wywiady / o książce

Bohaterki małych, codziennych transgresji

Anna Adamowicz

Jerzy Jarniewicz

Rozmowa Anny Adamowicz z Jerzym Jarniewiczem, towarzysząca premierze książki Trzy kobiety Jerzego Jarniewicza, wydanej w Biurze Literackim 6 maja 2025 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Anna Ada­mo­wicz: Ponie­waż Pan Dyrek­tor Artur Bursz­ta, pisząc do mnie z pyta­niem, czy z tobą zatańczę, sta­ran­nie pod­kre­ślił węży­kiem, że to „pierw­sza książ­ka po Nike”, roz­pocz­nę zaczep­nie i pół-serio: jak się pisze książ­kę „po Nike”? Czy trud­niej bądź łatwiej niż „po Sile­siu­sie”? Trud­niej bądź łatwiej niż na przy­kład książ­kę debiu­tanc­ką?

Jerzy Jar­nie­wicz: Naj­chęt­niej odpo­wie­dział­bym Ci, że książ­ka sama się pisze, ale nie będę ściem­niał: pisze się trud­no. Od ostat­niej książ­ki minę­ły czte­ry lata. I w zasa­dzie przez trzy i pół roku nie napi­sa­łem ani jed­ne­go wier­sza. No i dobrze. Powie­dzia­łem sobie, że pisać na duś nie muszę, że mogę sobie zro­bić dłuż­sze waka­cje od pisa­nia wier­szy, że na te waka­cje prze­cież zasłu­ży­łem. Przed pisa­niem powstrzy­my­wa­ło mnie też i to, że naj­ła­twiej było­by mi napi­sać kolej­ną wer­sję książ­ki, któ­rą piszę od lat i któ­ra się jakoś spraw­dzi­ła. A tego robić nie chcia­łem. Nie wcho­dzi­ło w grę napi­sa­nie nowych Pustych nocy czy nowe­go Mon­do cane.

A mówiąc o nagro­dach jak naj­bar­dziej serio: ani Nike, ani Sile­sius nie wpły­nę­ły na to, jak pisa­ło mi się kolej­ne książ­ki. W zasa­dzie na nic nie wpły­nę­ły. Na pew­no nie doda­ły mi siły ani poczu­cia war­to­ści. Wię­cej, spo­sób, w jaki na przy­kład przy­zna­no mi wspo­mnia­ne­go przez Cie­bie Sile­siu­sa za Puste noce, uznaj­my za afront, bo jak ina­czej oce­nić fakt, że żaden z juro­rów nie wygło­sił z tej oka­zji zwy­cza­jo­wej lau­da­cji, zresz­tą nie tyl­ko mnie, ale niko­mu z troj­ga lau­re­atów tam­tej edy­cji? A jak oce­nić fakt, że prze­wod­ni­czą­cy kapi­tu­ły wyszedł na sce­nę i oświad­czył, że gło­sy jury były podzie­lo­ne i że o nagro­dzie zde­cy­do­wa­ła aryt­me­ty­ka? Cóż, podzię­ko­wa­łem aryt­me­ty­ce, że mnie nagro­dzi­ła. Nawet chcia­łem jej dłoń uści­snąć, ale gdzieś po gali zni­kła. A Nike? Moja Nike, chy­ba dla­te­go, że przy­pa­dła poezji, czy­li gatun­ko­wi, któ­ry czy­ta w pory­wach trzy­stu czy­tel­ni­ków i któ­ry nie ma żad­ne­go zna­cze­nia na ryn­ku, nie wpły­nę­ła nawet na moich ksią­żek, nazwij­my to tak, widocz­ność. Wyda­wać by się mogło, że jest lau­re­at dużej nagro­dy, to i jest zwięk­szo­ne zain­te­re­so­wa­nie nową książ­ką tego lau­re­ata. Wol­ne żar­ty. Maga­zyn „Książ­ki”, wyda­wa­ny było nie było przez Ago­rę, fun­da­to­ra nagro­dy, ba, maga­zyn, któ­re­go od lat jestem prze­cież współ­au­to­rem, nie zauwa­żył, że ten lau­re­at Nike – ICH lau­re­at – wydał nową, chy­ba nie naj­gor­szą, książ­kę w chy­ba nie naj­gor­szym wydaw­nic­twie, Osso­li­neum, ale kto by zawra­cał sobie gło­wę zupeł­nie nie­ryn­ko­wym tomem szki­ców doty­czą­cych lite­ra­tu­ry anglo­ję­zycz­nej, a do tego napi­sa­nych przez pol­skie­go auto­ra? Nike przy­zna­na za poezję nie sta­wia cie­bie w uprzy­wi­le­jo­wa­nej pozy­cji wzglę­dem mediów, raczej uczy skrom­no­ści. OK, być może była ona jakąś cezu­rą w mojej bio­gra­fii, bo przez rok od ode­bra­nia tej nagro­dy mia­łem kil­ka­dzie­siąt spo­tkań autor­skich, jed­no spo­tka­nie na tydzień. Zapra­sza­no mnie jako lau­re­ata do miejsc i do śro­do­wisk, do któ­rych naj­pew­niej bym w innej roli nie tra­fił – oczy­wi­ście poza War­sza­wą. Takiej mobi­li­za­cji wcze­śniej nie doświad­czy­łem, bar­dzo jestem z tego rad. Ale nic wię­cej. Przy pisa­niu Trzech kobiet naj­waż­niej­sze było poczu­cie, że jeśli kolej­na moja książ­ka ma mieć dla mnie sens, to tyl­ko wte­dy, gdy pod jakimś wzglę­dem będzie książ­ką odmien­ną. Nie cał­kiem odmien­ną, bo to chy­ba już nie­moż­li­we, i nie­po­trzeb­ne, ale jed­nak inną. Porów­na­nia z książ­ką debiu­tanc­ką, o któ­re pytasz, chy­ba Ci nie nakre­ślę, bo nie­wie­le pamię­tam.

