Jestem w kropce. O tych dwóch książkach – Zapisy rozmów. Wywiady z poetami brytyjskimi (pierwsze wydanie 1985) i zbiór przekładów wierszy Heaneya (pierwotnie z 1998 roku) – sporo już chyba napisano. Właściwie trudno dodać coś sensownego. Może tylko zaprosić do lektury? Bo odgrzewanie starych komplementów, zwłaszcza w przypadku książek przygotowanych przez Piotra Sommera, a zatem przygotowanych z wielką pieczołowitością i w duchu jak najlepiej pojmowanego perfekcjonizmu, wydaje się czynnością co najmniej pretensjonalną.
Zapisy rozmów przywołują atmosferę brytyjskich i irlandzkich środowisk poetyckich lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (znakomita większość rozmów została przeprowadzona w lutym 1978 roku, kiedy Sommer przebywał w Anglii). Czytane po ćwierćwieczu, wywiady te sprawiają wrażenie odrobinę staromodnych – nie z powodu formuły, co raczej przez fakt, że mówi się w nich o dyskusjach i sporach nieco już zapomnianych. Kto dziś pamięta o angielskich poetach popowego Liverpoolu? Czy gorące debaty o wyższości Berrymana nad Lowellem mają w tej chwili jakieś większe znaczenie? A dostrzegalny w szóstej i siódmej dekadzie wpływ poetów wschodnioeuropejskich na znudzonych i rozpuszczonych Anglosasów – co z tego zostało w dzisiejszej poezji języka angielskiego? Bo chyba niewiele?
Chcę przez to powiedzieć, że drugie wydanie Sommerowych rozmów ma do pewnego stopnia formę dokumentu historycznego. Ale też jest to dokument szczególny. Po pierwsze dlatego, że jest opowieścią snującą się jakby z wnętrza życia literackiego; poszczególni rozmówcy odnoszą się do siebie w trybie bezpośrednich fascynacji bądź niechęci, na bieżąco, często na zasadzie anegdot bądź powtarzanych bon motów. Po drugie, rozmowy przeprowadza jeden z wybitniejszych polskich poetów. Co prawda fakt ten przejawia się w książce w nader dyskretny sposób, w krótkich kwestiach i pytaniach, często rzucanych na boku lub w formie dygresji – czujemy jednak, że mógł je wygłosić/zadać tylko ktoś żyjący z języka i w języku, a przy tym wewnętrznie zaangażowany w słowo poetyckie. Na dobrą sprawę w trzynastu rozmowach pomieszczonych w tomie można by doszukać się rozmowy czternastej, prowadzonej przez Sommera z samym sobą. Kto wie, czy po dwudziestu pięciu latach nie jest to rozmowa najciekawsza?
Dla czytelnika żywo interesującego się rozwojem dwudziestowiecznej poezji, nie tylko zresztą poezji brytyjskiej czy irlandzkiej, będzie to niewątpliwie książka istotna. Wszak głos mają sami poeci, mowa jest o książkach, które właśnie się ukazały lub ukażą – jesteśmy tym samym świadkami tworzenia się historii literatury, a w każdym razie lokalnych kanonów i olimpów poetyckich. A jeżeli komuś to nie wystarcza, to dopowiem, że Piotrowi Sommerowi udaje się wyciągnąć od swoich rozmówców kilka ładnych i przejmujących zdań o poezji w ogóle. Ot, choćby drobny fragment rozmowy z Brianem Pattenem, który w pewnym momencie zauważa: „poezja to przede wszystkim praca, obrona czystości języka”. Na pytanie: „Co to znaczy?”, angielski poeta odpowiada w sposób następujący: „To utrzymywanie go przy życiu, ale i odnawianie go – po to, żeby dalej można się było porozumiewać”. Czy Państwo też to słyszą?
Bardzo jestem ciekaw, jak Zapisy rozmów zostaną odebrane dzisiaj, a już zwłaszcza przez tych czytelników, dla których niegdysiejsze swary poetyckie mają wartość wyłącznie muzealną. Proszę wybaczyć, że przejaskrawiam archiwalną tonację przedsięwzięcia, ale czynię to świadomie i z premedytacją, w przekonaniu, że książka Sommera jest w istocie czymś więcej niż zbiorem starych wywiadów. Bo w moim odczuciu jest też zapisem pewnej przygody, która może wydarzyć się zawsze i wszędzie (choć najprzyjemniej jest, gdy wydarza się w konkretnym czasie i pośród konkretnych ludzi) – przygody z innymi językami, głosami, z poetyckim pogłosem pokolenia, wspólnoty, doświadczenia. Tak książkę tę czytałem pod koniec lat osiemdziesiątych – a czytałem ją z wypiekami na twarzy – i tak odbieram ją teraz. Z nadzieją, że znajdzie nowych, przygodnych czytelników, dla których stanie się okazją do podjęcia jakiejś bardziej zasadniczej – a może bardziej nieformalnej i bezpretensjonalnej? – rozmowy z poezją.
O Kolejowych dzieciach, zbiorze przekładów wierszy i próz Seamusa Heaneya, pisałem zaraz po ukazaniu się książki. Obecne, drugie wydanie nie różni się prawie niczym. Pojawiły się dwa nowe (i ważne) przekłady, ale posłowie pozostało to samo; tak jakby Sommer nie miał nic do dodania. Znamienne, że przekłady urywają się na roku 1991 (tom Seeing Things); wydaje się, że tłumacz nie miał serca do następnych książek, co byłoby o tyle zrozumiałe, że dla wielu czytelników i krytyków są to książki ciekawe i interesujące, ale jednak wtórne. Osobiście żałuję: chciałoby się usłyszeć, jak w Sommerowej polszczyźnie brzmi Heaney „ponoblowski” i ustateczniony. Z pewnością dałoby się wybrać kilka co bardziej znakomitych kawałków?
Z debiutanckiego tomu Heaneya (Death of a Naturalist, 1966) Sommer wybrał dwa najważniejsze wiersze: „Kopać” i tytułową „Śmierć przyrodnika”. Do pięciu tekstów wybranych z Door into the Dark (1969) tłumacz dodał teraz wiersz „Półwysep” – i jest to, jak sądzę, jeden z najpiękniejszych przekładów w książce. Jeśli sądzić po liczbie przekładów, najważniejsze dla Sommera są tomy Wintering Out (1972) i North (1975). Nie jest to wybór zaskakujący. Wiersze zawarte w tych książkach najbardziej zbliżają się do Sommerowego ideału wiersza jako czystej, a jednocześnie potoczystej frazy, w której szczęśliwie porzuca się abstrakty i uogólnienia, smakuje za to detale i niuanse. Szkoda, że z bardzo podobnego pod tym względem i równie znamienitego tomu Field Work (1979) tłumacz wybrał tylko trzy wiersze, ale i tak jest oczywiste, że najbardziej poruszające, najpiękniejsze utwory irlandzki poeta pisał w latach siedemdziesiątych. Tom kończy się najpierw pięcioma wierszami ze zbiorów Station Island (1984) i The Haw Lantern (1987), a następnie dwoma wierszami i siedmioma fragmentami sekwencji „Miarkowanie” z tomu Seeing Things (1991). Nie zapominam o sześciu prozach napisanych przez Heaneya w latach siedemdziesiątych, a zebranych w cyklu zatytułowanym „Mossbawn”. Nie są to utwory przypadkowe; jasno pokazują, że Heaney, któremu gotowi bylibyśmy przypisać talent wyłącznie liryczny, jest też kapitalnym prozaikiem, znakomicie poruszającym się w języku, który nie jest ograniczony rytmem, rymami i poczuciem poetyckiej odpowiedzialności za każdą wypowiedzianą sylabę.
O polszczyźnie tych przekładów można by pisać długo. Chcąc oddać im sprawiedliwość, należałoby pewnie przeprowadzić uważną, detaliczną analizę poszczególnych rozwiązań, tudzież sposobów, na jakie efekty te łączą się w przekonujące i mocno w polszczyźnie osadzone całości. Więc tylko tyle: Sommerowe spolszczenia brzmią tak, jak gdyby Heaney wychował się w języku polskim i używał go w sposób pewny: precyzyjny i dokładny, a zarazem poetycko spławny. Poszczególne frazy i zdania wpadają w ucho jako coś znajomego, a jednocześnie, w nawiasach językowej familiarności, na tyle nieswojego, że wymagającego intensywnej, skupionej lektury. Takie obcowanie z wierszem – odnajdywanie go w sobie, ale odnajdywanie na jego (wiersza) prawach. O żadnym czytelniczym wchłonięciu czy nostalgicznym zamknięciu się „na swoim” nie ma mowy.
Skądinąd drugie wydanie Kolejowych dzieci to nie jedyna poetycka reaktywacja dokonana za sprawą przekładów Piotra Sommera. Sporo jego tłumaczeń odnajdziemy w wydanym właśnie zbiorze Briana Pattena (pod intrygującym tytułem Teraz będziemy spać, leżeć bez ruchu lub ubierzemy się na powrót). Na publikację czeka inna ważna książka – zbiór przekładów wierszy Michaela Longleya, poety, którego po latach możemy bez obaw umieścić zaraz obok Heaneya. Myślę sobie, że każde z tych spotkań to swego rodzaju „rozmowa po latach”. Takie rozmowy maja swój osobny urok. I wcale nie myślę o nostalgicznym trybie powrotu do przeszłości. Jest w nich coś więcej – czasem jakieś słowo, które po latach staje się sobie pointą bądź komentarzem; dźwięk, który z perspektywy czasu wybrzmiewa w całej swej świeżości; koniunkcja sensów i ich muzyki, dokonująca się w języku, który w międzyczasie opanowaliśmy. Sommer jest bez wątpienia mistrzem takich pasaży. Cieszę się, że możemy ponownie brać udział w tej olśniewającej wyprawie w gościnę do innych poetów, i po inne słowa.