
Przyszłość literatury
nagrania / transPort Literacki Różni autorzyDyskusja Gabrieli Bar, Jerzego Jarniewicza, Ingi Iwasiów, Beaty Stasińskiej i Justyny Sobolewskiej w ramach festiwalu transPort Literacki 29.
WięcejRozmowa Anny Adamowicz z Jerzym Jarniewiczem, towarzysząca premierze książki Trzy kobiety Jerzego Jarniewicza, wydanej w Biurze Literackim 6 maja 2025 roku.
Anna Adamowicz: Ponieważ Pan Dyrektor Artur Burszta, pisząc do mnie z pytaniem, czy z tobą zatańczę, starannie podkreślił wężykiem, że to „pierwsza książka po Nike”, rozpocznę zaczepnie i pół-serio: jak się pisze książkę „po Nike”? Czy trudniej bądź łatwiej niż „po Silesiusie”? Trudniej bądź łatwiej niż na przykład książkę debiutancką?
Jerzy Jarniewicz: Najchętniej odpowiedziałbym Ci, że książka sama się pisze, ale nie będę ściemniał: pisze się trudno. Od ostatniej książki minęły cztery lata. I w zasadzie przez trzy i pół roku nie napisałem ani jednego wiersza. No i dobrze. Powiedziałem sobie, że pisać na duś nie muszę, że mogę sobie zrobić dłuższe wakacje od pisania wierszy, że na te wakacje przecież zasłużyłem. Przed pisaniem powstrzymywało mnie też i to, że najłatwiej byłoby mi napisać kolejną wersję książki, którą piszę od lat i która się jakoś sprawdziła. A tego robić nie chciałem. Nie wchodziło w grę napisanie nowych Pustych nocy czy nowego Mondo cane.
A mówiąc o nagrodach jak najbardziej serio: ani Nike, ani Silesius nie wpłynęły na to, jak pisało mi się kolejne książki. W zasadzie na nic nie wpłynęły. Na pewno nie dodały mi siły ani poczucia wartości. Więcej, sposób, w jaki na przykład przyznano mi wspomnianego przez Ciebie Silesiusa za Puste noce, uznajmy za afront, bo jak inaczej ocenić fakt, że żaden z jurorów nie wygłosił z tej okazji zwyczajowej laudacji, zresztą nie tylko mnie, ale nikomu z trojga laureatów tamtej edycji? A jak ocenić fakt, że przewodniczący kapituły wyszedł na scenę i oświadczył, że głosy jury były podzielone i że o nagrodzie zdecydowała arytmetyka? Cóż, podziękowałem arytmetyce, że mnie nagrodziła. Nawet chciałem jej dłoń uścisnąć, ale gdzieś po gali znikła. A Nike? Moja Nike, chyba dlatego, że przypadła poezji, czyli gatunkowi, który czyta w porywach trzystu czytelników i który nie ma żadnego znaczenia na rynku, nie wpłynęła nawet na moich książek, nazwijmy to tak, widoczność. Wydawać by się mogło, że jest laureat dużej nagrody, to i jest zwiększone zainteresowanie nową książką tego laureata. Wolne żarty. Magazyn „Książki”, wydawany było nie było przez Agorę, fundatora nagrody, ba, magazyn, którego od lat jestem przecież współautorem, nie zauważył, że ten laureat Nike – ICH laureat – wydał nową, chyba nie najgorszą, książkę w chyba nie najgorszym wydawnictwie, Ossolineum, ale kto by zawracał sobie głowę zupełnie nierynkowym tomem szkiców dotyczących literatury anglojęzycznej, a do tego napisanych przez polskiego autora? Nike przyznana za poezję nie stawia ciebie w uprzywilejowanej pozycji względem mediów, raczej uczy skromności. OK, być może była ona jakąś cezurą w mojej biografii, bo przez rok od odebrania tej nagrody miałem kilkadziesiąt spotkań autorskich, jedno spotkanie na tydzień. Zapraszano mnie jako laureata do miejsc i do środowisk, do których najpewniej bym w innej roli nie trafił – oczywiście poza Warszawą. Takiej mobilizacji wcześniej nie doświadczyłem, bardzo jestem z tego rad. Ale nic więcej. Przy pisaniu Trzech kobiet najważniejsze było poczucie, że jeśli kolejna moja książka ma mieć dla mnie sens, to tylko wtedy, gdy pod jakimś względem będzie książką odmienną. Nie całkiem odmienną, bo to chyba już niemożliwe, i niepotrzebne, ale jednak inną. Porównania z książką debiutancką, o które pytasz, chyba Ci nie nakreślę, bo niewiele pamiętam.
Już poważnieję: jak wyglądał proces pisania Trzech kobiet? Jaka iskra doprowadziła do stworzenia tej książki i co było dalej? Pytam, bo widzę kilka różnic konstrukcyjnych w stosunku do poprzednich tomów.
Jaka iskra, pytasz? OK, była to iskra, która przełożona na słowa znaczyła „nie musisz się spieszyć” i „nie możesz powtarzać tego, co się sprawdziło”. Bezwarunkowo bezcenna iskra. Trzy kobiety to tom, który tym różni się od poprzednich, że większość wierszy w nim zawartych jest ze sobą powiązanych nie tylko tematycznie, ale też, co ważniejsze, narracyjnie. Tworzą one cykl, trochę – troszeczkę – jak pisano w cyklach sonety w elżbietańskiej Anglii, z powracającymi postaciami, z naszkicowanym konkretnym tłem, z pewną ciągłością fabularną. Przy czym chodzi nie tylko o to, że wiersze układają się tu w ciąg narracyjny: wiele z nich ma narracyjny charakter. Pomysł, by taki cykl napisać, przyszedł niezapowiedziany, napisałem jeden, dwa, trzy wiersze oparte na anegdocie, pomyślałem więc, że może nie od rzeczy będzie z tą narracyjnością pójść krok dalej. Kolejne wiersze pisałem więc już z poczuciem ich wzajemnych powiązań. Ciekawe doświadczenie, bo w kolejnych utworach nie musiałem już zarysowywać kontekstu snutych opowieści ani przedstawiać postaci. Wcześniejsze wiersze pracowały na rzecz późniejszych.
A tytułowe trzy kobiety, dla których wzorcem były trzy koleżanki mojej matki, to w sumie rozwinięcie jednego z moich pierwszych nowych wierszy, w którym te postaci się pojawiły. Drugi impuls był filmowy. Obejrzałem ponownie znany obraz Roberta Altmana, który jakoś skutecznie szturchnął moją wyobraźnię – podkradłem mu tytuł, bo wydał mi się wystarczająco pojemny, a kiedy już tytuł miałem, pisałem z tytułem jak z kompasem w ręku. Jednocześnie nie chciałem całkowicie zamknąć się w tej podstawowej narracji trzech kobiet, do tomu włączyłem więc wiersze osobne, osadzone w teraźniejszości, ale, mam nadzieję, współbrzmiące z tytułowym cyklem.
Idąc dalej tropem narracyjnym: książka nosi podtytuł „wiersze i storie”. Czym w ramach tego tomu jest „storia” i czemu jest odrębna od „wiersza”? Oraz: czy „storiami” są tylko te teksty, które mają to wprost wskazane w tytule?
Storie – wprowadziłem to słowo, bo dzięki niemu mogłem łacniej otworzyć się na to, co poza wiersz wykracza, co zbliża go do prozy, co gra narracją, postaciami, sceną. Miał to być sygnał uprzedzający czytelników, że to nie będą takie całkiem „wierszowe” wiersze. A zarazem, że w tych moich „storiach” jest coś innego i coś więcej niż tylko historie. Stąd neologizm. Formalnie jakby uboższy od „historii”, o dwie głoski, jest jednak znaczeniowo pojemniejszy, bo niedopowiedziany, grający sugestią, choćby fragmentaryczności i braku początku, bardziej otwarty na to, co dla narracji nietypowe.
Zdradzę, że mocowałem się z narracją w wierszach z tego tomu, ona musiała w nich być, a jednocześnie często mi przeszkadzała, zabierała pole innym elementom wiersza, miała tendencję do dominowania, do panoszenia się w tekście. Do wielu utworów podchodziłem kilkakrotnie, ociosywałem je z narracyjności albo rozregulowywałem ją tak, by móc wprowadzić do niej ciała obce, wstrzymujące linearny postęp wiersza. Z tego, co teraz powiedziałem, wynika już odpowiedź na Twoje ostatnie pytanie: wiersze i storie to nie są pojęcia rozłączne. Ale też, rzecz zrozumiała, nie są tożsame. Niektórym wierszom, głównie opartym na anegdocie, rzeczywiście dałem w tytule lub w podtytule „storie”. Pierwotnie takich tytułów było więcej, ale nie chciałem tego zabiegu systematyzować, więc je wycofałem.
Byłeś wcześniej (choćby przy okazji Oranżady i Wody na Marsie) zagadywany o obecność nostalgii w wierszach i konsekwentnie tej obecności zaprzeczałeś. Raz jeszcze uchwycę się tej kategorii, licząc się oczywiście z tym, że zaprzeczysz ponownie. Czy Trzy kobiety są książką nostalgiczną? Mam tu na myśli nawet nie tyle peerelowski anturaż, ile to, w jaki sposób podmiot tych wierszy spogląda z dystansu wstecz i jednocześnie ponownie przeżywa przeszłość, czyniąc z niej na moment swoją teraźniejszość, i ile w tym spoglądaniu/przeżywaniu jest choćby czułości wobec matki i jej trzech przyjaciółek.
Zaprzeczałem obecności nostalgii w moim pisaniu, bo nostalgia ma notorycznie złą prasę. Że to postawa, którą charakteryzuje zamknięcie oczu na współczesność, odwrócenie się od świata. Że to ucieczkowa strategia. A do tego przewinienia się nie przyznaję. Chyba, że zredefiniujemy nostalgię. Etymologicznie słowo to składa się z dwóch pojęć, z „powrotu” (nostos) i z pojęcia, o którym często w tym kontekście zapominamy: z „bólu” (algos). Od słowa „powrót” zaczynam swoją książkę, ale pojęcie to od razu samo się komplikuje, choćby przez to, że jako projekt niemożliwy do literalnego zrealizowania unieważnia czas. Mamy tu paradoks: powrót w czas przeszły jest niemożliwy, bo czas przeszły nie wróci, a jeśli jest możliwy, to tylko poza czasem. Interpretację wierszy z tego tomu zostawiam czytelnikom, tu tylko mogę powiedzieć, że archiwistycznie rozumiana przeszłość mnie nie interesuje, nie interesuje mnie jej rekonstrukcja, ani próba powrotu do niej. Stąd też pojawiające się w tomie anachronizmy, stąd też zaburzenie chronologii cyklu. Nie przeszłość jest dla mnie ważna, a pamięć, bo to wiersze o działaniu pamięci. Jeśli jest tu jakaś przeszłość, to tylko o tyle, o ile stanowi budulec naszej teraźniejszości, o czym zresztą sama wspominasz. To jedna strona medalu. Druga to poczucie straty, czyli raczej melancholia niż nostalgia. Raczej elegia niż Blake’owskie Pieśni niewinności albo Świat. Poema naiwne. Moje wiersze obracają się wokół kilku postaci, które już odeszły, a nie wokół świata, w którym żyły. Tych postaci, matki i jej trzech koleżanek, już nie ma. Czułość, którą wytropiłaś, a na którą powinniśmy znaleźć jakieś inne słowo, jest więc chyba nieunikniona – bo z tymi postaciami musiałem rozstać się bardzo wcześnie, nie zdążywszy się tak naprawdę pożegnać. Nie pożegnałem się z nimi, a świadomość tego, świadomość niedomknięcia naszej relacji, ciągnie się za mną do tej pory. Żegnam się z nimi, przywołując je w wierszach.
Czy to najbardziej autobiograficzna z twoich książek?
A skąd! Gdyby ktoś chciał w moich wierszach szukać autobiograficznych tropów, znajdzie je, na siłę, w Wodzie na Marsie, w Pustych nocach, w Mondo cane. Tu bohaterkami są tytułowe kobiety. Z tym, że, oczywiście, we wszystkich tych wierszach pojawia się chłopiec, potem młody mężczyzna, mówiący w pierwszej osobie liczby pojedynczej, ale on jest tu ważny tylko w takiej mierze, w jakiej staje się przez nie, przez te tytułowe postaci, formowany. Powiem frywolnie: od autobiografizmu ustrzegły mnie trzy kobiety. Jeśli autobiografizm tu jest, to nie w sferze faktów, może poza tym, że ważną rolę gra tu przedwczesna śmierć mojej matki. Śladów autobiografizmu doszukiwałbym się raczej w tym, że mojemu pisaniu towarzyszyło coraz intensywniejsze zrozumienie, jak wiele tym trzem kobietom zawdzięczam. Dorzucę jeszcze komentarz, który powinien być oczywisty: trzy kobiety w moich wierszach to kobiety-w-wierszach. Choć inspirowały mnie konkretne postaci z mojego życia, w wierszach nie ma ich jednoznacznego odwzorowania. Są one kreacją tyleż pamięci, co wyobraźni. Tyleż wyobraźni, co logiki wiersza.
Porozmawiajmy o usytuowaniu wspomnianego chłopca w rzeczywistości. Z jednej strony czuje pewną odrębność od Trzech Kobiet, w sumie nie wiem, czy bardziej odrębność, czy może jednak wykluczenie z ich kręgu, zostaje to zaznaczone w drugim wierszu. Z drugiej strony, kiedy wujek krytykuje Trzy Kobiety, chłopiec odbiera to osobiście, dużo większą łączność czując z nimi niż z wujkiem.
To ambiwalentna pozycja. Chłopiec czuje, że jest poza kręgiem kobiet, że jest niewtajemniczonym obserwatorem, a jednocześnie odczuwa z nimi duchowe powinowactwo, które go do nich ciągnie, z nimi chciałby przebywać i z nimi się identyfikuje. Nie należy do kręgu kobiet ze zrozumiałych względów: po pierwsze, jest dzieckiem, po drugie, jest mężczyzną – jak jego również wykluczony z tego kręgu ojciec. Bo to, co chłopiec odczuwa, to raczej wykluczenie niż odrębność. W jego świecie są w zasadzie tylko te trzy kobiety i matka, ojciec jest głównie nieobecny, a wujek wywołuje w nim niesmak i nieufność. To od kobiet uczy się polityki, dzięki nim uczy się miłości, a może i pożądania, od nich uczy się niezależności. Nawet ostrych słów uczy się od kobiet.
Wspomniałeś, że tę książkę od poprzednich różni narracyjność i fabularność. Dodam, że chyba pierwszy raz widzę u ciebie elementy baśniowe. Trzy kobiety są zmiennokształtne: trochę pszczoły, trochę ogoniaste, obrośnięte łuską potwory, trochę wróżki chrzestne dostarczające papierosy i kolekcjonerskie znaczki pocztowe. Skąd ta baśniowość, bo zgaduję, że nie tylko z chęci zarysowania tego, jak chłopcu-bohaterowi tych anegdot subtelnie wykrzywia się rzeczywistość?
Baśniowość, na którą zwróciłaś uwagę, mnie samego zaskoczyła. Początkowo jej nie było, były suche, sprawozdawcze niemal narracje. Ale kiedy powstawały kolejne wiersze w tym cyklu, to one, wiersze ze swoim emocjonalnym potencjałem, wymusiły baśniowość. Uruchomiona pamięć, nad którą nie chciałem mieć zbytniego nadzoru, sama z siebie zaczęła przekraczać granicę realności. Kreowała obrazy nierealne, które dopełniały opowiadaną historię jako jej konieczny wymiar. Innymi słowy: to nie tyle chłopcu, bohaterowi tych anegdot, wykrzywiała się rzeczywistość, ile wyobraźni, która te wiersze współkształtowała. Przypisałem tę baśniowość chłopcu, przyznaję, ale ona była jednym z trybów pracy mojej wyobraźni, dzięki któremu te wiersze mogły powstać. Bez mojego otwarcia się na baśniowość, oniryczność, świat fantazji, ten „powrót”, o którym mówiliśmy, nie byłby możliwy.
Czy ta książka jest – prócz tego, że o między innymi o czasie, pamięci, obecności i nieobecności – również o badaniu granic i ich przekraczaniu, i badaniu tych przekroczeń?
O, tak! Tytułowe trzy kobiety, koleżanki mojej matki, to przecież postaci transgresywne – wracam do nich, bo dziś dostrzegam i doceniam w nich ten właśnie aspekt: naturalną skłonność do przekraczania granic. To nie była historyczna czy polityczna transgresja, jakaś wywrotowa obyczajowość, dysydencka działalność czy element ruchu rewolucyjnego. Trzy kobiety były bohaterkami małych, codziennych transgresji, wpisanych w nudny miejski pejzaż i w czasy dusznej stabilizacji. Ich rewolucje rozgrywały się w pokoju telewizyjnym, w mikroskopijnej społeczności kilku – trzech, czterech, pięciu – znających się osób. Te kobiety intrygowały mnie swoją niezależnością, swobodą, pewną nonszalancją, fantazją, a także tym, że potrafiły i nie bały się, pozwolę sobie na skrót: korzystać z życia, urozmaicać je drobnymi choćby przyjemnościami.
W wierszu „Torowiska” podmiot wyznaje, że przestaje nadążać za historią, która dzieje się na naszych oczach, nie wyrabia z pisaniem wierszy o bieżących wydarzeniach. Czy w ogóle istnieje aktualnie możliwość, żeby nadążyć? I czy podmiot w ogóle jest zmartwiony tym, że nie nadąża?
Och, przyznam, że dawno się z podmiotem nie widziałem, więc nie za bardzo wiem, co go martwi. Jeśli pozwolisz mi wejść w jego buty, spróbuję udać, że nim jestem, i udzielić Ci odpowiedzi, mogę? Myślę więc, że on myśli, że nadążyć za bieżącymi wydarzeniami nie sposób. A na pewno szalenie trudno byłoby nadążyć z istotnym do tych wydarzeń, adekwatnym (artystycznie) komentarzem. Historia nas popędza, pogania, nie dając czasu na należyte przeżycie, przetrawienie tego, co się wokół nas dzieje. Ale odwrócić się od historii, udawać, że ona nas nie dotyczy, byłoby nie tylko błędem, dawałoby fałszywy obraz naszego życia, fałszywy obraz nas samych, bo przecież ta historia nie tyle nas dotyka, ona się nad nami znęca. Czyli znów paradoks: nadążanie za historią i adekwatna na nią reakcja artystyczna są niemożliwe; ale zarazem na to nadążanie jesteśmy skazani, o ile nie chcemy produkować tekstów odklejonych od naszej rzeczywistości, pudrujących nasz wiek. Wyjdę poza przywołany przez Ciebie wiersz i powiem o czymś, co się jednak z tą kwestią łączy. Niepokoi mnie to, jak często z porywów jak najbardziej szlachetnych czujemy potrzebę – jako twórcy – wygłaszania naszego moralnego oburzenia tym czy tamtym, doprowadzając do dewaluacji gestów niezgody, a w dalszej konsekwencji do zobojętnienia wobec rozgrywających się na naszych oczach tragedii, wobec przykładów ewidentnej niesprawiedliwości czy głupoty. Protest, często niewiele nas kosztując, zbyt łatwo staje się kliszą.
Robiąc zaczepną klamrę, zapytam na koniec: czy kiedy mocowałeś się z narracyjnością w tych wierszach, przemknęło ci przez myśl, żeby rzeczywiście napisać jakąś prozę?
Przytoczę anegdotę. Niedawno rozmawiałem z kolegą, znanym zresztą, naprawdę znakomitym poetą, a on mi, że słyszał, że ponoć wydaję lada chwila tom próz. Jakimiś kanałami musiało do niego dojść, najpewniej z Biura, bo skąd, że Trzy kobiety to proza. Gdzie doszło do przekłamania, na którym etapie, nie wiem, ale wydawało mi się ono zabawne. Przez moment wyobrażałem sobie, że proza to potwór, który czyha na ciebie, że prędzej czy później cię zeżre. A wracając do Twojego pytania: nie, nie mam ochoty pisać prozy. Coraz ważniejszy, dla mnie, piszącego, staje się głos: rytmizacja wypowiedzi, pauzy i zawieszenia, przyspieszenia i spowolnienia, a także konfrontacja dwóch porządków: wersowego ze składniowym. A tego ostatniego zwłaszcza efektu w prozie nie osiągniesz.
Innymi słowy, proszę państwa, bez obaw, u Jerzego Jarniewicza bez zmian: z lewej równo, z prawej poszarpane.
Dzięki bardzo za tę rozmowę!
Urodziła się w 1993 roku w Lubinie, mieszka i pracuje we Wrocławiu. Diagnostka laboratoryjna, poetka, autorka pięciu książek, z których najnowsza to Stłuc. Kręgosłup Tytanii Skrzydło. Nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia oraz międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Wyróżniona Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej. Tłumaczona na języki i obrazy.
Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.