Już poważ­nie­ję: jak wyglą­dał pro­ces pisa­nia Trzech kobiet? Jaka iskra dopro­wa­dzi­ła do stwo­rze­nia tej książ­ki i co było dalej? Pytam, bo widzę kil­ka róż­nic kon­struk­cyj­nych w sto­sun­ku do poprzed­nich tomów.

Jaka iskra, pytasz? OK, była to iskra, któ­ra prze­ło­żo­na na sło­wa zna­czy­ła „nie musisz się spie­szyć” i „nie możesz powta­rzać tego, co się spraw­dzi­ło”. Bez­wa­run­ko­wo bez­cen­na iskra. Trzy kobie­ty to tom, któ­ry tym róż­ni się od poprzed­nich, że więk­szość wier­szy w nim zawar­tych jest ze sobą powią­za­nych nie tyl­ko tema­tycz­nie, ale też, co waż­niej­sze, nar­ra­cyj­nie. Two­rzą one cykl, tro­chę – tro­szecz­kę – jak pisa­no w cyklach sone­ty w elż­bie­tań­skiej Anglii, z powra­ca­ją­cy­mi posta­cia­mi, z naszki­co­wa­nym kon­kret­nym tłem, z pew­ną cią­gło­ścią fabu­lar­ną. Przy czym cho­dzi nie tyl­ko o to, że wier­sze ukła­da­ją się tu w ciąg nar­ra­cyj­ny: wie­le z nich ma nar­ra­cyj­ny cha­rak­ter. Pomysł, by taki cykl napi­sać, przy­szedł nie­za­po­wie­dzia­ny, napi­sa­łem jeden, dwa, trzy wier­sze opar­te na aneg­do­cie, pomy­śla­łem więc, że może nie od rze­czy będzie z tą nar­ra­cyj­no­ścią pójść krok dalej. Kolej­ne wier­sze pisa­łem więc już z poczu­ciem ich wza­jem­nych powią­zań. Cie­ka­we doświad­cze­nie, bo w kolej­nych utwo­rach nie musia­łem już zary­so­wy­wać kon­tek­stu snu­tych opo­wie­ści ani przed­sta­wiać posta­ci. Wcze­śniej­sze wier­sze pra­co­wa­ły na rzecz póź­niej­szych.

