Węgierskie lato
dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty drugiego tomu Prozy. Powieści Bohdana Zadury.
Urodziłem się za późno albo za wcześnie. Przywitał mnie huk dział i trzask pękającej kry. Zdążyłem na te ostatnie salwy armatnie, nie witające bynajmniej mego przyjścia na świat. Powity w ostatnią zimę wojny, w ciemnym pokoju małego domu na przedmiejskiej ulicy, zachowałem szyję pozbawioną znaków szczepienia BCG. Oceniony na oko z braku wagi, straciłem możność porównania z młodszym rodzeństwem. Rok temu, jesienią, mina rozerwała mego stryja; dano mi po nim imię Krzysztof. Ochrzczono mnie najpierw z wody, czasy były niepewne. Potem w kościele parafialnym podawała mnie do chrztu ciepła jeszcze wdowa, ciocia Irenka. Kilka lat później wyszła bogato za mąż, mieszkała w pobliskim Kazimierzu i co roku przyjeżdżała autobusem na Wszystkich Świętych. Spotykałem ją na cmentarzu, drobną blondynkę ubraną na czarno, cichą i pogodną; już w tym zestawieniu kryje się jakiś smutek czy rezygnacja. Ją jedną lubiłem całować przy powitalnych ceremoniach. Święto Zmarłych było dniem spotkań rodzinnych, szczególnie przykrych, gdy uznano, że dorosłem na tyle, by całować w rękę stare cioteczne babki i poszóstne ciotki, obce, wysuszone staruszki i obfite w ciało, o nalanych twarzach, niewyżyte macierzyńsko kobiety, dla których byłem przedmiotem podziwów, konwencjonalnych zachwytów i czułości. „Ach, jak on wyrósł!” „No pocałuj się z ciocią”, „To jest właśnie Krzysio”. Gdy było już ciemno, wracaliśmy z cmentarza do domu, w którym przyszedłem na świat, gdzie mieszkała babka i dziadek. Ubrany w szary płaszczyk i granatowy beret, szedłem obok cioci Irenki, która wstępowała zwykle na chwilę. Jeżeli odjeżdżała od razu, z przystanku niedaleko cmentarza, brakowało mi czegoś i było smutno. Słyszałem czasami, jak rozmawiali, że mogłaby mi przynajmniej przywieźć czekoladę. Kiedyśmy pili herbatę i jedli andrut przygotowany na ten dzień, zalegała często cisza, w której słuchałem głośnego tykania starego blaszanego budzika.
Zaraz po urodzeniu stosunek do świata miałem nader trzeźwy. Wrzeszczałem dniami i nocami, nie pomagało noszenie na rękach, dostałem przepukliny. Darłem się wniebogłosy, robiłem brzydkie kawały. Któregoś dnia miast w becie na łóżku, znaleziono mnie na podłodze. Urodziłem się za późno. Wojna funkcjonowała w naszym domu na zasadzie cezury. Nie była straszna sama w sobie i nie ciągnęła się przez lata. O tym się nie mówiło. Była kataklizmem, mieczem Damoklesa, który rozciął rzeczywistość na dwie połowy. Była straszna ze względu na to, co przyniosła ze sobą, co pozostawiła. Była straszna ze względu na to, czego stanowiła jedynie przyczynę okazjonalną. Wzrastałem w atmosferze oczekiwania na odwrócenie historii. Tak samo jak oficjalna propaganda, ludzie ci przeciwstawiali nieustannie to, co było przed, temu, co jest teraz, tyle tylko że z przeciwstawnymi wynikami. Rozważali, co by było gdyby, roztrząsali stracone szanse. Kiedy Puławy przeżywały swój rozkwit, a dwór książąt Czartoryskich był stolicą życia kulturalnego Polaków, kiedy Kniaźnin pisał, a Norblin bywał tu w łaskach, gdy księżna Izabela sadziła park i zbierała narodowe pamiątki, gdy w pałacyku zwanym na tę pamiątkę Domkiem Aleksandryjskim (same Puławy zostały w lata rusyfikacji przemianowane na Nową Aleksandrię) książę Adam Jerzy konferował z carem Wszechrosji Aleksandrem, z którym zaprzyjaźnił się był jeszcze jako z następcą tronu w swych czasach petersburskich, ściągnięto tu murarzy z Włoch, a wśród nich był któryś z mych prapradziadków. On to miał budować mostek w parku, przewieszony nad ni to wąwozem, ni to jarem, przez który idzie się do pałacu Marynki, mostek zwany mostkiem samobójców. Tu przy kamiennym słupku zastrzelił się ktoś jeden, a potem drugi, już nie w tamtych zamierzchłych czasach, ale w tych, które mierzy zegar mego tętna, które przesypują się przez klepsydry moich oczu. Jeszcze po pierwszej wojnie światowej Puławy były na poły wsią. Babka moja wywodziła się z Grochów. Po tej rolniczej przeszłości zostały kawałki pola, na którym sadziło się kartofle. Dziadek był murarzem. Spłodził czworo dzieci, dwie córki i dwóch synów. Wszystkich wykształcił i zbudował dom. Krzysztof, najstarszy, był inżynierem i, jak to się mówiło, miał przed sobą świetne perspektywy. Na półtora roku przed zakończeniem wojny, 400 metrów od domu, na drodze do Kazimierza, mina przerwała jego dwudziestoczteroletnie życie. Ojciec skończył weterynarię, pracował w Instytucie i jeździł do Lublina, gdzie czas jakiś był asystentem. Przywoził stamtąd najpierw pomarańcze, potem szare renety. Porównywano to, co osiągnął dziadek, z własnymi możliwościami. Dziadek wykształcił dzieci i zbudował dom. Dzieci o budowie domu nie mogły marzyć, wiązały ledwie koniec z końcem. Czekano więc na cud, dobry Bóg miał skruszyć serca aliantów, czasy miały się zmienić. Ale dobry Bóg dawno uznał, że należy zaprzestać czynienia cudów. Od wskrzeszenia Łazarza i rozmnożenia chleba i ryb minęło prawie dwa tysiące lat. Rachunki Boże są niezbadane. Jak nie zesłał anielskich zastępów synowi swemu na pomoc, gdy go pojmano w Ogrójcu, tak i teraz nie wystąpił przeciw tym, którzy jawnie głosili się jego wrogami i zwalczali jego wyznawców. O czwartej słuchano codziennie „Głosu Ameryki”. Dni były długie. Czwarta to nie był dla mnie dzwonek obwieszczający ostatnie okrążenie dnia. Była to godzina, za którą rozpościerała się jeszcze niezmierzona przestrzeń czasu. Dopiero potem chwile przyśpieszyły swój bieg, miast sączyć się leniwie, jak krew w czasie transfuzji, zaczęły spadać szybko jedna za drugą, ciągłym wartkim strumieniem, jak gdyby ktoś odgiął zacisk przy gumowej rurce lub jakby gęsta ciecz rozwodniła się zupełnie, rozrzedziła. Zestawiałem krzesła, nakrywałem je kocem. W ciemności byłem pilotem samolotu, startowałem z jakiegoś ukrytego lotniska, leciałem nad granicą, uciekałem do Anglii albo jeszcze dalej, do Ameryki, przez Atlantyk. Na tyle byłem zajęty tą zabawą, by wierzyć w realność tego wszystkiego, by zadawać sobie pytanie, czy gdyby już stamtąd nie było powrotu, to znaczy gdybym nie wychodził spod koca, zawołany przez mamę na kolację, czy zdecydowałbym się opuścić ten dom, to podwórko, Polskę. Gdzieś rozpościerała się Polska Podziemna, wdzierała się w świat myśli, przeciekała do uszu z posłyszanych rozmów, dziwna, mityczna, nie do pojęcia. Nie znając abstrakcji i czystych pojęć, myśląc konkretnie, zmysłowo, myśląc rzeczami, mieściłem ją w jakimś autentycznie podziemnym kraju, gdzieś pod stopami były jej ciemne miasta, kanały i tunele, byli jej ludzie, bohaterowie w innych wymiarach. „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł Biały. Kochasz Polskę? Kocham szczerze. A w co wierzysz? W Boga wierzę”. Wraz z pacierzem uczono mnie tego wyznania wiary. Wiara mego otoczenia, tak pełna optymizmu i niezachwiana, jeśli chodzi o przyszłość, kruszyła się z biegiem lat. To nie ideały runęły. Tradycji dziesięcioleci nie da się zburzyć jednym manifestem. Rzeczywistość okazywała się wroga dawnym ideałom. Tym gorzej dla rzeczywistości i tym gorzej dla ludzi. Jak ten Krzyś pójdzie do szkoły, mówiono i mówiono zaraz, do tego czasu wszystko się zmieni, to jeszcze przecież trzy lata. W ciągu tych trzech lat Krzyś przestał siadywać na nocniczku, a raczej nie siadywać, tylko jeździć na nim po całym mieszkaniu, przestał wygłaszać kazania z wysokości krzesła, polegające na wydawaniu z siebie odpowiednio modulowanych nieartykułowanych dźwięków, połączonych z gestykulacją (urodziłem się za późno, „dada” to był już przebrzmiały ruch, wyprysk z początku wieku, teraz wiek był w swych latach męskich, wydał jedne owoce – śmierć żniwiarka wieczna – zawiązywał nowe, czasy nie były zresztą przychylne izmom, dowiedziałem się o dadaizmie, gdy miałem lat szesnaście), nie chciał być już pilotem ani furmanem jak pan Hurkowski, może chciał być szewcem jak sąsiad zza płotu, z którym zbierał rosówki i który brał go czasem ze sobą na ryby, a czasy się zmieniały, ale zmieniały na gorsze. Kiedy pozostał tylko rok, nie poruszano już tego tematu. Wiara przerodziła się w zgorzknienie, podejrzana żywotność w apatię. Dalej słuchano „Głosu Ameryki”, bez entuzjazmu, czasem ze złością przekręcając gałkę; „podajemy wiadomości dobre czy złe, ale zawsze fałszywe” – przekręcano w bezsilnej niemożności. Nie wierząc jednym, przestano wierzyć drugim. To była ich szkoła goryczy, moja szkoła sceptycyzmu. Wtedy to nauczyłem się nie ufać innym. Na stratę zaufania do siebie miał później przyjść czas.
Leżeliśmy w łóżku, kochając się, przeglądając prasę, zastanawiając się, jakie książki czytać warto, jakich pisać nie należy, leżeliśmy w łóżku i z naszego punktu widzenia nic się wydarzyć nie mogło, bo jeśli straci się poczucie czasu i rzeczywistości, niepodobna, aby coś zaszło. Mógł zadzwonić telefon, który postawiliśmy koło głowy, ale równie dobrze mógłby to być dzwonek budzika nastawionego przed paru dniami. Grało radio i paliła się nocna lampka, z czego trudno wyciągnąć wnioski co do pory – nie lubimy ciemności, nie zauważamy dnia, lampka się pali. Ktoś recytuje list Tatiany z Eugeniusza Oniegina, którą to już noc czekamy na walc Ravela?
Jesteśmy bardzo ciekawi nowej powieści Juliusza Marzęckiego, którą zapowiada w wywiadzie, jakiego udzielił jednemu z tygodników. Warto pisać książki o miłości, o polityce, sztuce i śmierci – ustaliliśmy to sobie – albo bardzo cienkie, albo bardzo grube; Marzęcki zapowiada trzydzieści arkuszy, więc będzie to zapewne powieść o wszystkich tych czterech sprawach razem wziętych, a nie o którejś z nich z osobna. Leżymy w łóżku – jest bardzo cudownie – oczytani, inteligentni, lubimy chodzić po księgarniach, kupować książki, prenumerujemy wszystkie periodyki, nie wiemy, co wolno, czego nie wolno, interesujemy się pisarzami i literaturą, bardzo piękni – bez charakteru. Upadek jest początkiem odrodzenia – mówimy sobie i dodajemy – pod warunkiem, że ma się siłę wstać. I jest bardzo cudownie i rozkosznie.
Prześladuje mnie ten smutny, jesienny krajobraz. Ta płaska równina, szczególnie monotonna pod jesień, z ludźmi krzątającymi się wśród prawie już pustych pól, przeważnie już zaoranych, którym słońce i susza odebrały czerń, a przysypały szarością, z owymi kobietami docinającymi ostatnie główki kapusty, prześladuje mnie ten pejzaż bezbarwny i monotonny, krajobraz Mazowsza lub łąk nadnoteckich, taki sam jak okiem sięgnąć, taki sam jak jednostajny stukot pociągu czy równy szum samochodowego silnika. Owa równina, której równinność podkreślają jeszcze topole prawie bezlistne i tym bardziej smukłe, gałęzie orzechów, rosnących przy porozrzucanych tu i ówdzie jednakowych domkach, które ostatnie owocują i pierwsze tracą liście. Prześladuje mnie parę słów, kilka twarzy, parę kartek z dziennika.
„Kultura nasza poniosła wielką stratę. Wczoraj w Warszawie zmarł nagle w pełni sił twórczych Juliusz Marzęcki, światowej sławy pisarz i historyk sztuki. Marzęcki urodził się w roku 1914 w Pajęczy. Debiutował tomem wierszy Elizjum. Takie jego książki jak Los w przystani łakomych czy Jasio Krone weszły na trwałe do skarbca naszej literatury”.
(Powiedziałem mu, żeby to zrobił. Kazałem mu zrobić to teraz. Pogrzeby ożywiają bardzo prozę życia. Bał się, czy sobie poradzę. Nie mogłem się do niego przywiązać, nie znoszę rozstań, stare znajomości są jak reumatyzm – uciążliwe, lecz skończyć ich nie sposób. Musiał to zrobić teraz, na początku.)
- Jak chcesz?
- Tak jak ty chcesz.
- Ale ja pytałem pierwszy.
Radio gra cicho. Spiker pozbył się już nuty żalu w głosie i obojętnie podaje prognozę pogody. Dziewczyna leży na lewym boku, twarzą do ściany.
- Dlaczego mnie całujesz? Uważasz pewnie, że tak wypada? Przecież teraz nie masz wcale na to ochoty.
Sądzimy, że powieść Marzęckiego będzie traktować o wszystkich czterech sprawach tego godnych. Miłość, śmierć, polityka, sztuka. W każdej z tych dziedzin powinien mieć coś do powiedzenia. Jako artysta przeżywał załamania i wzloty, życie uczuciowe – jeśli wierzyć uparcie powtarzającym się plotkom – miał skomplikowane, ewolucja polityczna przebiegała zakosami; jeśli przyrównać ową drogę pomiędzy narodzinami a śmiercią do zjazdu narciarskiego, jego narty zostawiały ciągle ślad chrystianii. Był przede wszystkim artystą, to wyznaczało jego zachowanie we wszystkich innych sferach życia. Brakowało mu pewności i nie chciał pogodzić się z faktem, że jest ona w ogóle niemożliwa do osiągnięcia, ten brak stawiał pod znakiem zapytania wszystko, co robił. Więc szedł i zawracał, szukał wciąż nowego punktu archimedesowego. Nawet za cenę zaprzeczenia sobie – jeśli te słowa coś dla państwa znaczą – chciał pewności nawet przeciwko swej sztuce, lecz w jej imię, gotów był wypędzić jak Platon poetów z Państwa i z siebie. Wiedział, że aż do chwili, gdy nie będzie pewny, jego sztuka będzie kaleka, będzie dwuznaczna, będzie oszustwem swego rodzaju. Nie chciał zgodzić się na przyjęcie roli producenta powieści, miał ambicje większe, owo przekonanie o kapłańskiej roli artysty towarzyszyło mu cały czas, wyniesione z rodzinnego domu, gdzie za jego dzieciństwa pewne tradycje romantyczne były wciąż żywe i bodaj wtedy, kiedy godził się na przyjęcie powołania i pójście za jego głosem, wtedy nie wiedział i wiedzieć nie mógł, jaki ciężar bierze na swoje barki. Chciał być kapłanem, a przecież wątpił, mówił ludziom to, czego sam nie był pewny. Szukał tej pewności przynajmniej w wierze, w czymś zewnętrznym względem niego, co by go usprawiedliwiało. Polityczne perypetie jego życia pozostaną tajemnicą, jeśli przypisze się mu koniunkturalne motywy działania. Był raz na wozie, raz pod wozem: to chwalony, obdarzany splendorami, to znów przemilczany lub gorzej. Jak tonący chwyta się brzytwy, tak on chwytał się coraz to innych systemów, światopoglądów, filozofii. Nie chcąc okłamywać innych, okłamywał być może sam siebie. Wynajdywał sobie coraz to innych bogów. Rewolucję, Trójcę Przenajświętszą, Młodość. Czytał nihilistów rosyjskich i klasyków, Maritaina i Bernanosa. Zarzucano mu uleganie modom – każda moda niosła dla niego nadzieję, pozwalała zawiesić rozpacz. Dostrzegł w sobie tę okrutną dwoistość skazującą go na wieczne niespełnienie: właściwie było ich dwóch, jeden pragnął i rozkazywał, drugi był tamtemu posłuszny, pierwszy marzył, drugi osiągał. I wszystko działo się za późno. Popatrz, chciałeś tego – przybiegał zdyszany ten drugi – oto masz – mówił z nadzieją, z oczekiwaniem na pochwałę, uśmiech, zadowolenie, satysfakcję pierwszego Marzęckiego. Chciałeś sławy, oto zdobyłem ją dla ciebie, pragnąłeś tej kobiety, oto pozyskałem jej względy, myślałeś o tej chwili, oto przynoszę ci ją w darze, ciesz się, a twoja radość będzie moją radością. Lecz tamten milczał i tylko cisza zdawała się mówić: – Na co, głupcze, czekasz, przecież jego już nie ma, spóźniłeś się, on nie żyje, umarł trochę wcześniej; żebyś nie wiem jak się spieszył, nigdy nie zdążysz. Wszystko daremne, wszystko na próżno.
Był instytucją i instancją. Dźwigał na sobie odpowiedzialność i brakowało mu racji bezwzględnych, chociaż najbardziej prywatnych. Był instytucją i instancją, nie miał spraw prywatnych. Obnoszono go. Nie mógł pisać. Milczał. Pił. Znowu pisał. Pił. Był z tego świata, niestety. Ryzykował wiedząc, że jego głos nie wpływa na losy świata. Że jest gestem. Podejmując go zdawał sobie sprawę z własnej bezsilności. Dzwoniły dzwoneczki. Był zgorzkniały. Zgodził się na siebie. Była w nim wielkość. Był samotny. Otaczał się młodymi. Nie można nie być samotnym. Można się oszukiwać. Czasami oszukiwał.
- Przypatrz mu się. On już teraz nic nie słyszy. Już jest dobry. Popatrz, jak zwraca głowę, na lewo, na prawo, na lewo, jak metronom. Już nic nie wie, co się wokół dzieje, obejrzyj ten uśmiech. Zabierz papierosy, schowa do kieszeni, potem będzie wyciągał po jednym i sprzedawał, a rano będzie się wstydził.
- Słuchaj, może jest za mokro.
Prześladuje mnie pewna piosenka, szara równina, smutny jesienny krajobraz. Piosenka, która żyje kilka miesięcy. Jak na piosenkę to dużo.
Tacy zepsuci i tacy sentymentalni. A wydawać by się mogło, że mamy już to wszystko za sobą, owe ckliwe wzruszenie wieku dojrzewania, owo przeżywanie tych ostatnich niedziel, chryzantem złocistych w kryształowych wazonach, oczu dzikich, z rozkoszy nieprzytomnych i srebrnego luny blasku. O, bezdomni kochankowie, wdychający kadzidło, kiedy występuje w tańcu z wężem duet taneczny Hagaw, słuchacie tej piosenki, jak potem marzniecie na ulicach, czekacie na świt w dworcowych poczekalniach i ta piosenka, piosenka, która mnie prześladuje, odzywa się za ścianą, dobiega stłumiona skądś z podwórka, zawsze w swoim czasie, kiedy wątpię w ciebie, kiedy nie myślę o tobie. Prześladują mnie zbiegi okoliczności. Parę słów. Ostatnie jabłko z tego sadu.
W redakcyjnym pokoju siedziało parę osób. Biurko redaktora działu poezji zawalone stertami wierszy i listów, które czekały na kolejny remont. Na suficie olbrzymi zaciek, towarzyszący pismu od początku jego powstania, niezależnie od orientacji, jaka dochodziła w nim do głosu. W tym właśnie pokoju przyszła mu kiedyś do głowy myśl o kiju posiadającym dwa końce. Okoliczności, w jakich powstał „Gust”, sprawiły, że poważna część środowiska bojkotowała pismo, tym samym tworzyła się próżnia, którą zapełnić mogli tacy jak on. Cokolwiek by mówiono na temat waśni i zacietrzewienia nurtującego opiniodawcze kręgi, sprawa „Gustu” ukazała mu ich tolerancję. Pewne normy nie dotyczyły wchodzących. Później, gdy zaczął się ukazywać miesięcznik poświęcony poezji „A jak poszedł król na wojnę”, sam postanowił, że nie będzie miał z nim nic wspólnego, wszelako swym podopiecznym, którzy stawiali pierwsze kroki i forsując porządniejsze w jego przekonaniu redakcje ponosili porażki, doradzał nawet nawiązanie kontaktu z nowym pismem.
Kiedy Sierakowski objął w „Guście” dział krytyki, zgrupował wokół siebie głównie swych rówieśników. Czuli się tu jak u siebie w domu i gdy w odległym gabinecie naczelnego wąskie grono wtajemniczonych przy drzwiach zamkniętych debatowało o sprawach wielkiej polityki, tu panowała zazwyczaj atmosfera swobodna i niewymuszona.
- Kurwa, co się z tobą wczoraj działo? – pyta Marcina Sierakowski i wkrótce potem cała misterna konstrukcja albo lepiej rekonstrukcja wydarzeń ostatniej nocy legła w gruzach. Przy okazji z mroku niepamięci wyłoniło się kilka zabawnych szczegółów. Marcin uświadomił sobie, że w końcowej fazie imienin był najtrzeźwiejszy, że cały czas zwracał Krzysztofowi uwagę, że za dużo pije, na co ten odpowiadał niestrudzenie:
- Panie M., czyś pan widział mnie kiedy pijanego? No, powiedz pan, widziałeś?
Dowiedział się, że płacił za taksówkę, że wprowadzał ich do klubu i potem ślad po nim zaginął. Jeśli więc milicjant obudził go śpiącego na ławce w Alei Waszyngtona, to musiałby zostać tam przeniesiony przez jakiego ogromnego ptaka albo jakim innym cudownym sposobem. Tak czy owak trzeba było przyznać się do urwanego filmu, przerwy w życiorysie, a w ślad za tym przyszło uczucie wstydu. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jego znakomite samopoczucie fizyczne, żadnego bólu głowy, żadnej senności. Rozbite kolano nie dokuczało, zdarta skóra na czole, z powodu której głos Krzysztofa, gdy wypowiadał powitalne pytanie, brzmiał autentycznym niepokojem, też nie dawała się we znaki wprost, nie obrażenia były bolesne, lecz ich świadomość. Skąd się wzięły? Przypomniał sobie, jak stał w toalecie naprzeciw ściany i jak w zetknięciu z jej chłodną chropowatą powierzchnią szukał ocalenia przed utratą świadomości.
– Skąd to masz? – pyta Krzysztof.
– Próbowałem głową przebić mur.
Sergiusz siedział na biurku. Czarne kręcone krótkie włosy, śniada cera, odstające uszy. Sergiusz Kłapouch – nazywała go Lit. Słowna dezynwoltura, zadziwiające światy werbalne, które kogoś, kto stykał się z nim po raz pierwszy, mogły wprawić w pomieszanie i przerażenie. Nawet ci, którzy znali go trochę dłużej, nigdy nie mogli być pewni do końca, kiedy mówi prawdę, a kiedy blefuje. Posądzano go – Lit była pewna – o wielorakie kompleksy, ale równie dobrze powiedzieć by można, że w jego obecności łatwo było czegoś takiego się nabawić. Zajmował się historią doktryn politycznych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, skończył historię i socjologię z wyróżnieniem, otwierały się przed nim znakomite perspektywy, wszelako w pewnym okresie losy tego pokolenia zaczęły się plątać. „Pisarze do piór, studenci do nauki, pasta ixi do prania, chuj do dupy” w czasach, gdy każdy niemal z bliskich czy przyjaciół miał mniejsze lub większe kłopoty, kiedy rzeczywistość objawiała swą twarz bardziej groźną i ponurą, niż można było przypuszczać, w czasach, gdy dla wielu z nich, kończących swoje uniwersytety albo dopiero je zaczynających, tych kilka tygodni to był wyrok na nadzieję, to była groźba przekreślenia ogromnego niekiedy wysiłku zrzucenia z siebie wpojonych w dzieciństwie uprzedzeń, odziedziczonych fobii, realne niebezpieczeństwo, że cały trud włożony w zbudowanie czy odkrycie zasad określających ich status quo w świecie, rozsądne współistnienie, złoty środek między nihilizmem a bezkrytycyzmem pójdzie na marne, w takich czasach Sergiusz, gdy odkrył w jednej z toalet taki napis, poruszył swymi uszami i kwestia, że z pracy, prawie już załatwionej, stypendium, prawie już przyznanego, nic nie wyszło, stała się dla niego mniej bolesna. Przestał zbierać wycinki prasowe związane z wydarzeniami, nauczył się na pamięć hasła wydrapanego w klozecie i stwierdził, że oto natknął się na najgenialniejszą syntezę ostatnich tygodni. Po czym, z podziwu godnym spokojem wrócił do lektury Ojców Założycieli i studiowania amerykańskich mitów. Nazywano go młodym człowiekiem pracowitym i rozmownym, co przy jego gadulstwie było określeniem łagodnym. Gdy mu się coś nie podobało, z uporem maniaka powtarzał „Pocałujta w dupę wójta”, zgryźliwy, z ognikiem palącym się w czarnych źrenicach, mówił często o sprawach, których znajomość wykraczała poza kanon obowiązujący tak zwanego inteligentnego słuchacza. I stąd właśnie ta niepewność, czy tworzy legendę, czy filozofowie, myśliciele, przywódcy istnieli naprawdę, czy też są tylko wytworem jego zdolności mitotwórczych, elementem dość perfidnej gry prowadzonej z ignorancją rozmówcy. Makiawel pisarzem największym, chociaż to Sierakowski mógłby być Makiawelem, gdyby miał księstwo.
Sergiusz wszelako miewał słabości dwojakiego rodzaju. Kiedy wypił za dużo, stawał się przykry, impertynencki, drażliwy, równocześnie potrafił ni stąd ni zowąd wyjść albo się rozpłakać. Pierwsze z nim spotkania to było coś przedziwnego, nigdy nie starał się zrobić tak zwanego dobrego wrażenia, raczej usiłował zrazić do siebie. Jeśli poznasz mnie od najgorszej strony i zaakceptujesz, będziemy przyjaciółmi? I wtedy można go było polubić. Wtedy stać go było na objawy serdeczności niezwykłej, delikatności uczuć i radości spontanicznej, gesty tak czułe, że w innym wypadku byłyby aż żenujące.
Kiedy wyszli z „Gustu” powiedział Marcinowi, żeby się nie przejmował i w owocarni na Mokotowskiej kupił mu pomarańczę. Sergiusz – sklep na Mokotowskiej w kwietniowe, chłodne i mgliste południe, pocałujta w dupę wójta, odstające uszy. Przypisany już na zawsze pomarańczom, jak Juliusz Marzęcki zielonej papryce. („Niech pan z nami zostanie i zje kolację. Proszę, przejdźmy do drugiego pokoju”. Ten pokój sąsiadował z gabinetem, w którym rozmawiali, umeblowanym po spartańsku: regały z książkami, oszklona szafka, gdzie stały i leżały obcojęzyczne wydania Losu w przystani łakomych, stół z maszyną do pisania marki „Remington”, twarda leżanka, na której ów wielki pisarz ucinał sobie godzinne drzemki. W jadalni okrągły stół, przy nim kilka osób, między innymi znakomity krytyk muzyczny. Na stole wędliny, zapiekanka z ryżu, mięsa i jarzyn i dorodna, ogromna zielona papryka. „Niech się pan da namówić, przekona się pan, że jest świetna”.) Sergiusz przypisany pomarańczy bardziej niż mitowi amerykań skiemu, Marzęcki przypisany bardziej zielonej papryce niż swym protestlistom, którymi narażał się na kłopoty, biorąc na swe barki misję ocalenia dobrego imienia zbiorowości, niepewny jutra, lecz zdecydowany, bardziej przypisany tej papryce niż zagrożeniu, które Marcin odczuwał idąc do niego, rozglądając się dyskretnie na boki i za siebie w obawie, czy nie jest śledzony, potem szybko wchodząc w wielką bramę starej przedwojennej kamienicy, gdzie widniały tablice informujące o godzinach przyjęć jakiegoś adwokata i jakiegoś lekarza chorób skórno-wenerycznych. Ten lęk, nad którym umiał zapanować, lecz którego nie potrafił się pozbyć, to było coś nowego.
Na ile był uzasadniony? Czyżby ulegał histerii, lecz jeśli tak, to przecież była to histeria zbiorowa, której żadna indywidualna wizyta u psychiatry nie mogła zlikwidować, histeria wymagająca terapii zbiorowej i leczenia nie objawów a przyczyn, a na to się nie zanosiło.
W dwudziestej trzeciej wiośnie życia zaczął poznawać smak nieufności. Patrzył na siebie oczami innych i kiedy siedział sam przy stoliku, bał się, że jego samotność może wydać się komuś podejrzana, tak jak dla niego sygnałem zwiększającym ostrożność (jaką, przed czym?) stawała się obecność jakiegoś samotnego pana lub kilku panów stojących w drzwiach, w progu sali, rzucających lustrujące spojrzenie, potem wychodzących z rękami w kieszeniach swych ortalionowych płaszczy w kolorze ochronnym, szarym lub granatowym, czasem zielonym z pilśniowymi kapeluszami na głowach. Ta nieufność zaczynała się panoszyć, stawała się wszechwładna, zaczął dziwnie reagować na odgłos kroków pod oknem. Była irracjonalna, nadawała dniom charakter snu, w którym każdy z nas może stać się oskarżonym w procesie, który toczy się przed tajemniczym trybunałem, procesie, w którym akt oskarżenia nigdy nie jest odczytywany podsądnemu. „Panie K., pan wie, jakie popełnił pan przestępstwo”. Ulice zmieniały się wtedy w stare praskie strychy, na których szuka wyjaśnienia Franz K., bezskutecznie starając się dowiedzieć czegokolwiek o sądzie, jego prawach i mechanizmach.
Nieufność i zagrożenie. Ostrożność – to, czego zawsze brakowało mu w kontaktach z ludźmi, a czego brak zastępowało silne poczucie wspólnoty, poczucie więzi, która nie z przynależności do narodu, grupy społecznej, klasy, wieku wypływa, lecz z przynależności do tych, którzy myślą i czują, którzy, choć nawet różnymi jednym mówią językiem: obywatelstwo świata, odpowiedzialność indywidualna, a nie zbiorowa – pewność siebie. A jednak pewność siebie. I nagle – nieufność. Totalna, a więc odnosząca się nie tylko do innych. Podejrzewanie siebie!
W tym samym pokoju, w którym siedzi teraz, rozmowa w szerszym gronie tuż po pamiętnych dniach, kiedy to klubowy lokal ochrzczono mianem dyspozytorni. Wspomnienia Tatiany o próbach dotarcia do środowisk robotniczych; ulotki przewożone dwoma taksówkami, obstawa. „Jak w prawdziwej konspiracji” – mówi ta dziewczyna jeszcze podekscytowana, jeszcze nieogarnięta apatią, jeszcze z rumieńcem i wigorem. Jeszcze z zapałem, który za kilka tygodni przemieni się w gorycz i znużenie. Albo w legendę, którą będą uprawiać w swych ogrodach wewnętrznych, zachowując pamięć o niewczesnym flircie z historią, o zimnym tuszu, który zmroził ich rozpalone głowy. Na swój sposób dumni – gloria victis. Z głowami pełnymi cytatów, idei, analogii z przeszłością, z umysłami nasyconymi teorią, robotnicy, którzy przyszli do winnicy o niewłaściwej porze. Niewiniątka czytające do poduszki romantyków – „Szatani inni byli tu czynni”. Zdawał sobie sprawę, że powinien coś powiedzieć, ale przez cały czas siedział bez słowa, z natrętną myślą kołaczącą się w głowie, z imperatywem kategorycznym, lecz kiedy już, już decydował się, dochodził do wniosku, że przegapił moment, kiedy mógł wejść do rozmowy, a teraz jego słowa zabrzmiałyby nieszczerze, nieprawdziwie, sztucznie. Był tylko słuchającym, przysłuchującym się, był świadkiem. Był uchem. Męczyła go ta sytuacja, w której był niewyraźny. Tylko poczucie humoru mogło go uratować. Śmiech jako zbawienny lek na rzeczywistość. Broń słabych.
Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis rozmowy z udziałem Julii Fiedorczuk, Jolanty Kowalskiej, Kuby Mikurdy, Marcina Sendeckiego, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Krystyny Miłobędzkiej i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejSpotkanie z udziałem Ołeksandra Irwanecia, Hałyny Kruk, Serhija Żadana, Bohdana Zadury i Dariusza Buglaskiego w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 22 sierpnia 2022 roku.
WięcejRozmowa Łukasza Dynowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 30 maja 2022 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Ktokolwiek, tylko nie ja Hałyny Kruk w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 23 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejOdpowiedzi Bohdana Zadury na pytania Grzegorza Dyducha w „Kwestionariuszu 2004”.
WięcejCzytanie z książki Puste trybuny z udziałem Bohdana Zadury w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejPierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Urszuli Kozioł, Ryszarda Krynickiego, Bohdana Zadury, Piotra Sommera, Jerzego Jarniewicza, Zbigniewa Macheja, Andrzeja Sosnowskiego, Tadeuszy Pióry, Darka Foksa, Wojciecha Bonowicza, Marcina Sendeckiego, Dariusza Suski, Mariusza Grzebalskiego, Dariusza Sośnickiego, Krzysztofa Siwczyka, Marty Podgórnik i Jacka Dehnela podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejCzternasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Andreja Adamowicza, Andreja Chadanowicza, Wasyla Machny i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejSpotkanie wokół książek Wojna (pieśni lisów), Przepowieść w ścinkach, Gdyby ktoś o mnie pytał i Sekcja zabójstw z udziałem Konrada Góry, Marty Podgórnik, Bohdana Zadury, Joanny Mueller i Karola Maliszewskiego w ramach festiwalu Stacja Literatura 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jurija Anruchowycza, Andreja Chadanowicza i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2005.
WięcejFragment zapowiadający książkę Puste trybuny Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Jurija Andruchowycza, Andrija Bondara, Nazara Honczara, Mykoły Riabczuka, Ostapa Slywynskiego, Serhija Żadana, Darka Foksa oraz Bohdan Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego poświęconego twórczości Rafała Wojaczka podczas Portu Legnica 2004.
WięcejSzkic Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Siemiona Chanina, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 18 listopada 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Julii Fiedorczuk, Klary Nowakowskiej, Marty Podgórnik, Agnieszki Wolny-Hamkało oraz Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Tomasza Majerana, Krzysztofa Siwczyka, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas Portu Literackiego 2004.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukaże się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Istvána Kovácsa i Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2003.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Ludzie ze Stacji”.
WięcejKomentarz Bohdana Zadury, opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury w trakcie Portu Legnica 2002.
WięcejZapis rozmowy Tomasza Majerana z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejSpotkanie autorskie wokół książki Po szkodzie z udziałem Bohdana Zadury, Karola Maliszewskiego i Dawida Mateusza w ramach festiwalu Stacja Literatura 23.
WięcejZapis rozmowy Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2001.
WięcejBohdan Zadura odpowiada na pytania w ankiecie dotyczącej książki Nocne życie, wydanej w wersji elektronicznej w Biurze Literackim 11 lipca 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejFragment „Nocy Zadury”, podczas której Bohdan Zadura oprócz czytania wierszy smażył także naleśniki.
WięcejRozmowa Dawida Mateusza z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Po szkodzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPort Wrocław 2009: wypowiedzi Dariusza Nowackiego, Piotra Śliwińskiego, Justyny Sobolewskiej, Piotra Czerniawskiego, Darka Foksa, Krzysztofa Jaworskiego, Bohdana Zadury, Romana Honeta.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Adam Wiedemann i Bohdan Zadura spierają się o ikonosferę współczesności. Port Legnica 2002.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Wiersze z gazet” z Ryszardem Krynickim, Zbigniewem Machejem i Bohdanem Zadurą 20. festiwalu literackiego Port Wrocław 2015.
WięcejPrezentacja antologii Leszka Engelkinga Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej. Książkę komentują Grzegorz Jankowicz, Bohdan Zadura oraz tłumacz. Wiersze Jaroslava Vrchlickiego „Śpiąca Praga” i „Venus Verticordia” we własnej aranżacji muzycznej wykonuje Sambor Dudziński.
WięcejMityczne pytanie o klasycystów i barbarzyńców zadane Darkowi Foksowi, Tadeuszowi Piórze, Adamowi Wiedemannowi i Bohdanowi Zadurze.
WięcejW rejs z Bohdanem Zadurą wyruszyli Marta Podgórnik i Krzysztof Siwczyk. Filmowa etiuda do wiersza „Z czego wyrosłem” w reżyserii Anny Jadowskiej.
WięcejCzy istnieje opozycja „poeta i naród”? Czego literat może potrzebować od społeczeństwa (i odwrotnie)? Mówią Bohdan Zadura i Marcin Świetlicki, Port Legnica 2002.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Anna Podczaszy, Bohdan Zadura, Jerzy Jarniewicz, Zbigniew Machej oraz Tomasz Broda o tym, czy poezja to próba „dania w pysk światu”, czy może jego zmiany?
WięcejZbigniew Machej, Krzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki i Bohdan Zadura zastanawiają się, czy istnieją słowa o ujemnym potencjale poetyckim. Port Legnica 2002.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRozmowa Moniki Brągiel z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejDzieci zadają pytania autorom i autorkom książki Sposoby na zaśnięcie, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 13 lipca 2015 roku.
WięcejWiersz Bohdana Zadury z książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejWiersz Bohdana Zadury książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejZ Bohdanem Zadurą, tłumaczem Tragedii człowieka Imre Madácha, rozmawia Miłosz Waligórski.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Kropka nad i, która ukazała się w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.
WięcejRozmowa Darka Foksa z Bohdanem Zadurą o jego nowej książce Kropka nad i, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 22 września 2014 roku.
WięcejAutorski komentarz do fragmentu tekstu Powieści o ojczyźnie.
WięcejEsej Mai Staśko towarzyszący premierze książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Zmartwychwstanie ptaszka.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Ius primae noctis z książki Zmartychwstanie ptaszka, która ukazała się 17 maja 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Zmartwychwstanie ptaszka rozmawia Malwina Mus.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do książki Klasyk na luzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 15 września 2011 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Psalmy i inne wiersze Tadeusz Nowak rozmawiają Michał Raińczuk i Katarzyna Lisowska.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Szkice, recenzje, felietony rozmawia Anna Krzywania.
WięcejZ Andrijem Bondarem o książce Historie ważne i nieważne rozmawia Bohdan Zadura.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Nocne życie rozmawia Jarosław Borowiec.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Biały anioł z książki Nocne życie, wydanej nakładem Biura Literackiego 21 października 2010 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wszystko, która ukazała się w Biurze Literackim 1 września 2008 roku.
WięcejKomentarze Wojciecha Bonowicza, Tomasza Fijałkowskiego, Anny Kałuży oraz Bohdana Zadury.
WięcejPrzedmowa Bohdana Zadury do pierwszego wydania antologii poezji ukraińskiej Wiersze zawsze są wolne, wydanej nakładem Biura Literackiego.
WięcejRozmowa Anny Krzywani z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu w Biurze Literackim antologii Węgierskie lato.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Agnieszki Wolny-Hamkało, Ingi Iwasiów, Pawła Lekszyckiego, Mariusza Grzebalskiego, Macieja Roberta, Marcina Orlińskiego, Artura Nowaczewskiego, Grzegorza Tomickiego, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Marcina Sendeckiego, Bartłomieja Majzla i Tomasza Fijałkowskiego.
WięcejKomentarze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Bohdana Zadury, Bożeny Keff i Lwa Nikołajewicza Myszkina.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wiersze zebrane (tom 1), wydanej w Biurze Literackim 18 maja 2005 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą rozmawia Jacek Kopciński.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Ptasia grypa, wydanej w Biurze Literackim w 2002 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wierszy z książki Kopiec kreta, wydanej w Biurze Literackim w 2004 roku.
WięcejRozmowa Andrzeja Sosnowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wydanej w Biurze Literackim 15 września 2011 roku.
WięcejRozmowa Gabrieli Bar z Bohdanem Zadurą.
WięcejRecenzja Wojciecha Browarnego towarzysząca premierze książki Proza, tom 2. Powieści Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 24 kwietnia 2006 roku.
WięcejRecenzja Adama Poprawy, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRecenzja Marty Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejRecenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRecenzja Krzysztofa Vargi z książki Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 4 maja 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej”.
Więcej