książki / POEZJE

Wiersze zebrane, tom 4

Bohdan Zadura

Fragmenty książki Bohdana Zadury Wiersze zebrane, tom 4, wydanej w Biurze Literackim 9 czerwca 2025 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Co mi zostało ze studiów

pro­fe­so­ro­wi Jano­wi Wosio­wi z Try­den­tu

dwóch sym­pa­tycz­nych bliź­nia­ków
Andrzej Okra­sa i Tade­usz Okra­sa
z któ­ry­mi nic wspól­ne­go chy­ba nie ma
pre­zen­ter póź­niej­sze­go o czter­dzie­ści lat
pro­gra­mu tele­wi­zyj­ne­go
Gotuj z Okra­są

Nigdy nie wie­dzia­łem
któ­ry z nich zanim zaczął stu­dia
był maszy­ni­stą elek­tro­wo­zu
i prze­je­chał czło­wie­ka

Staś Butryn
któ­ry na wykła­dach bawił się
sprę­ży­no­wym nożem

Zby­szek Kraw­czo­nek
któ­ry cho­dził w futrze
nosił na pal­cu sygnet
spóź­niał się na wykła­dy z logi­ki
w prze­rwie pod­cho­dził
do Jani­ny Kotar­biń­skiej
i się uspra­wie­dli­wiał
wszyst­ko po to
żeby go zapa­mię­ta­ła

Twier­dził
że wywo­dzi się z ruskich boja­rów
Zmie­nił nazwi­sko na Kraw­czo­nok
Wyje­chał z Pol­ski Podob­no
oże­nił się z jakąś wie­ko­wą
wło­ską księż­ną
i nad drzwia­mi przy­bił sobie
ksią­żę­cą mitrę

Jola Jasz­czuk
o któ­rej nie wie­dzia­łem
czy jest z tych Jasz­czu­ków
wte­dy wice­pre­mie­ro­wie budzi­li
przy­naj­mniej respekt
(nie była)

Pięk­na Iza
któ­ra spo­ty­ka­ła się w kawiar­ni
Euro­pej­skie­go
z Boh­da­nem Toma­szew­skim
i to jej zazdro­ści­łem nie jemu
bo prze­cież wycho­wa­łem się
na radiu

Adam Schaff
z żoną w kinie
Moskwa
a może Sto­li­ca
rząd przede mną
na Jak być kocha­ną
ale nie mam pew­no­ści

Pro­fe­sor Gable­wicz
zdej­mu­ją­cy pół­bu­ty
pod­czas wykła­du
w auli Czar­now­skie­go

Masko­ta z kotem
Anna Bojar­ska z cze­ko­la­dą
Zyta Ory­szyn w palet­ku
jak sza­ra mysz­ka

Jed­nak dzi­siaj chy­ba naj­bar­dziej
Staś i Zby­szek
Jeden chce obej­rzeć nóż
dru­gi sygnet
Nakła­da go na palec
przy­glą­da się swo­jej ręce
chu­cha
i prze­cie­ra ręka­wem swe­tra

A poza tym
dzie­siąt­ki nazwisk któ­re
prze­wa­la­ją się po pustej gło­wie
jak zeschłe liście
Anak­sa­go­ras Demo­kryt Plo­tyn Pla­ton
Ary­sto­te­les Tomasz Hume Loc­ke
Marks Sar­tre Hus­serl Heideg­ger
do któ­rych nic się nie może przy­cze­pić
bo wiatr pokru­szył im ogon­ki


Nazwiska

Hen­ryk Rep­czuk chłop na schwał
(leży na wło­sto­wic­kim cmen­ta­rzu)
był pro­ku­ra­to­rem a ojciec pił z nim wód­kę
(dzie­li ich kil­ka­dzie­siąt metrów)
czy kto widział bez­par­tyj­ne­go pro­ku­ra­to­ra?

to pierw­sze bola­ło bar­dziej niż to dru­gie
wyglą­da na to że byłem pol­skim patrio­tą
choć nie sły­sza­łem o mło­dzie­ży wszech­pol­skiej
a jedy­nie o soda­li­cji mariań­skiej
i potrzą­sa­łem nie pię­ścią a mini­stranc­kim dzwon­kiem
w latach pięć­dzie­sią­tych

w latach sie­dem­dzie­sią­tych ojciec zapro­sił
na obiad do domu dyrek­to­ra PIW‑u
(PIW to nie tyl­ko Pań­stwo­wy Insty­tut Wydaw­ni­czy
ale rów­nież Pań­stwo­wy Insty­tut Wete­ry­na­rii)
Sta­ni­sła­wa Kraus­sa posła na sejm
czy kto widział bez­par­tyj­ne­go dyrek­to­ra?
czy kto widział bez­par­tyj­ne­go posła?

