Roman Honet: “Ale jedno chciałaby mieć z pantery: gdy ktoś przychodzi i mówi / pociąg, który istnieje tylko w rozkładzie, właśnie odszedł, umieć / powiedzieć ach, tak? a nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło” – na początek przytaczam fragment Twojego pierwszego wiersza z Dwóch fiatów. Oczywiście nie dlatego, że jest pierwszy, ale dlatego, że poruszyła mnie ta scena: zobaczyłem w przywołanym wierszu, w dwóch zjawiających się tu figurach, pantery i pięknej młynarki, ucieleśniania dwóch odmiennych sposobów życia. Pantera, w pierwszym skojarzeniu przywodząca na myśl siłą, potęgę, ostatecznie dysponuje jakąś formułą zrozumienia świata, na spokojnie, może być lekko zdziwiona, ale nie szamota się, podczas gdy druga postać nie jest panterą właśnie dlatego, że próbuje stawiać opór wobec tego, co nieuchronne, usiłuje “zjeść słońce, żeby nie zaszło”. Ale dla mnie to właśnie zachowanie młynarki ma zdecydowanie ludzki wymiar. Chciałem zapytać, co Twoim zdaniem pozostaje bliższe życiu, naturalnym reakcjom? Ten dziki opór, czy to wyrozumiałe przyzwolenie? Gdzie Ty byś siebie umieściła? Bliżej pantery czy młynarki?
Justyna Bargielska: Przykro mi, obecnie jestem panterą. Zadałeś pytanie o to, jak się przystosować, nie przyzwyczajając się. Dbałość o siebie, jak ją sobie wyobrażam, to zachowanie równowagi. Z jednej strony rozsądnie byłoby zrobić w życiu miejsce na koszmar, na rzeczy niemieszczące się w głowie. Z drugiej strony jakie znaczenie będzie miało wydarzenie się tych rzeczy w naszym życiu, jeśli uniewrażliwimy się na nie? A chyba nie chcemy, by działy się w naszym życiu rzeczy bez znaczenia. Pantera jest jakąś formą wypoczynku, tak myślę, tym samym jest w cyklu z młynarką.
Czytając Dating sessions można było odnieść wrażenie, że przede wszystkim oglądasz świat, środek ciężkości został położony przede wszystkim na optykę, tak mi się wydawało. Dwa fiaty, także pełne intrygujących detali, tak samo ufundowane na wyobraźni, sugerują pytania o to, w jaki sposób ten świat, nadal zmysłowy, zasobny w szczegóły, dopasować do siebie? Co należy zrobić, aby przyjąć i to, co zobaczone, i to, co doświadczone? Czy zgodziłabyś się z taką możliwością odczytania, z istnieniem takiej różnicy?
Świat w Dating sessions nie był dedykowany podmiotowi lirycznemu tych wierszy. Ani ich autorce. A jeśli nakładał jakieś obowiązki, to były one estetyczne, dotyczyły utrzymania świata w obecnej estetyce lub wprowadzenia do niego jakichś zmian, ale nadal w dziedzinie urody, piękna. W China shipping dopiero zaczynam widzieć ten obowiązek scalenia ładnego z dobrym, a we Fiatach – ładnego ze złym, brzydkiego z dobrym. Jak? No, właśnie tak: otwierając się na koszmar.
Na litmama.pl, stronie “Szkoły pisania dla mam”, w której prowadzisz zajęcia, zapowiadasz, że posiadasz unikalną umiejętność karmienia piersią w trakcie pisania. Rzadka to sztuka, gratuluję. 🙂 Dziecko potem znowu trzeba nakarmić, wracać do niego. Właściwie nieustająca obecność. A czy wiersz, raz napisany, zostawiasz, czy wracasz do niego, poprawiasz? O, może tak, dajmy na to, wychowujesz wiersz?
Tak naprawdę pisanie w trakcie karmienia piersią, jeśli tylko nie karmisz noworodka, nie jest jakimś specjalnym wyczynem, a i noworodka da się przymocować do torsu chustą i pracować. Zwłaszcza kiedy kredyt inspiruje. Ale na potrzeby reklamy uznałam ten slogan za co najmniej wystarczający. Wiersze nie są moimi dziećmi, są bardziej jak znajomi. Piszę raczej mało, raczej długo, raczej nie dla zaspokojenia potrzeb towarzyskich, więc jak już uda mi się coś napisać, wracam do wiersza tylko po to, żeby dostawić albo usunąć przecinki. A gdy spotykam się z nim za jakiś czas, w książce albo w gazecie, nie mam ochoty go udoskonalać, zmieniać. Raczej patrzę, jak on sam przez ten czas się udoskonalił i zmienił. Bądź nie. Oczywiście realna zmiana zachodzi we mnie, nie w wierszu, ale ze znajomymi tak też bywa, że któregoś dnia jest się gotowym zobaczyć jakieś ich cechy, których się wcześniej nie widziało.
A kiedy w Tobie zachodzi ta realna zmiana, to co na ogół w swoim wierszu widzisz: że się udoskonalił czy że – dajmy na to – okulał? I czy masz czasem poczucie, że mogłabyś w swoim własnym wierszu zobaczyć coś, czego już nie chcesz, co Ci zawadza: jakąś dawną siebie na przykład, to swoje wcielenie, którego akurat nie lubisz.
Nie mam wcieleń, których nie lubię. Wydaję się sobie czasem anachroniczna albo głupawa, jeśli o to pytasz. Ale tu, gdzie jestem, nie wydaję się sobie taka, a przecież przyszłam tutaj przez siebie anachroniczną i głupawą, jak mogłabym się od siebie tamtej odżegnywać? Tym bardziej, że za pięć lat przyjrzę się sobie z teraz i zobaczę zmęczoną, i sentymentalną autorkę nurtu country&western.
Macierzyństwo na ogół ogranicza pisanie, czasem eliminuje je całościowo. W Twoim przypadku tak nie jest, może nawet dzieje się odwrotnie, jakby macierzyństwo i pisanie dało się połączyć w sposób naturalny, co nie znaczy, że idylliczny. Zresztą nie wiem, nie jestem Tobą. Zatem może Ty byś mi powiedziała, jak to w Twoim przypadku wygląda?
Dziecko ogranicza. Dwójka dzieci ogranicza podwójnie. Jeśli nie jesteś Martyną Wojciechowską, nie będziesz temu zaprzeczać, a chwała Bogu Martyna jest tylko jedna. I to ograniczenie, to jest prawdziwe błogosławieństwo, zwłaszcza dla pisania. Mechanizm jest taki: najpierw odpuszczasz sobie zapisywanie głupot. Zdań usłyszanych w zbiorkomie, powiedzonek męża, fikcyjnych wspomnień z krótkich snów itp. To jest proces, który trwa i wkopuje cię w grunt, aż zostajesz z kartką, na której w środku nocy, odłożywszy dziecko do łóżeczka po dwugodzinnym seansie u cycka, zapisałaś, jak ci się wydaje, formułę, TO. Rano na kartce widzisz, bo ja wiem, listę zakupów. Wspaniały upadek, po którym dochodzisz do wniosku, że już nigdy nic nie napiszesz, aż któregoś dnia zaczynasz notować głupoty. A z jaką wdzięcznością i oddaniem! No, tyle że są trochę inne głupoty. Bardziej uniwersalne.
Na blogu Marka Trojanowskiego pojawiły się fragmenty Twojej korespondencji z nim, jest to pewna nowość, mam na myśli upublicznianie korespondencji w sieci, czy publiczne jej pisanie, trzeba podkreślić, że za zgodą obydwu stron, zresztą gdyby było przeciwnie, nie byłaby to żadna nowość :). Ale z pewnością Twoja obecność na wspomnianym blogu dla niektórych okazała się powodem do konsternacji, zdziwienia, zakładam, że zapewne także troski :). Co byś im powiedziała?
Żeby poluzowali. Przygotowałam sobie szablon, w którym wyjaśniam powody pojawienia się na blogu Marka i wysyłam wszystkim, którzy przysyłają do mnie uprzejme zapytania w tej kwestii. Oczywiście po spersonalizowaniu wysyłam. Obiecałam Markowi jakiś samodzielny tekst na jego stronę, a nie tylko okazjonalne deklaracje poparcia – i, ponieważ listy wychodzą mi najlepiej, zdecydowałam się na taką formę, gdyż czemu nie. W co to się rozwinie, nie mam pojęcia. I czy. Historia niedoli Marka z kobietami w Internecie, jak widzę, ma tylko jedno zakończenie i jest nim przegonienie koleżanki jak suki burej. A dla mnie Trojanowski to sprawa honoru: nie mogłam znieść, że w pewnym momencie większość najpiękniejszych 30+ umysłów początku XXI wieku, poeci, poeci! i zjawiskowe kobiety – skupili się na próbach zakneblowania jednego psychola. Który przy bliższym poznaniu pozostaje psycholem. Nota bene w odpowiedzi na mój spersonalizowany szablon ludzie pisali mi, że właściwie im nie przeszkadza, że Trojanowski wylewa wiadra pomyj na nich samych – ale że obraża innych. Litości! To, że Trojanowski obraża nas, nie nasze panny – a co, mnie nie obrażał? – to jest istota tego, że się tak wyrażę, daru. Pożytku.
Ale odpowiedź na pytanie o funkcjonowanie Trojanowskiego w tej roli to jest poniekąd odpowiedź na pytanie, o co w pisaniu chodzi. Żeby nas elegancko traktowano? Żeby wszystkim było przyjemnie? Żeby paść formy? W Nieszufladzie pasą. Chyba się wiele nie pomylę, jeśli powiem, że te wypasione formy to obecnie jedyna wartość tego portalu.
Na Nieszufladzie dyskurs literacki całościowo posiada osobliwą formę, przykładowo roztrząsa się tam problemy, czy Edward Stachura był przystojny [śmiech]. Ale wobec tego – jeśli w ogóle warto – to gdzie rozmawiać o literaturze w sieci? I o co Twoim zdaniem chodzi w pisaniu, zakładam, że nie o odmienne traktowanie i waloryzowanie piszącego, to rzeczywiście mogą być nadmierne wymagania, czasem przedstawione w żałosnym wydaniu.
W sieci o literaturze warto rozmawiać wszędzie, pytanie brzmi: czy w ogóle gdzieś się to robi. Jeśli, oczywiście, masz na myśli szybką interakcję, a nie wymianę wypieszczonych esejów. Moje podejście jest skażone sentymentem, bo ja pamiętam antyczną pl.hum.poezja a potem elitarny, jak się upierają o nim mówić, Bar, po którym zostały nie tak znowu przepastne archiwa. No, ale nie może być tak, że rozmowa o literaturze jest możliwa tylko i wyłącznie, gdy relacja między rozmówcami to albo wojna samców, albo erotyczne napięcie, albo, optymalnie, jedno i drugie.
W pisaniu chodzi o towarzyszenie, o przyjazność, o miłosierne uczynki względem duszy. Jeśli wszyscy jesteśmy pacjentami hospicjum (“hospicjum to też życie”, co nie), to książka jest wolontariuszem, który trzyma nas za rękę.
Zapowiadasz na ten rok swój prozatorski debiut. Mogłabyś powiedzieć o nim słowo?
Nawet dziesięć. Czuję się jak Amerykanka, kiedy o tym mówię, ale chuda Amerykanka. Czyli wspaniale. Książka będzie miała tytuł Obsoletki, zawiera około pięćdziesięciu niedługich tekstów o codziennym życiu, jedynych – w formie i treści – jakie da się napisać wychowując dzieci i pracując. O ile z wierszami nie chodziłam do nikogo, o tyle z Obsoletkami obeszłam – takie mam wrażenie – dokładnie wszystkich, ale wszyscy mnie przeganiali. Dopiero Wydawnictwo Czarne mnie nie przegoniło, książka wyjdzie w listopadzie. Jest malutka, równa, monotematyczna, pełna detali i szczera – jestem z niej bardzo dumna, nawet jeśli bywam z niej niezadowolona.
Rozmawialiśmy o Twoim pisaniu, macierzyństwie, internecie. Teraz chciałbym zapytać o Twoje oczekiwania czytelnicze, o to, czego wymagasz od liryki, czego od prozy, zresztą może tu nie musi być rozgraniczenia. Mówiąc wprost: jakie książki lubisz?
Obyczajowe takie. Pewnie dlatego jestem tak podekscytowana Obsoletkami, bo żyję w kulcie prawdziwej powieści i cokolwiek, co nie jest poezją, jest dla mnie milowym krokiem w jedynie słusznym kierunku. Ostatnio odkryłam Doris Lessing, przeczytałam właściwie chyba wszystko, co się ukazało po polsku. Mój mąż wziął Piąte dziecko i powiedział, że już dawno nie miał w ręku czegoś tak okropnie napisanego – i pewnie ma chłopak rację, tylko co z tego. Najprościej napisana historia ma dla mnie obecnie większą wagę, niż najlepszy wiersz – bo wiersz jest syntezą, a historia jest analizą, a ja jestem w takim momencie życia, że potrzebuję towarzystwa w analizie. Lessing jest znakomitą towarzyszką.
Tak sobie pomyślałem, czy byś mnie nie wyręczyła na zakończenie rozmowy. Może chciałabyś sobie sama zadać pytanie i odpowiedzieć? Hmm…
Wyręczyłabym cię. Zadałabym sobie pytanie: czy będziesz bardzo smutna, jeśli nie uda ci się napisać powieści? I odpowiedziałabym sobie: e, nie bardzo.