recenzje / ESEJE

Antropologia rozczarowywania. Czterdzieści dziewięć notatek symultanicznych

Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka towarzysząca premierze książki ciche psy Romana Honeta, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 21 sierpnia 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

0

Zero – bo zanim zacznę, wyjaśnię. Co do zasady uważam, że każde odpowiedzialne (więc – etymologicznie poniekąd – udzielające odpowiedzi) pisanie o literaturze winno być poprzedzone namysłem. I wydaje się to oczywiste, ale w praktyce oczywiste wcale nie jest: zmorą dużej części najbardziej może wpływowej polskiej krytyki literackiej wydaje mi się właśnie bez-myślność: podporządkowane środowisku i rynkowi informowanie zamiast interpretowania, powierzchowność i banalizująca infantylność, pisanie ani zanadto prezentystyczne, ani przesadnie idiomatyczne, skutkiem czego analizowane książki uśredniają się, tracą swoją osobność, stają się słabo odróżnialnymi aktualizacjami pewnej bliżej niesprecyzowanej uniwersalności aktu pisania. Z drugiej jednakowoż strony, mam wrażenie, że cierpimy ostatnio na zalew krytyki literackiej grzeszącej czymś przeciwnym: teoretycznym nadmiarem, który swoistość konkretnego dzieła rozprasza doszczętnie w innych dyskursach – ekonomicznych, politycznych, społecznych, psychologicznych, emancypacyjnych…

Z całą pewnością każda nowa książka Romana Honeta wymaga namysłu i z równą pewnością intensywność poetyki tego autora sprawia, że trzeba uważać z rozmienianiem jej na inne, silne a modne języki, bo wyjątkowo łatwo stać się tu analityczną karykaturą. W odniesieniu do dzieła Romana Honeta zdarzyło mi się już porwać na coś, co wymagało właśnie namysłu – syntetyzującego (choć żenująco odległego od wyczerpania), próbującego nie tylko zmierzyć się z konkretnymi wierszami, ale też osadzić je w odpowiednim kontekście teoretycznym i historycznym, by choć trochę zbliżyć się do zrozumienia fenomenalności zjawiska, jakim jest wierszopisarstwo Honeta. Dziś będę próbował czegoś zupełnie innego – krytycznoliterackiego komentowania nowych wierszy poety w jak najbliższym związku z ich pierwszym (i – o ile tylko można – jednokrotnym), najbardziej nieuprzedzonym czytaniem. Rezygnuję z nadmiaru scalającego i kontekstualizującego namysłu, by uniknąć ryzyka niepotrzebnego oddalenia się od samej książki. Oddaję się porządkowi skojarzeń, epifanii, wrażeń, domysłów, z których żaden nie wie, jaki będzie kolejny. Na marginesach cichych psów zapisuję symultanicznie swoje własne notatki, niczego więcej proszę się tu nie spodziewać.

Zanim więc postawię nieuchronnie nadchodzącą po zerze jedynkę, otwieram – po raz pierwszy – plik z nową książką Romana Honeta i zaczynam czytać.

1

Cztery pierwsze strony – dwa tytuły, motto, obraz. Tytuł pierwszy – to oczywiście imię książki. Motto – z biblijnej Księgi Daniela, eksponujące konflikt między słuchaniem i rozumieniem słyszanego. Daniel to jeden z tych starotestamentowych Widzących, który kojarzy mi się (inaczej niż Izajasz i Jeremiasz, a podobnie jak Ezechiel) raczej z ukazywaniem pewnej Tajemnicy niż z jej eksplikacją. Daniel zapisuje to, co zobaczył, a co w sposób absolutny nie mieści się w porządku rzeczywistości, Izajasz to niestrudzony interpretator tego, co zostało mu objawione – czy w takiej sytuacji stawia się Honet? Kogoś, kto doświadcza tego, co radykalnie poza nim, ale na ile tylko to możliwe rezygnuje z poetyki wnioskowania, z retoryki konkluzji? Takie samo – mutatis mutandis – pęknięcie widzę też w tytule książki i w załączonym do niej obrazie (nie wiem, czy ma on ostatecznie znaleźć się w tym właśnie miejscu, czy ozdobić okładkę)… Pies – na poziomie symbolicznym, i to takim najbardziej oczywistym – to wierność poświadczana czujnością, a psia czujność znajduje ujście w głosie: wyje pies przeczuwający zło, szczeka pies ostrzegający przed niebezpieczeństwem. Cichy pies jest jakoś niepokojący – choć owszem, może być cichy dlatego, że spokojny (narzuca mi się taki piękny obraz gdzieś z Edwarda Stachury, o marzeniu wędrowca, by jego nocnemu wchodzeniu do wsi nie towarzyszył skowyt i ujadanie zza płotów, ale kojący szmer wywoływany przez wszystkie psy, które wychodzą ze swych bud i zagród, by witać wędrującego łaszeniem się i lizaniem po rękach; i jest też przecież „cisza” rozumiana jako ewangeliczna bez mała cnota „cichości”, jako emocjonalna łaska „wyciszenia”), ale w obcowaniu z tym połączeniem ciszy i psów coś się jednak nie zgadza, coś się przesuwa w stronę nieoczywistości. No i obraz: albo to Beksiński (nie sprawdzam, bo musiałbym zerknąć na koniec książki, na stopkę redakcyjną, a to zniweczyłoby powzięty wobec cichych psów lekturowy zamiar), albo ktoś bardzo w Beksińskim zadłużony. W każdym razie dostrzegam dokładnie tę samą szczególną właściwość, co na niemal wszystkich znanych mi dziełach malarza: zacieranie granic między tym, co ludzkie, a tym, co z natury i z maszyny – zacieranie tyleż nierzeczywiste, umowne, koszmarnie oniryczne, co brutalnie, hipnotyzująco realistyczne, gdzie na każdym z tych łączeń/podziałów (Człowiek i Natura, Natura i Maszyna, Maszyna i Człowiek) rozgrywa się jakaś zamknięta w podprogowo powolnym ruchu walka.

