Nie mogę uwolnić się od wrażenia, że tytuł najnowszej książki Marty Podgórnik jest tandetnie piosenkowy, chwytliwy, ckliwy, a jednak dobry, najlepszy dla tych tekstów.
Nic o mnie nie wiesz – gdyby sparafrazować jako „nie znasz mnie, nigdy się nie dowiesz, kim jestem” – jest tak wyraźnie autoprezentacyjne, przez co „wystawione” na ewentualne żarty i dowcipy, że aż strach myśleć o tych możliwych parafrazach, którym Podgórnik się „podkłada”, sugerując, że choć wiele opowiada o swoich wierszach, to i tak najważniejsze pozostaje zakryte. No bo w zasadzie dlaczego mielibyśmy w ogóle cokolwiek o kimś wiedzieć, chcieć wiedzieć, interesować się nim? Zaprzeczenie „nic o mnie nie wiesz” zakłada nasze wzmożone zainteresowanie, obsesyjne niemal pragnienie wyśledzenia czyichś najbardziej intymnych szczegółów życia/pisania, miłość po prostu, paranoiczne uzależnienie, w najbardziej letniej wersji – nieobojętność. Oczywiście – książka jest pierwszą publikacją po otrzymaniu przez Martę Podgórnik Literackiej Nagrody Gdynia, tytuł tomu sugeruje nieobojętność (są wszak dowody uznania!). Ale w przypadku Podgórnik nie o to chyba jednak chodzi: tytuł czytam raczej jako sygnał wysunięcia na pierwszy plan autokreacyjnej gry, tym razem z czytelnikiem, o czytelnika. Jakby mimochodem dochodzi dzięki temu do ciekawych ustawień podmiotu w perspektywie tzw. prawdy, egzystencji i wyznania.
Książka nie jest ani nowa (w sensie nieopublikowanych do tej pory wierszy), ani do końca Marty Podgórnik, bo układał ją poeta Roman Honet i to jemu tom zawdzięcza ostateczny kształt. Sama Marta Podgórnik mówi jednak w rozmowie z Krzysztofem Siwczykiem zamieszczonej w “Gazecie Nagrody Literackiej Gdynia. Dodatku Literackim” (nr 10/2012) o tej publikacji jak o nowości, zaskakującym powiewie świeżości, nie poznaje swoich wierszy w takim układzie. Gruba przesada, ale trzeba przyznać, że Honet wybrał całkiem nieźle i książkę czyta się zwyczajnie dobrze.
Tytułowe „nic o mnie nie wiesz” to dewiza podmiotu, który, jak może się czytelnikowi wydawać, jest na wyciągnięcie ręki, bliski i znajomy, dotykalny nieomal w swoich wyznaniach. Ale przecież owe wyznania zawsze (nie tylko u Podgórnik) bywają osłonięte – czasem w sposób bardziej widoczny, przez rymowane zestawienia, które przenoszą aurę tych wierszy w kabaretowe rejony („To był naprawdę dynamiczny wieczór i cały bar pogrywał w Czar Par”, z wiersza „Rezydencja surykatek”), czasem w sposób prawie niezauważony („raz tylko byłam szczęśliwa w miłości ale źle się skończyło”, z wiersza „Luxemburg i inne wiersze”). Niemniej jednak rzecz została pomyślana w ten sposób, by wzmocnić linię konfesyjności i tak wyrazistą u Podgórnik. W swoich autorskich książkach poetka neutralizowała tę konfesyjność, rozcieńczała ją wierszami z nieco innej bajki; w Nic o mnie nie wiesz świata smutku i cyrkowej ramy miłosnych uniesień nie przesłania już nic. Ale przecież „nic o mnie nie wiesz”.
To, w jaki sposób Marta Podgórnik pokazuje bohaterkę swoich utworów, jak nawiązuje relację z tzw. rzeczywistością poza wierszem, przypomina mi metodę, którą z kolei posłużył się niemiecki malarz Gerhard Richter, malując swoją córkę. Na obrazie zatytułowanym Betty (1991) widzimy wszystko bardzo wyraźnie: fakturę ubrania dziewczyny, niemal czujemy wygniatany wzór na jej (najprawdopodobniej) koszuli nocnej, upięcie jasnych włosów. Dziewczyna ma odwróconą od nas twarz, patrzy w coś ciemnego, czarnego, nam może się wydawać, że zaraz się odwróci, jest tak blisko i tak wyraźnie. A jednak. „Nic o mnie nie wiesz”. U Podgórnik jest podobnie: niby zaprasza się nas w miejsca dobrze oświetlone, ale światło pada w nich pod takim kątem, że choć dostrzegamy najdrobniejsze szczegóły, całość umyka. Jeśli pokazuje się nam tło, nie widzimy głównych aktorów, jeśli główni aktorzy są na scenie, horyzont traci kontury. Odczuwamy silną obecność podmiotu stworzonego przez poetkę, a zarazem jego niedostępność, konfrontują nas te wiersze z obietnicą bezpośredniości i uświadamiają, że jest ona powiązana z rozczarowującym uczuciem obcości.
Podkreślić trzeba przede wszystkim jedno: frazę Podgórnik rozpoznamy od razu, ton jej wierszy jest zupełnie niepodrabialny, nietrudno dowieść, że w żadnej innej twórczości słowa „serce” nie używa się tak natrętnie i że w żadnej innej twórczości natrętność ta, choć ckliwa, nie jest zarazem tak poruszająca i wzruszająca jak tu. Dbałość o formę, nawet pewien rygor formalny, to największa pisarska obsesja autorki Paradiso. Stworzyła swój język, wzniosła gmach, czas pewnie go zburzyć.
Recenzja ukazała się w „Nowych Książkach” nr 1/2013 s. 60-61. Dziękujemy Autorce i Redakcji za wyrażenie zgody na przedruk.