recenzje / IMPRESJE

Dziennik pisany czytaniem (Krynickiego)

Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka, towarzysząca premierze książki Przekreślony początek Ryszarda Krynickiego, wydanej w Biurze Literackim 20 marca 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

22 stycz­nia, wto­rek. Przed­po­łu­dnie.

Wymy­śli­łem, że będę pisał dzien­nik moje­go czy­ta­nia Kry­nic­kie­go. Żeby spraw­dzić (nie po raz pierw­szy, zapew­ne i nie ostat­ni), jak czy­ta­nie inter­fe­ru­je z tym, co czy­ta­niem nie jest. Ale też dla­te­go, że intu­icyj­nie roz­po­zna­ję tę poezję jako coś, co rzu­ca wyjąt­ko­wo moc­ne wyzwa­nie poza­tek­sto­we­mu świa­tu. Czy też – jak to nazwał ongiś Joseph Con­rad – odda­je widzial­ne­mu świa­tu spra­wie­dli­wość. A jak nie odda­je, to wymie­rza. Poza wszyst­kim zaś – wyda­je mi się, że tak wła­śnie, przez wpro­wa­dze­nie Podaj­cie dalej w krwio­bieg mojej codzien­no­ści, mogę nadać tej książ­ce nobi­li­ta­cję jakoś tam naj­wyż­szą, nama­ścić ją na suwe­re­na pew­nej czę­ści mojej egzy­sten­cji. Czę­ści zewsząd ogra­ni­cza­nej, to jasne – ale czyż wsze­la­kie ogra­ni­cza­nie nie jest zna­kiem wod­nym każ­dej egzy­sten­cji jako takiej?

Wczo­raj wie­czo­rem Kra­ków wyglą­dał jak pocią­gnię­ty jed­no­li­tą, gład­ką war­stwą lukru. Śnież­ne kru­py wcze­snym popo­łu­dniem, kie­dy to wra­ca­łem z pogrze­bu (cóż począć: przy­by­wa­nie lat zna­czy się – jak to zauwa­żył nie­gdyś Andrzej Sta­siuk – wzra­sta­ją­cą licz­bą pogrze­bów, na któ­rych trze­ba się sta­wiać), mar­z­ną­cy deszcz tuż po zmro­ku, mróz po zacho­dzie słoń­ca – robią swo­je. Wszyst­ko pokry­te lodem („Nowa Huta – lodem sku­ta”, obwiesz­cza face­bo­oko­wy pro­fil Radia NH), wyj­ście na zaku­py do pobli­skie­go skle­pu zaj­mu­je dwa­kroć wię­cej cza­su niż zwy­kle, ba!, nawet rytu­al­ne wyciecz­ki nało­gow­ca na bal­kon trze­ba napraw­dę solid­nie prze­my­śleć. Czar­ne syl­wet­ki, już to dro­biąc, już to śli­zga­jąc się, prze­my­ka­ją przez osie­dle ostroż­nie jak nigdy. Choć oczy­wi­ście znaj­du­je się też miej­sce na nową zaba­wę: trze­ba zleźć z gład­kich jak lustro ale­jek na poły­skli­we tafle skry­tych pod lodem i śnie­giem traw­ni­ków i cie­szyć się wido­kiem poja­wia­ją­cych się nagle pod sto­pą pęk­nięć bia­ło-sre­brzy­stej sko­ru­py, z nagła i z dono­śnym hukiem zna­czą­cych ją metro­wy­mi i dłuż­szy­mi szra­ma­mi. Przy­cho­dzą mi na myśl obra­zy łyż­wia­rzy Pie­te­ra Breu­gh­la – i ten z myśli­wy­mi, i ten z pułap­ką na pta­ki; w tym, co oglą­dam z bal­ko­nu, widzę takie samo napię­cie: mię­dzy ostroż­no­ścią ruchów, oso­bli­wą i nie­pod­ra­bial­ną ciszą zimo­we­go powie­trza, a dono­śnym echem roze­śmia­nych gło­sów, trza­skiem pęk­nięć roz­ci­na­ją­cych zlo­do­wa­cia­ły śnieg. Tak, tak wła­śnie oglą­dam Breu­gh­la, raczej go słu­cha­jąc: cisza zimy i jej brzmie­nia (kra­ka­nie, śmiech, wizg łyżew, być może muzy­ka, odgło­sy wsi) nie zno­szą się wza­jem, trwa­jąc w sku­pie­niu obok sie­bie, jed­no­cze­śnie.

Ale nie o tym chcia­łem… Bo myśla­łem – patrząc na ważą­cych każ­dy swój krok miesz­kań­ców moje­go osie­dla – o ostroż­no­ści czy­ta­nia Kry­nic­kie­go. Nie, nie czy­ta­nia, raczej same­go pod­cho­dze­nia do tego wybo­ru wier­szy poety, do pod­ty­tu­łu, któ­ry napa­wa zgro­zą, któ­ry rodzi ostroż­ność wła­śnie. Dwa­dzie­ścia dwa wier­sze z lat 1965–2010! Jak­że to tak? Bez mała pół wie­ku pisa­nia i nie­wie­le ponad dwa­dzie­ścia tek­stów? Ile to wycho­dzi, nie­speł­na pół wier­sza na rok? To wyda­je się nie­moż­li­we, skan­da­licz­ne: na taki autor­ski wybór stać tyl­ko kogoś, kto do sie­bie i swej twór­czo­ści ma sto­su­nek suro­wy, kry­tycz­ny, wyma­ga­ją­cy (co wszak czę­sto bywa u pisa­rza jeśli już nie cał­ko­wi­cie jed­nym i tym samym, to nie­mal) w spo­sób z niczym nie­po­rów­ny­wal­ny. I to jest wła­śnie – myślę patrząc na roz­pacz­li­wie wal­czą­ce o rów­no­wa­gę wśród chwi­lo­we­go nowo­huc­kie­go gla­cja­łu labra­do­ry i yor­ki – ten impe­ra­tyw ostroż­no­ści czy­ta­nia Kry­nic­kie­go. Mam ocho­tę czy­tać go medy­ta­cyj­nie, kon­tem­pla­cyj­nie, wcho­dząc w rze­czy­wi­stość wier­sza jak w tekst obja­wio­ny: jeśli ktoś z pół­wie­cza ora­nia pió­rem wykro­ił tyl­ko tyle, to nie mam wąt­pli­wo­ści, że uczest­ni­czyć będę w czymś oczysz­czo­nym z wszyst­kie­go, co przy­god­ne, co nie­istot­ne.

A zatem – ostroż­nie. Pamię­ta­jąc jed­no­cze­śnie, że ta poezja mia­ła za zada­nie łamać lód, zna­czyć bli­zna­mi nazbyt pew­ną sie­bie oczy­wi­stość, roz­le­gać się psu­ją­cym dobro­stan mil­cze­nia echem.

22 stycz­nia, wto­rek. Wie­czo­rem.

Wra­cam myślą do tej ostroż­no­ści czy­ta­nia Kry­nic­kie­go, wra­cam też do ostroż­no­ści jako naczel­nej figu­ra­cji postę­po­wa­nia poezji auto­ra Orga­ni­zmu zbio­ro­we­go ze świa­tem – wra­cam tym chęt­niej, że dla prze­ciw­wa­gi obej­rza­łem dziś Hob­bi­ta. Nie­zwy­kłą podróż i (nie­za­leż­nie od tego, co o fil­mie tym sądzę) baro­ko­wo roz­bu­cha­nej este­ty­ki mam chwi­lo­wo dokład­nie tyle, ile trze­ba. Wra­cam więc do poety, któ­re­go poezję tak czę­sto lubi się otwie­rać wytry­cha­mi nazy­wa­ny­mi roz­ma­icie, ale zna­czą­cy­mi wła­śnie spe­cy­ficz­ną ostroż­ność poety w rela­cji z przed­mio­ta­mi jego poety­kich zabie­gów: asce­zą for­my, powścią­gli­wo­ścią wyra­zu, pro­gra­mo­wym ubó­stwem, upodo­ba­niem do gatun­ków takich jak haiku. Tak, cza­sem nie spo­sób się z tym nie zgo­dzić, trze­ba tyl­ko zadać sobie pyta­nie, co w zamian – co zosta­je, kie­dy się powścią­gnie for­mę, kie­dy wiersz zwi­nie się w sobie.
Co daje asce­za, okrut­ne ćwi­cze­nie cia­ła – wszyst­kie te trwa­nia na słu­pie, wło­sien­ni­ce, tapla­nie się w pomy­jach pod scho­da­mi rodzin­ne­go domu, wszy­scy ci fla­gel­lan­ci i ojco­wie pusty­ni? Jest oczy­wi­ście mani­fe­sta­cją siły ducha, któ­ry poko­nu­je naj­bar­dziej nawet, wyda­wać by się mogło, nie­zby­wal­ne potrze­by cia­ła. Po czę­ści podob­ny efekt osią­ga się rów­nież w jodze, któ­rej pią­tym fila­rem jest pra­ty­aha­ra – sztu­ka wyco­fy­wa­nia zmy­słów, kon­cen­tro­wa­nia się na wnę­trzu, odci­na­niu tego, co roz­pra­sza. Dro­ga jest róż­na i, skąd­inąd, wie­le mówi o róż­ni­cy mię­dzy Zacho­dem a Wscho­dem: tu agre­syw­ny akt woli, wznio­sły gwałt na samym sobie, tam pasyw­ność i zani­ka­nie – ale efekt ma być podob­ny: usu­nię­cie zewnętrz­no­ści, apo­te­oza tego, co wewnętrz­ne.

Czy o taką asce­zę cho­dzi w tej prak­ty­ce ubó­stwa, któ­rej tak moc­nym zna­kiem są wier­sze Kry­nic­kie­go: Podaj­cie dalej, Uno­szo­ne wia­trem, Świa­teł­ko i wie­le innych? Czy są one lite­rac­ką prak­ty­ką jogi? Po czę­ści tak – ale na myśl przy­cho­dzi mi inny nie­co model usu­wa­nia się ze świa­ta: ten, któ­ry kaba­ła Iza­aka Lurii opi­su­je jako cim­cum. Wedle tej kon­cep­cji Bóg, któ­ry przed powsta­niem świa­ta wypeł­niał sobą abso­lut­nie wszyst­ko, poprzez akt kre­acji wyco­fał się, by mogło powstać widzial­ne. Świat zatem – jak­kol­wiek para­dok­sal­nie by to nie zabrzmia­ło – ist­nie­je pod nie­obec­ność Boga.

Co by to mia­ło zna­czyć w odnie­sie­niu do poezji Kry­nic­kie­go? Wyda­je mi się, że w tych wier­szach cho­dzi o wyco­fa­nie się same­go sie­bie ze świa­ta poj­mo­wa­ne jako rezy­gna­cja z apo­dyk­tycz­nej pod­mio­to­wej suwe­ren­no­ści. Ta bowiem bywa wład­cą abso­lut­nym, pod­po­rząd­ko­wu­ją­cym sobie rze­czy­wi­stość – to zaś gro­zić może utra­tą cze­goś, co szcze­gól­nie Kry­nic­kie­mu bli­skie, czy­li per­spek­ty­wy etycz­nej. To war­to moc­no pod­kre­ślić: Kry­nic­ki jest poetą głę­bo­ko etycz­nym, co nie ozna­cza ani arbi­tral­ne­go mora­li­zo­wa­nia (jak u Her­ber­ta), ani zdy­stan­so­wa­ne­go filo­zo­ficz­ne­go oglą­du (jak u Szym­bor­skiej), ani ewo­ko­wa­nia dzie­jo­wej, spo­łecz­nej bądź egzy­sten­cjal­nej zgro­zy (jak u Róże­wi­cza). Może – para­dok­sal­nie – naj­bli­żej było­by tu do Bia­ło­szew­skie­go, czy­ta­ne­go jako skraj­nie otwar­ty słu­chacz świa­ta. Te porów­na­nia nie są jed­nak waż­ne: cho­dzi o to, że asce­zę poezji Ryszar­da Kry­nic­kie­go inter­pre­tu­ję jako chęć rady­kal­ne­go wyj­ścia ku temu, co inne, a co jest jesz­cze jed­nym zamia­no­wa­niem ety­ki. Bo w świe­cie po cim­cum zni­ka abso­lut­na boska poten­cja, a pozo­sta­je twar­de pra­wo koniecz­no­ści, któ­rym musi się rzą­dzić świat widzial­ny. Zamień­my boską poten­cję na roz­bu­cha­ne rosz­cze­nia pod­mio­tu, a koniecz­ność na etycz­ność – i będzie­my mieć wiersz Kry­nic­kie­go.

29 stycz­nia, wto­rek. Wie­czo­rem.

Tygo­dnio­wa prze­rwa w pisa­niu. Dla­cze­go? Sam nie wiem. Tym­cza­sem przy­szła odwilż. Cała zewnętrz­ność – teraz pogrą­żo­na w coraz bar­dziej doty­kal­nym mro­ku – wypeł­nio­na jest wyłącz­nie dźwię­ka­mi: plu­skiem, chlu­po­ta­niem, kapa­niem. Bie­li coraz mniej – to, co bure, sza­re, pożół­kłe i brud­no­zie­lo­ne, zaj­mu­je prze­strzeń nie­po­dziel­nie. Dla­te­go muszę się spie­szyć, by to, co chcę teraz zapi­sać, mia­ło sens: wier­sze Kry­nic­kie­go są jak gaw­ro­ny na śnie­gu.

30 stycz­nia, śro­da. Popo­łu­dnie.

Kry­nic­ki na wczo­raj­szych zaję­ciach szkol­ne­go koła olim­pij­skie­go z języ­ka pol­skie­go. Chcia­łem spraw­dzić, jak ta poezja dzia­ła na nasto­lat­ków, jak, pod jakim kątem ich jej czy­ta­nie prze­ni­ka się z moim. Naj­więk­sze zdzi­wie­nie: bar­dziej niż wyraź­ne, sen­su­al­ne nie­mal doświad­cza­nie tej poezji jako pesy­mi­stycz­nej. Może to ta raczej póź­na pora (zmrok wciąż jesz­cze zapa­da wcze­śnie, zbyt wcze­śnie), może zmę­cze­nie całym dniem, może ponu­ry i na dłuż­szą metę uciąż­li­wy, jakoś tam smut­ny dźwięk ście­ka­ją­ce­go i tłu­ką­ce­go w sze­ro­ki bla­sza­ny para­pet śnie­gu, ale dys­ku­sja co i raz więź­nie w tym, co koja­rzy się ze smut­kiem, ten zaś zda­je się wypły­wać z samot­no­ści, pust­ki. Powo­li docie­ra­my do tego, że to wła­śnie to puste miej­sce (opusz­czo­ne przez rady­kal­nie wyco­fa­ny pod­miot), ta samot­ność (o któ­rej lepiej chy­ba mówić, że jest wybo­rem stra­te­gii pustel­ni­ka: kogoś, kto wybie­ra samot­ni­czość w para­dok­sal­nej kontrze do samot­no­ści – pustel­nik odsu­wa się, by widzieć lepiej, głę­biej), że wła­śnie one zna­czą. Ale zna­czą cokol­wiek ina­czej niż w spo­sób, któ­ry pomy­ślał mi się tydzień temu – asce­za, pra­ty­aha­ra, cim­cum (przy­cho­dzi mi teraz do gło­wy jesz­cze keno­sis apo­sto­ła z Tar­su: ogo­ło­ce­nie, odar­cie, wyzu­cie się z same­go sie­bie), wszyst­ko to zda­je się prze­ma­wiać do czy­ta­ją­cych wraz ze mną Kry­nic­kie­go, ale odczu­wa­my też języ­ko­wą nie­prze­ni­kli­wość powierzch­ni tych wier­szy. Ten, któ­ry tu mówi, budu­je dystans, wyco­fu­je się, by mógł zaist­nieć ów rzą­dzo­ny twar­dą koniecz­no­ścią, widzial­ny świat, oglą­da­ny prze­zeń jakimś obej­mu­ją­cym wszel­ką wiel­kość i wszel­ką nie­go­dzi­wość rybim okiem. Ale to odar­cie zasłon mai, ten sprze­ciw wobec doksy, ozna­cza posta­wie­nie w stan oskar­że­nia języ­ka, któ­rym rze­czy­wi­stość komu­ni­ku­je się z nami. Weź­my wiersz Wigi­lia noc – już sam tytuł jest skan­da­lem, skan­da­lem obna­że­nia podob­nym temu, jakim była noc Naro­dze­nia. Fra­ze­olo­gizm „noc wigi­lij­na” bywa kwin­te­sen­cją bez­re­flek­syj­ne­go bez­pie­czeń­stwa, sko­ja­rze­nia z nim zwią­za­ne roz­ła­do­wu­ją wszyst­kie napię­cia, łago­dzą, pokry­wa­ją wszel­ką egzy­sten­cjal­ną nie­do­god­ność pudrem i lukrem, otu­la­ją w puch. Tym­cza­sem wystar­czy potrak­to­wać ten skost­nia­ły w sło­dycz sło­wo-obraz inwer­sją, prze­orać jego gra­ma­tycz­ną logi­kę bru­tal­nym ryl­cem apo­zy­cji – i oto poja­wia się draż­nią­ce sąsiedz­two wigi­lii i nocy, maco­chy tajem­nic. A sam wiersz? Brud­ny, zachwasz­czo­ny, języ­ko­wo zają­kli­wy (zaiste, język to praw­dzi­wie „dzi­ki” i „mię­sny”, „wyplu­wa­ny razem z krwią”), szu­ka­ją­cy swo­je­go sło­wa po omac­ku – prze­cież tym bar­dziej nie może on do koń­ca ukryć roz­gry­wa­ją­ce­go się w nim pod­skór­nie miste­rium, któ­re, prze­nie­sio­ne w inną prze­strzeń, teraz dopie­ro nabie­ra praw­dzi­we­go życia, któ­re jest prze­ci­wień­stwem wszel­kiej języ­ko­wej i zna­cze­nio­wej petry­fi­ka­cji.

Koń­czy­my wnio­skiem, że smu­tek czy­ta­nia Kry­nic­kie­go jest koniecz­nym smut­kiem towa­rzy­szą­cym roz­sta­wa­niu się z oczy­wi­sto­ścia­mi. Gaszę świa­tło. Wycho­dzę w mokry śnieg zale­ga­ją­cy dooko­ła, w uciąż­li­wy mar­z­ną­cy deszcz, w nie­do­bry, cie­pły – a mimo to przej­mu­ją­cy chło­dem – chło­sta­ją­cy mro­kiem wiatr.

4 lute­go, ponie­dzia­łek. Wie­czo­rem.

Przed­wcze­sna wio­sna. Bywa, że za dnia zapa­trzę się w nie­bo. W moc­nych podmu­chach roz­snu­wa­ją się oło­wia­no-rtę­cio­we chmu­ry, na obrze­żach roz­świe­tla­ją się na per­ło­wo i na wani­lio­wo, a w tych pęk­nię­ciach czy­sty, jakiś taki zawil­got­nia­ły błę­kit (jego „łagod­ne oko”, jak u Nor­wi­da – nikt chy­ba nie zna­lazł lep­sze­go nań okre­śle­nia). W takich chwi­lach jestem bez­bron­ny. Krew budzi się ze snu zimo­we­go, kości skrzy­pią prze­cią­ga­jąc się mimo­wied­nie, skry­te gdzieś naj­głę­biej ata­wi­zmy dzie­dzi­czo­ne po noma­dycz­nych przod­kach walą w bęben ser­ca, mózg śli­ni się ple­mien­ną tęsk­no­tą za nie­sta­bil­no­ścią. Nie za jakąś wiel­ką, fun­da­men­tal­ną – ale gdzieś tam by się ruszy­ło.

Przy­cho­dzi mi na myśl inny wiersz Kry­nic­kie­go, tytu­ło­wy: Podaj­cie dalej. Choć wła­ści­wie nie cały wiersz – ten, choć krót­ki, skra­ca mi się jesz­cze bar­dziej, do tego nie­sły­cha­ne­go „nie­bo­tycz­ne­go pisma obło­ków”. Tak, to z tego utwo­ru pocho­dzi bodaj naj­słyn­niej­szy (może obok tam­te­go porów­na­nia języ­ka do dzi­kie­go mię­sa) frag­ment całej twór­czo­ści poety – otwie­ra­ją­ce pierw­szy wers samo­okre­śle­nie mówią­ce­go my: „nie­pod­le­gli nico­ści”. Pięk­ne – nie­ste­ty, spo­spo­li­to­wa­ne, nad­uży­te w zbyt wie­lu opo­wie­ściach usi­łu­ją­cych wepchnąć całą powo­jen­ną pol­ską liry­kę do przy­stro­jo­nej naro­do­wy­mi bar­wa­mi trum­ny, z któ­rej co i rusz wycho­dzi inwo­ko­wa­ny przez Kon­ra­da w wileń­skim klasz­to­rze bazy­lia­nów upiór. Mnie zaś urze­ka­ją obło­ki prze­mie­nio­ne w „nie­bo­tycz­ne pismo”. A prze­cież meta­fo­ra jak każ­da inna, dość nawet przej­rzy­sta, opar­ta na wydo­by­ciu z „nie­bo­tycz­no­ści” (na pra­wach chwy­tu reto­rycz­ne­go zna­ne­go jako pareg­me­non) jej mniej na pierw­szy rzut oka widocz­nej ety­mo­lo­gii, wią­żą­cej nanieb­ny obłok z doty­ka­niem tegoż nie­ba. Dla mnie jed­nak dziś zna­czy to coś zupeł­nie inne­go, odpo­wia­da na ten momen­tal­ny dotyk wyż­sze­go sen­su, na tę epi­fa­nię potrze­by wio­sen­ne­go wyj­ścia z bez­ru­chu, któ­ra tak nie­odmien­nie doświad­cza mnie zawsze o tej porze roku. Coś mi mówi, że teraz już zawsze widząc taki a nie inny nie­bo­skłon, wcią­ga­jąc do płuc (gdzieś spo­za smo­gu) aro­mat roz­ma­rza­ją­cej, poru­szo­nej przez pierw­sze kre­ty zie­mi, czu­jąc, jak to, co z bra­ku lep­sze­go okre­śle­nia nazwę duszą, pora­sta mi sier­ścią, że będę wte­dy myślał o „nie­bo­tycz­nym piśmie obło­ków”.

No wła­śnie – cze­mu te nie­bo­tycz­ne obło­ki są pismem? Pew­nie dla­te­go, że cały ten Kry­nic­ki to pra­ca tęsk­no­ty za zna­cze­niem. Doty­czy to zarów­no tych wier­szy bar­dziej asce­tycz­nych, epi­fa­nij­nych, jak i beł­ko­tli­wych, przy­po­mi­na­ją­cych uta­pla­ne we wszel­kich nowo­mo­wach „I do this, I do that poems” Fran­ka O’Ha­ry (naj­lep­szym przy­kła­dem jest naj­dłuż­szy w zbio­rze utwór, 31 mar­ca 1971, godzi­na 19.21). W pierw­szych zna­cze­nie ma się wbić w mózg jak cierń, ma się obja­wić w mistycz­nym skró­cie – w tych dru­gich trze­ba go odrzeć z tego, co jest dys­kur­syw­ną prze­mo­cą non­sen­su. Te pierw­sze – wra­cam to tego, co mi się dwa tygo­dnie temu pomy­śla­ło na mar­gi­ne­sie cyta­tu z Con­ra­da – odda­ją spra­wie­dli­wość widzial­ne­mu świa­tu, te dru­gie temu same­mu świa­tu spra­wie­dli­wość wymie­rza­ją. Wszak świat powsta­ły dzię­ki eko­no­mii cim­cum to świat pra­wa (i będę się upie­rał, że jest to naj­wznio­ślej­sze pra­wo etycz­ne), któ­re trze­ba odkryć, a jak się nie da – trze­ba je narzu­cić.

Był dziś taki moment, że nad osie­dle nad­cią­gnę­ła nie­spo­dzia­na cisza, mąco­na jedy­nie pośpiesz­nym stu­ka­niem w bla­chę, coś jak kro­ple zawdiac­kie­go desz­czu. Odkry­łem, że to dro­bie­nie sta­da gołę­bi na dachu naprze­ciw­ko.

6 lute­go, śro­da. Wie­czo­rem.

Jesz­cze raz wra­cam do tej ety­ki, do tego, jak pozo­sta­je ona w prze­strze­ni poezji ogo­ło­co­nej z bez­względ­nej supre­ma­cji pod­mio­tu. Krót­ki wiersz samym swym tytu­łem sku­pia moją uwa­gę na kon­kret­nym miej­scu: Rue de Poitiers. Patrzę na mapę: samo cen­trum Pary­ża, tuż obok Sekwa­na, za nią Luwr i Pola Eli­zej­skie. I cała resz­ta tek­stu tak­że nie­by­wa­le kon­kret­na – bez­oso­bo­wym gło­sem snu­je się opo­wieść o porze dnia, pogo­dzie, o straj­ku w pobli­skim Musée d’Or­say. Ale punk­tem naj­wyż­szej kon­cen­tra­cji sta­je się żebrak, być może uchodź­ca – przed­sta­wio­ny z wer­stycz­ną bez­po­śred­nio­ścią w oto­cze­niu naj­bar­dziej typo­we­go rekwi­zy­to­rium żebrac­twa (kra­ta w chod­ni­ku dmu­cha­ją­ca cie­płym powie­trzem, daro­wa­ny śpi­wór, mone­ty rzu­ca­ne przez prze­chod­niów na płach­tę gaze­ty, prze­no­śne radio). Pamię­tam, jak kil­ka lat temu natra­fi­łem na wiersz Char­le­sa Rezni­kof­fa Świa­dec­twa. Czte­ry czę­ści, wszyst­kie – za wyjąt­kiem final­nej, okrut­nie iro­nicz­nej, gorz­kiej i jed­no­cze­śnie gorz­ko naiw­nej baj­ki – pora­zi­ły mnie swo­im bestial­stwem, bestial­stwem w pew­nym sen­sie bez­myśl­nym, jeśli za syno­nim bez­myśl­no­ści przy­jąć cią­że­nie ku pro­gra­mo­wej bez­re­flek­syj­no­ści. Bo te strasz­ne histo­rie snu­te przez Rezni­kof­fa, wyję­te być może z lat wiel­kie­go kry­zy­su nar­ra­cje o topią­cych się w lodo­wa­tej rze­ce robot­ni­kach uwię­zio­nych w dziu­ra­wym parow­cu, o nasto­lat­ce żyw­cem oskal­po­wa­nej przez maszy­nę w intro­li­ga­tor­ni, o kobie­cie zgwał­co­nej i upro­wa­dzo­nej przez zabój­ców jej męża, prze­ra­ża­ły nie tyle nawet swo­ją tre­ścią, ale spo­so­bem, w jaki zosta­ły opo­wie­dzia­ne. Rezni­koff w spo­sób skraj­ny spo­spo­li­to­wał dyk­cję swe­go wier­sza, odzie­ra­jąc ją ze wszyst­kie­go, co mogło­by czy­tel­ni­ko­wi zła­go­dzić ude­rze­nie tym, czym ata­ku­ją go trzy pierw­sze czę­ści Świa­dectw. Podob­nie, jak mi się wyda­je, dzia­ła Rue de Poitiers – choć oczy­wi­ście łagod­niej. Nie­mniej jed­nak widocz­ny jest wysi­łek, z jakim wiersz ten sta­ra się dotrzeć do sed­na doświad­cze­nia bez­dom­no­ści, z jakim usi­łu­je on wzbu­dzić w czy­tel­ni­ku fun­da­men­tal­ny, pier­wot­ny, etycz­ny gest współ­czu­cia otwie­ra­ją­cy na inne­go. Spo­so­bem na to jest uka­za­nie życia w całej jego nago­ści – po tro­sze tak, jak rozu­mie poję­cie to Gior­gio Agam­ben (być może pod­świa­do­mie kie­ru­je mnie tu do nie­go to, co pisał on wła­śnie o kate­go­rii świa­dec­twa, będą­cej wszak rów­nież sce­ną zało­ży­ciel­ską ruchu zna­czeń w wier­szu Rezni­kof­fa). Nagie życie – zda­niem wło­skie­go filo­zo­fa – jest życiem wyję­tym spod pra­wa, życiem w sta­nie ano­mii, i jak­kol­wiek życie takie szcze­gól­nie moc­no nara­żo­ne jest na prak­ty­kę prze­mo­cy (wszak w kul­tu­rze zachod­niej zabez­pie­cze­niem czło­wie­czeń­stwa jest sta­nie się pod­mio­tem pra­wa), to jed­no­cze­śnie dopie­ro nagość życia pozba­wio­ne­go wszel­kich pre­dy­ka­tów może wymu­szać spoj­rze­nie niczym nie­zmą­co­ne, spoj­rze­nie rady­kal­nie otwar­te i nie­uprze­dzo­ne, posłusz­ne wyłącz­nie bez­praw­ne­mu pra­wu ety­ki, pra­wu, któ­re jest – niczym gest sta­no­wie­nia chrze­ści­jań­stwa przez wspo­mnia­ne­go już tu św. Paw­ła – duchem anar­chicz­nie negu­ją­cym wszel­ką lite­rę. Kry­nic­ki w swym wier­szu kon­se­kwent­nie patro­szy nasz ogląd z wszyst­kie­go, co nie jest współ­czu­ciem, uka­zu­jąc swe­go klo­szar­da w akcie per­ma­nent­ne­go uby­wa­nia. Jesz­cze w dwóch trze­cich wier­sza ma on „śpi­wór z odzy­sku”, ale ta mate­rial­na wła­sność zosta­je tyleż para­tak­tycz­nie, co iro­nicz­nie i po czę­ści syl­lep­tycz­nie zrów­na­na ze znacz­nie bar­dziej abs­trak­cyj­nym „pra­wem do życia”. I z wer­su na wers, aż do koń­ca utwo­ru, tego kogoś jest coraz mniej: „wczo­raj miał jesz­cze włą­czo­ny tran­zy­stor”, zgar­nia­ne przez nie­go pod sie­bie, uże­bra­ne mone­ty to „kon­ste­la­cje nie­by­łych pla­net i księ­ży­ców”, któ­re na domiar wszyst­kie­go są „sty­gną­ce”, dokład­nie tak, jak umie­ra­ją­ce cia­ła nie­bie­skie.

Co zosta­je? Wyłącz­nie rela­cja – zni­ka­ją oglą­da­ny i oglą­da­ją­cy, oczysz­cze­ni, zre­du­ko­wa­ni do wię­zi oca­la­ją­cej tym bar­dziej, im bar­dziej bez­rad­nej.

8 lute­go, pią­tek. Wie­czo­rem.

Kry­nic­ki Kry­nic­kim, ale dzien­nik dzien­ni­kiem i też ma swo­je pra­wa, tak zatem wspo­mnę tyl­ko, że w mija­ją­cym tygo­dniu do jogi dołą­czy­ła po raz pierw­szy capo­eira i cie­szę się teraz wra­że­niem kom­plet­no­ści: joga to pasyw­ność, wyco­fa­nie do wnę­trza, wyci­sze­nie, roz­pra­sza­nie ener­gii, capo­eira na odwrót – aktyw­ność, eks­ta­za, coś instynk­tow­ne­go, ple­mien­ne­go i bebe­cho­wa­te­go. Taki pry­wat­ny yin i yang, niech będzie. A żeby nie było za zdro­wo, na cześć tłu­ste­go czwart­ku po raz pierw­szy upie­kłem pącz­ki – chy­ba uda­ne. Nade wszyst­ko zaś – z powro­tem spadł śnieg, wszyst­ko wyglą­da­ło wczo­raj rano olśnie­wa­ją­co, dosłow­nie i w prze­no­śni; szcze­gól­nie efek­tow­nie pre­zen­to­wa­ły się te wszyst­kie siat­ki chro­nią­ce bal­ko­ny i okna kla­tek scho­do­wych przed gołę­bia­mi: brud­ne, poszar­pa­ne w szma­ty wię­cie­rze, zazwy­czaj nie­chluj­ne jak reszt­ki paję­czyn w zapo­mnia­nym jakimś kącie, teraz przy­stro­iły się w kłęb­ki świe­żej bie­li zale­pia­ją­cej nie­re­gu­lar­nie poszcze­gól­ne oka… Aha, no i jesz­cze kot w oknie naprze­ciw­ko, bia­ło-czar­ny na tle lilio­wej zasło­ny, ze spo­koj­nym entu­zja­zmem (chy­ba tyl­ko koty stać na taki oksy­mo­ro­nicz­ny stan ducha) obser­wu­ją­cy walą­ce się z nie­ba śnież­ne pła­ty.

Wiersz bez tytu­łu, sto­sun­ko­wo nie­daw­ny i bodaj naj­krót­szy w zbio­rze: „Umarł Suc­ke­wer. / W żad­nej pol­skiej gaze­cie / ni sło­wa żalu -”. To kwin­te­sen­cja Kry­nic­kie­go: umie­jęt­ność wypo­wie­dze­nia tego jed­ne­go sło­wa, któ­re ma moc prze­rwać obo­jęt­ność mani­fe­stu­ją­cą się w mate­rial­nej posta­ci ciszy. Tym jed­nym sło­wem sta­je się oczy­wi­ście ten głę­bo­ko para­dok­sal­ny wiersz: wypo­wie­dze­nie go w ciszę po śmier­ci Abra­ha­ma Suc­ke­we­ra, poety i świad­ka, jest samo w sobie dźwię­kiem unie­waż­nia­ją­cym mil­cze­nie.

Przy­cho­dzi mi na myśl taki kawa­łek z Ber­tol­ta Brech­ta, któ­ry pozna­łem jakiś czas temu, do tego z dru­giej ręki, więc nie dość, że nie pamię­tam, czy cho­dzi­ło o wiersz, opo­wia­da­nie, czy o coś jesz­cze inne­go, to na pew­no znie­kształ­cam – ale być może moja pamięć prze­cho­wa­ła w ten spo­sób to, co naj­waż­niej­sze, odrzu­ca­jąc incy­den­tal­ne nie­istot­no­ści… Tak czy ina­czej, rzecz szła w spo­sób nastę­pu­ją­cy: do oby­wa­te­la przy­cho­dzi jakiś prze­moż­ny bene­fi­cjent sys­te­mu i mówi – od dziś będziesz moim słu­żą­cym, nie­wol­ni­kiem. Zga­dzasz się? Oby­wa­tel nie odpo­wia­da, co zresz­tą jego opre­so­ra nie za bar­dzo inte­re­su­je – waż­ne, że uci­ska­ny wcho­dzi bez resz­ty w swo­ją rolę. I tak trwa to całe życie tego, za któ­rym stoi sys­tem – jego nie­wol­nik usłu­gu­je mu w nie­prze­rwa­nym mil­cze­niu. Dopie­ro po śmier­ci swo­je­go cie­mięż­cy, nad jego sty­gną­cym cia­łem, wypusz­cza powie­trze z płuc i odpo­wia­da na zada­ne przed laty pyta­nie: „nie”.

Tym wła­śnie jest poezja Kry­nic­kie­go. Zna­kiem sprze­ci­wu – ale nie agre­syw­nym, nie nasta­wio­nym na kon­fro­na­ta­cję. To nie tyl­ko poetyc­kie cim­cum, pra­ty­aha­ra, keno­sis i asce­za – to nade wszyst­ko lirycz­na saty­agra­ha i ahim­sa, wiel­ka sztu­ka prze­ciw­sta­wie­nia poprzez zanie­cha­nie, poprzez powstrzy­ma­nie się od krzyw­dze­nia. Sło­wo poety roz­brzmie­wa i samym tym roz­brzmie­wa­niem niwe­czy zło­wro­gą koali­cję sił obo­jęt­no­ści. Mówie­nie „tak”, mówie­nie „nie” – to wystar­czy. Te wier­sze zaświad­cza­ją pora­ża­ją­cą siłę naj­prost­szym poetyc­kich oznaj­mień i ozna­czeń.

Dla­te­go teraz, na koniec, poja­wi się taki oto obraz.

Wczo­raj­szy wie­czór. W auto­bu­sie, obok roz­ra­do­wa­nej mło­dzie­ży wybie­ra­ją­cej się naj­pew­niej na czy­jąś osiem­nast­kę (zdra­dza­ją ich pokaź­nych roz­mia­rów pre­zen­ty, kry­ją­ce pstro­ka­ci­znę opa­ko­wań w pół­przej­rzy­stej rekla­mów­ce) sie­dzi kobie­ta przy­tu­la­ją­ce zaku­ta­ne dziec­ko, chło­ną­ce nie­ska­żo­nym spoj­rze­niem świat z typo­wą dla nie­mow­ląt życz­li­wą bez­czel­no­ścią. Jej szczu­pła twarz, fascy­nu­ją­ca swo­ją suro­wą, dra­pież­ną, zma­ga­ją­cą się ze zmę­cze­niem i rezy­gna­cją, nie­co jak­by cygań­ską uro­dą (nie lubię przy­miot­ni­ka „rom­ski”: swo­ją tan­det­ną poli­tycz­ną popraw­no­ścią zacie­ra on życio­daj­ną i nie­bez­piecz­ną dys­tyn­tyw­ność żywio­ło­wej cygań­skiej inno­ści). Ubra­na fan­ta­zyj­nie, ze sma­kiem, sta­ran­nie, choć ubo­go. Jej męż­czy­zna, sie­dzą­cy do mnie tyłem, pil­nu­je solid­nie wypcha­nej tury­stycz­nej tor­by. Wtem, po jej nie­ru­cho­mej, zamknię­tej w swym mil­cze­niu twa­rzy, spły­wa łza – jakoś tak z god­nym antycz­nej tra­ge­dii, pate­tycz­nym spo­ko­jem. Potem dru­ga. Trze­cia. Ból czu­ję aż gdzieś w dole brzu­cha. Nio­be cygań­skie­go wyklu­cze­nia, myślę. Eleu­sa Środ­ko­wej Euro­py, nakry­tej nocą, mro­zem, śnie­giem i smo­giem.

Wiem – pisząc teraz o tym, doko­nu­ję este­tycz­ne­go zawłasz­cze­nia tego nie­do­cie­czo­ne­go dla mnie cier­pie­nia. Wiem też, że ona nigdy prze­cież nie prze­czy­ta tego, co teraz piszę. Ale nie mogę zro­bić nic wię­cej, niż tę opo­wieść o moim czy­ta­niu Kry­nic­kie­go dedy­ko­wać wła­śnie jej. I jej łzom, któ­rym wier­sze Kry­nic­kie­go zawsze będą odda­wać spra­wie­dli­wość, któ­rym od zawsze mówią rów­no­cze­śnie „tak” i „nie”.

O autorze

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

Powiązania

Nienostalgiczna gramatyka scrollingu

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Real Jan Škro­ba w tłu­ma­cze­niu Zofii Bał­dy­gi, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 kwiet­nia 2023 roku.

Więcej

W omatidiach roztrzęsiona afirmacja niepogodzenia

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki żal, może on Roma­na Hone­ta, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 paź­dzier­ni­ka 2022 roku.

Więcej

Wielka historia literatury ukraińskiej

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

48. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Sześćdziesiąt trzy zdania (dwadzieścia dziewięć ostatnich)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

46. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Sześćdziesiąt trzy zdania (trzydzieści cztery pierwsze)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

45. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Sir Grzegorz pod Mroczną Wieżą stanął

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

44. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Krótka (historycznoliteracka) rozprawa między trzema osobami: Belfrem, Kontrabasistą i Szachistą

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

43. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Jak (nie) zostałem kolaborantem

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

42. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Białe księgi

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Stel­le Bian­ki Rolan­do, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 mar­ca 2019 roku.

Więcej

Niezaufane połączenia (III). Biurowa lista kontaktów

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

40. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Poetycka książka trzydziestolecia: nominacja nr 3

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Głos Prze­my­sła­wa Roj­ka w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Zdania i uwagi – revisited (2)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

39. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Zdania i uwagi – revisited (1)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

38. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Nie stoi w sprzeczności

wywiady / o książce Paweł Kaczmarski Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Paw­łem Kacz­mar­skim, towa­rzy­szą­cą pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny. Nowe gło­sy z Pol­ski, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 18 grud­nia 2017 roku.

Więcej

Antropologia rozczarowywania. Czterdzieści dziewięć notatek symultanicznych

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki ciche psy Roma­na Hone­ta, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 21 sierp­nia 2017 roku.

Więcej

[–] Ust. z dn. 31 VII 1981 o kontroli publikacji i widowisk

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

36. odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Niedziela z życia Raymonda Queneau. Trzynaście znaków zapytania

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Nie­dzie­la życia Ray­mon­da Quene­au, wyda­nej w prze­kła­dzie Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 4 paź­dzier­ni­ka 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 8 maja 2017 roku.

Więcej

Gniew, dźwigar, przyimki

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie Kon­ra­da Góry, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 15 listo­pa­da 2016 roku.

Więcej

Cztery ważne słowa (Gałczyńskiego) o socjalizmie

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

32 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Redaktor biBLioteki interweniuje

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

31 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Jestem co się zowie żarówką zgrozy

wywiady / o książce Justyna Bargielska Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Justy­ną Bar­giel­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Sel­fie na tle rze­pa­ku, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2016 roku.

Więcej

Trzy fundamentalne pytania o Joyce’a

wywiady / o książce Jerzy Jarniewicz Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Jerzym Jar­nie­wi­czem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Por­tret arty­sty w wie­ku mło­dzień­czym, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 30 maja 2016 roku.

Więcej

Czytając Flauberta Domagalskiego

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

30 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Czy żyjemy na Korei?

wywiady / o książce Różni autorzy

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Anną Mar­chew­ką, Prze­my­sła­wem Koniu­szym, Dawi­dem Buj­no i Grze­go­rzem Jędr­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Życie na Korei Andrze­ja Sosnow­skie­go, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 18 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Polski: pierwsza, Wiśniewskiego

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

29 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Szkicownik alfabetyczny. Notatki o poezji Romana Honeta

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Roma­na Hone­ta roz­mo­wa trwa dalej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 8 mar­ca 2016 roku.

Więcej

Pocztówka do Pawła Tańskiego

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

26 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Mały literacki projekt

wywiady / o książce Artur Burszta Przemysław Rojek

Roz­mo­wa Prze­my­sła­wa Roj­ka z Artu­rem Bursz­tą, auto­rem wybo­ru wier­szy w anto­lo­gii 100 wier­szy pol­skich sto­sow­nej dłu­go­ści, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 mar­ca 2015 roku.

Więcej

Ludzie na wiadukcie

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zawsze Mar­ty Pod­gór­nik, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 2 mar­ca 2015 roku.

Więcej

„To jakby architektoniczna wersja matrioszek”

wywiady / o książce Joanna Mueller Przemysław Rojek

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce inti­ma thu­le roz­ma­wia Prze­my­sław Rojek

Więcej

„Jestem już gdzie indziej”

wywiady / o książce Przemysław Rojek Szymon Słomczyński

Z Szy­mo­nem Słom­czyń­skim o książ­ce Nad­jeż­dża roz­ma­wia Prze­my­sław Rojek.

Więcej

O tomie Rafała Wojaczka Wiersze i proza 1964–1971

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze anto­lo­gii Wier­sze i pro­za 1964–1971 Rafa­ła Wojacz­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich autorów: sześciu, czyli coda w kształcie sestyny

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

14 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Dycio, Ireneo Funes

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

13 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Andrzej Sosnowski, flow

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

12 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Martyna Buliżańska, trauma

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

11 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Dariusz Suska, nasselar

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

10 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Filip Zawada, apofatyczny

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

9 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Krystyna Miłobędzka, rodząca

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

8 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Zmiana warty. Reaktywacja / Odmarsz. Następne pokolenia

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

7 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra: podsumowanie

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Pod­su­mo­wa­nie deba­ty „Jaką Pol(s)kę zoba­czy­li z dru­giej stro­ny lustra”.

Więcej

Różnicowanie sumy

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Prze­my­sła­wa Roj­ka towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Trzy ścież­ki nad jed­ną rze­ką sumu­ją się Fili­pa Zawa­dy.

Więcej

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Wpro­wa­dze­nie do deba­ty „Jaką Pol(s)kę zoba­czy­li z dru­giej stro­ny lustra”.

Więcej

Straszne skutki zamiany dwóch liter

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

5 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

W Wieży Osobnej, czyli pochwała poezji

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

3 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Pomieszanie języków, przesunięcie granic mowy

debaty / wydarzenia i inicjatywy Przemysław Rojek

Głos Prze­my­sła­wa Roj­ka w deba­cie „10 lat Por­tu i Biu­ra we Wro­cła­wiu”.

Więcej

Lekcja języka (obcego)

felietony / Przemysław Rojek

1 odci­nek cyklu „Wie­ża Kur­rem­kar­mer­ru­ka” autor­stwa Prze­my­sła­wa Roj­ka.

Więcej

Wielość razy mnogość

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Manat­ki Bogu­sła­wa Kier­ca.

Więcej

Utrata suchości

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Ska­le­cze­nie chłop­ca Fili­pa Wyszyń­skie­go.

Więcej

O niepowtarzalnych okolicznościach

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki O dwa kro­ki stąd Tade­usza Pió­ry.

Więcej

Polska: tyle, ile znaczy z perspektywy dżdżownicy

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki Pol­skie zna­ki Woj­cie­cha Bono­wi­cza.

Więcej

Rzeczywistość jest umowna. Także, a może zwłaszcza, ta poetycka

debaty / ankiety i podsumowania Przemysław Rojek

Głos Prze­my­sła­wa Roj­ka w deba­cie „Poezja na nowy wiek”.

Więcej

Miłobędzka jak świat

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recen­zja Prze­my­sła­wa Roj­ka z książ­ki zni­kam jestem Kry­sty­ny Miło­będz­kiej.

Więcej

Polityka jest dla mnie obcym światem

wywiady / o książce Ryszard Krynicki Stanisław Bereś

Roz­mo­wa Sta­ni­sła­wa Bere­sia z Ryszar­dem Kry­nic­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Prze­kre­ślo­ny począ­tek, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 mar­ca 2017 roku*.

Więcej

Niezabliźniony świat

recenzje / ESEJE

Recen­zja Paw­ła Zają­ca, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Prze­kre­ślo­ny począ­tek Ryszar­da Kry­nic­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 mar­ca 2017 roku.

Więcej

Przekreślony początek (2)

utwory / zapowiedzi książek Ryszard Krynicki

Frag­ment dru­gie­go wyda­nia książ­ki Prze­kre­ślo­ny począ­tek Ryszar­da Kry­nic­kie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Przekreślony początek

utwory / zapowiedzi książek Ryszard Krynicki

Frag­ment dru­gie­go wyda­nia książ­ki Prze­kre­ślo­ny począ­tek Ryszar­da Kry­nic­kie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Warto uczyć się milczenia…

recenzje / ESEJE Justyna Radomińska

Recen­zja Justy­ny Rado­miń­skiej z książ­ki Prze­kre­ślo­ny począ­tek Ryszar­da Kry­nic­kie­go.

Więcej

Granica

recenzje / ESEJE Arkadiusz Morawiec

Recen­zja Arka­diu­sza Moraw­ca z Prze­kre­ślo­ne­go począt­ku Ryszar­da Kry­nic­kie­go.

Więcej