mat­ka się posta­ra­ła (sta­ra­ła się codzien­nie)
i upie­kła prze­piór­ki i tort maka­ro­ni­ko­wy
do kawy i konia­ku ale dzi­siaj bar­dziej niż te prze­piór­ki
któ­re jadłem pierw­szy raz w życiu
pamię­tam że wbrew temu co wie­dzia­łem
o natu­rze i roli sej­mu pan poseł jed­nak budził mój sza­cu­nek
pierw­szy poseł u nas w domu na obie­dzie

chwi­lecz­kę bo dygre­sja odci­ska się dygre­sją
a ja prze­cież dokądś zmie­rzam i nie cho­dzi o tę alej­kę
bo tam też ale to żad­ne odkry­cie prze­sa­dzi­łem
z tym swo­im pol­skim patrio­ty­zmem sko­ro
chcia­łem by nazwi­sko Zadu­ra mia­ło hisz­pań­skie
albo wło­skie pocho­dze­nie

a Rep­czuk? kie­dy pozna­łem Myko­łę Riab­czu­ka
i dowie­dzia­łem się o Boh­da­nie Rub­cza­ku
zaczę­ło brzmieć ina­czej a głu­chy wło­sto­wic­ki pro­boszcz?
a sekre­tarz Hoło­sy­niuk (jego cór­ka była nie­złą szpry­chą)
a nauczy­ciel­ka histo­rii Apo­lo­nia Koeh­ler
a Grund­bec­ko­wie Duero­wie Hania Tur­ket­ti
a mąż mojej ciot­ki Józef Koch­man
a moja przy­szła żona Zdzi­sła­wa Kon­ty
Maria Zolech Wan­da Sipajł­ło Krzysz­tof Kuź­ma

jak wyjść z tego puław­skie­go kosmo­po­li­tycz­ne­go tygla
kie­dy nawet nazwi­sko mojej pra­bab­ki
Groch gdy­by z nie­go wyjąć przed­ostat­nią lite­rę
brzmia­ło­by z węgier­ska?

już wiem Hen­ryk Czech pew­nie z Rudy Cze­chow­skiej
nie Cze­skiej


Humoreska

W tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tym któ­rymś
Poeten­damp­fer „Ste­chlin”
dopły­nął do ewan­ge­lic­kiej kate­dry
w Hal­le a może w Jenie

(Po tylu latach te wszyst­kie
wschod­nie mia­sta byłej NRD
zle­wa­ją się w jed­no
jak­by alianc­kie samo­lo­ty
w 1944 zbom­bar­do­wa­ły
nie tyl­ko Dre­zno)

i wyszedł Andrzej Szczy­pior­ski
i pewien cze­ski pisarz
któ­ry czy­tał swo­je humo­re­ski
a Szczy­pior­ski ich pol­ski prze­kład

Jed­no zda­nie
mnie i nie tyl­ko mnie
roz­ba­wi­ło

Męż­czy­zna, wier­ny z natu­ry,
wier­ny jest wszyst­kim swo­im kochan­kom

Po tylu latach
potra­fię je powtó­rzyć
z dokład­no­ścią do dwóch
prze­cin­ków

Resz­ta uto­nę­ła
w nie­pew­no­ści nie­pa­mię­ci

Zda­je się że po prze­mó­wie­niach
i po czy­ta­niach
w tej samej kate­drze
był ban­kiet

Ale nie było popiel­ni­czek?
Wycho­dzi­ło się na dwór?
Na dwo­rze padał deszcz?


Punkt widzenia

kie­dy ktoś w prze­dzia­le
dla palą­cych
zapa­la papie­ro­sa
ona wycho­dzi na kory­tarz

ma ład­ną twarz
pozba­wio­ną wyra­zu
i nie­bu­dzą­cą emo­cji

albo jedzie z dale­ka
albo dużo pije
bo litro­wa butel­ka wody mine­ral­nej
jest już pra­wie pusta

odbie­ra tele­fon

jesteś zapa­trzo­nym w sie­bie gów­nia­rzem
mam cię dość
– mówi bez­na­mięt­nym pła­skim gło­sem
i odkła­da komór­kę

kim­kol­wiek jesteś chłop­cze
masz dużo szczę­ścia


Zmartwychwstanie ptaszka

Hen­ry­ko­wi Bere­zie

opo­wieść wra­ca do wła­ści­cie­la
jego jest bal­kon pokój przed­po­kój i kuch­nia

bal­kon za zamknię­ty­mi drzwia­mi
któ­rych nie otwie­ra z oba­wy że nie miał­by siły ich zamknąć

jego jest osiem­dzie­sią­ta czwar­ta jesień życia
na czwar­tym pię­trze w cen­trum sto­li­cy środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie­go
pań­stwa

przy uli­cy Widok z wido­kiem na trzy­na­sto­pię­tro­wy biu­ro­wiec
któ­ry zasło­nił rotun­dę któ­ra kie­dyś wzle­cia­ła w powie­trze

w któ­re­go otwar­tych oknach mło­de ele­ganc­kie kobie­ty
palą papie­ro­sy strzą­sa­jąc popiół na zewnątrz

a mło­dzi męż­czyź­ni w gar­ni­tu­rach nie­za­leż­nie od pory roku
nie są od nich lep­si

i z wido­kiem na wiel­ki pla­zmo­wy bil­l­bo­ard za ron­dem
Roma­na Dmow­skie­go
na któ­rym śmi­ga­ją siat­ka­rze model­ki ali­ga­to­ry i kwiat­ki

i pew­ne­go paź­dzier­ni­ko­we­go dnia widzi
na tym bal­ko­nie bal­ko­ni­ku raczej bo głę­bo­ki jest

na czter­dzie­ści cen­ty­me­trów dłu­gi na metr dwa­dzie­ścia
małe­go zakrwa­wio­ne­go ptasz­ka z pode­rżnię­tym

a może roz­szar­pa­nym gar­deł­kiem
nie zna takie­go ptasz­ka a wśród ksią­żek

któ­re są jego i wypeł­nia­ją całe miesz­ka­nie
nie ma atla­su pta­ków w któ­rym mógł­by odna­leźć jego imię

wiel­ko­ści wró­bla lub mło­de­go szpa­ka
ten sza­ry pta­szek to na pew­no nie sikor­ka

tym bar­dziej sro­ka wiel­ko­miej­ski wyci­ruch
któ­rej bia­łe przed laty w Skier­nie­wi­cach piór­ka

teraz wyglą­da­ją jak śnieg na przed­nów­ku
a czar­ne i gra­na­to­we nie lśnią jak­by pokry­ła je spadź

jego pta­szek jest sza­ry na brzusz­ku ma nie­bie­ski puszek
to skrzy­dla­te tru­cheł­ko budzi jego czu­łość

skąd się tu wzię­ło na tej brą­zo­wej tera­ko­cie – myśli –
zim­nej jak ołtarz albo jak pro­sek­to­ryj­ny stół

czy był wiatr poprzed­niej nocy czy wypa­dło ze szpo­nów
pta­sie­go bra­to­bój­cy a może sąsie­dzi

z pią­te­go pię­tra go zrzu­ci­li kto wie co tam sie­dzi
w gło­wach ludzi któ­rych się nie zna

koty nie wcho­dzą w rachu­bę bo nie cho­dzą
po ścia­nach prze­cież to jest czwar­te pię­tro

mija­ją dwa tygo­dnie ktoś kto był­by w sta­nie
otwo­rzyć drzwi bal­ko­no­we a potem je zamknąć

wła­śnie kicha i kasz­le więc się nie poja­wia
obec­ność ptasz­ka sta­je się natręt­na

i iry­tu­je choć dalej jest ład­na ta kom­po­zy­cja sza­ro­ści
z nie­bie­skim odcie­niem zła­ma­na krwa­wą plam­ką

dzie­sią­ta z minu­ta­mi dzwo­ni dzwo­nek do drzwi
gdy wsta­je by otwo­rzyć rzu­ca okiem na bal­kon

nic się nie zmie­ni­ło pta­szek leży jak leżał
czy­ta jakieś pisem­ko któ­re ma pod­pi­sać

dozor­czy­ni wycho­dzi wra­ca do poko­ju
bal­kon jest pusty pta­szek znik­nął

wie­czo­rem tego dnia znaj­du­je na dywa­nie
sza­ry puszek z nie­bie­skim koniusz­kiem

dru­gie­go dnia w przed­po­ko­ju na pod­ło­dze
sza­re piór­ko

trze­cie­go dni są cie­płe okno w przed­po­ko­ju uchy­lo­ne
sły­szy w kuch­ni hałas stu­kot albo trze­pot

pod­no­si się z tap­cza­nu i idzie o sufit i ścia­ny
obi­ja się fru­wa­jąc ten pta­szek z bal­ko­nu

otwie­ra na oścież okno
pta­szek wyla­tu­je

mój jest tyl­ko tytuł
opo­wieść jest Two­ja

27.10.2010


Quo vadis

Do przed­szko­la. Do przy­tuł­ku. Do szko­ły. Do skle­pu. Do kościo­ła. Do szpi­ta­la. Do domu. Do lasu. Do pro­ku­ra­tu­ry. Do pre­fek­tu­ry. Do szew­ca. Do kraw­ca. Do mia­sta. Na wieś. Do dia­bła. Do hospi­cjum. Do lom­bar­du. Do pro­sek­to­rium. Do lupa­na­ru. Do Waty­ka­nu. Do teatru. Do księ­gar­ni. Na sta­dion. Do Sztok­hol­mu. Do wię­zie­nia. Do fry­zje­ra. Do par­ku. Do łóż­ka. Do toa­le­ty. Do kina. Na uni­wer­sy­tet. Do woj­ska. Do prze­cho­wal­ni. Do biblio­te­ki. Do ogro­du. Do fil­har­mo­nii. Do pubu. Do Bruk­se­li. Do por­tu. Do koń­ca. Do źró­dła. Do stud­ni. Do wnio­sku, że to nie­wie­le mówi i dobrze, że nikt cię nie pyta: quor­sum vadis.


Podryw

dała mi wycisk
i kęsek

kie­dy wio­złem to
do tech­ni­ka
pomy­śla­łem
o swo­jej głu­piej
reak­cji
wte­dy

jecha­łem na nie­dzie­lę
ze stu­diów do domu
week­end jesz­cze nie zado­mo­wił się
w pol­sz­czyź­nie

w prze­dzia­le kole­jo­wym
mię­dzy Pila­wą a Dębli­nem
peł­nym ludzi
czter­dzie­sto­pa­ro­let­ni
ele­ganc­ki męż­czy­zna
przy­stoj­ny jak Zapa­sie­wicz
odkła­da gru­bą książ­kę

opra­wio­ną w skó­rę
dru­ko­wa­ną na cien­kim
żół­tym biblij­nym papie­rze
któ­rą wzią­łem za
Pismo Świę­te
kła­dzie rękę na moim kola­nie
i mówi

cały prze­dział to sły­szy

ma pan zęby
jak mło­dy wilk

gdy­by dzi­siaj
to była praw­da
nigdy bym sobie
nie przy­po­mniał
tego docen­ta angli­sty­ki na uw
wykła­da­ją­ce­go
gościn­nie na kul‑u
któ­ry zapew­ne już
nie żyje


Nie ma lekko

ani­śmy się obej­rze­li
a nie ma już nicze­go co było­by trud­ne

wszyst­ko jest cięż­kie


Pacjent zero

Pewien śred­nio inte­li­gent­ny
pre­zy­dent USA
po roz­mo­wach w Camp David
posłu­żył się tą meta­fo­rą
jak­by bał się
że plan poko­jo­wy
zabrzmi
jak tysiąc sześć­set pięć­dzie­sią­te siód­me
poważ­ne ostrze­że­nie
Chiń­skiej Repu­bli­ki Ludo­wej
wobec Sta­nów Zjed­no­czo­nych

z tego poro­zu­mie­nia
któ­re zaowo­co­wa­ło natych­miast
trze­ma śmiesz­ny­mi Nobla­mi
dla Ara­fa­ta Netan­ja­hu i Car­te­ra
(a więc to był on)
nie­wie­le wyszło poza tym
że tysią­ce dzien­ni­ka­rzy
i poli­ty­ków
pod­chwy­ci­ło
tę mapę dro­go­wą


Głos w sprawie przyszłości
(pionowo i poziomo)

Pew­na oka­zja do łagod­nej oko­li­cy ścią­ga ćmy
Odro­bi­na sen­su zosta­je ukry­wa się towa­rzy­stwo wśród ostów
Lepiej innym zostać uwa­rzyć sobie ojco­stwo stwo­rzyć teo­rię wszech­moc­ne­go oka
Smu­tek krót­kie­go urlo­pu ran­ny wysyp ystad samo ypsy­lon ń spół­gło­ski to wojen­ny okrzyk
Kolej­nych okrę­gów łatwy teraz uskok nocy ero­tyk ryzy­ka i aryt­me­ty­ki
Ina­czej na fali anie­li­ca mała i anioł

Łagod­ny asfalt jaz­da dale­ka ale cze­mu tyl­ko wokół ogro­du
Anty­cy­pa­cja niskich alp cia­snych hima­la­jów rusza orkan nagły i zmie­nia morze
Dalej ruina albo „ń” sta­je tobie w opi­sie

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania