moniki Brągiel z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejDzieci zadają pytania autorom i autorkom książki Sposoby na zaśnięcie, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 13 lipca 2015 roku.
WięcejWiersz Bohdana Zadury z książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejWiersz Bohdana Zadury książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejZ Bohdanem Zadurą, tłumaczem Tragedii człowieka Imre Madácha, rozmawia Miłosz Waligórski.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Kropka nad i, która ukazała się w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.
WięcejRozmowa Darka Foksa z Bohdanem Zadurą o jego nowej książce Kropka nad i, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 22 września 2014 roku.
WięcejAutorski komentarz do fragmentu tekstu Powieści o ojczyźnie.
WięcejEsej Mai Staśko towarzyszący premierze książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Zmartwychwstanie ptaszka.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Ius primae noctis z książki Zmartychwstanie ptaszka, która ukazała się 17 maja 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Zmartwychwstanie ptaszka rozmawia Malwina Mus.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do książki Klasyk na luzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 15 września 2011 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Psalmy i inne wiersze Tadeusz Nowak rozmawiają Michał Raińczuk i Katarzyna Lisowska.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Szkice, recenzje, felietony rozmawia Anna Krzywania.
WięcejZ Andrijem Bondarem o książce Historie ważne i nieważne rozmawia Bohdan Zadura.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Nocne życie rozmawia Jarosław Borowiec.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Biały anioł z książki Nocne życie, wydanej nakładem Biura Literackiego 21 października 2010 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wszystko, która ukazała się w Biurze Literackim 1 września 2008 roku.
WięcejKomentarze Wojciecha Bonowicza, Tomasza Fijałkowskiego, Anny Kałuży oraz Bohdana Zadury.
WięcejPrzedmowa Bohdana Zadury do pierwszego wydania antologii poezji ukraińskiej Wiersze zawsze są wolne, wydanej nakładem Biura Literackiego.
WięcejRozmowa Anny Krzywani z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu w Biurze Literackim antologii Węgierskie lato.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Agnieszki Wolny-Hamkało, Ingi Iwasiów, Pawła Lekszyckiego, Mariusza Grzebalskiego, Macieja Roberta, Marcina Orlińskiego, Artura Nowaczewskiego, Grzegorza Tomickiego, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Marcina Sendeckiego, Bartłomieja Majzla i Tomasza Fijałkowskiego.
WięcejKomentarze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Bohdana Zadury, Bożeny Keff i Lwa Nikołajewicza Myszkina.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wiersze zebrane (tom 1), wydanej w Biurze Literackim 18 maja 2005 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą rozmawia Jacek Kopciński.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Ptasia grypa, wydanej w Biurze Literackim w 2002 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wierszy z książki Kopiec kreta, wydanej w Biurze Literackim w 2004 roku.
WięcejRozmowa Andrzeja Sosnowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wydanej w Biurze Literackim 15 września 2011 roku.
WięcejRozmowa Gabrieli Bar z Bohdanem Zadurą.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Szkice, recenzje, felietony rozmawia Anna Krzywania.
WięcejRecenzja Jacka Gutorowa towarzysząca premierze dwutomowej edycji Szkiców, recenzji, felietonów Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 4 czerwca 2007 roku.
WięcejRecenzja Adama Poprawy, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRecenzja Marty Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejRecenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRecenzja Krzysztofa Vargi z książki Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 4 maja 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej”.
Więcej