Joanna Mueller: Debiutowała Pani w 2005 roku zbiorem wierszy Monsieurs monologer, dwa lata później ukazał się zbiór krótkich opowiadań Hvis man begyndte at spørge sig selv. Chciałam zapytać, jak doświadczenie poetyckie wpłynęło na formę Pani powieści Den mindste modstand z 2009 roku, która pod tytułem Najsłabszy opór ukazała się właśnie w tłumaczeniu Bogusławy Sochańskiej w Biurze Literackim? Czy istnieją jakieś pokrewieństwa między Pani poezją i prozą?
Adda Djørup: Od strony stylistycznej te książki są bardzo od siebie oddalone, ale tematycznie już nie. Wydaje mi się, że przez całe pisarskie życie powtarzam właściwe te same dwa „ruchy”: dla każdej nowej pracy zmieniam zarówno gatunek, jak i styl, ale zawsze wychodzę od podstawowego pytania czy obserwacji ontologicznej lub epistemologicznej. Można powiedzieć, że w ten sposób ciągle wracam do tego samego punktu wyjścia – podstawowego zastanawiania się nad istnieniem per se oraz chęci zgłębiania form i granic wiedzy – z tym że za każdym razem jestem wyposażona w nowe narzędzia.
Najsłabszy opór to między innymi opowieść o dojrzewaniu bohaterki Emmy do macierzyństwa. Wiem, że sama jest Pani mamą – czy osobista perspektywa otwarcia na dzieci wpłynęła na ukształtowanie się filozofii „najsłabszego oporu”, która przenika całą tę książkę?
Zarówno Najsłabszy opór, jak i zbiór poezji 37 postkort (2011) czy wreszcie ostatnia powieść Kot Bułhakowa (2020) powstały pod wpływem mojego własnego doświadczenia bycia matką. Dla mnie było to pod każdym względem doświadczenie zmieniające życie, umysł i ciało, coś, co dodało mi jeszcze milion dodatkowych pytań. Te trzy książki napisałam także po to, by wypełnić w duńskiej literaturze lukę polegającą na braku twórczości, która podejmowałaby konkretną kobiecą tematykę przedstawioną właśnie z perspektywy kobiety – związaną z doświadczeniem ciąży, porodu, opieki nad małym dzieckiem, ale też z kwestią szukania sposobu na bycie w świecie, w rodzinie i na rynku pracy jako matka.
Dla mnie to dość dziwne, że z jednej strony tak zwyczajny i powszechny, a z drugiej bardzo wymagający ludzki stan został objęty jakimś tabu, które najwyraźniej aż do niedawna sprawiało, że nie nadawał się do literatury. W Danii sytuacja na szczęście mocno się zmieniła w ciągu ostatniej dekady. Bardzo się cieszę, że jeśli moja córka zdecyduje się zostać matką, to będzie miała dużo łatwiejszy dostęp do tego „wspólnego doświadczenia” i wiedzy – także tej w formie artystycznej – niż ja.
Główną bohaterkę książki Emmę poznajemy w momencie, gdy wpada w swoisty życiowy „ślizg”. Jej partner wyjeżdża na badania kubomeduz do Australii, ona dziedziczy domek letni po zmarłej babci, a do tego poznaje ekscentryczne bogate małżeństwo (Johna i Ingę), którzy wyrywają ją z codziennego kieratu i zachęcają do puszczenia się w beztroski „surf po falach”. I znowu chciałam zapytać o osobistą perspektywę – czy takie „surferskie” podejście do życia jest dla Pani naturalne i bliskie, czy raczej obserwuje je Pani u innych, a sama musi się Pani tego uczyć?
Tak. Ten sposób „surfowania” – choć wolałbym raczej nazwać go stanem otwartości i uważności niż beztroski i nieodpowiedzialności – jest dla mnie naturalny. Dlatego bycie matką okazało się dla mnie pod pewnymi względami bardzo nienaturalne, a nawet szokujące. Ciąża i macierzyństwo to ciężka, czasochłonna i nieprzewidywalna praca, która nieustannie pochłania twoją uwagę, czas, sen, ciało, myśli. Czyni cię całkowicie zależnym od innych ludzi i na zawsze wiąże najsilniejszą więzią, jaką znam, a mianowicie miłością matki do dziecka. „Surfowanie” kończy się w chwili, gdy przyjmiesz to wyzwanie. Od tego momentu część twojego umysłu, nawet gdy dziecko jest starsze, pozostaje zawsze zajęta potrzebami i potencjalnymi przyszłymi potrzebami innego człowieka, za którego powołanie do życia jest się odpowiedzialnym. Chociaż jestem bardzo oddana mojej córce i całkowicie wdzięczna za to, że ją mam, to nadal lamentuję nad utratą tego „surfu” i często zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie została matką. Nie sposób powiedzieć, czy byłoby lepsze, czy gorsze. Z pewnością byłoby zupełnie inne.
We fragmencie otwierającym książkę czytamy zapowiedź wydarzeń: „życie Emmy popłynęło powolnym, subtelnym, ba, niemal pieszczotliwym i niezaprzeczalnie przyjemnym nurtem, który ją zagarnął i powiódł najpierw do Tisvildeleje, gdzie została właścicielką domu letniego, a następnie znacznie dalej”. Mam wrażenie, że fragmentaryczna, minimalistyczna narracja Pani powieści robi z czytelnikiem/czytelniczką coś podobnego: jej niezaprzeczalnie przyjemny nurt ma siłę zagarniającą, sprawia, że przestajemy stawiać opór, a przede wszystkim filozofia „minimalnego hedonizmu myślenia”, którą wyznaje Emma, zostaje w czytelnikach nawet po lekturze. Ja sama dzięki Pani książce częściej się teraz zatrzymuję, wyrywam z trybów rutyny, pozwalam sobie na oddech, wagary, symboliczne „puszczanie kaczek”. Czy zdaje sobie Pani sprawę, że Najsłabszy opór ma taką uwodzącą, rozleniwiającą i performatywną siłę?
Dziękuję za ten cudowny komplement! Szczerze mówiąc, dużo pracowałam nad tym, aby tekst działał właśnie w ten sposób. Chciałam zobaczyć, czy mogę sprawić, by czytelnik/czytelniczka poczuł/poczuła „surfowanie po mentalnych falach” w trakcie rozwijania się tej historii. To właśnie robi moja bohaterka. Raczej obserwuje, jak rozwija się jej własna historia, niż próbuje ją kontrolować i tworzyć.
Zafascynował mnie – podobnie chyba jak samą bohaterkę – dość długi passus poświęcony parzydełkowcom, zwłaszcza kubomeduzom. Nawet trochę byłam rozczarowana, że ten wątek później w powieści znika, choć z drugiej strony pomyślałam, że temat wielkich parzydełkowców – obraz ich swobodnego pływu, fascynujące zagadki fizjologii i behawioru tych zwierząt – został w dalszej części po prostu przeniesiony na rozważania dotyczące życia ludzi. Takie szukanie powiązań między światem ludzkim a nie-ludzkim, próba wyzbycia się perspektywy antropocentrycznej – to myślenie wpisujące się w nurt ekokrytyczny w literaturze. Czy takie ekokrytyczne nastawienie jest Pani bliskie? Czy w najnowszej literaturze duńskiej ma ono jakieś ciekawe rozwinięcia?
Mogę odpowiedzieć „tak” na wszystkie części tego pytania. Choć sama nie napisałam jeszcze niczego wpisującego się bezpośrednio w nurt ekokrytyczny, to jest to dla mnie bardzo ciekawe zagadnienie w duńskiej literaturze.
Pani książka ukazała się w 2009 roku, otrzymała Pani za nią prestiżową Nagrodę Literacką Unii Europejskiej. W Polsce Najsłabszy opór pojawia się w drugim roku pandemii, kiedy wszyscy spragnieni są przyjemności i swobody, nieograniczonych kontaktów międzyludzkich, braku dystansu. To wszystko można znaleźć w Pani powieści, która w dodatku w polskiej wersji ukazuje się z piękną, „ciepłą” i wakacyjną okładką Marianny Sztymy. Ciekawa jestem, co publikacja Den mindste modstand zmieniła w Pani życiu, a także jak patrzy Pani na swoją powieść po 12 latach od jej publikacji w Danii?
Gdy patrzę wstecz, myślę, że była to całkiem postępowa książka, a przynajmniej wpisująca się w początki nowej fali w duńskiej literaturze, podejmującej tematy płci i macierzyństwa zarówno z perspektywy kulturowej, jak i egzystencjalnej. Nie wydaje mi się, by zmieniła zbyt wiele na planie zawodowym. Nadal piszę książki i sztuki teatralne, opiekuję się rodziną i pracuję jako nauczycielka kreatywnego pisania. Tak jak wcześniej. Ale jeśli chodzi o bardziej osobisty plan, to myślę, że to wiele znaczyło. Fakt, że można było tak wyraźnie zająć się macierzyństwem jako bardzo złożonym doświadczeniem w literaturze i zostać dobrze przyjętą, dał mi nadzieję i pewność siebie oraz sprawił, że poczułam się w świecie bardziej jak w domu.
Dla polskich czytelniczek i czytelników zapewne ciekawe będzie, jeśli powie Pani kilka słów o najnowszej prozie i poezji w Danii – jakie nurty, zjawiska, tematy, książki są teraz najciekawsze?
Wydaje mi się, że obecnie krytyczna i badawcza funkcja literatury jest skierowana głównie na struktury władzy patriarchalnego społeczeństwa kapitalistycznego. Najwyraźniej widać to pewnie w odniesieniu do płci i ekologii. Pod tym względem niezwykle interesujące są dla mnie autorki takie, jak Olga Ravn i Asta Olivia Nordenhof. Bardzo ważnym trendem jest także przypominanie czy nawet wskrzeszanie twórczości wybitnych pisarek z kilku ostatnich stuleci, które ze względu na płeć nie zwróciły uwagi establishmentu kulturalnego i przez to szybko popadły w czytelnicze zapomnienie. Wierzę, że te autorki inspirują teraz nowe pokolenia czytelniczek i czytelników, pisarek i pisarzy oraz pomagają nam „przepisać” narodową historię, która do tej pory była prawie wyłącznie męską narracją.
Na zakończenie – czy chciałaby Pani przekazać coś od siebie swoim polskim czytelniczkom i czytelnikom?
Śledzę w duńskich mediach wiadomości o walce o prawa kobiet w Polsce. Wśród nich prawo do stanowienia o własnym ciele, a tym samym prawo do aborcji. Jest to temat, który dotyka całego naszego rozumienia życia ludzkiego i praw człowieka. Najsłabszy opór stawia w zasadzie pytanie Hamleta – być albo nie być – z tym że w kontekście reprodukcji; powołać nowe życie czy nie powoływać nowego życia. Ze wszystkimi zawiłościami wynikającymi z tego wyboru. Ale jak możemy w ogóle zacząć rozsądną i filozoficzną rozmowę na ten temat, skoro kobietom odbiera się własną wolę i prawo do sprawowania prawnej władzy nad własnym ciałem? Mam takie przeczucie, a też wielką nadzieję, że jesteśmy teraz na całym świecie świadkami początku prawdziwej zmiany paradygmatu – tego wszystkiego, co dotyczy płci, nierówności na tle płciowym, ale także trwającego od pokoleń procesu walki o to, by prawa człowieka w równym stopniu odnosiły się do kobiet i mężczyzn. Myślę o #metoo jako o punkcie zwrotnym, który przynajmniej w Danii sprawił, że ten proces rozumienia praw kobiet jako praw człowieka – tak w teorii, jak i praktyce (a wiemy przecież, że to nie jedno i to samo) – stał się nieodwracalny, chociaż nadal jesteśmy daleko od osiągnięcia tego celu. Wydaje się, że sytuacja w Polsce to jakby „pokolenie wstecz” względem Skandynawii. Dlatego jestem bardzo ciekawa, jak Najsłabszy opór zostanie odebrany i przyjęty przez czytelniczki oraz czytelników w Polsce, i mam nadzieję, że w jakimś stopniu przyczyni się do zmiany w kierunku większej równości i lepszej jakości życia dla wszystkich. Nie wierzę w to, że jakakolwiek nierówność – czy to ze względu na płeć, czy nie – przyczynia się do szczęścia kogokolwiek. Nawet tych, którzy opowiadają się za uprzywilejowaniem jakiejś grupy płciowej, etnicznej, religijnej itp. Naprawdę wierzę, że łączy nas tak wiele więzi kulturowych, ekonomicznych i emocjonalnych, mających tak duży wpływ na dobrobyt nas wszystkich, że „wolność” czy „władza” zdobyta kosztem kogoś innego nie jest tak naprawdę wolnością ani władzą, ale po prostu kolejnym mniej lub bardziej subtelnym źródłem ludzkiego cierpienia.
Publikacja powstała dzięki wsparciu Duńskiej Fundacji Sztuki