Przekraczając wszystkie te wstępne dysonanse (między ciszą a szczekaniem i wyciem, między sensorycznym doświadczaniem a rozumieniem, między ludzkim a przyrodniczo i maszynowo nieczłowieczym), wchodzę do wnętrza książki Romana Honeta. A czym jest ten kolejny tytuł (gwoli ścisłości: „beksiński” obraz następuje dopiero po nim, więc może odnosi się on tylko do niego), zapowiadający kołysanie króla? Wyodrębnia jakąś część tekstów spośród innych? Sugeruje konwencję poematu? W obu przypadkach – zmusza do percepcji nadciągających wierszy w jakimś dodatkowym porządku.

2

Czyli jednak bardziej cykl, nie poemat. Dwa pierwsze wiersze – „nikt w operze” i „nikt na wyścigach”. Iluż było tych określających się przez zaprzeczenie bohaterów w dziejach literatury? Dwaj najbardziej emblematyczni: Odys w poemacie Homera, tak właśnie przedstawiający się Polifemowi, i kapitan Nemo z podmorskiej księgi Juliusza Verne’a (tak, oczywiście był jeszcze choćby nikt z przydomkiem powołany lata temu do życia w poezji Radka Wiśniewskiego – trochę podobnie do późniejszych kreowanych przez autora innobytów, takich jak Dziad z Kiełczowa czy Zenon Kałuża, przybierający różnorakie maski, próbujący różnych głosów, spoglądający pod innym kątem). Zarówno mąż spod Troi, jak i hinduski rebeliant (ach, ta permanentna, nieuleczalna, francuska anglofobia Verne’a!) porzucali swe imię ze względów – powiedzmy – pragmatycznych i politycznych: cyklopi podejrzewają szaleństwo oślepionego Polifema każącego im ścigać Nikogo, Nemo wybiera dla siebie los bezimiennej, bezpostaciowej zemsty. A kim jest nikt Honeta? Najprawdopodobniej – (ni)kimś wypatroszonym z egzystencji, przeoranym przez doświadczenie aż do miejsca, w którym tożsamość zamienia się w świeżo rozbebeszone pole, z którego jesień zebrała już wszystkie plony. (Ni)kimś, kto chłonie i przepoczwarza, ale jednocześnie unieważnia – nie ma przecież miejsca ni czasu, których doświadczałoby nic: każda liczbowa wartość pomnożona przez zero daje zero.

3

Co jest tutaj tym bardziej widoczne, że nikt wchodzi „do opery”, przybywa „na wyścigi”, czyli w miejsca, które obrazują szczególną celebrację wyjątkowo rozbuchanej, nadozdobnej przestrzeni i skupienie na czasie, bez którego nie istnieje wszak skomplikowany rytuał gonitwy. Tymczasem nikt Romana Honeta nie tylko  zmusza mnie swą (nie)obecnością do przemyślenia samego faktu istnienia czasu i przestrzeni; jakby tego było mało, litanijnie zaklina wszystko, czego się dotknie, do odchodzenia w przeszłość – wielokrotnie powtórzone, uporczywie przywołujące teraźniejszą naoczność słowo „już”, zawsze jest przekreślone towarzyszącymi mi doprecyzowaniami: „nigdy”, „nic”, „nie”

4

A więc jednak Beksiński („beksiński”); nie myślałem wcześniej o tym, jak mocno wyobraźnia poetycka Honeta, jej linie przecinające światy minerałów, pulsującą nieoczekiwanym, niesamowitym życiem naturę, bezwstydną i bezradną czułość, łamiące się na konturach cmentarzysk i śmietników, koresponduje z tym tak konsekwentnym, monofonicznym uniwersum obrazów malarza: a przecież wszystko to jest choćby w takim cytacie, którego po prostu nie mogę teraz czytać inaczej niż jako widmowej ekfrazy: „już nigdy nie nastaną: kapłani nie z kosmosu, / lecz z nerek i chrząstek, zbieracz / elektrośmieci zaspawany w kuli, / gdzie pływa wieża stereo, łom / i wiecheć słomy”.

5

Myślę o tym, co napisałem powyżej, o czułości Romana Honeta, która jest jednocześnie bezwstydna i bezradna, i myślę, że być może niechcący dotykam w ten sposób czegoś bardzo ważnego. Bo tak się jakoś, mam wrażenie, porobiło, że w pewnej istotnej części współczesnej polskiej poezji bardzo trzeba uważać właśnie na czułość: łatwo się narazić na zarzuty już to szczeniackiej egocentryczności, pensjonarskiej egzaltacji, już to o eskapizm od walki o społeczną ważność poezji… Honet tymczasem czułości się nie wstydzi – ona to jest w jego poezji (jak w kolejnym wierszu z cichych psów, zatytułowanym „w biegu przez ogień”) siłą kosmiczną, instancją sprawczą, a przecież równocześnie czymś żałośnie bezradnym, rozwiewającym się przy lada powiewie czegokolwiek. „w biegu przez ogień” mógłby być po prostu (?) rozmową kochających się – dramatyczną, rozliczeniową, okrutną – ale nieoczywistość, programowe rozchwianie relacji nadawczo-odbiorczych (a czym właściwie tak w ogóle są – nie mogę przestać się zastanawiać – te osobne głosy zaznaczane przez Honeta kursywą, czasem brzmiące jak dopowiedzenia z innego poziomu nieświadomości, czasem jak wtrącenia jakiejś kolejnej instancji nadawczej, czasem jak nieosobowe reperkusje nieubłaganie mijającego czasu) sprawia, że ostatecznie z tego rozgwaru destyluje się głos samej czułości, sankcji wszystkiego, co się tu mówi.

6

Manichejskość poezji Honeta, temat do absolutnie osobnego rozpracowania: „ławice”/„gwiazdy”, „radość”/„epitafia”, nade wszystko zaś: „żywi rzucają cienie, / a umarli blask”.

