Węgierskie lato
dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty książki Szkice, recenzje, felietony (tom 2) Bohdana Zadury, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 7 czerwca 2007 roku.
Maciej Malicki zaistniał dla mnie najpierw chyba w jakichś opowieściach Piotra Sommera, pierwszy raz go pewnie zobaczyłem, kiedy zaczął pracować jako sekretarz w redakcji „Literatury na Świecie”, zmieniając na tym stanowisku Darka Foksa. Ponieważ Darka lubiłem, to może czułem odrobinę rezerwy w stosunku do Maćka, ale trwało to króciutko, bo się okazał – by charakterystycznego dla niego epitetu użyć – kapitalnym facetem. W trakcie jednego z Portów, a może jeszcze Fortów, wymyśliłem sobie dla niego ksywkę Czyngis-chan z ludzką twarzą. Ze względu na chustkę na łysej głowie i czarne okulary skojarzenia z piratem też byłyby na miejscu, a jasny prochowiec przy jego posturze i tychże okularach mógłby podpowiadać coś związanego z miastem (w każdym mieście jest miasto). O nic go nie podejrzewałem, a już najmniej o to, że pisze. Znów chwila niepewności, kiedy z wahaniem, jakby bał się, że popełnia nietakt, zapytał kiedyś, czy bym w wolnej chwili nie rzucił okiem na jego prozę, takie tam, może coś warte, może nie. Nie było w tym nic z krygowania, raczej obawa, że ja mogę się znaleźć w niezręcznej sytuacji, kiedy się na przykład okaże, że nie zrobi na mnie ta proza dobrego wrażenia. Też się trochę bałem, bo nigdzie nie jest powiedziane, że kapitalny facet musi pisać – by kolejny raz posłużyć się ulubionym słowem Maćka – fantastyczną prozę. Odetchnąłem z ulgą, to się czytało bardzo przyjemnie.
W gruncie rzeczy nic się nie wie o ludziach, których niby się zna, a których z pewnością się lubi. „Ogryzki z NY”, które drukował „Akcent” w numerze 4/2000, skłonny byłem uważać za debiut Maćka, nic nie wiedząc o jego wierszach w „Odrze”, o publikacjach w „Nowym Wyrazie” – albo raczej nie pamiętając, skoro zdarzyły się w czasach, kiedy czytałem wszystko. Po tych prozach, które poznałem w maszynopisie, już mnie tak bardzo nie zaskoczyły „Dramaty i Balety legnickie” w nr 7 „Dziennika Portowego”, niezwykle zabawny, inteligentny i magnetofonowo wierny zapis festiwalowego klimatu i po części jego kronika towarzyska. Co do towarzyskości to może obawa przed posądzeniem o nią sprawiła, że nie wykazałem dostatecznego uporu, by parę opowiadań z tych, które weszły w skład tomu Kawałek wody, zobaczyło wcześniej światło druku w „Twórczości”.
Po paru miesiącach od książkowego debiutu wychodzi druga książka Macieja Malickiego, tym razem powieść? pod intrygującym tytułem 60% słów. Dałoby się o niej powtórzyć (zastępując tylko czymś słowo debiut) to, co napisał na czwartej stronie okładki Kawałka wody Piotr Sommer. „Ludzkie ucho nie słyszało, albo – nie usłyszeć mogło. A przecież Maciej Malicki relacjonuje tę niesłychaną przygodę ucha bez zmrużenia powiek i z taką płynnością, jakby spisywał rozmowy swoich bohaterów z jakiejś magicznej taśmy, lub przynajmniej – z pamięci. Tylko to jest ciekawe – co idzie w bok. Ojcowie założyciele tych wysuniętych placówek polszczyzny – Buczkowski, Białoszewski – byliby Maciejowi Malickiemu radzi. Tak dojrzały debiut prozatorski to czysta radość, tak przyjazny językowi to wielka rzadkość”.
Skoro mowa o radości i przyjazności (jest taki rzeczownik?) to nie od rzeczy będzie powiedzieć, że 60% słów jest nie tylko książką przyjazną językowi, ale też światu i ludziom. To, jak myślę, równie wielka rzadkość, może nawet jeszcze większa. To coś, co można by nazwać kulturą uczuć, taktem, wrażliwością. Zero krzyku, zero chamstwa, zero akcji. Bo cóż to za akcja – opisy i dialogi? Opisy tego, co w pociągu, i głównie tego, co za oknem pociągu. Dialogi? Co to za dialogi, kiedy „Wszedłem do ciemnego przedziału. Wrzuciłem na półkę plecak, a kurtkę powiesiłem na wieszaku, nad fotelem obok. Przecież byłem sam”.
Najlepiej wsiadać na początkowej stacji, to daje duży procent prawdopodobieństwa, że wejdziesz jako pierwszy do któregoś z trzech przedziałów dla palących, jakie są w wagonie, o ile jednego nie zajmuje drużyna konduktorska.
Czy masz ochotę na papierosa, czy nie – powinieneś natychmiast zapalić, samo położenie paczki papierosów i zapalniczki na widocznym miejscu to za mało.
Jeśli wsiadłeś na dworcu Warszawa Zachodnia, powinieneś zapalić następnego papierosa, gdy pociąg będzie wjeżdżał na Dworzec Centralny, następnie powtórzyć to przy Warszawie Wschodniej.
Potem masz spokój do Otwocka, gdzie znów wypada dać znak ewentualnym nowym współtowarzyszom podróży, jaki to przedział, operację ostatni raz powtarzasz w Dęblinie.
Co w ten sposób zyskujesz? Oszczędzasz sobie widoku twarzy, czasem nawet ładnej, na której pojawia się niesmak, obrzydzenie i złość, kiedy ten ktoś szybko, choć za późno, orientuje się, że w tym przedziale się pali. Zbiera bambetle i obrażony wychodzi bez słowa.
Kiedy nie jesteś pierwszy w przedziale, może być dużo gorzej. Dawne schematy zawodzą, ktoś obstawiony puszkami z piwem może się okazać wrogiem nikotyny. Podobnie jak kobieta o wyglądzie emerytowanej pracownicy agencji towarzyskiej, gdyby trzydzieści lat temu były takie agencje. Podobnie trzech facetów w średnim wieku wyglądających na prawników lub żurnalistów albo specjalistów od marketingu.
Kiedy zapalisz – nie od razu, bo to już nie ma znaczenia – któryś zapyta, czy nie mógłbyś wyjść na korytarz. Nie, nie mógłbyś, bo na korytarzu nie można palić. Zaproponuje ci przedsionek, odpowiesz, że nie paliłeś w młodości w szkolnym kiblu, nie będziesz na starość palił w sraczu (tam też nie wolno, ale to teren poza kontrolą). Nagle okaże się zwolennikiem demokracji – powinien pan zauważyć, powie, że nas tu jest pięcioro, a tylko pan jeden pali.
Czy ci ludzie pierwszy raz w życiu jadą pociągiem? Czy ci ludzie są analfabetami i nie umieją czytać nawet obrazkowego pisma? Być może myślą, że świat zaludniają wyłącznie tacy jak oni.
Przed każdym wejściem do pociągu myślę źle o społeczeństwie, myślę źle o jego stanowiącej prawo reprezentacji, myślę źle o wszystkim.
Myślę o szkole, gdzie Ferydurke jest lekturą obowiązkową. Myślę o prymasie występującym w telewizji, apelującym, żeby w Wielkanoc telewizji nie oglądać. Myślę o udupianiu, juncie aptekarzy, kosmetyczek, producentów proszków, sieci komórkowych, kolorowej prasy, pomieszaniu z poplątaniem.
Myślę o tym, że życie jest niemożliwe i wszyscy robią wszystko, żeby je innym obrzydzić.
Na szczęście często nie wiedzą, co robią. Czyż nie cieszy „Informacja dla palących”, dołączana do każdej paczki papierosów, w której można przeczytać takie rozkoszne akapity:
„Nie ma bezpiecznych papierosów. Jeśli ktoś ma obawy związane z wpływem papierosów na swe zdrowie, powinien przestać palić.”
„Liczby dotyczące zawartości nikotyny i substancji smolistych niekoniecznie muszą odzwierciedlać ilość nikotyny i substancjo smolistych faktycznie wdychanych przez palacza, ponieważ ludzie nie pala w taki sam sposób, jak urządzenia stosowane w testach maszynowych.”
„Ilość faktycznie wdychanej nikotyny i substancji smolistych jest uzależniona od sposobu palenia. Będzie ona wyższa niż podana na opakowaniu, jeśli, na przykład, palacz głębiej wdycha dym, wykonuje więcej zaciągnięć lub zamyka otwory wentylacyjne”.
Do Wilna można polecieć, można też pojechać – zapewne, gdyby mieć dość czasu, można też by pójść na piechotę. Dwa lata temu wybrałem pociąg, już nie pamiętam, czy to był mój własny nieprzymuszony wybór, czy tak zdecydowała twarda rzeczywistość budżetowa, która powiedziała samolotom: takiego wała!. Pamiętam natomiast świetnie, że choć gośćmi festiwalu Poezijos pavasaris byli obywatele kilkunastu krajów, wśród nich i takich, co uchodzą za dużo biedniejsze od Polski, ja jeden przyjechałem pociągiem. I patrzyli na mnie dość dziwnie – dorosły facet, a boi się latać samolotami? Jak redaktor pewnego niezłego czasopisma literackiego zwykł mawiać, że p… w czapkę telewizję, ja zwykłem p… w czapkę patriotyzm, ale czemuś jak tonący brzytwy chwytałem się tego wytłumaczenia: boję się latać, to był mój wybór, za Chiny nie wsiadłbym do samolotu.
Na początku 2004 roku dostałem zaproszenie na międzynarodowy festiwal w Maastricht – w tym roku organizatorzy postanowili zrobić ukłon w stronę poezji krajów nowo przyjętych do Unii Europejskiej, to z nich zaprosili poetów, już nie miałem być sam jak palec w Wilnie, a w towarzystwie redaktora naczelnego pewnego niezłego czasopisma literackiego i pewnego bardzo zdolnego poety ze Skierniewic.
Mając skrupuły, jak zawsze musi je mieć ktoś, kogo zmuszano w młodości do czytania Żeromskiego, jak tonący brzytwy uczepiłem się niechęci młodszego kolegi do latania i poprosiłem tak jak on Centralną Instytucję o zafundowanie tej podróży koleją. Wrodzona mi niechęć do wyciągania ręki po pieniadze podatnika sprawiła, że to podanie złożyłem dość późno. W zaproszeniu holenderscy organizatorzy wskazywali dwie możliwości uzyskania środków na podróż – związek pisarzy i Centralną Instytucję. Ponieważ nie należę do żadnego związku pisarzy, pozostała mi tylko Centralna Instytucja, do której w jakiejś mierze należę, czy chcę tego, czy nie.
W Centralnej Instytucji są różne Departamenty. Czy jeśli chodzi o podróż do Maastricht (półtora miesiąca po historycznej dacie 1 maja 2004) może być bardziej obiecujący Departament niż Departament o nazwie Departament Współpracy Międzynarodowej i Integracji Europejskiej? Centralna Instytucja ma wiele Departamentów, które ze sobą współpracują. Tak więc takie podanie Departament Integracji wysyła do Departamentu Sztuki powiedzmy, by ten wyraził swoją opinię. Z opinią wraca toto tam, gdzie zostało złożone i podejmowana jest decyzja. Ach, świetną opinią cieszą się panowie w Departamencie Sztuki, powiedział sympatyczny pan z Departamentu Integracji bardzo zdolnemu poecie ze Skierniewic, gdy ten zaniepokojony brakiem sygnału z Centralnej Instytucji i coraz szybszymi krokami zbliżającym się terminem wyjazdu zadzwonił do Departamentu.
No to mamy te bilety w kieszeni – pomyślał poeta ze Skierniewic, a ja mu do wtóru. Jednakowoż pani Dyrektor Departamentu była łaskawa przebywać na zwolnieniu lekarskim, a to ona podejmuje decyzje. Przy kolejnym telefonie poeta ze Skierniewic dowiedział się, że przecież w Centralnej Instytucji jest jeszcze Departament Finansowy, a ten obwieścił o drakońskich cięciach. Na panów miejscu nie liczyłbym na te bilety – powiedział ten sam miły pan. Źle zrobiłem, zostawiając sprawę w rękach młodego niedoświadczonego kolegi, pomyślałem i zadzwoniłem sam. Otrzyma pan odpowiedź na piśmie – powiedział miły pan, ale nieoficjalnie mogę powiedzieć, że będzie negatywna. Na pytanie, kiedy ją dostanę, nie był w stanie odpowiedzieć.
O, Holender! Chociaż Holendrzy nie pokrywają kosztów podróży, Hans napisał, żeby gdyby były z tym kłopoty, dać im znać. Niech wiedzą, kogo przyjęli do tej Unii? Ładnie to tak podkablowywać swój kraj, jego – za przeproszeniem – dziadostwo? Telepać się autobusem za własne pieniądze, bo na taką podróż by mnie było stać? (Po autokarowej podróży do Niemiec parę lat temu tak mi się porobiło w kolanach, że widmo poruszania się na wózku zajrzało mi w oczy). Wystawić Holendrów do wiatru i wcale nie pojechać, a żeby mieć usprawiedliwienie to umrzeć dwa dni wcześniej? (Znam ludzi, którzy tylko śmierć uznają za dostateczne usprawiedliwienie odwołanych spotkań).
Ale jak tu umierać, kiedy ciągle dzieje się coś zaskakującego, a dopóki zachowujemy zdolność do zdziwienia, wciąż jesteśmy dziećmi, umierać jako dziecko? Przykłady? Najwyższa Izba Kontroli wypowiadająca się o jakości polszczyzny stosowanej w urzędach. Kto miał w ręce jakiś pokontrolny protokół sporządzony przez tę firmę, wie w czym rzecz. Albo Jarosław Marek Rymkiewicz jako poeta wieku średniego. Kto nie wierzy, niech zajrzy na stronę:
26.12.2005 Od paru dni mieszkam w pensjonacie, w Grecji. To jakiś marny pensjonat, parterowy, niby barak, z przecinającym go wzdłuż korytarzem, po którego obu stronach umieszczone są pokoje. Z wyposażeniem bardziej przypominającym polskie akademiki z lat sześćdziesiątych niż hotel. Fatalna pogoda, przez kilka dni nic nie widać z okna poza deszczem, nie wychodzi się w ogóle na dwór. Jakieś swoje rzeczy złożyłem w swoim pokoju, ale mieszkam w pokoju vis a vis z Dzidką i Markiem. Teściowie mają pokój przy drugim końcu korytarza. Kiedy pogoda się poprawia, do pensjonatu zaczynają przyjeżdżać goście, sami Polacy. Do tej pory byliśmy w nim chyba tylko my. Zabieram rzeczy z tego niewykorzystywanego pokoju. Nowi lokatorzy pytają, czy przyjechałem samochodem i kiedy wracam. Zastanawiam się, kiedy wracamy. Przyjechaliśmy na dwa tygodnie, więc powinniśmy wyjeżdżać koło dwudziestego. Domyślając się, że być może któryś chce się zabrać, mówię, że jest nas pięcioro, to fiat 125 i nie mamy miejsc. Z tego, co mężczyzna mówi o 20 minutach, wnioskuję, że chciałby pożyczyć samochód na jakiś krótki wyjazd do pobliskiego miasta. Tłumaczę mu, że tak naprawdę to ten samochód jest samochodem teścia. Wyglądam z okna pokoju Dzidki i Marka, pod oknem jest morze, częściowo fundamenty pensjonatu stoją w wodzie, nie na palach, a w wodzie. Woda jest szara, ale dość przejrzysta. To Morze Egejskie, pływają w nim wodorosty, kąpią się jacyś ludzie. Mam ochotę się wykąpać, może popływać.
Dzwoni telefon, odbieram – Jerzy Leszczyński z Lublina, właśnie zaczyna konferencję prasową, związaną z nowym spektaklem Teatru Wizji i Ruchu, prosi, żebym nie odkładał słuchawki, chce, żebym pod koniec tej konferencji coś powiedział. Trzymam słuchawkę przy uchu przez kilkadziesiąt minut, nie mam podsłuchu. Myślę, że szasta pieniędzmi, takie długie połączenie musi kosztować, myślę, że mój kontakt z tym teatrem urwał się już dawno, nie wiem nic o przedstawieniu, nie wiem, co miałbym mówić. Po jakimś czasie kładę słuchawkę na widełki.
W puławskim mieszkaniu odkorkowuję gąsior ze ściągniętym i sklarowanym winem, które stało już kilka miesięcy. Ledwie wyciągnąłem korek, wino zaczyna się burzyć; boję się, że wykipi; zakrywam otwór dłonią, nie wierząc, że to cokolwiek pomoże. Zdejmuję dłoń z szyjki, wino już nie kipi, ale znika, gwałtownie go ubywa, wyparowuje do dwóch trzecich objętości.
Ocieplano nasz blok, w maju pojawiły się ogłoszenia, nakazujące uprzątnięcie balkonów, zdemontowanie wszelkich daszków, drabinek, skrzynek balkonowych. Parę tygodni wcześniej posadziliśmy pelargonie, trochę innych kwiatów. W trzydziestostopniowym upale demontowaliśmy konstrukcję ze zbrojonego szkła, z którego dwadzieścia dwa lata wcześniej zrobiliśmy z teściem obudowę balkonu. Podpróchniałe listewki, zardzewiałe śruby. Zdumienie, że sami we dwóch byliśmy to w stanie pociąć, dopasować, poskręcać, pomalować. Pot kapał dużymi kroplami z czoła, brwi, nosa. Tachałem z synem te szklane tafle do piwnicy, ciężkie, duże, nieporęczne. Zadzwoniłem do Pawła Gembala, czy mógłby nam pomóc wywieźć na działkę kwiaty. I choinkę, która rosła w doniczce od zimy, raczej dogorywała, i jakieś iglaki… Całe lato balkon stał pusty, rusztowania zaczęli stawiać pod koniec sierpnia. A teraz w grudniu ocieplają piwnice, te piwnice trzeba udostępnić, a wcześniej przygotować tak, żeby na pół metra od sufitu była wolna przestrzeń. Po doświadczeniach z balkonami nikt się specjalnie nie spieszył. I teraz w piwnicy wszyscy sąsiedzi z klatki jednocześnie, i już robotnicy z taflami jakiejś waty cieplnej, którą będą przyklejać warstwami do sufitów, by potem kłaść na to natryskowo tynk. Młodzi, sympatyczni i klną jak szewcy, sąsiedzi też klną. Oni się usprawiedliwiają: „Ja tego nie wymyśliłem”. „Męża nie ma, sama jestem, niech panowie robią, co chcą” – podoba mi się wieloznaczność tej kwestii sąsiadki z góry. Wąskie korytarze zawalone fotelami z jakiejś łady, stare opony, metalowe zardzewiałe wanienki, stare krzesła. Nasz problem to szafa, była kiedyś wnękową szafą w przedpokoju w mieszkaniu przy Wojska Polskiego, zrobiona na miarę, z nakładaną, przykręcaną na śruby górą. Z niskiego mieszkania nie mieściła się w całości w jeszcze niższej piwnicy. Nowa, pakowna, żal się było jej pozbyć. Ta nakładka zawisła więc tuż pod sufitem przy bocznej ścianie, korpus stanął na ziemi pod ścianą przeciwległą. W nakładce leżały stare maszynopisy, moje i redakcyjne, których nie chciałem wyrzucać na makulaturę, nie miałem czasu podrzeć na strzępki, nie miałem jak spalić; gdyby w domu była węglowa kuchnia lub kaflowe piece, nie byłoby problemu. Kiedyś nie byłoby problemu. Pojedyncze egzemplarze czasopism literackich, roczniki „Współczesności” („Życie Literackie” i „Kulturę” zamieniłem kiedyś na w porywie owczego patriotyzmu na Mickiewicza, jak się ta akcja nazywała? „Lektury z makulatury”? A może „Arcydzieła literatury z makulatury”?), „Burda” kupowana dla wykrojów (teściowa szyła?), kobieca prasa kolorowa, ciężka jak ołów. Jak była wstawiana ta nakładka? Czy trzeba będzie zdejmować drzwi od piwnicy, żeby ją wynieść? Namiot, pod którym kiedyś spędziliśmy zimną noc w górach Riła pod Sofią, w drodze do Sozopola. Ponton, na którym pływaliśmy któregoś lata po Balatonie, a potem w jakimś zakolu Wisły pod Męćmierzem. Dwa wiosła od tego pontonu. Sparciałe pokrowce. Walizki z ubraniami, których nigdy nikt już na siebie nie włoży. Worki z żołnierzykami i piłkarzykami Marka, worki z jego innymi zabawkami. Pralka Frania. Pudła po telewizorach, komputerach, pudła po garnkach. Pokrywki od garnków. Deski, listewki, poprzednie drzwi od mieszkania. Stare firanki, stare zasłony. Stare baterie wannowe i umywalkowe, rury od starych odkurzaczy. Buty, buty z łyżwami. Kociołek do bielizny, później do pasteryzowania wecków, teraz wypełniony piachem. Balkonowe rupiecie, które trafiły tu w maju, no bo gdzie miały trafić. Butelki po winie, wódce, whisky, brandy i innych alkoholach, z których każda mogłaby opowiedzieć jakąś historię. Foliowa torba z jednorazowymi strzykawkami, która opowiedzieć by mogła parę różnych smutnych historii. Kociołek ze stali kwasoodpornej, zamaskowany pudłem po bananach. Słoiki puste i pełne, na niektórych kawałki plastra z ręcznie wypisanym rokiem przez tych, których już nie ma. Słoików nie trzeba ruszać, stoją tak, że nie tarasują dojścia do sufitu. Też by coś opowiedziały, o urodzaju na to, na tamto. Śliwkowe powidła sprzed kilkunastu lat, kiszone ogórki, ogórki konserwowe, kompoty z truskawek, czereśni, gruszek, wiśni, prażone jabłka, przeciery pomidorowe, konserwowa papryka, konserwowe buraki, konfitura z pigwy, sałatka z zielonych pomidorów, lecso, gruszki w occie, sok z malin, sok z aronii, sok z wiśni, pikle, słoje z tarniną i dereniem spod nalewek… Cement, farba w wiadrach i słoikach, płytki parkietowe, stosik glazury, stosik terakoty, wiadro z zaschłym klejem atlas, łubianki – z łyka i plastyku. Klucze – hydrauliczne i do zamków yale, szkielety parasoli i parasolek… Nasze nieszczęście, że piwnica jest zawsze bliżej niż śmietnik. I pomyślałem o wierszu o piwnicy jako o etapie, jako o czyśćcu przedmiotów, z którego droga prowadzi zawsze tylko dalej, a nigdy wzwyż, dalej, na śmietnik, do piekła śmietnika, ale że mi się wiersze od jakiegoś czasu nie piszą, tego też nie napisałem.
Zanim z Warszawy pojechałem do Wrocławia, jechałem do Warszawy z Puław. Ponieważ poprzednie dwie podróże pociągiem o 8.20 zawierały nieplanowy półgodzinny postój na Dworcu Wschodnim, tym razem zdecydowałem się na pociąg wcześniejszy. Pędził jak rączy koń, gdy nagle zatrzymał się w polu, gdzieś przed Otwockiem. Stał jakiś dobry kwadrans i wtedy rozległ się komunikat: „Szanowni państwo, informuję, że pociąg nasz doznał przerwy w podróży z przyczyn technicznych. Naszą podróż wznowimy za piętnaście minut”. Kwadrans plus 15 minut – znowu pół godziny. Przyczyny techniczne, tak jakbyśmy mogli stać dlatego, że maszynista wyskoczył na piwo albo kierownik pociągu chciał złożyć życzenia imieninowe mieszkającemu w pobliżu dróżnikowi, albo konduktor postanowił zobaczyć, czy bratanica dobrze się prowadzi i czy poszła do szkoły, bo jej rodzice gdzieś wyjeżdżając, poprosili go, by od czasu do czasu rzucił na nią okiem. Szkoda słów, pomyślałem; jeśli mam zostać poinformowany, że stoimy z przyczyn technicznych, to mogę w ogóle nie być informowany. Wystarczyłoby, że ruszymy za kwadrans. Ledwie te myśli przebiegły mi przez głowę i zanim jeszcze usłyszałem trzask wyłączanego mikrofonu, pociąg ruszył. Jakieś pół godziny później rozległ się następny komunikat: „Uwaga, pociąg nasz zbliża się do stacji Warszawa Wschodnia z piętnastominutowym opóźnieniem. Dziękujemy za miłą podróż”.
Następnego dnia wsiadam do Panoramy na Dworcu Centralnym. W przedziale trzy kobiety, właściwie dwie kobiety i dziewczyna. Kobiety na miejscach przy oknie, dziewczyna przy drzwiach, twarzą do kierunku jazdy. Jedna z kobiet przy oknie – ta tyłem do kierunku jazdy – się unosi, zgodnie z miejscówką powinna siedzieć przy drzwiach. Mówię, żeby została, mnie jest absolutnie wszystko jedno. To trochę nie tak, nie jest mi wszystko jedno, wolę miejsce przy drzwiach niż przy oknie. Przy drzwiach jest co zrobić z papierosowym dymem; jeśli się je lekko uchyli, nie szerzej niż na pięć centymetrów i jeśli rękę z zapalonym papierosem trzyma się na odpowiedniej wysokości, cyrkulacja powietrza natychmiast wywiewa cały dym na korytarz; kiedy dym się wydmuchuje po zaciągnięciu się, wywiewa na oko licząc z dziewięćdziesiąt jego procent. Zawsze wtedy myślę o tym, jak płynne jest prawo; łamię je i nie łamię, nie wolno palić na korytarzach, a żaden konduktor, rewizor ani nawet sokista nie zwróci mi uwagi – palę przecież tam, gdzie palić wolno, w przedziale dla palących.
Dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie jest bardzo wysoka, widać to zwłaszcza po nogach, stopy w solidnych butach o noskach masywnych jak glany wykraczają daleko poza nienarysowaną linię dzielącą przedział na pół. Jest bardzo szczupła, właściwie chuda, to też widać po jej nogach w szaroniebieskich dżinsach. Początki anoreksji? Blada twarz, nie specjalnie ładna, ale sympatyczna, jakby uśmiechała się przed chwilą i jakaś resztka uśmiechu nie całkiem z niej zeszła. Twarz o jakby nie do końca ukształtowanych rysach, trochę dziecięca. Dziewiętnaście lat? Dwadzieścia dwa? Okulary. Miniaturowa słuchawka w uchu, miniaturowy podłużny odtwarzacz w ręce; żaden walkman, żaden discman, coś nowszej generacji, może do odsłuchiwania plików mp3, jakoś to się nazywa, ale nie wiem jak.
W saloniku prasowym – jak mawia Darek – na Dworcu Centralnym kupiłem „Gazetę Wyborczą” i „Zwierciadło”, nie, nie w saloniku, w zwyczajnym kiosku. Dla rozmowy Magdy Rybak z Andruchowyczem i dla wiersza „Familiya Hruzina” w moim przekładzie. Czy wypada mi czytać „Zwierciadło”? Pokaż mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś. Niedawno, w innym pociągu czytałem maszynopis fragmentu powieści Tadeusza Koziury i kiedy już doszedłem do końca i z powrotem wepchnąłem plik kartek do koperty A‑4, zaadresowanej zresztą na Henryka Berezę, współtowarzyszka podróży zapytała: – „I co, panie profesorze? Dobrą pracę student napisał? Zaliczył?” Więc ludzie patrzą i zastanawiają się, co się czyta. Sam to robię przecież dość namiętnie, choć wymaga to czasem trochę zachodu; kiedy okulary mam w kieszeni, muszę wyciągnąć bodaj notes, żeby usprawiedliwić ich założenie. Jeżeli teraz wyjmę z torby to „Zwierciadło”, to co sobie o mnie pomyślą? Więc jednak najpierw „Gazeta”. Nie tak jednoznaczna jeśli chodzi o płeć i wiek, ale przecież też coś odsłaniająca – poglądy. W tym wolnym kraju czytanie wymaga pewnej odwagi? W przypadku „Gazety” nie aż takiej jak w przypadku „Nie”, ale jednak. Czy po Instytucie Monitorowania Prasy powstanie Instytut Monitorowania Czytelników Prasy? Z lotnymi – pociągowymi również – brygadami? Swoją drogą „Zwierciadło” miałem w ręce ostatni raz chyba ze dwadzieścia lat temu, kiedy Wiktor Woroszylski redagował w nim poetycki kącik, poetyckie okienko, zatytułowane bodaj „Album poezji miłosnej”. Ubiegłowieczne, dwudziestowieczne jeszcze „Zwierciadło”… Magda Rybak jako następczyni autora „Państw faszystowskich”…
Jedzie wózek z darmowym poczęstunkiem. Kawa, kawa, kawa – panie spod okna i ja. „Czy zamiast kawy mogłabym poprosić o drugi wafelek?” – pyta moje anorektyczne vis-a-vis. Zastanawiam się, jak ma na imię. Przez podobieństwo uśmiechu do uśmiechu jednej z moich ciotecznych siostrzenic nazywam ją sobie Joasią. Zastanawiam się (czyżby przez tego profesora?), co studiuje. Je wafelka, je drugiego. Nic mi nie przychodzi do głowy.
Tymczasem dzwoni komórka krótko ostrzyżonej blondynki, którą mam po przekątnej. Pięćdziesiąt parę lat, podniszczona cera, na której odcisnęła się erozja słońca, wiatru, papierosów. Przed chwilą przeglądała jakieś papiery w skoroszycie, wyglądały na faktury. Jednak żadnej pewności, na taką odległość potrzebna by mi była lornetka, a nie okulary. Ma czym oddychać i na czym siedzieć, to drugie widać było, kiedy wstała, by zdjąć bagaż z półki; czerwone dopasowane spodnie bardziej podkreślały niż maskowały owal pośladków. Ale to nie ten typ, który nazwałem sobie oglądając konkurencje alpejskie na olimpiadzie w Turynie. Tym razem – kiedyś były całkiem inne ujęcia, czy tylko nie zauważyłem? – start pokazywała kamera stojąca za zawodniczką, nie z boku. Przysiad, mocne odepchnięcie kijkami – dupy alpejek, pomyślałem, nieodróżnialne, jedna w jedną. Aseksualne, mało kobiece, bez wdzięku. Snowboardzistki to zupełnie co innego, na luzie, ładne buzie, kokieteryjne, zawadiackie uśmiechy. Jak na zimowym pikniku, a nie na olimpiadzie. W luźnych, jakby zbyt obszernych kombinezonach. Bawią się, jakby od tego startu – gdyby wygrały – nie zależały wielkie pieniądze i zabezpieczenie na całe życie, no na resztę życia, tę późniejszą – sportowa emerytura. Tylko ten język: halfpipe, 180, 360, 540, 720, grab – słuchając komentatorów niczego w pierwszej chwili nie rozumiem.
Blondynka mówi, że jeszcze nie wie, nikt nie wie, losowanie będzie dopiero wieczorem. Słuchaj, dobrze byłoby kupić kulki przed tym losowaniem, żeby to jakoś wyglądało… Mamy pieniądze na opłacenie sędziów? Skontaktuj się z nimi. Słuchaj, muszę kończyć, komórka mi się wyładowuje, a czekam jeszcze na parę telefonów.
A więc nie jest przedstawicielką jakiejś hurtowni, tylko chyba związku sportowego, ale jakiego?
Przeczytałem „Gazetę”, oprócz „Zwierciadła” mam w torbie „Prawa natury” Ryszarda Kapuścińskiego, poprzedniego dnia przejrzałem te wiersze, otworzyły mi się na stronie 36, a tam trzecia linijka utworu bez tytułu:
jak znurzone zwierzę
Zatrzepotałem powiekami, jeszcze raz, nic się nie zmienia: jak znurzone zwierzę, zajrzałem na koniec, na stronę redakcyjną: „Korekta Krzysztof Lisowski, Anna Rudnicka, Lidia Timofiejczyk. Gdzie kucharek sześć – pomyślałem.
Minęliśmy Kutno, minęliśmy Konin, czego bym nie zauważył, gdyby nie to, że pociąg tam stawał, kiedyś stawał, potem nie stawał, teraz znów staje. Przeczytałem „Prawa natury” od deski do deski, wiersz po wierszu, strona po stronie. Część wierszy zebranych, które wcześniej ukazały się po włosku i po polsku i przyniosły autorowi nagrodę Premio Napoli. No dobrze. Schowałem książkę wydaną przez Wydawnictwo Literackie. Wyciągnąłem nieszczęsne „Zwierciadło”.
Zadzwoniła komórka Joasi. „Cześć, mamo. Jak było?, świetnie. Tylko on ma takich dziwnych znajomych. No wiesz, niemoralnych. Ale było fajnie”. Coś o super samochodzie, pracy w jakiejś firmie, o tym, że ktoś spał z kimś, z kim nie powinien. „Tak, do Wrocławia, będę po drugiej, ale na niego poczekam, przyjedziemy razem, żeby nie komplikować. O piątej czy o szóstej ma chyba pociąg. Tak. Może poszukam sobie jakichś butów. Tak, pa, mamo, cześć”. Joasia schowała komórkę do czegoś, co nazwałem sobie patchworkową kosmetyczką, z włóczki i koralików, na zamek, schowała kosmetyczkę do torby.
Kiedy zmieniała pozycję – trudno pięć godzin siedzieć w jednej, nawet nie na baczność – czasem zahaczała butem o mój but i kiedy mnie się to przydarzało, bo nie byłem jej dłużny, mówiliśmy jednocześnie przepraszam, ona bardziej na poważnie, ja z jakimś uśmiechem w tonie głosu, który mnie nie wiem czemu irytował.
Przejechała dziewczyna z wózkiem Warsu, „Proszę pani!” – Joasia przywołała ją głosem. – „Poproszę o wafelek” – nieźle jak na kandydatkę na anorektyczkę pomyślałem. Wybrała coś z szerokiej oferty wafelków, snickersów i czegoś tam jeszcze. Kupiłem wodę gazowaną. Jadłem kanapkę po kanapce – jeszcze z wczoraj, z domu – i przyglądałem się krzyżówce w „Zwierciadle”, czytałem po raz kolejny wszystkie hasła poziomo i pionowo z poczuciem absolutnej bezradności.
– Przepraszam – powiedziała Joasia – widziałam, że ma pan nową książkę Kapuścińskiego. Czy mogłabym ją przejrzeć? – Oczywiście, proszę bardzo – podałem jej. Zastanawiałem się, czy nie dorzucić – Ale to są wiersze. Nie dorzuciłem. Zastanawiałem się, czy nie ostrzec – Na stronie 36 w trzecim wersie od góry jest błąd ortograficzny, znurzone powinno być przez zet z kropką, nie przez erzet. Nie ostrzegłem. Zastanawiałem się, czy nie dodać: – Do Wrocławia zdąży ją pani nie tylko przejrzeć, ale i przeczytać. Nie dodałem. Przyjrzała się okładce z fragmentem gipsorytu Ryszarda Otręby „Pokłon V”, wykorzystanego kiedyś przez Miłosza na okładce Historii literatury polskiej, zajrzała na koniec, do kolofonu, po czym – by użyć pięknego przysłowiowego języka literackiego – pogrążyła się w lekturze lub – jak kto woli – dała się pochłonąć lekturze bez reszty.
Od czasu do czasu wyjmowała z torby kajecik, w twardych jak tomik, który czytała, okładkach, jednak nie szaroczarnych czy szaro-czarno-niebieskich (jeśli uwzględnić liternictwo), a utrzymanych w tonacji ciepłych brązów, brała w dłoń długopis i coś w tym kajeciku zapisywała, jednak sposób, w jaki przenosiła wzrok z kartki książki na karteczkę kajeciku, wskazywał, że przepisuje jakieś fragmenty. Zanim „Prawa natury” wraz z bardzo dziękuję trafiły znów do moich rąk, zrobiła to kilkanaście razy. Zastanawiałem się, jakie fragmenty wycytowała. Czy przepisała na przykład to:
podejrzliwość wobec słów
że stawiają fałszywe drogowskazy
prowadzą w ślepe zaułki
wiodą na pokuszenie
a może to
na kartce ślady zmagań
między
tworzeniem a zagładą
może to
miłość -
pieśń odwieczna i najprostsza
może to:
„Rozmyślając o Świętej Teresie z Avila
zaczynamy rozumieć czym jest Bóg:
B ó g j e s t u n i e s i e n i e m”
A może, porwana funkcjonalnością „ponieważ”, to:
przez moment nie dostrzegam piękna
ponieważ nie umiem się skupić
A może coś na kształt definicji „geografia jest pojęciem subiektywnym/rodzajem umowy”, „Korzenie mają kierunek pionowy/znikają w ziemi”
Może przepisała do kajeciku cały wiersz bez tytułu:
***
Poezja to świątynia
w jej chłodzie
umysł zaczyna się żarzyć
słowa
to zastygłe płomienie
a może początek innego:
Kto to jest
Charlie Parker
to jazzman
saksofonista
cały świat wypełnia muzyką
a może, zaskoczona niebanalnością składni, z jeszcze innego:
odkąd jesteś
dotykam świat
W krótkim odstępie czasu dwa razy zadzwonił telefon blondynki, podnosiła wieczko, wciskała przycisk „odbierz”, przykładała słuchawkę do ucha, widać połączenie nie dochodziło do skutku, bo ręka z telefonem wędrowała w dół. Zamykała wieczko, przyglądała się ekranowi, chowała telefon do torebki. Kiedy jej telefon dzwonił, odruchowo podnosiłem oczy znad „Zwierciadła”, kierując wzrok w stronę źródła dźwięku. Najpierw Cienin, potem Cienin Kościelny – mignęły mi tablice za szybą.
Nie mogłem ruszyć, nie mogłem odgadnąć żadnego hasła z kilkudziesięciu. 37 letni hokeista przeczytałem, dlaczego 37 letni, to znaczy stary?, weteran?, ilość liter się zgadzała. Wpisałem. Ale na krzyż się nie zgadzało, jeśli już miałem jakiś pomysł, choć na ogół nie miałem. Przed obrazem, pięć liter – dziad? Modły? Szkic!!! Czerwone i Czarne. Kuźnia kóz.
Moja komórka mi doniosła, że przyszedł SMS. Wyciągnąłem ją z wewnętrznej kieszeni marynarki, odblokowałem. JUSTYNA KOWALCZYK BRĄZOWY MEDAL. Niepodpisany, numer telefonu nadawcy coś mi mówił, ale mgliście. Domyślałem się, że to Artur. Ucieszyłem się, ale tylko trochę. Trochę się zmartwiłem? Z tą olimpiadą nie wiązałem żadnych nadziei, więc porażki mnie nie bolały. Ostatnie nadzieje i ostatnie rozczarowanie to był Insbruck czterdzieści dwa lata temu Nie bolała mnie katastrofa, na którą się zanosiło. Wiedziałem, że tej katastrofy w przeciwieństwie do tamtej tragicznej, która tak się udała, na 65 pogrzebów, nikt nie przekuje w medialny sukces, a ten niespodziewany medal chyba ostatniej szansy – kto wie? Co Joasię może obchodzić zimowa olimpiada i jakieś trzecie miejsce? Ale blondynkę, skoro pracuje w jakimś związku i w ogóle coś mi wygląda na niegdysiejszą sportsmenkę, może tak. Zastanawiałem się, czy by nie przeczytać SMS‑a głośno. Nie przeczytałem. Nie chciało mi się nawiązywać przedziałowych rozmów. Kiedy pociąg zatrzymał się w Poznaniu, zadzwoniłem do syna. – Marku, dostałem esemesa, chyba od Artura, że Kowalczyk zdobyła brązowy medal na 30 kilometrów. Prawda czy żart? Żadnego poruszenia wśród pań.