A tytu­ło­we trzy kobie­ty, dla któ­rych wzor­cem były trzy kole­żan­ki mojej mat­ki, to w sumie roz­wi­nię­cie jed­ne­go z moich pierw­szych nowych wier­szy, w któ­rym te posta­ci się poja­wi­ły. Dru­gi impuls był fil­mo­wy. Obej­rza­łem ponow­nie zna­ny obraz Rober­ta Alt­ma­na, któ­ry jakoś sku­tecz­nie szturch­nął moją wyobraź­nię – pod­kra­dłem mu tytuł, bo wydał mi się wystar­cza­ją­co pojem­ny, a kie­dy już tytuł mia­łem, pisa­łem z tytu­łem jak z kom­pa­sem w ręku. Jed­no­cze­śnie nie chcia­łem cał­ko­wi­cie zamknąć się w tej pod­sta­wo­wej nar­ra­cji trzech kobiet, do tomu włą­czy­łem więc wier­sze osob­ne, osa­dzo­ne w teraź­niej­szo­ści, ale, mam nadzie­ję, współ­brz­mią­ce z tytu­ło­wym cyklem.

Idąc dalej tro­pem nar­ra­cyj­nym: książ­ka nosi pod­ty­tuł „wier­sze i sto­rie”. Czym w ramach tego tomu jest „sto­ria” i cze­mu jest odręb­na od „wier­sza”? Oraz: czy „sto­ria­mi” są tyl­ko te tek­sty, które mają to wprost wska­za­ne w tytu­le?

Sto­rie – wpro­wa­dzi­łem to sło­wo, bo dzię­ki nie­mu mogłem łac­niej otwo­rzyć się na to, co poza wiersz wykra­cza, co zbli­ża go do pro­zy, co gra nar­ra­cją, posta­cia­mi, sce­ną. Miał to być sygnał uprze­dza­ją­cy czy­tel­ni­ków, że to nie będą takie cał­kiem „wier­szo­we” wier­sze. A zara­zem, że w tych moich „sto­riach” jest coś inne­go i coś wię­cej niż tyl­ko histo­rie. Stąd neo­lo­gizm. For­mal­nie jak­by uboż­szy od „histo­rii”, o dwie gło­ski, jest jed­nak zna­cze­nio­wo pojem­niej­szy, bo nie­do­po­wie­dzia­ny, gra­ją­cy suge­stią, choć­by frag­men­ta­rycz­no­ści i bra­ku począt­ku, bar­dziej otwar­ty na to, co dla nar­ra­cji nie­ty­po­we.

Zdra­dzę, że moco­wa­łem się z nar­ra­cją w wier­szach z tego tomu, ona musia­ła w nich być, a jed­no­cze­śnie czę­sto mi prze­szka­dza­ła, zabie­ra­ła pole innym ele­men­tom wier­sza, mia­ła ten­den­cję do domi­no­wa­nia, do pano­sze­nia się w tek­ście. Do wie­lu utwo­rów pod­cho­dzi­łem kil­ka­krot­nie, ocio­sy­wa­łem je z nar­ra­cyj­no­ści albo roz­re­gu­lo­wy­wa­łem ją tak, by móc wpro­wa­dzić do niej cia­ła obce, wstrzy­mu­ją­ce line­ar­ny postęp wier­sza. Z tego, co teraz powie­dzia­łem, wyni­ka już odpo­wiedź na Two­je ostat­nie pyta­nie: wier­sze i sto­rie to nie są poję­cia roz­łącz­ne. Ale też, rzecz zro­zu­mia­ła, nie są toż­sa­me. Nie­któ­rym wier­szom, głów­nie opar­tym na aneg­do­cie, rze­czy­wi­ście dałem w tytu­le lub w pod­ty­tu­le „sto­rie”. Pier­wot­nie takich tytu­łów było wię­cej, ale nie chcia­łem tego zabie­gu sys­te­ma­ty­zo­wać, więc je wyco­fa­łem.

Byłeś wcze­śniej (choć­by przy oka­zji Oranżady i Wody na Mar­sie) zaga­dy­wa­ny o obec­ność nostal­gii w wier­szach i kon­se­kwent­nie tej obec­no­ści zaprze­cza­łeś. Raz jesz­cze uchwy­cę się tej kate­go­rii, licząc się oczy­wi­ście z tym, że zaprze­czysz ponow­nie. Czy Trzy kobie­ty są książ­ką nostal­gicz­ną? Mam tu na myśli nawet nie tyle peere­low­ski antu­raż, ile to, w jaki sposób pod­miot tych wier­szy spo­glą­da z dystan­su wstecz i jed­no­cze­śnie ponow­nie prze­ży­wa prze­szłość, czy­niąc z niej na moment swo­ją teraź­niej­szość, i ile w tym spoglądaniu/przeżywaniu jest choć­by czu­ło­ści wobec mat­ki i jej trzech przy­ja­ció­łek.