7

To jest jeden z głównych wektorów siły rażenia poezji Honeta – na pozór wielosłownej, pełnej rozbudowanych metafor, zadłużonej w surrealistycznej śmiałości obrazowania, a w gruncie rzeczy i kiedy trzeba, jak w cytacie przytoczonym tuż powyżej, bezwzględnie celnej, tnącej niczym lancet: „zżyłem się z tym pożarem, / zrosłem z wodą” (z wiersza „nie mam jej”). Precyzja konstrukcji paralelnej tak ścisłej, że bardziej nie można (ewentualne niepotrzebne powtórzenie zaimka zwrotnego „się” i wskazującego „tym” w drugim wersie wcale by jej nie wzmocniło, wręcz przeciwnie: osłabiło przez gramatyczne usztucznienie), rozgrywającej związek mikro- i makrokosmosu, egzystencji i archetypalnego dominium żywiołów dwoma kapitalnie dobranymi czasownikami, zaczynającymi się tą samą literą „z”, oznaczającą najczęściej ścisły związek bądź wynikanie (kogoś z kimś, czegoś z czegoś innego) i w pozycji samodzielnej w każdej z linijek powtórzoną – „zżyłem się z tym pożarem, / zrosłem z wodą”. Dodatkowo: ostra, zgrzytająca aliteracja „zżycia” i „pożaru” i rozciągnięta, obniżona, głębinowa – „zrosłem z wodą”.

8

Ten wiersz powraca do towarzyszącego mi od początku książki wrażenia, że Honet pragnie zapuścić się na lotne piaski jednoczesnego potwierdzania oraz unieważniania tożsamości i świata, ich negatywnej dialektyki: powracają mantryczne powtórzenia „niczego” i „nikogo” z zaprzeczającym „nie”. Ale zarówno tu, jak i w wierszu kolejnym dochodzi też do głosu topos stary jak modernizm: niewystarczalności języka i literatury w próbach sprostania doświadczeniu. Ironia gramatyki: spetryfikowana formuła zaczynania konwersacji telefonicznej, tak doskonale znana choćby z żelaznych zestawów zagajeń telemarketerskich, czyli „czy mógłbym zabrać chwilę?”, zyskuje złowieszczy wymiar po odarciu jej z metaforyczności w odpowiedzi: „– wybacz, nie mam jej” (złowieszczy tym bardziej, że brak założonej metaforyczności bynajmniej nie oznacza dosłowności: „jej” może oznaczać zarówno „chwilę”, jak i utraconą miłość i/lub osobę). W „krótkim kursie klasycyzmu” ta niewystarczalność jest ujęta wprost: „jak fałszywa okaże się najgłębsza książka, / gdy się ją zechce zastosować w życiu”.

9

A więc jednak nieoczywisty manichejczyk? Tytuły kolejnych dwóch wierszy pokazują, że Honeta pociągają binarne kompozycje tekstów: po „nikim w operze” i „nikim na wyścigach”, teraz mamy „mnicha w telewizji” i „kobietę w radiu”. On mówi o nieobecności jako wyniku poszukiwania boga, ona – o nieobecności zaginionego dziecka. Nieobecność stworzyciela i stworzenia – a przecież zarówno w jednym, jak i w drugim tekście dominuje perspektywa obecności: rozproszonej, warunkowej, znikliwej, niezrozumiałej, poszukiwanej nie tak, jak trzeba, niechętnej uobecnianiu, ale jednak obecności.

10

Wreszcie pojawiają się tytułowe (?) „psy”. W wierszu „mnich w telewizji”, po konstatacji nieoczywistości boskiej emanacji w świecie, nadchodzi spekulacja: „może właśnie wtedy / należało się zbliżyć – wtedy / przepływał w łodzi pełnej psów”.

11

Niczym w – nomen omen – eksperymencie z psem Pawłowa, ten właśnie „pies” Honeta działa na mnie jak brzęczyk, budzi reakcję w postaci zalewu skojarzeń. Po pierwsze – łagodne psy z wiejskiej nocy opisywanej przez Steda, które już przywołałem: komunia ze światem zamiast konfrontacji. Po wtóre – sprowokowany Danielem z motta, inny znany obraz prorockiej epifanii: Eliasz, który wychodzi z jaskini, by spotkać Pana przychodzącego zupełnie nie tak, jak należało się tego spodziewać. Po trzecie – ilekroć próbuję zapisać tytuł wiersza „mnich w telewizji”, tylekroć narzuca mi się niezwykły obraz Caspara Davida Friedricha Mnich na brzegu morza: wzniosła zgroza metafizyki, tak kochana przez romantyków, zobrazowana jako ludzka drobina niknąca w bezmiarze odpychająco dzikiego pejzażu.

12

Honet nie jest wyłącznie poetą zerwań, ironicznych rozminięć, aporii: wszystkie te pęknięcia przekracza niekończąca się, hipnotyzująca, melizmatyczna, ciągnąca się aż po bezdech składnia.

13

Tytułowy wiersz tej części nowej książki Honeta (tak, teraz już wiem: „kołyska dla króla” to tytuł cyklu, a jednocześnie tegoż cyklu utwór tytułowy; oczywistość natychmiast pojawiającego się pytania: jak ta część będzie się miała do kolejnych?) to bardzo mocna ekspresja pragnienia metafizycznego: utwór rozchodzi się koncentrycznymi kręgami wokół pewnej definicji bóstwa obecnego wyłącznie poprzez swoje działanie – stwarzanie „najlepsze”, ale „nie na długo”. Trochę jakby osobliwa wariacja słynnej tezy Gottfrieda Wilhelma Leibniza: niedoskonałe jest doskonałe, ponieważ nie jest możliwe doskonalsze… I być może jest tu zawarta kwintesencja bardzo, jak sądzę, mocnego zamysłu antropologicznego zawartego w poezji Romana Honeta: człowiek definiuje się poprzez permanentne rozczarowanie: frustrujące (im dłużej żyjemy, tym bardziej stajemy się świadomi naszej niewystarczalności wobec przemijania, cierpienia, umierania, wobec relacji z innymi ufundowanej na atrakcji czułości i repulsji ranienia, wobec immanentnej niedoskonałości sposobów organizacji życia społeczno-politycznego), ale też fundujące: nigdy nie pozbędziemy się naiwnego pragnienia, by osiągnąć to, co nierozczarowujące (choć nie widzimy nic prócz ruchu osypywania się tego, co chcielibyśmy podtrzymać: „starzec i anestezjolog”, „rower zmieniony w wózek inwalidzki”, „cień pomiędzy skórą a nieskończonością”).

14

Powracam do metafory użytej tuż powyżej: „kołyska dla króla” to utwór, w którego centrum jest sankcja metafizyczna i który rozchodzi się jak kręgi na wodzie po wrzuceniu do niej kamienia. Bo takie właśnie jest bóstwo Romana Honeta: nie widzimy go, spoczywa na dnie stworzonego; jedynym jego znakiem są fale przebiegające taflę jeziora, coraz mniej widzialne, coraz bardziej domyślne, coraz bardziej dostępne wyłącznie wierze, nie percepcji.

15

„Kołyskę” Roman Honet kojarzy z „czasem” („czas to marna kołyska dla króla”); ale przecież czas kołyski jest czasem szczególnym: sam w sobie nieświadom własnego końca, skupiony na ekstazie teraźniejszości, a przez nas w pełni zaopiekowany. Boga zamknąć w kołysce? Bluźnierstwo (zwłaszcza że chwilę później „czas” w roli królewskiej kołyski zrównany jest ze „świnią”, a to przecież w stado świń Jezus zagonił biesy), czułość?… a może jakaś próba wywarcia zemsty, odwrócenia ról, nauczenia go, jak ma tworzyć świat doskonalszy niż ten fałszywie najdoskonalszy, próba powrotu do początku aktu kreacji, kiedy wszystko było jeszcze możliwe – a to z kolei jest warunkiem niemożliwości rozczarowania.

16

Dwa kolejne wiersze to znów opozycja/dopełnienie: „idź poprzez pogrzeby” i „idź poprzez sklepy”. Oba zaczynają się od ponaglenia, zamieniającego chodzenie w bieganie; drugi z nich dodatkowo tak jakby łączył się z poprzednim poprzez słowo „teraz” – czyli już, ledwo opuścisz cmentarz, biegnij do sklepu. W obu – podstawową figurą retoryczną jest wyliczenie, tak często wiązane z utratą. Ale – nieco podobnie jak z nikim nawiedzającym „operę” i „wyścigi”, jest to utrata tego, co było (a jest na cmentarzu), i jednocześnie tego, co nie będzie nigdy (bo jest w sklepie, którego sens to mnożenie towarów zawsze przewyższające nabywczą wyporność kupującego). Może dlatego to mówiące nic zawieszone między dwoma stratami – przeszłą i przyszłą – może zareagować wyłącznie patosem wyliczania zmarłych (tu faktycznie pojawia się Beksiński – ale Tomasz), tej ulotnej, jak wypowiadane słowo, liturgii rycia inskrypcji mową na powietrzu albo szydliwą gonitwą groteskowych obrazów konsumowania powyżej objętości żołądka.

17

Słowo daję, że dopiero teraz czytam ostatni „kołyskowy” (za pierwszym razem przeczytałem nie „kołyska”, ale „kołysanka dla króla”) utwór z nowej książki Romana Honeta. Tym bardziej zdumiewa mnie, jak wiele moich intuicji się teraz potwierdza: „jeżeli brak trwać może, trwa właśnie / – ten brak, który nas osłania”; „brak nosi tarczę każdemu / dla ocalenia przed czułością źrenic”.

18

Druga część cichych psów nosi taki sam tytuł, jak całość tomu – co z tego wyniknie?… Jest i obraz, trochę jakby dalszy ciąg poprzedniego, jego dolna część. Jakbym poruszał się w kierunku wyznaczonym przez fragmenty z wielu utworów części poprzedniej (rezygnuję z konkretnego cytatu, bo teraz dopiero, szukając tych konkretnych słów, dostrzegam, jak wiele u Honeta określeń wskazujących właśnie ten kierunek – w dół, ku ziemi i niżej).

19

Nie, jednak nie rozczarowanie, o którym pisałem powyżej: schodząc niżej, zamieniam je na rozczaro-wy-wanie, bo nie chodzi tu o stan, a o ciągły ruch.

20

W dół, w dół… Prywatne katabazy Romana Honeta, najczęściej orfickie, odbywane w poszukiwaniu ukochanej, z których wraca się tylko po, by śpiewać nieuchronność utraty. Pierwszy wiersz drugiej („tytułowej”) części cichych psów gra estetyką niemal barokową: epistolarny koncept z otwierającego dwuwersu – „podróż od śmierci różni się powrotem / i sposobami wysyłania listów” – znajduje swoje zwierciadlane dopełnienie w dystychu zamykającym: „listy z podróży mają długą drogę, / listy ze śmierci nigdy się nie kończą”. Śmierć – dół, w który pod złowrogim sześciookim spojrzeniem Cerbera niczym jesienne liście obsypują się karty, z których nikt nie wywróży już niczyjego losu; ale też śmierć, która – jako nieskończona – jest warunkiem wyjściowym każdego obliczonego na nieskończoność ruchu znaczeń. Trochę jak w słynnym opowiadaniu Hermana Melville’a, w którego finale okazuje się, że to praca w upiornie kafkowskim urzędzie zajmującym się pocztą niedostarczoną z powodu śmierci adresata (za każdym razem odczuwam dreszcz, gdy wyjmuję ze skrzynki pocztowej urzędową kopertę, na której jako jedną z opcji nieodebrania listu można oznaczyć wariant „adresat nie żyje”; o takim dreszczu mądrość ludowa mawia, że przechodzi człowieka wtedy, gdy śmierć się czai tuż obok i chybia kosą o włos) spowodowała, iż bohater swoją komunikację ze światem coraz bardziej ogranicza do owego I would prefer not to, do manifestowania niezgody na jakąkolwiek, negującą bądź aprobatywną, definitywność.

21

Inne drżenie: takie, które odczuwam, gdy próbuję przeczytać kolejny wiersz, edytorsko rozsypany w tej wersji cichych psów, którą posiadam; spotęgowane własną próbą dopisania brakujących liter, sklecenia wersów. Czy to właśnie – ten rytm moich opuszków na klawiaturze – jest jednym z tych ruchów założonych przez śmierć, która w poezji Honeta jest końcem (bo cóż to za śmierć, co nie kończy?), ale też początkiem (bo po co komu poezja, która nie jest gestem sprzeciwu wobec umierań?).

22

A był to wiersz o ciele. A następny – znów gra topiką chrześcijańską. I skoro już wiersze z drugiej części cichych psów tak bardzo ściągnęły mnie w dół, ku czytaniu z de profundis, to ciągnie mnie też do Wata, w którego poezji też tak dużo tej orfickiej (i dantejskiej, i apokryficznej, i wergiliańskiej, i każdej innej) katabazy. W poezji autora Wierszy śródziemnomorskich (i nie tylko w poezji) ciało często staje na zawadzie zbawieniu; pisze Wat, że aby niepojęta tajemnica śmierci Boga-Człowieka faktycznie mogła stać się centrum wszelkiej metafizycznej zgrozy, musi być domyślana do końca, bez perspektywy zmartwychwstania. Honet tymczasem – tuż po wierszu „z obszaru ciała” – pisze „gwoździe pasyjne”, kończące się następującym blasfemicznym credo: „pasyjne gwoździe – zostawcie nas w spokoju / i z naszą niewiarą”.

23

A przecież ciała Romana Honeta to nie tylko umieranie – to też niemal zawsze miłość (zarówno w tym wierszu, jak i w poprzednich, ale też – jak w całej w zasadzie wcześniejszej jego poezji, tak niebywale konsekwentnej); miłość umierająca, umierająca faktycznie, ale też umierająca po rozstaniu. I przez to właśnie umieranie poddająca się identycznej dynamice trwania, co sama śmierć: niekończącej się pracy pamięci, rozliczenia, spekulacji, w której żadne życie („najlepsze”, ale które wszak dostajemy w dzierżawę „nie na długo”) nie może już przeszkodzić.

 24

Wiara w Boga jako obietnicę nieśmiertelności (zawsze figuratywizowanej jako wieczne trwanie ciała, inne wieczności są poza naszym wyobrażeniem i wysłowieniem) i wiara w miłość zastępującą Boga odraczającego nieśmiertelność w próżni metafizycznego milczenia. W wierszu „lampa świata” Honet pisze tak: „jeśli wierzyłeś, lecz się / nie spełniło, pocieszy cię ten, / kto nigdy nie wierzył // w żaden porządek wyższy nad kobietę”.

25

Co innego miałem napisać o tych kochających ciałach Honeta, ale niezapisane skojarzenie uciekło, przeszło w sferę niekończącej się potencjalności, na zawsze już oczekując (zapewne daremnie) swego wypowiedzenia… Ale patrzę też na to z, powiedzmy, metodologicznego i pragmatycznego punktu widzenia, i widzę, że nie da się tak dłużej: ten mój tekst, już i tak rozrośnięty ponad wszelką rozsądną i stosowną miarę (a jestem dopiero w połowie cichych psów), muszę powściągnąć. Bakcyle moich słów namnażające się na ciele wierszy Romana Honeta, pandemia mikrointerpretacji… A ponieważ widzę, że poeta zaczyna kondensować swój głos w wiersze – uśredniając – coraz krótsze, więc nie od rzeczy będzie pójść tym tropem. Oczywiście bez gwarancji, że się uda.

25

Muzyka wiolonczeli – jedyna, której dostojeństwo i seksualność (mój znajomy pozostawił mnie z tą fenomenalną myślą o niebywałej erotyczności wiolonczelistek, wydobywających melodię spomiędzy ud) jest w stanie sprostać poezji Honeta. Ale dlaczego wiolonczelistą w wierszu „lampa świata” jest Francesco Geminiani, barokowy (właśnie barokowa starsza siostra wiolonczeli, viola da gamba, też mogłaby dać muzyczny ekwiwalent ciszy cichych psów) wirtuoz skrzypiec? Czy chodzi o przesunięcie uruchamiające pracę nowego sensu? O wyzwalające szaleństwo, o przeciwstawiającą się wszelkiemu domknięciu schizofreniczną pracę znaczenia (w sensie odlegle zbliżonym do tego, o jakim pisali Deleuze/Guattari)? Wszak Geminiani miał przydomek „il furibondo”, szaleniec...

26

Na poziomie najprostszego odczuwania wszystkie te rzeczy, o których pisze Honet, można postrzegać jako wstrętne: śmierć, rozkład, zdrada, rozpacz, gniew… Ale doświadczenie wstrętu / bycia wstrętnym ma trudną do przecenienia siłę konstytuowania tożsamości, o czym wiadomo choćby z teorii abiektalności Julii Kriestevej. Może dlatego Honet tak rozbudowuje rekwizytorium tego, co emocjonalnie blokuje, co przymusza do nakreślenia bardzo mocnych granic tego, czym się jest? Pleśń, ślina… Imperatyw jak najsilniejszego sytuowania się nie tylko wobec siebie, ale też wobec tego, co inne.

27

 „czas, gdy istniało oko, / został na chwilę jakby odwrócony”. Kwintesencja dywersyjnej metafizyki Honeta, żarliwej i bluźnierczej, żarliwej bo bluźnierczej, żarliwej więc bluźnierczej.

28

Psy wyłaniają się już z tego utworu, który zacytowałem tuż powyżej, a potem jest wiersz tytułowy – i dla cyklu, i dla całej książki. Nadchodzą w orszaku śmierci, potworne jak te przekraczające porządki Człowieka, Natury i Maszyny hybrydy Beksińskiego – najpierw jest to „sfora psów w robactwie, pod stadami wron”, teraz, w najważniejszym wierszu: „dla tego ciała / i dla tej ciemności – rozszarpią nas psy ciche, / jakby biegły na mszę”. Ciało bezpośrednio doświadczone i oślepione śmiercią i umierającą miłością, ciało ociemniałe (ileż to razy Dycio ostrzegał, by nie wchodzić w ciemność!) musi zostać unicestwione. Ale może nie za karę, może jest to ukojenie, poświadczenie spełnienia takiego, jakie było, a innego nie dano? Wszak psy są ciche, biegną jakby na mszę – w swej psiej naiwności jeszcze wierzą, jeszcze się łudzą. Może mimo wszystko warto się im po-wierzyć? Sfinalizować stanem rozczarowania kondycję przez dynamikę rozczarowywania się definiującą?

29

Nad pogorzeliskiem Honeta wrony przeciągają zbyt często, by miało to być przypadkiem.

30

Z tego pogorzeliska tak często wyrastają gmachy przypominające – z różnych względów i w różnym stopniu – szpitale. Czyż nie jest to przestrzeń dla tej poezji kwintesencjonalna? Człowiek uzależniony od Maszyny czuwającej nad podtrzymaniem najbardziej podstawowych, wspólnych nam i zwierzętom procesów życiowych, abiekt – a jednocześnie podręcznikowa sytuacja graniczna, przymus weryfikacji wszelkich metafizycznych protez i uzurpacji…

31

Im więcej widzi ten, który mówi u Honeta, tym bardziej tęskni za ślepotą. Odcięcie od świata zewnętrznego jest zaczynem tej tak charakterystycznej dla poety dynamiki potwornienia, która z jakąś sadomasochistyczną delectatio morosa próbuje uwierzyć, że potwory fantazmatyczne pozwolą nam zapomnieć o potworności naszej egzystencji w całej jej nagości.

32

Delectatio morosa, sadomasochizm. Okrucieństwo. Stężenie doświadczania-siebie-jako-dręczonego i jako-dręczącego. Co oczywiście dotyczy nie tylko pisarza i tego, co (o)pisane, ale też czytelnika wydanego na pastwę tej wyjątkowo silnej poezji.

33

Pojawia się w cichych psach trochę nazwisk przywoływanych w stowarzyszeniu z konkretnymi tekstami, ale jeden tylko raz w takiej osobliwie brzmiącej dedykacji: „przypisane”. Staroświecka formuła, kojarzę ją przede wszystkim z lirykami Jana Lechonia – ale może w tym właśnie tkwi tajemnica niesłabnącej popularności wierszy Honeta? Że mimo ich hermetyczności, mimo idiomatyczności leżących u ich źródeł doświadczeń, odbiera się je właśnie jako ściśle przypisane do konkretnego aktu lektury?

34

Taki oto cytat z jednego z wierszy bez tytułu, o czasie „wsłuchiwania się w ciszę, aby ją uderzyć”, wydaje mi się dotykać sedna jednego z podstawowych paradoksów poezji Honeta: że z jednej strony tak rozgadana, jest ona też tak intensywnie milcząca. Jeśli zewsząd – zwłaszcza w wymiarze temporalnym – otacza nas milczenie, to nie pozostaje nam nic innego, jak bez przerwy w nie uderzać (tak jak Gemianini smyczkiem po strunach, „szaleńczo”). Ale czy wprawiona w ruch cisza nie brzmi wyłącznie ciszą? Jak się okazuje – nie. Choć oczywiście też – tak, jak najbardziej.

35

Psy pojawiają się znów w ostatnim wierszu cyklu. Czy się wyjaśniają, czy wyjawiają zamysł całej książki, dekodują tytułową metaforę? „wygnano z nas psy, / byśmy stali się podlejsi, cisi”. Pogodzenie z rozczarowywaniem, nasza kondycja znajdująca ukojenie w stanie rozczarowania – gdy nic już w nas nie szczeka, nie wyje, nie skamle? A może klęska, upodlenie płynące z konstatacji nieuchronności przegranej? Tym, co miało przeżyć umierającego właśnie Józefa K. – o czym wiemy z ostatniego zdania Procesu – był „wstyd”. A ze zdania przedostatniego dowiadujemy się, że ostatnią myślą bohatera było to, że jest „jak pies”.

36

A ostatnie słowa tego wiersza Honeta – wiersza zatytułowanego tak znacząco (w oprawie całego tekstu – wieloznacząco) „jeden”? „umierał, szeleszcząc”. Jak u Eliota, prawie jak / bardzo nie jak u niego: tak oto kończy się świat, kończy się chochołowy, szeleszczący człowiek – nie hukiem, nie psim skomleniem, ale właśnie szelestem.

37

Ostatnia część książki, wedle tytułu której litość jest ptakiem z betonu… Oczywiście obraz: istota-maszyna (ni to anioł, ni to człowiek, ni to ptak) przelatująca nad otchłanią. Ta otchłań – jeszcze jeden krok w dół czy wyjście na zewnątrz? Chyba jednak (dla mnie przynajmniej) to drugie, bo w porównaniu z otwierającą część poprzednią czeluścią, wypełniona jest światłem. Szarym, wodnistym, mętnym i być może iluzorycznym, ale innego nie ma, nie było i nie będzie.

38

Anioł (upadły, udręczony, „anioł ociemniały” z wiersza „targ pustych ust”, zatrwożony jak ten Paula Klee w interpretacji Waltera Benjamina)? Człowiek (okaleczony, zawstydzony)? Ptak (ten „z miastem pod skrzydłami” ze „żniwa”)? Wrona („wrony krążą nad blokowiskiem” w „zabij mnie na chwilę”)?

39

Wrona krążąca nad betonem jako ptak litości?

40

Pytanie brzmi nie tyle nawet: dlaczego litość, ale – jaka? Wywiedziona z tego, co chrześcijaństwo nazywa misericordia: miłosierdziem, współczuciem? A może raczej taka, jak ją postrzegał Friedrich Nietzsche: jako podtrzymywanie przy życiu tego, co nie jest w stanie żyć samo? Rozróżnienie chyba bez znaczenia: wszak w wierszach Romana Honeta wszyscy jesteśmy tylko tym, co Søren Kierkegaard nazwał symparanekromenoi: czymś w rodzaju korowodu pogrzebowego, gdzie wszyscy nawzajem odprowadzają się w dół. „kiedy się trumna nie mieści do grobu, / trzeba pchać – a wtedy zwykle żałobnicy płaczą / przez wzgląd na sam dźwięk, a nie brak obszaru”, pisze brat Roman w wierszu „moje polubienia”.