Joasia wstała, wyszła z przedziału, poszła w lewo, jakby do najbliższej toalety, za moment wróciła, poszła w drugą stronę, wróciła. – Prądu żałują – rzuciła, komórka mi się rozładowała, a w żadnym gniazdku nie ma prądu. Gdy jej nie było, zobaczyłem, że kurtkę czy płaszcz, sprawiający wrażenia samodziałowego w kratkę rzuciła na siedzenie w kącie, nawet nie złożony i od początku podróży gniecie go w najlepsze.
Znów ktoś zadzwonił do blondynki. Rozmawiała z nim o sędziach, o ich uprawnieniach, o liście sędziów na Warszawę. O licencjach i opłatach za licencje. 60 funtów. – Przesłałam ci mailem, parę miesięcy temu, potwierdzenie. Może cię wtedy nie było. Nie przejmuj się, z nim tak zawsze, w ostatniej chwili. Ale gdyby nawet to mamy dużo nowych, zawsze można kogoś z rezerwowych wziąć. A jeśli to nie związek sportowy a kynologiczny, pomyślałem.
Czerwone i Czarne? Żaden Stendhal, żadna powieść, morze, morze, idioto. Kuźnia kóz? No, gdzie kozy kują? Pacanów, głupku. Z kokosami? Interes, mądra głowo. Jaki trzydziestosiedmioletni hokeista? 37 poziomo: letni hokeista, laskarz, ślepoto. Im bliżej Wrocławia, tym częściej blondynka pod oknem paliła papierosy, a ja tym szybciej zapełniałem kratki.
Przejechał wózek Warsu. Joasia uchyliła drzwi i zapytała – Nie wie pani, czy jest gdzieś w tym pociągu prąd? Chciałabym naładować komórkę. – W biznessclass – odpowiedziała pracownica Warsu. – Może mnie wpuszczą. – Powodzenia – bąknąłem. Wyszła, po jakimś czasie wróciła, zadowolona, więc chyba ją wpuścili. – Zastanawiałem się, czy zapytać – Udało się? Nie zapytałem.
Wymieniliśmy jakieś uwagi na temat opóźnienia. Z blondynką i Jurkiem Jarniewiczem, mój pociąg się spóźniał, jego przyjechał przed czasem, zadzwonił z dworca. Poprosiłem go, żeby poczekał. To już Wrocław? – zapytała blondynka. Tak, ale Mikołajów. – Zatrzymuje się w Mikołajowie? Zatrzymuje.
Joasia zdjęła torbę, zdjęła jeden sweter, schowała go do torby, z torby wyjęła drugi, założyła go na siebie. Wstała. Stała tyłem do mnie. Poprawiała włosy. Kiedy podniosła ręce do góry, do góry podjechał sweter, do góry podjechała też bawełniana, podwijająca się od dołu koszulka. Słońce wyświetlało drobne włoski, blond puch na dolnej części jej pleców, przy kręgosłupie. Dżinsy zjechały parę centymetrów w dół, odsłaniając figi w poprzeczne barwne paski, jak tęczowa koszulka mistrza świata w kolarstwie. Kiedy obróciła się odrobinę bokiem, widać było lekko wystające kości miednicy. Pomyślałem, że te partie ciała ma ładne. Pomyślałem, że gdybym się schylił, udając, że poprawiam sznurowadło i przekrzywił lekko głowę do góry, pewnie zobaczyłbym jej piersi. Nie schyliłem się. Wysiedliśmy wszyscy na stacji Wrocław Główny. Z wyjątkiem kobiety, która siedziała pod oknem po tej samej stronie, co ja. Ona wysiadła już w Lesznie, z torbą i czerwonym plastykowym rowerkiem, który gdy leżał na półce, widziałem w lustrze, nie wiedząc, co to jest. Gdy stała w drzwiach przedziału, korytarzem przechodził konduktor. – Widzi pan, a ja z własnym pojazdem – powiedziała do niego.
Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis rozmowy z udziałem Julii Fiedorczuk, Jolanty Kowalskiej, Kuby Mikurdy, Marcina Sendeckiego, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Krystyny Miłobędzkiej i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejSpotkanie z udziałem Ołeksandra Irwanecia, Hałyny Kruk, Serhija Żadana, Bohdana Zadury i Dariusza Buglaskiego w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 22 sierpnia 2022 roku.
WięcejRozmowa Łukasza Dynowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 30 maja 2022 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Ktokolwiek, tylko nie ja Hałyny Kruk w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 23 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejOdpowiedzi Bohdana Zadury na pytania Grzegorza Dyducha w „Kwestionariuszu 2004”.
WięcejCzytanie z książki Puste trybuny z udziałem Bohdana Zadury w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejPierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Urszuli Kozioł, Ryszarda Krynickiego, Bohdana Zadury, Piotra Sommera, Jerzego Jarniewicza, Zbigniewa Macheja, Andrzeja Sosnowskiego, Tadeuszy Pióry, Darka Foksa, Wojciecha Bonowicza, Marcina Sendeckiego, Dariusza Suski, Mariusza Grzebalskiego, Dariusza Sośnickiego, Krzysztofa Siwczyka, Marty Podgórnik i Jacka Dehnela podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejCzternasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Andreja Adamowicza, Andreja Chadanowicza, Wasyla Machny i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejSpotkanie wokół książek Wojna (pieśni lisów), Przepowieść w ścinkach, Gdyby ktoś o mnie pytał i Sekcja zabójstw z udziałem Konrada Góry, Marty Podgórnik, Bohdana Zadury, Joanny Mueller i Karola Maliszewskiego w ramach festiwalu Stacja Literatura 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jurija Anruchowycza, Andreja Chadanowicza i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2005.
WięcejFragment zapowiadający książkę Puste trybuny Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Jurija Andruchowycza, Andrija Bondara, Nazara Honczara, Mykoły Riabczuka, Ostapa Slywynskiego, Serhija Żadana, Darka Foksa oraz Bohdan Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego poświęconego twórczości Rafała Wojaczka podczas Portu Legnica 2004.
WięcejSzkic Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Siemiona Chanina, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 18 listopada 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Julii Fiedorczuk, Klary Nowakowskiej, Marty Podgórnik, Agnieszki Wolny-Hamkało oraz Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Tomasza Majerana, Krzysztofa Siwczyka, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas Portu Literackiego 2004.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukaże się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Istvána Kovácsa i Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2003.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Ludzie ze Stacji”.
WięcejKomentarz Bohdana Zadury, opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury w trakcie Portu Legnica 2002.
WięcejZapis rozmowy Tomasza Majerana z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejSpotkanie autorskie wokół książki Po szkodzie z udziałem Bohdana Zadury, Karola Maliszewskiego i Dawida Mateusza w ramach festiwalu Stacja Literatura 23.
WięcejZapis rozmowy Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2001.
WięcejBohdan Zadura odpowiada na pytania w ankiecie dotyczącej książki Nocne życie, wydanej w wersji elektronicznej w Biurze Literackim 11 lipca 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejFragment „Nocy Zadury”, podczas której Bohdan Zadura oprócz czytania wierszy smażył także naleśniki.
WięcejRozmowa Dawida Mateusza z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Po szkodzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPort Wrocław 2009: wypowiedzi Dariusza Nowackiego, Piotra Śliwińskiego, Justyny Sobolewskiej, Piotra Czerniawskiego, Darka Foksa, Krzysztofa Jaworskiego, Bohdana Zadury, Romana Honeta.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Adam Wiedemann i Bohdan Zadura spierają się o ikonosferę współczesności. Port Legnica 2002.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Wiersze z gazet” z Ryszardem Krynickim, Zbigniewem Machejem i Bohdanem Zadurą 20. festiwalu literackiego Port Wrocław 2015.
WięcejPrezentacja antologii Leszka Engelkinga Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej. Książkę komentują Grzegorz Jankowicz, Bohdan Zadura oraz tłumacz. Wiersze Jaroslava Vrchlickiego „Śpiąca Praga” i „Venus Verticordia” we własnej aranżacji muzycznej wykonuje Sambor Dudziński.
WięcejMityczne pytanie o klasycystów i barbarzyńców zadane Darkowi Foksowi, Tadeuszowi Piórze, Adamowi Wiedemannowi i Bohdanowi Zadurze.
WięcejW rejs z Bohdanem Zadurą wyruszyli Marta Podgórnik i Krzysztof Siwczyk. Filmowa etiuda do wiersza „Z czego wyrosłem” w reżyserii Anny Jadowskiej.
WięcejCzy istnieje opozycja „poeta i naród”? Czego literat może potrzebować od społeczeństwa (i odwrotnie)? Mówią Bohdan Zadura i Marcin Świetlicki, Port Legnica 2002.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Anna Podczaszy, Bohdan Zadura, Jerzy Jarniewicz, Zbigniew Machej oraz Tomasz Broda o tym, czy poezja to próba „dania w pysk światu”, czy może jego zmiany?
WięcejZbigniew Machej, Krzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki i Bohdan Zadura zastanawiają się, czy istnieją słowa o ujemnym potencjale poetyckim. Port Legnica 2002.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRozmowa Moniki Brągiel z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejDzieci zadają pytania autorom i autorkom książki Sposoby na zaśnięcie, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 13 lipca 2015 roku.
WięcejWiersz Bohdana Zadury z książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejWiersz Bohdana Zadury książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejZ Bohdanem Zadurą, tłumaczem Tragedii człowieka Imre Madácha, rozmawia Miłosz Waligórski.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Kropka nad i, która ukazała się w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.
WięcejRozmowa Darka Foksa z Bohdanem Zadurą o jego nowej książce Kropka nad i, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 22 września 2014 roku.
WięcejAutorski komentarz do fragmentu tekstu Powieści o ojczyźnie.
WięcejEsej Mai Staśko towarzyszący premierze książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Zmartwychwstanie ptaszka.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Ius primae noctis z książki Zmartychwstanie ptaszka, która ukazała się 17 maja 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Zmartwychwstanie ptaszka rozmawia Malwina Mus.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do książki Klasyk na luzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 15 września 2011 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Psalmy i inne wiersze Tadeusz Nowak rozmawiają Michał Raińczuk i Katarzyna Lisowska.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Szkice, recenzje, felietony rozmawia Anna Krzywania.
WięcejZ Andrijem Bondarem o książce Historie ważne i nieważne rozmawia Bohdan Zadura.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Nocne życie rozmawia Jarosław Borowiec.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Biały anioł z książki Nocne życie, wydanej nakładem Biura Literackiego 21 października 2010 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wszystko, która ukazała się w Biurze Literackim 1 września 2008 roku.
WięcejKomentarze Wojciecha Bonowicza, Tomasza Fijałkowskiego, Anny Kałuży oraz Bohdana Zadury.
WięcejPrzedmowa Bohdana Zadury do pierwszego wydania antologii poezji ukraińskiej Wiersze zawsze są wolne, wydanej nakładem Biura Literackiego.
WięcejRozmowa Anny Krzywani z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu w Biurze Literackim antologii Węgierskie lato.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Agnieszki Wolny-Hamkało, Ingi Iwasiów, Pawła Lekszyckiego, Mariusza Grzebalskiego, Macieja Roberta, Marcina Orlińskiego, Artura Nowaczewskiego, Grzegorza Tomickiego, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Marcina Sendeckiego, Bartłomieja Majzla i Tomasza Fijałkowskiego.
WięcejKomentarze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Bohdana Zadury, Bożeny Keff i Lwa Nikołajewicza Myszkina.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wiersze zebrane (tom 1), wydanej w Biurze Literackim 18 maja 2005 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą rozmawia Jacek Kopciński.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Ptasia grypa, wydanej w Biurze Literackim w 2002 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wierszy z książki Kopiec kreta, wydanej w Biurze Literackim w 2004 roku.
WięcejRozmowa Andrzeja Sosnowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wydanej w Biurze Literackim 15 września 2011 roku.
WięcejRozmowa Gabrieli Bar z Bohdanem Zadurą.
WięcejRecenzja Jakuba Winiarskiego z dwutomowej edycji Szkiców, recenzji, felietonów Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 4 czerwca 2007 roku.
WięcejRecenzja Darka Foksa towarzysząca premierze dwutomowej edycji Szkiców, recenzji, felietonów Bohdana Zadury, wydanej przez Biuro Literackie 4 czerwca 2007 roku.
WięcejRecenzja Adama Poprawy, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRecenzja Marty Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejRecenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRecenzja Krzysztofa Vargi z książki Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 4 maja 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej”.
Więcej