Zaprze­cza­łem obec­no­ści nostal­gii w moim pisa­niu, bo nostal­gia ma noto­rycz­nie złą pra­sę. Że to posta­wa, któ­rą cha­rak­te­ry­zu­je zamknię­cie oczu na współ­cze­sność, odwró­ce­nie się od świa­ta. Że to uciecz­ko­wa stra­te­gia. A do tego prze­wi­nie­nia się nie przy­zna­ję. Chy­ba, że zre­de­fi­niu­je­my nostal­gię. Ety­mo­lo­gicz­nie sło­wo to skła­da się z dwóch pojęć, z „powro­tu” (nostos) i z poję­cia, o któ­rym czę­sto w tym kon­tek­ście zapo­mi­na­my: z „bólu” (algos). Od sło­wa „powrót” zaczy­nam swo­ją książ­kę, ale poję­cie to od razu samo się kom­pli­ku­je, choć­by przez to, że jako pro­jekt nie­moż­li­wy do lite­ral­ne­go zre­ali­zo­wa­nia unie­waż­nia czas. Mamy tu para­doks: powrót w czas prze­szły jest nie­moż­li­wy, bo czas prze­szły nie wró­ci, a jeśli jest moż­li­wy, to tyl­ko poza cza­sem. Inter­pre­ta­cję wier­szy z tego tomu zosta­wiam czy­tel­ni­kom, tu tyl­ko mogę powie­dzieć, że archi­wi­stycz­nie rozu­mia­na prze­szłość mnie nie inte­re­su­je, nie inte­re­su­je mnie jej rekon­struk­cja, ani pró­ba powro­tu do niej. Stąd też poja­wia­ją­ce się w tomie ana­chro­ni­zmy, stąd też zabu­rze­nie chro­no­lo­gii cyklu. Nie prze­szłość jest dla mnie waż­na, a pamięć, bo to wier­sze o dzia­ła­niu pamię­ci. Jeśli jest tu jakaś prze­szłość, to tyl­ko o tyle, o ile sta­no­wi budu­lec naszej teraź­niej­szo­ści, o czym zresz­tą sama wspo­mi­nasz. To jed­na stro­na meda­lu. Dru­ga to poczu­cie stra­ty, czy­li raczej melan­cho­lia niż nostal­gia. Raczej ele­gia niż Blake’owskie Pieśni nie­win­no­ści albo Świat. Poema naiw­ne. Moje wier­sze obra­ca­ją się wokół kil­ku posta­ci, któ­re już ode­szły, a nie wokół świa­ta, w któ­rym żyły. Tych posta­ci, mat­ki i jej trzech kole­ża­nek, już nie ma. Czu­łość, któ­rą wytro­pi­łaś, a na któ­rą powin­ni­śmy zna­leźć jakieś inne sło­wo, jest więc chy­ba nie­unik­nio­na – bo z tymi posta­cia­mi musia­łem roz­stać się bar­dzo wcze­śnie, nie zdą­żyw­szy się tak napraw­dę poże­gnać. Nie poże­gna­łem się z nimi, a świa­do­mość tego, świa­do­mość nie­do­mknię­cia naszej rela­cji, cią­gnie się za mną do tej pory. Żegnam się z nimi, przy­wo­łu­jąc je w wier­szach.

Czy to naj­bar­dziej auto­bio­gra­ficz­na z two­ich książek?

A skąd! Gdy­by ktoś chciał w moich wier­szach szu­kać auto­bio­gra­ficz­nych tro­pów, znaj­dzie je, na siłę, w Wodzie na Mar­sie, w Pustych nocach, w Mon­do cane. Tu boha­ter­ka­mi są tytu­ło­we kobie­ty. Z tym, że, oczy­wi­ście, we wszyst­kich tych wier­szach poja­wia się chło­piec, potem mło­dy męż­czy­zna, mówią­cy w pierw­szej oso­bie licz­by poje­dyn­czej, ale on jest tu waż­ny tyl­ko w takiej mie­rze, w jakiej sta­je się przez nie, przez te tytu­ło­we posta­ci, for­mo­wa­ny. Powiem fry­wol­nie: od auto­bio­gra­fi­zmu ustrze­gły mnie trzy kobie­ty. Jeśli auto­bio­gra­fizm tu jest, to nie w sfe­rze fak­tów, może poza tym, że waż­ną rolę gra tu przed­wcze­sna śmierć mojej mat­ki. Śla­dów auto­bio­gra­fi­zmu doszu­ki­wał­bym się raczej w tym, że moje­mu pisa­niu towa­rzy­szy­ło coraz inten­syw­niej­sze zro­zu­mie­nie, jak wie­le tym trzem kobie­tom zawdzię­czam. Dorzu­cę jesz­cze komen­tarz, któ­ry powi­nien być oczy­wi­sty: trzy kobie­ty w moich wier­szach to kobie­ty-w-wier­szach. Choć inspi­ro­wa­ły mnie kon­kret­ne posta­ci z moje­go życia, w wier­szach nie ma ich jed­no­znacz­ne­go odwzo­ro­wa­nia. Są one kre­acją tyleż pamię­ci, co wyobraź­ni. Tyleż wyobraź­ni, co logi­ki wier­sza.

Poroz­ma­wiaj­my o usy­tu­owa­niu wspo­mnia­ne­go chłop­ca w rze­czy­wi­sto­ści. Z jed­nej stro­ny czu­je pew­ną odręb­ność od Trzech Kobiet, w sumie nie wiem, czy bar­dziej odręb­ność, czy może jed­nak wyklu­cze­nie z ich krę­gu, zosta­je to zazna­czo­ne w dru­gim wier­szu. Z dru­giej stro­ny, kie­dy wujek kry­ty­ku­je Trzy Kobie­ty, chło­piec odbie­ra to oso­bi­ście, dużo więk­szą łącz­ność czu­jąc z nimi niż z wuj­kiem.

To ambi­wa­lent­na pozy­cja. Chło­piec czu­je, że jest poza krę­giem kobiet, że jest nie­wta­jem­ni­czo­nym obser­wa­to­rem, a jed­no­cze­śnie odczu­wa z nimi ducho­we powi­no­wac­two, któ­re go do nich cią­gnie, z nimi chciał­by prze­by­wać i z nimi się iden­ty­fi­ku­je. Nie nale­ży do krę­gu kobiet ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów: po pierw­sze, jest dziec­kiem, po dru­gie, jest męż­czy­zną – jak jego rów­nież wyklu­czo­ny z tego krę­gu ojciec. Bo to, co chło­piec odczu­wa, to raczej wyklu­cze­nie niż odręb­ność. W jego świe­cie są w zasa­dzie tyl­ko te trzy kobie­ty i mat­ka, ojciec jest głów­nie nie­obec­ny, a wujek wywo­łu­je w nim nie­smak i nie­uf­ność. To od kobiet uczy się poli­ty­ki, dzię­ki nim uczy się miło­ści, a może i pożą­da­nia, od nich uczy się nie­za­leż­no­ści. Nawet ostrych słów uczy się od kobiet.

Wspo­mnia­łeś, że tę książ­kę od poprzed­nich róż­ni nar­ra­cyj­ność i fabu­lar­ność. Dodam, że chy­ba pierw­szy raz widzę u cie­bie ele­men­ty baśnio­we. Trzy kobie­ty są zmien­no­kształt­ne: tro­chę psz­czo­ły, tro­chę ogo­nia­ste, obro­śnię­te łuską potwo­ry, tro­chę wróż­ki chrzest­ne dostar­cza­ją­ce papie­ro­sy i kolek­cjo­ner­skie znacz­ki pocz­to­we. Skąd ta baśnio­wość, bo zga­du­ję, że nie tyl­ko z chę­ci zary­so­wa­nia tego, jak chłop­cu-boha­te­ro­wi tych aneg­dot sub­tel­nie wykrzy­wia się rze­czy­wi­stość?

Baśnio­wość, na któ­rą zwró­ci­łaś uwa­gę, mnie same­go zasko­czy­ła. Począt­ko­wo jej nie było, były suche, spra­woz­daw­cze nie­mal nar­ra­cje. Ale kie­dy powsta­wa­ły kolej­ne wier­sze w tym cyklu, to one, wier­sze ze swo­im emo­cjo­nal­nym poten­cja­łem, wymu­si­ły baśnio­wość. Uru­cho­mio­na pamięć, nad któ­rą nie chcia­łem mieć zbyt­nie­go nad­zo­ru, sama z sie­bie zaczę­ła prze­kra­czać gra­ni­cę real­no­ści. Kre­owa­ła obra­zy nie­re­al­ne, któ­re dopeł­nia­ły opo­wia­da­ną histo­rię jako jej koniecz­ny wymiar. Inny­mi sło­wy: to nie tyle chłop­cu, boha­te­ro­wi tych aneg­dot, wykrzy­wia­ła się rze­czy­wi­stość, ile wyobraź­ni, któ­ra te wier­sze współ­kształ­to­wa­ła. Przy­pi­sa­łem tę baśnio­wość chłop­cu, przy­zna­ję, ale ona była jed­nym z try­bów pra­cy mojej wyobraź­ni, dzię­ki któ­re­mu te wier­sze mogły powstać. Bez moje­go otwar­cia się na baśnio­wość, oni­rycz­ność, świat fan­ta­zji, ten „powrót”, o któ­rym mówi­li­śmy, nie był­by moż­li­wy.

Czy ta książ­ka jest – prócz tego, że o między inny­mi o cza­sie, pamię­ci, obec­no­ści i nie­obec­ności – również o bada­niu gra­nic i ich prze­kra­cza­niu, i bada­niu tych prze­kro­czeń?

O, tak! Tytu­ło­we trzy kobie­ty, kole­żan­ki mojej mat­ki, to prze­cież posta­ci trans­gre­syw­ne – wra­cam do nich, bo dziś dostrze­gam i doce­niam w nich ten wła­śnie aspekt: natu­ral­ną skłon­ność do prze­kra­cza­nia gra­nic. To nie była histo­rycz­na czy poli­tycz­na trans­gre­sja, jakaś wywro­to­wa oby­cza­jo­wość, dysy­denc­ka dzia­łal­ność czy ele­ment ruchu rewo­lu­cyj­ne­go. Trzy kobie­ty były boha­ter­ka­mi małych, codzien­nych trans­gre­sji, wpi­sa­nych w nud­ny miej­ski pej­zaż i w cza­sy dusz­nej sta­bi­li­za­cji. Ich rewo­lu­cje roz­gry­wa­ły się w poko­ju tele­wi­zyj­nym, w mikro­sko­pij­nej spo­łecz­no­ści kil­ku – trzech, czte­rech, pię­ciu – zna­ją­cych się osób. Te kobie­ty intry­go­wa­ły mnie swo­ją nie­za­leż­no­ścią, swo­bo­dą, pew­ną non­sza­lan­cją, fan­ta­zją, a tak­że tym, że potra­fi­ły i nie bały się, pozwo­lę sobie na skrót: korzy­stać z życia, uroz­ma­icać je drob­ny­mi choć­by przy­jem­no­ścia­mi.

W wier­szu „Toro­wi­ska” pod­miot wyzna­je, że prze­sta­je nadą­żać za histo­rią, która dzie­je się na naszych oczach, nie wyra­bia z pisa­niem wier­szy o bie­żą­cych wyda­rze­niach. Czy w ogóle ist­nie­je aktu­al­nie moż­li­wość, żeby nadą­żyć? I czy pod­miot w ogóle jest zmar­twio­ny tym, że nie nadąża?

Och, przy­znam, że daw­no się z pod­mio­tem nie widzia­łem, więc nie za bar­dzo wiem, co go mar­twi. Jeśli pozwo­lisz mi wejść w jego buty, spró­bu­ję udać, że nim jestem, i udzie­lić Ci odpo­wie­dzi, mogę? Myślę więc, że on myśli, że nadą­żyć za bie­żą­cy­mi wyda­rze­nia­mi nie spo­sób. A na pew­no sza­le­nie trud­no było­by nadą­żyć z istot­nym do tych wyda­rzeń, ade­kwat­nym (arty­stycz­nie) komen­ta­rzem. Histo­ria nas popę­dza, poga­nia, nie dając cza­su na nale­ży­te prze­ży­cie, prze­tra­wie­nie tego, co się wokół nas dzie­je. Ale odwró­cić się od histo­rii, uda­wać, że ona nas nie doty­czy, było­by nie tyl­ko błę­dem, dawa­ło­by fał­szy­wy obraz nasze­go życia, fał­szy­wy obraz nas samych, bo prze­cież ta histo­ria nie tyle nas doty­ka, ona się nad nami znę­ca. Czy­li znów para­doks: nadą­ża­nie za histo­rią i ade­kwat­na na nią reak­cja arty­stycz­na są nie­moż­li­we; ale zara­zem na to nadą­ża­nie jeste­śmy ska­za­ni, o ile nie chce­my pro­du­ko­wać tek­stów odkle­jo­nych od naszej rze­czy­wi­sto­ści, pudru­ją­cych nasz wiek. Wyj­dę poza przy­wo­ła­ny przez Cie­bie wiersz i powiem o czymś, co się jed­nak z tą kwe­stią łączy.  Nie­po­koi mnie to, jak czę­sto z pory­wów jak naj­bar­dziej szla­chet­nych czu­je­my potrze­bę – jako twór­cy – wygła­sza­nia nasze­go moral­ne­go obu­rze­nia tym czy tam­tym, dopro­wa­dza­jąc do dewa­lu­acji gestów nie­zgo­dy, a w dal­szej kon­se­kwen­cji do zobo­jęt­nie­nia wobec roz­gry­wa­ją­cych się na naszych oczach tra­ge­dii, wobec przy­kła­dów ewi­dent­nej nie­spra­wie­dli­wo­ści czy głu­po­ty. Pro­test, czę­sto nie­wie­le nas kosz­tu­jąc, zbyt łatwo sta­je się kli­szą.

Robiąc zaczep­ną klam­rę, zapy­tam na koniec: czy kie­dy moco­wa­łeś się z nar­ra­cyj­no­ścią w tych wier­szach, prze­mknę­ło ci przez myśl, żeby rze­czy­wi­ście napi­sać jakąś pro­zę?

Przy­to­czę aneg­do­tę. Nie­daw­no roz­ma­wia­łem z kole­gą, zna­nym zresz­tą, napraw­dę zna­ko­mi­tym poetą, a on mi, że sły­szał, że ponoć wyda­ję lada chwi­la tom próz. Jaki­miś kana­ła­mi musia­ło do nie­go dojść, naj­pew­niej z Biu­ra, bo skąd, że Trzy kobie­ty to pro­za. Gdzie doszło do prze­kła­ma­nia, na któ­rym eta­pie, nie wiem, ale wyda­wa­ło mi się ono zabaw­ne. Przez moment wyobra­ża­łem sobie, że pro­za to potwór, któ­ry czy­ha na cie­bie, że prę­dzej czy póź­niej cię zeżre. A wra­ca­jąc do Two­je­go pyta­nia: nie, nie mam ocho­ty pisać pro­zy. Coraz waż­niej­szy, dla mnie, piszą­ce­go, sta­je się głos: ryt­mi­za­cja wypo­wie­dzi, pau­zy i zawie­sze­nia, przy­spie­sze­nia i spo­wol­nie­nia, a tak­że kon­fron­ta­cja dwóch porząd­ków: wer­so­we­go ze skła­dnio­wym. A tego ostat­nie­go zwłasz­cza efek­tu w pro­zie nie osią­gniesz.

Inny­mi sło­wy, pro­szę pań­stwa, bez obaw, u Jerze­go Jar­nie­wi­cza bez zmian: z lewej równo, z pra­wej poszar­pa­ne.

Dzię­ki bar­dzo za tę roz­mo­wę!

O autorach i autorkach

Anna Adamowicz

Urodziła się w 1993 roku w Lubinie, mieszka i pracuje we Wrocławiu. Diagnostka laboratoryjna, poetka, autorka pięciu książek, z których najnowsza to Stłuc. Kręgosłup Tytanii Skrzydło. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia oraz międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Wyróżniona Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej. Tłumaczona na języki i obrazy.

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania