książki / POEZJE

Poematy

Bohdan Zadura

Fragmenty książki Bohdana Zadury Poematy.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Krok Sitonena

I

Przy­chyl­ne były mi wiel­kie rów­ni­ny: La Guar­dia, Ken­ne­dy, Logan, Feri­he­gy, Arlan­da

Nocą wyglą­da­ją­ce jak gór­skie hale, na któ­rych posa­dzo­no pod sznu­rek różo­we, żół­te i sza­fi­ro­we kro­ku­sy

Zbli­ża­łem się do nich z lękiem jak ktoś uro­dzo­ny na nizi­nach

Kto jesz­cze tak nie­daw­no sły­sząc war­kot pod­no­sił gło­wę i krzy­czał: Panie pilo­cie, dziu­ra w samo­lo­cie, panie lot­ni­ku, dziu­ra w noc­ni­ku

Komu po nocach śni­ły się balo­ny roz­rzu­ca­ją­ce ulot­ki zatru­te jak cze­ko­la­da, o powło­kach bar­dziej śli­skich niż sze­lest nylo­no­wych poń­czoch na nogach kobiet

O któ­rych marzy­ły jego ciot­ki, wte­dy kobie­ty, dzi­siaj jesz­cze dziew­czy­ny; tyl­ko imio­na zdra­dza­ją, z jakiej były epo­ki

I muf­ki, któ­re zosta­ły na foto­gra­fiach

W sepii, jak pla­kat „Pięk­no­ści nocy” Rene Cla­ira przy kasie kina, ale nas pro­wa­dzo­no na „Skan­der­be­ga”, radziec­ki epos o boha­te­rze naro­do­wym Alba­nii

Pew­nie dla­te­go wie­dzia­łem, w któ­rym domu przy głów­nej uli­cy mie­ści się dom roz­pu­sty, choć źró­dła o tym mil­czą, a jedy­nym dowo­dem jest domysł dziec­ka sprzed lat

II

Przy naszej uli­cy miesz­kał szewc, doroż­karz i dwóch fur­ma­nów, za rogiem huczał młyn i drzew­nym pyłem pach­nia­ła wytwór­nia cygar­ni­czek

Oto szewc macha do mnie z weran­dy, a ja nie pamię­tam jego nazwi­ska, jak­by na zbo­czach Głę­bo­kiej Dro­gi nie poja­wia­ły się Pan­to­fel­ki Mat­ki Boskiej każ­dej wio­sny

III

Orzech był mi wie­żą obser­wa­cyj­ną, wypa­try­wa­łem z nie­go ojca wra­ca­ją­ce­go z pra­cy

IV

Wie­le musia­ło się zda­rzyć, by świat prze­stał mi się dzie­lić na przed­wo­jen­ny i powo­jen­ny, choć nadal brak mu cią­gło­ści

Zosta­je tajem­ni­ca lustra: roz­bi­te odbi­ja wciąż całość: naj­star­szą cukier­nię w moim mie­ście

Na bia­łej ścia­nie cie­nie trzech more­lo­wych drzew – w sie­ni sło­je z more­lo­wym kom­po­tem

Z psy­cho­za­ba­wy wyni­ka, że ktoś tu jest syba­ry­tą

V

Oto sły­szę, że umarł pro­du­cent tru­mien, mój nie­zbyt dale­ki krew­ny. To on opra­wiał pierw­sze nar­ty, jakie dosta­łem na Gwiazd­kę. Dymił tro­ci­niak i ludzi wypusz­cza­no z wię­zień

Nie pamię­tam ich kolo­ru tyl­ko zapach rze­mie­ni; w jakimś muzeum spor­tu moż­na by zna­leźć podob­ne

W ogro­dzie pod jaśmi­na­mi przy pło­cie znaj­do­wa­łem naj­więk­sze mone­ty – ten ze snów się nie spraw­dził – nawet nie pamię­tam, co chcia­łem za nie kupić

Nie czu­łem się oszu­ka­ny jak ktoś, kto nie wycho­dząc za próg dzie­cię­ce­go poko­ju zwie­dził wszyst­kie bur­de­le świa­ta. Jed­nak pła­ka­łem widząc, jak male­ją pierw­sze lite­ry paru pojęć

„Dok­to­ra Żywa­go” czy­ta­łem po angiel­sku, na kar­to­ni­kach sele­dy­no­wej pape­te­rii tłu­ma­czy­łem wier­sze Paster­na­ka

Śmie­szy­li mnie mówią­cy, że histo­ria osą­dzi ich spra­wie­dli­wie – sta­ra sza­chraj­ka rodzą­ca wciąż nowe bękar­ty

VI

Choć nie naj­wy­żej, byłem wyso­ko – wyżej niż Mont Blanc

Nie­wie­le z tego wyni­ka poza wido­ka­mi – nie będzie nowe­go „Kor­dia­na”, nowe­go „Pana Tade­usza” ani nowe­go „Wese­la”,

nowe bowiem nie może być sta­re, choć przy­jem­niej było­by poczuć grunt, któ­ry stward­niał pod cudzy­mi sto­pa­mi

Kami­zel­ka ratun­ko­wa wyda­wa­ła się dow­ci­pem Pan­ame­ri­can Air­li­nes

Widzia­łem śnież­ne prze­strze­nie, kon­ty­nent nie­po­ka­la­nej zimy

Przy­da­ły­by się raczej tam­te deski, na któ­rych bie­ga­łem po mle­ko do leśni­czów­ki, któ­ra sta­ła na skra­ju lasu. 30 lat temu odkry­łem krok łyż­wo­wy, któ­ry teraz nazy­wa się kro­kiem Sito­ne­na

VII

Być może jedy­nym grze­chem jest grzech prze­ciw­ko ryt­mo­wi, domy­śla­łem się tego pod tabli­ca­mi z ple­xi­gla­su, gdy jesz­cze były drew­nia­ne

W bie­gu przez płot­ki, w któ­rym nie cho­dzi o pierw­szeń­stwo, w obro­cie dys­ko­bo­la, w odde­chu kochan­ków, w sinu­so­idzie roz­ko­szy

Któ­re­goś dnia pomy­śla­łem, że jesz­cze tylu jest ludzi star­szych od PRL‑u

Jak na kogoś z rocz­ni­ka 45 to było duże odkry­cie

Nie­wia­ry­god­ne, mur ber­liń­ski jest młod­szy ode mnie

VIII

Nad Chi­ca­go widzia­łem neon przy­po­mi­na­ją­cy czy­jeś imię; nie zasłu­ży­łem na tyle podró­ży i przy­no­si­łem pecha dyplo­ma­tom

W pew­nym oknie suszą­ca się bia­ła koszu­la powie­wa jak bia­ła fla­ga; czerw­co­wy upał wchła­nia kro­pel­ki wody i łzy

Nawet jeśli wła­ści­wym pyta­niem nie jest, co ci przy­nie­sie, ale cze­go od cie­bie ocze­ku­je ten dzień, w jakiejś mie­rze wszyst­ko było spóź­nio­ne; mówię to dla porząd­ku, a nie żeby się skar­żyć

Moi przod­ko­wie rodzi­li się i umie­ra­li na Mokrad­kach, w księ­gach para­fial­nych wło­sto­wic­kie­go kościo­ła wid­nie­ją ich krzy­ży­ki

Bab­ka umar­ła wcze­śniej, niż dokoń­czy­łem pierw­szy wiersz, tym­cza­sem koń­czy­ła się epo­ka pisma

IX

O, prze­bie­gła kur­tecz­ko, jak ci na niej do twa­rzy
Jedwab­ny guzicz­ku, cze­mu spod pal­ców się wymy­kasz
W dale­ko­bież­nym pocią­gu nocą to się może zda­rzyć
Oto ja słu­żeb­ni­ca żywe­go języ­ka

X

Mia­łem wie­czór autor­ski na Uni­wer­sy­te­cie w Uppsa­li – ach, jak to brzmi, jak to brzmi sla­wi­sty­ki na całym świe­cie są mniej wię­cej takie same, to samo jarze­nio­we świa­tło, za któ­rym nie prze­pa­dam, i te same na ogół książ­ki i cza­so­pi­sma

Kate­dra polo­ni­sty­ki jest zawsze ubo­gą krew­ną filo­lo­gii rosyj­skiej i nie ma się cze­mu dzi­wić

I zawsze się zbie­rze od trzech do pięt­na­stu osób o jak­by zna­jo­mych nazwi­skach

Uni­wer­sy­tet w Uppsa­li, Uni­wer­sy­tet Harvar­da, Uni­wer­sy­tet w Buda­pesz­cie to brzmi i chciał­bym z tego miej­sca pozdro­wić pro­fe­so­ra Barań­cza­ka, docen­tów Ullę i Bań­ce­row­skie­go, dok­to­rów Kovác­sa i Snop­ka, pamię­tam rów­nież o Witol­dzie Macie­jew­skim

A sko­ro mowa o Uppsa­li szcze­gól­nie ser­decz­nie pozdra­wiam Mał­go­rza­tę Szulc-Paska­lčn; war­to prze­le­cieć się przez Bał­tyk, by spo­tkać kogoś ład­ne­go i miłe­go, i mówią­ce­go do rze­czy w kra­ju, gdzie w domu towa­ro­wym trud­no odróż­nić mane­ki­na od żywe­go czło­wie­ka (bio­rę Paw­ła Śpie­wa­ka i Grze­go­rza Musia­ła na świad­ków)

XI

Bogu­sław mnie pyta, czy nie boję się lecieć O’Ha­rą. Cze­mu nie Whit­ma­nem, ale mniej­sza z tym, lecę jum­bo-jetem

Od mie­sią­ca straj­ku­ją kon­tro­le­rzy lotów

Nie­mow­lę­ta na pokła­dzie doda­ją mi odwa­gi
Burza okla­sków po star­cie, jak­by pod­nio­sła się kur­ty­na

XII

Oto zaczął się spek­takl i trwa, ale czy to napraw­dę obło­ki? Wyglą­da­ją jak śnież­ny kon­ty­nent, minus sie­dem­dzie­siąt na zewnątrz, wszyst­ko jest na wia­rę

Zmro­żo­ny oddech zie­mi

Grzy­wa Atlan­ty­ku

Kora mózgo­wa pla­ne­ty

Neo­no­os­fe­ra?

XIII

Jedli­śmy rost­bef, a za szkla­ną ścia­ną cze­kał już na nas wani­lio­wy budyń chmur pola­ny mali­no­wym sokiem zacho­dzą­ce­go słoń­ca

Naj­dłuż­szy dzień wra­ca naj­dłuż­szą nocą

Oto znów mia­łem pod sto­pa­mi oce­an, pod sie­dze­niem fotel, pod fote­lem kami­zel­kę ratun­ko­wą

Zmę­cze­nie jak cam­pa­ri sio­strza­ne­go poca­łun­ku

A przed nami tyle nowych, trud­nych i pięk­nych zdań

1987


Na wszelki wypadek

Albo­wiem nie jestem nie­śmier­tel­ny; podob­nie jak nie­któ­rzy z moich czy­tel­ni­ków

Albo­wiem cią­ża sło­nia trwa 24 mie­sią­ce

Albo­wiem chciał­bym powie­dzieć swej ojczyź­nie coś miłe­go i dzień za dniem nie znaj­du­ję sto­sow­ne­go pre­tek­stu

Albo­wiem przez stro­py Dwor­ca Cen­tral­ne­go prze­cie­ka nie tyl­ko deszcz

Albo­wiem na rucho­mych scho­dach, jeśli są czyn­ne, czu­ję jak mam mało cza­su i jak ktoś śmie­je się ze mnie

Albo­wiem każ­dy kij ma dwa koń­ce choć zakaz foto­gra­fo­wa­nia odsła­nia tajem­ni­ce ano­ni­mo­wych budyn­ków

Albo­wiem coraz wię­cej cho­rób dooko­ła i umie­ra­ją mat­ki przy­ja­ciół

Albo­wiem nawet przed­mio­tom nie wol­no docho­wać nam wier­no­ści

Albo­wiem słoń­ce wędzo­ne­go piklin­ga prze­bi­ja się przez chmu­ry na krót­ko i bar­dzo rzad­ko

Albo­wiem papie­ro­sy któ­re palę kupi­łem w skle­pie fila­te­li­stycz­nym

Albo­wiem mimo wszyst­ko zbyt łatwo się przy­wią­zu­ję

Albo­wiem nie wiem cze­mu de mor­tu­is nil nisi bene sko­ro nic nie wska­zu­je na to że cokol­wiek boli umar­łych

Albo­wiem zmia­ny na kolei są god­ne podzi­wu

Albo­wiem trze­ci to dru­gi jak­by B było trze­cią lite­rą alfa­be­tu; kto nie wie­rzy nie­chaj sobie poli­czy wago­ny

Albo­wiem jak­by było mało ist­nie­ją­cych podzia­łów zaczy­na­ją nas dzie­lić na palą­cych i nie­pa­lą­cych

Albo­wiem chciał­bym sza­no­wać pra­wo lecz tyl­ko w gra­ni­cach roz­sąd­ku

Albo­wiem zosta­ło mi dane poczu­cie śmiesz­no­ści

Albo­wiem sły­sza­łem dur­nia któ­ry mówił że zbyt dłu­go tole­ro­wa­li­śmy dur­niów a nie chciał­bym aby o mnie ktoś tak powie­dział

Albo­wiem Kra­ków się wali

Albo­wiem zna­jąc swo­je moż­li­wo­ści znam swo­je ogra­ni­cze­nia

Albo­wiem sło­wa są jak pest­ki sło­necz­ni­ka i nie da się z nich wyłu­skać ziarn­ka po raz dru­gi o czym wie każ­dy wró­bel

Albo­wiem pisarz ze mnie jak z koziej dupy trą­ba cze­go mówić nie powi­nie­nem prze­ko­na­ny że są ode mnie gor­si

Albo­wiem obie­ca­na kart­ka z Pana­my nie przy­cho­dzi od pół roku choć sam coraz czę­ściej nie odpo­wia­dam na listy

Albo­wiem dobrze mieć przy­go­to­wa­ną odpo­wiedź choć pyta­nie jesz­cze nie padło i może nie paść nigdy

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania