Projekt wymiany ramek we wszystkich obrazkach
W długi letni dzień kosiarki mogą pracować od rana do nocy.
Możesz się budzić i zasypiać przy ich warkocie,
przy opowieści, której nie rozumiesz, ale kiedyś w końcu musisz
wyjść do tego zjawiska. I wtedy żegnaj, cudny świecie,
w którym cukierek anyżowy jest lubieżny przez zawartość
litery żet.
Odtąd przydzielone ci niesiesz sam, nie zmieniając się, bo z kim.
Znienacka pojawiające się motyle lub tęcze
bierzesz za to, czym naprawdę są – zapowiedź nagłej śmierci,
twojej i twoich na wiele pokoleń we wszystkie możliwe strony.
Z wczorajszego maila od kogoś: „U sąsiada codziennie borowanie ścian, czyli po polsku wiercenie, więc pewnie dlatego przeczytałem dziś ze studentkami pierwszego roku Twój Projekt wymiany ramek. Wiem, że to danse macabre, ale zbiorowe cyckanie anyżowego cukierka okazało się pełne życia (przez ż) i studentki zadowolone, a ja jeszcze bardziej”.
Lubię łamać tajemnicę korespondencji, daje mi to impuls do pisania wtedy, gdy konieczność napisania czegoś wynika jedynie z podjętych zobowiązań, a lęk przed Arturem, który zazwyczaj nadaje tempo i sens takiemu pisaniu, nie wiadomo dlaczego nagle słabnie. Ogromnie nie lubię, kiedy mój lęk przed Arturem nagle słabnie, bo wtedy muszę chwytać się brzytew, które na pierwszy rzut oka nie wyglądają na eleganckie. Tak jak teraz.
Danse macabre, tak, ale z jak wyraźnie zarysowaną granicą pomiędzy teraz a potem, a jednocześnie – z jak dziwną tej granicy lokalizacją! Bo jaka jest sytuacja w wierszu: podmiot liryczny żyje sobie swoim życiem, akompaniament którego stanowią dobiegające – niezmiennie zza jakiegoś okna, zawsze mające swoje źródło na zewnątrz – odgłosy żniw Ponurego Kosiarza. To, że nie są one dla podmiotu lirycznego zrozumiałe, to nie znaczy, że nie rozumie on, co oznaczają, a oznaczają banalnie – konieczność wyjścia i zbadania. Konieczność stawienia czoła egalitaryzmowi śmierci. Więc podmiot wychodzi. I jednak nie umiera.
To znaczy oczywiście trupy są, wszędzie dookoła, a także, tym razem, wewnątrz: w podmiocie lirycznym umiera coś ogromnie ważnego, a jednocześnie coś ogromnie hamującego – miłość do życia takiego, jakim jest. Afirmacja życia jest prawdopodobnie jednym z większych błędów, jakie można popełnić, gdy wierzy się w nieśmiertelność duszy. Życie jest tylko narzędziem i miejsce pomiędzy pierwszą a drugą zwrotką „Projektu” to miejsce, w którym podmiot liryczny się o tym ze wszelkimi konsekwencjami tej wiedzy – że złe narzędzie można wyrzucić, naprawić, bądź męczyć się z nim do emerytury – dowiaduje.
Ale podmiot żyje dalej, choć powinien był umrzeć i nie do końca wiemy, jak ocenia narzędzie, którym dysponuje. Co zatem się zmieniło w tym obrazku? No, ramki.
Ten wiersz może nie zapowiada jeszcze wiersza, który kiedyś napiszę, „Projektu odrzucenia ramek czy czegoś w tym guście”, ale moje sztuczki z literą „ż” wracają w następnej książce, w wierszu „Oddam życie”, gdzie podmiot liryczny namawia i jest namawiany, aby „robić to, co Bóg karze”. Ortograficzna anegdota z Bach for my baby może robi się nieco mniej błaha, gdy wcześniej czytało się „Projekt wymiany ramek”. A może nie.