41

Ten właśnie utwór wydaje mi się – upraszczam, bardzo upraszczam – paradygmatycznym jeśli chodzi o emocjonalną odmienność tego, co znaleźć można w trzeciej części cichych psów. Zaczynając od tytułu, podwójnie nieważkiego: raz, bo „polubienia”, czyli takie sobie niezobowiązujące wyrazy aprobaty; dwa, bo przywołuje kontekst Facebooka, wirtualnego lajkowania treści i zdjęć z całego świata, hurtowo, bezrefleksyjnie… W dalszym ciągu tekstu owa tytułowa nieważkość zwekslowana zostaje na afirmatywną siłę czułości, o której już pisałem, a która od teraz – jak mi się zdaje – przejmie rządy w królestwie cichych psów. Nie to, że znikną wszystkie te ponure żywioły Honeta, wszystkie te wektory rozczarowywania, ale o ile do tej pory afirmacja musiała przebijać się na powierzchnię z bezdennych jakichś czeluści, o tyle teraz spoglądamy w czeluść obwiązani asekuracyjną linią czułości, która potwierdza nas w świecie, wobec innych i w nas samych.

42

Inny tytuł z tej części tomu, który można uznać (jeśli tylko się chce, a ja chcę) za ogólniejszy drogowskaz: „delikatność”.

43

Słyszał ktoś theremin, o którym Honet wspomina w „pożytku z dłoni”? Wiecie, jak działa? Takie elektroniczne cudactwo, skonstruowane już bez mała sto lat temu przez radzieckiego fizyka Lwa Termena. Z thereminu dźwięki wydobywa się przez zakłócenia wywoływane ruchem dłoni w polu elektromagnetycznym generowanym przez dwa oscylatory. Czyż nie tak działa człowiek zaprojektowany przez antropologię poety – jako permanentne zakłócanie? Czy tak brzmi uderzana cisza?

44

 Na kilka tekstów od końca ostatniej części cichych psów, w „ciało nie ma chwili”, wywołany/przywołany jest Andrzej Wróblewski. Malarz, który pochylał się – zdjęty litością, ogarnięty przez czułość, powodowany delikatnością – nad człowieczą nędzą,  sprowadzając ohydę wojny do umownego okrucieństwa naiwnego rysunku. Działo się to, co u Honeta w „moich polubieniach”: afirmacja brudu, który przecież nie może być zły skoro jest przypadkowy, a zatem konieczny.

45

 Pomyślało mi się (mniejsza o to, z jakich powodów) słowo „lalka” i przypomniałem sobie, co miałem napisać o ciele umierającym i ciele kochanym, a o czym zapomniałem: Hans Bellmer i jego fantomy, przedmioty jednocześnie erotyczne i okaleczone, pociągające i odstręczające (abiektalne), do kochania i do pogrzebania.

46

Psy powracają po raz ostatni w wierszu „po zużyciu ubrań”, ale tylko po to, by uciec. A jak coś ucieka, to nie zawsze warto to gonić.

47

Ostatni wiersz. O litości jako sowie, która – choć betonowa – musi śpiewać („the owls are not what they seem”, co wiadomo od czasów, gdy Dale Cooper starał się w przedpieklu miasteczka Dwa Szczyty dociec, kto zabił Laurę Palmer). Odwracam porządek słów w tej metaforze: poezja Honeta, choć betonowa (a także ziemna, cmentarna, śmietnikowa, szpitalna, odpluwana, maszyneryjna, robaczywa…) musi śpiewać, by nie zgasła litość. Bo przecież bez litości – jako rzecze Zaratustra – zginie to, co wydane zagładzie. A nie ma nic, co żyłoby poza prawem zagłady.

48

Wiersz ostatni, jego koniec: „nigdzie, czyli tu, / nic, nowy początek”. Wiersz pierwszy, początek: „nigdy nie zjawią się”.

49

Roman Honet – o, niegdyś istniejące oko, jak on pięknie pisze! Ilekroć czytam wiersze Honeta, mam wrażenie uczestniczenia w pięknie. Pięknie, bezprzymiotnikowo pięknie. Nigdy i nigdzie, czyli tu i teraz, i zawsze.

O AUTORZE

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

powiązania

Nienostalgiczna gramatyka scrollingu

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka towarzysząca premierze książki Real Jan Škroba w tłumaczeniu Zofii Bałdygi, wydanej w Biurze Literackim 3 kwietnia 2023 roku.

WIĘCEJ

W omatidiach roztrzęsiona afirmacja niepogodzenia

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka, towarzysząca premierze książki żal, może on Romana Honeta, wydanej w Biurze Literackim 17 października 2022 roku.

WIĘCEJ

Sześćdziesiąt trzy zdania (dwadzieścia dziewięć ostatnich)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

46. odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Sześćdziesiąt trzy zdania (trzydzieści cztery pierwsze)

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

45. odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Krótka (historycznoliteracka) rozprawa między trzema osobami: Belfrem, Kontrabasistą i Szachistą

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

43. odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Białe księgi

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka towarzysząca premierze książki Stelle Bianki Rolando, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 11 marca 2019 roku.

WIĘCEJ

Niezaufane połączenia (III). Biurowa lista kontaktów

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

40. odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Nie stoi w sprzeczności

wywiady / O KSIĄŻCE Paweł Kaczmarski Przemysław Rojek

Rozmowa Przemysława Rojka z Pawłem Kaczmarskim, towarzyszącą premierze antologii Zebrało się śliny. Nowe głosy z Polski, wydanej w Biurze Literackim 20 września 2016 roku, a w wersji elektronicznej 18 grudnia 2017 roku.

WIĘCEJ

[–] Ust. z dn. 31 VII 1981 o kontroli publikacji i widowisk

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

36. odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Niedziela z życia Raymonda Queneau. Trzynaście znaków zapytania

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka z książki Niedziela życia Raymonda Queneau, wydanej w przekładzie Hanny Igalson-Tygielskiej w Biurze Literackim w wersji papierowej 4 października 2016 roku, a w wersji elektronicznej 8 maja 2017 roku.

WIĘCEJ

Dziennik pisany czytaniem (Krynickiego)

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka, towarzysząca premierze książki Przekreślony początek Ryszarda Krynickiego, wydanej w Biurze Literackim 20 marca 2017 roku.

WIĘCEJ

Gniew, dźwigar, przyimki

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka towarzysząca premierze książki Nie Konrada Góry, wydanej w Biurze Literackim 15 listopada 2016 roku.

WIĘCEJ

Jestem co się zowie żarówką zgrozy

wywiady / O KSIĄŻCE Justyna Bargielska Przemysław Rojek

Rozmowa Przemysława Rojka z Justyną Bargielską, towarzysząca premierze książki Selfie na tle rzepaku, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2016 roku.

WIĘCEJ

Trzy fundamentalne pytania o Joyce’a

wywiady / O KSIĄŻCE Jerzy Jarniewicz Przemysław Rojek

Rozmowa Przemysława Rojka z Jerzym Jarniewiczem, towarzysząca premierze książki Portret artysty w wieku młodzieńczym, wydanej w Biurze Literackim 30 maja 2016 roku.

WIĘCEJ

Czy żyjemy na Korei?

wywiady / O KSIĄŻCE Anna Marchewka Dawid Bujno Grzegorz Jędrek Przemysław Koniuszy Przemysław Rojek

Rozmowa Przemysława Rojka z Anną Marchewką, Przemysławem Koniuszym, Dawidem Bujno i Grzegorzem Jędrkiem, towarzysząca premierze e-booka Życie na Korei Andrzeja Sosnowskiego, wydanego w Biurze Literackim 18 kwietnia 2016 roku.

WIĘCEJ

Szkicownik alfabetyczny. Notatki o poezji Romana Honeta

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka towarzysząca premierze książki Romana Honeta rozmowa trwa dalej, wydanej w Biurze Literackim 8 marca 2016 roku.

WIĘCEJ

Mały literacki projekt

wywiady / O KSIĄŻCE Artur Burszta Przemysław Rojek

Rozmowa Przemysława Rojka z Arturem Bursztą, autorem wyboru wierszy w antologii 100 wierszy polskich stosownej długości, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 23 marca 2015 roku.

WIĘCEJ

Ludzie na wiadukcie

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Przemysława Rojka towarzyszący premierze książki Zawsze Marty Podgórnik, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 2 marca 2015 roku.

WIĘCEJ

"To jakby architektoniczna wersja matrioszek"

wywiady / O KSIĄŻCE Joanna Mueller Przemysław Rojek

Z Joanną Mueller o książce intima thule rozmawia Przemysław Rojek

WIĘCEJ

“Jestem już gdzie indziej”

wywiady / O KSIĄŻCE Przemysław Rojek Szymon Słomczyński

Z Szymonem Słomczyńskim o książce Nadjeżdża rozmawia Przemysław Rojek.

WIĘCEJ

O tomie Rafała Wojaczka Wiersze i proza 1964-1971

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Przemysława Rojka towarzyszący premierze antologii Wiersze i proza 1964-1971 Rafała Wojaczka.

WIĘCEJ

7 (siedmiu) moich autorów: sześciu, czyli coda w kształcie sestyny

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

14 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Dycio, Ireneo Funes

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

13 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Andrzej Sosnowski, flow

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

12 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Martyna Buliżańska, trauma

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

11 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Dariusz Suska, nasselar

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

10 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Filip Zawada, apofatyczny

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

9 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

7 (siedmiu) moich Portowych autorów: Krystyna Miłobędzka, rodząca

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

8 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Zmiana warty. Reaktywacja / Odmarsz. Następne pokolenia

felietony / cykle CZYTLENIKÓW Przemysław Rojek

7 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra: podsumowanie

debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA Przemysław Rojek

Podsumowanie debaty “Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra”.

WIĘCEJ

Różnicowanie sumy

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Esej Przemysława Rojka towarzyszący premierze książki Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się Filipa Zawady.

WIĘCEJ

Lekcja języka (obcego)

felietony / Przemysław Rojek

1 odcinek cyklu „Wieża Kurremkarmerruka” autorstwa Przemysława Rojka.

WIĘCEJ

Wielość razy mnogość

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka z książki Manatki Bogusława Kierca.

WIĘCEJ

Utrata suchości

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka z książki Skaleczenie chłopca Filipa Wyszyńskiego.

WIĘCEJ

O niepowtarzalnych okolicznościach

recenzje / ESEJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka z książki O dwa kroki stąd Tadeusza Pióry.

WIĘCEJ

Polska: tyle, ile znaczy z perspektywy dżdżownicy

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka z książki Polskie znaki Wojciecha Bonowicza.

WIĘCEJ

Miłobędzka jak świat

recenzje / IMPRESJE Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka z książki znikam jestem Krystyny Miłobędzkiej.

WIĘCEJ

W literaturze zawsze zostaje się w tyle

wywiady / O KSIĄŻCE Jakub Winiarski Roman Honet

Rozmowa Jakuba Winiarskiego z Romanem Honetem, towarzysząca premierze książki ciche psy, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 21 sierpnia 2017 roku.

WIĘCEJ

matka współczesna

recenzje / KOMENTARZE Roman Honet

Autorski komentarz Romana Honeta w ramach cyklu „Historia jednego tekstu”, towarzyszący premierze książki ciche psy, wydanej w Biurze Literackim 21 sierpnia 2017 roku.

WIĘCEJ

Ciche psy (2)

utwory / zapowiedzi książek Roman Honet

Fragment zapowiadający książkę Ciche psy Romana Honeta, która ukaże się w Biurze Literackim 4 września 2017 roku.

WIĘCEJ

Wiersz na święta: kołyska dla króla

utwory / zapowiedzi książek Roman Honet

Poemat pochodzi z książki Ciche psy Romana Honeta, która ukaże się w przyszłym roku w Biurze Literackim.

WIĘCEJ