Jakub Skurtys: Mamy przyjemność rozmawiać przy okazji wydania przez Biuro Literackie kolejnej książki (choć tym razem trudno nazwać ją tak zupełnie “nową”), a mianowicie utworów Marii Konopnickiej Złotniejący świat. Ale jest to też okazja do przedstawienia ogólnego zarysu serii, którą książka ta rozpoczyna. Obie te sprawy chciałbym poruszyć na początek. Z góry ostrzegam, że nie należę do zwolenników poezji Konopnickiej, podobnie jak nie bardzo widzę sens wydawania jej przez Biuro Literackie. Moje zdanie podziela niestety rzesza młodych poetów i czytelników, być może więc ta rozmowa nikogo z nich już nie przekona. Ale jednak spróbujmy. Na początek więc pytanie dość oczywiste. Dlaczego właśnie Konopnicka?
Piotr Matywiecki: Właśnie dlatego Konopnicka, że “rzesza młodych poetów i czytelników” Konopnicką lekceważy. Zresztą nie wierzę w upodobania “rzeszy”. Czytelnik jest zawsze jeden, samotny! Natomiast młodzi poeci bywają stadni… Niepokoi mnie u wielu z nich (nie u tych najlepszych) płytkość tradycji, do której sięgają. A cóż to, czy nie ma prawa istnienia poezja, której melodyka i rytmika nie pasuje do dzisiejszych dość monotonnych poetyk rwanego wersu albo gładkiego klasycyzowania? Poezja pełnego głosu, rozwiniętej melodyki, wielobarwnego słownictwa powinna być przynajmniej przyswojona, jeśli już nie zaakceptowana. A jeśli nie daje się przyswoić, to niech chociaż prowokuje.
W takim razie rozwińmy może jeszcze tę prowokację, bo to ciekawa propozycja, żeby zmierzyć się z poezją (jakąkolwiek) w tych kategoriach. Hans Robert Jauss napisał kiedyś całą rozprawę na ten temat i nie chciałbym tu streszczać jego tez, ale oczywiste wydawało mi się zawsze twierdzenie, że “historia literatury jest procesem recepcji, który polega na ciągłym aktualizowaniu tekstów w odbiorze czytelnika”. Tutaj mamy do czynienia z taką właśnie sytuacją (tak mi się wydaje): próbą przeniesienia faktu (odnotowania, że była kiedyś Konopnicka) na powrót w sferę historii literatury (a więc ponownych odczytań). To odważny gest i im więcej w nim profanacyjnego ładunku, tym wydaje mi się sensowniejszy. Jak Pan sądzi, kogo i jak mogłaby ta poezja najbardziej dziś sprowokować, gdyby nagle stała się znów popularna?
Prowokacja miałaby łagodniejszy charakter, niż Pan to sugeruje… Konopnicka – dla mnie przynajmniej – pobudza ciekawość zarzuconego rodzaju poetyckiego piękna. Ono wcale nie jest naiwne, po prostu jest inne. I nie chodzi o nagłą popularność – raczej o poszerzenie językowej wyobraźni dzisiejszych czytelników i poetów (mojej także), o inne słownictwo, inną składnię, inną melodykę. Myślę, że taka “inność” zawarta jest nie tylko w awangardowych dokonaniach Karpowicza czy Wirpszy, ale również w twórczości poetów dzisiaj, często niesłusznie, uważanych za anachronicznych.
Interesuje mnie również sprawa Pana osobistych preferencji, a nie tylko historycznych klasyfikacji. Czy były jakieś ważne spotkania z jej twórczością? Może wiersz, który szczególnie oddziałuje do dziś?
Tak, były bardzo osobiste spotkania z Konopnicką. Po prostu ją czytałem. Czy może być bardziej osobiste spotkanie z poezją? Uważam, że lektura bez uprzedzeń, bez dąsów, którymi współczesność częstuje to, co anachroniczne, jest obowiązkiem współczesnego poety i współczesnego, świadomego czytelnika. Mało tego. Wydaje mi się, że takie umyślne “zadawanie sobie do lektury” czegoś na pierwszy rzut oka obcego naszym nastawieniom estetycznym, bardzo wzbogaca wrażliwość. Ale nade wszystko ujął mnie wdzięk wielu utworów Konopnickiej. A także ich sceptycyzm, gorycz.
Biuro Literackie nawiązuje niewątpliwie do projektu wydawnictwa Faber&Faber, czyli słynnej serii “Poets To Poets”. Wybitni współcześni poeci wybierali tam dawnych poetów, z akcentem właśnie na “współczesność” tego wyboru. W pamiętnych tomikach Hudgens wskrzeszał Emily Dickinson, Mahon Dylana Thomasa, a Douglas Dunn Browninga. Pomysł był bez wątpienia świetny i musiał wypalić, przy założeniu, że nazwisko współczesnego poety promować ma nowe odczytanie jego starszego kolegi. Pan rozpoczyna i sygnuje swoim nazwiskiem serię Biura i – jeśli mamy traktować ją poważnie – to właśnie ta sygnatura jest tu najbardziej istotna. Dlatego takie pytanie: jaka jest Konopnicka Matywieckiego? I czym się różni od każdej innej Konopnickiej, którą znamy?
Nie, moja próżność nie sięga tak daleko, żebym sądził, że to ja sygnuję Konopnicką. Nie wiem też, czy ona życzyłaby sobie koleżeństwa ze mną! Mój wybór jej wierszy jest taki, jak dyktowała mi intuicja – nie chciałem przyjmować postawy badacza, na aptekarskiej wadze odmierzającego “próbki” jej rozlicznych stylów. Co mi się podobało, to wybierałem. A czym ta Konopnicka się różni? – po prostu jest w tej książce wiele utworów nieznanych.
Zastanawiałem się nad tym również dlatego, że jest to poetka właściwie nieczytana, coraz odleglejsza od współczesnych dykcji, za to natrętnie wręcz wydawana. Załóżmy, że to już trzeci poważniejszy wybór w ciągu ostatnich 10 lat. W każdej “taniej księgarni” również natkniemy się na jej wiersze. Biuro wydaje Złotniejący świat zapewne w innym celu – chcąc dotrzeć do “rasowego czytelnika” poezji, który (mniej lub bardziej wierny wydawnictwu) obcuje z nią na co dzień. I czego właściwie powinien oczekiwać taki “rasowy czytelnik”: kolejnej antologii, wyboru reprezentatywnych tekstów, poetyckiej opowieści o pisarzu?
“Rasowi czytelnicy”? – to określenie mnie niepokoi. Chyba więcej w nim nastawienia na snobizm, niż na kompetencje… Adresuję swój wybór do czytelnika chłonnego, nieuprzedzonego, zaciekawionego. Ale i cierpliwego. Trzeba chwili “przestrojenia” swojego słuchu, żeby wejść w rozkołysane rytmy Konopnickiej. I trzeba jeszcze jednej chwili, żeby docenić nie tyle “prostotę” jej wierszy, co nieskończoną ilość niuansów w tej prostocie. Wiele o tym piszę w posłowiu do Złotniejącego świata.
Przyznaję, że to dość niefortunne określenie – i wycofuję się z niego – choć może właśnie ta nutka snobizmu we współczesnych czytelnikach mnie na nie naprowadziła. W związku z profilem serii, zastanowiło mnie również, czemu wybór padł akurat na chronologiczny układ tekstów? To była Pana propozycja, czy raczej wydawnictwa?
Na układ chronologiczny zdecydowałem się, bo postanowiłem pokazać wielotorowość tej poezji, jej rozmaite nurty przeplatające się w czasie, nie chciałem niczego w tej twórczości porządkować, natrętnie “tematyzować”. Powstawała spontanicznie, niech więc też będzie spontanicznie czytana. Pewien ład interpretacyjny ośmieliłem się zasugerować w posłowiu do tej edycji.
W roku ’97 redagował Pan dwutomową antologię poezji polskiej dla wydawnictwa Marabut. Znalazło się w niej wtedy 8 wierszy Konopnickiej. “Przygrywka” otwierała wtedy wybór, teraz też zdecydowanie ma tu programowy charakter (poza “Wstępem”). Z tamtych tekstów do nowego wyboru nie trafiło tylko “A czemuż wy, chłodne rosy”. Czemu akurat ten wiersz wypadł (to wszak jeden z najbardziej znanych tekstów – przeoczenie, czy po prostu nie wytrzymał konkurencji)?
Konopnicka mnie przy układaniu tamtej antologii zauroczyła. Minęło już wiele lat od czasu, gdy ją układałem. “A czemuż wy chłodne rosy” mniej mnie teraz przejęły. Musiałem też trzymać się wymogu 44 utworów…
Myśli Pan, że te symboliczne 44 utwory to jednak o kilka za mało, żeby zbudować ciekawy, możliwie reprezentatywny (i przystępny w czytaniu) wybór?
Nie, wydaje mi się, że takie arbitralne ograniczenie pozwala na większą kompozycyjną dyscyplinę, można uzyskać efekt jedności w różnorodności.
Padają czasem głosy, że tej poezji nie da się dzisiaj czytać inaczej, niż kampowo. Feministki kładą oczywiście akcent na rytm, jako sferę ciała, a “narodowcy” na jej walory edukacyjne. Wspomina Pan o inspiracjach u Kamieńskiej i nieśmiało dość u Dyckiego. Ja na pewno dodałbym jeszcze Czechowicza, być może Nowaka. Ale załóżmy, że na chwilę zapomnimy o rytmicznym potencjale wierszy Konopnickiej. Co z nich wtedy zostaje? Widzi Pan w tej problematyce cokolwiek, co daje się dzisiaj zachować?
To, że dzisiejsza polska poezja nie ma odwagi sięgać do tematów społecznych, nie znaczy, że one są poetycko nieistotne. Poetyckie tematy społeczne to przecież nie jest publicystyka. Liczy się etyczna refleksja i etyczna emocja wobec wykorzenienia, nędzy cywilizacyjnej, nierówności społecznej. Bunt, gorycz i chwilami ironia Konopnickiej wydają mi się cenne. Jeśli nawet nie da się tej poezji kontynuować dzisiaj, to czy naprawdę dawną poezję czyta się tylko dla jej kontynuacji?
To może pozwolę sobie odpowiedzieć. Nie czyta się jej dla kontynuacji, ale dla inspiracji i estetycznych przeżyć na pewno. Przedstawiony w tym świetle problem wykorzenienia czy nędzy cywilizacyjnej brzmi przekonująco, tylko czy jest to nadal “nasza nędza”? A więc “nędza” nie tyle biedy materialnej, co problemów ponowczesnego dobrobytu?
Jest jeszcze coś, co nazwać można “nędzą egzystencjalną”, odczuciem nieszczęścia samej ludzkiej egzystencji… Pod każdym prawie “społecznym”, interwencyjnym wierszem Konopnickiej wyczuwam wrażliwość na taką właśnie, najbardziej przejmującą, ponadczasową nędzę.
Żeromski w Dziennikach napisał o tej poezji: “U nas nie zwraca się na takich chłopów-Hamletów uwagi. A jednak taki Hamlet w sukmanie, to jego be or not to be – potrząsa i przygniata jak tragedia Ajschylosa.” Uważa Pan – a skierujmy tę uwagę do młodego czytelnika – że ten podstawowy, dramatyczny i humanistyczny potencjał wierszy Konopnickiej można jeszcze odzyskać? Czy może lepiej zareklamować ten wybór w inną stronę: że jest to poetka na swój sposób intymna, a jej liryczne “ja” oddaje doskonale wahania kobiece, i podążyć za strategią promowania á la Dickinson i Plath?
Czy musimy mówić o “promowaniu”? Chociaż bywa konieczne, to mam do niego wiele nieufności. Bardzo często poezja “promowana” przestaje być poezją, zaczyna być reklamą samej siebie! Kategoria “przedziałów wiekowych” pośród czytelników też jest wątpliwa. Poezja czyni ze starców ludzi młodych, a z ludzi młodych robi starców. A poza tym się zgadzam. Tak, i dramat zawarty w tych tekstach jest do odzyskania, i ich intymność. Dramat osoby, której doskwiera zarówno otaczający ją świat społeczny, jak i dewocyjne oraz zachowawcze sposoby oswajania tego świata. Intymność kogoś, kto nie boi się jej wyrażać i zna też wartość osobistej tajemnicy.
Mam akurat pod ręką dość znaną antologię poezji polskiej Wacława Borowego z 1958 roku. I patrzę po kolei: “A czemuż wy, chłodne rosy”, “A jak poszedł król na wojnę”, etc., aż po “Pocałunek Roberta Emmeta”. Tylko dwa wiersze, które uznał Borowy, pojawiły się teraz u Pana. Czy to znaczy, że mamy aż tyle różnych “Konopnickich”, że zawsze znajdzie się 10-15 dobrych tekstów?
Jestem przekonany, że Konopnicka jest poetką kilku arcydzieł i myślę, że czytelnik odnajdzie je pośród wybranych przeze mnie 44 utworów. A, jak dobrze wiadomo, tylko po największych zostaje kilka wierszy…
Rozmowa ukazała się pierwotnie 10 października 2010 roku w Biurowym portalu Przystań jako tekst towarzysząca premierze wyboru wierszy Marii Konopnickiej Złotniejący świat.