Jakub Skurtys: Szymonie, Twój debiutancki tom podzielił krytyków pokoleniowo: młodsi doceniali żarliwość języka i polityczny przekaz, starsi wskazywali na zbytnią zapalczywość i powtarzanie po zgranych już technikach (Wojaczek, Góra). Tak czy tak, był to jeden z najgoręcej komentowanych debiutów. Jak Ty sam, po czasie, widzisz odbiór tego tomu i jego miejsce w naszej poezji? I czy w ogóle te spory wokół Hotelu… Cię obchodziły?
Szymon Domagała-Jakuć: Hotel… po latach widzę jako debiut, jakiego tylko poeta pragnąłby. Nie zależy mi na nagrodach ani na uznaniu ze strony jakiegokolwiek establishmentu, choć doceniam potrzebę istnienia takowego. Wolę pisać dla małego kręgu zwykłych czytelników. A spory wokół Hotelu… przyjąłem pozytywnie, jako znak, że książka spełniła swoje zadanie, czyli zwróciła na siebie uwagę.
Jedną z takich kontrowersji była religijność w Twoich tekstach. Pojawiały się głosy, że to tylko sztafaż, jakieś konwencjonalne rusztowanie, które utrzymuje Ci dykcję w tonie bardziej żarliwym i prowokacyjnym…
Dlaczego gorliwe pisanie o Bogu ma być od razu uznane za religijne? A jeśli moje pisanie jest religijne, to do jakiej religii należą moje wiersze? Nie rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie mówią o religijności w moich tekstach, a zarazem mówią, że piszę podobnie do Wojaczka czy Góry. Czy wiersze Wojaczka i Góry są religijne? Myślę, że zarzut co do moich tekstów jest postawiony niecelnie: ludzie mówią, że religijność w moich tekstach (cokolwiek ona oznacza) jest cyniczną kreacją, po to, by sztucznie podbić pulsację wiersza, a ja uważam, że chodzi im raczej o to, że moje pisanie o Bogu i Panu Jezusie Chrystusie jest właśnie taką sztuczną kreacją, by się wypromować. Pragnę takich ludzi uspokoić: nie ma mowy o sztucznej, celowo wymyślonej kreacji w moich tekstach z Hotelu... I w tekstach, i prywatnie wyznaję wiarę w Boga i jego Syna Jezusa Chrystusa. Jeśli ktoś ma z tym problem, to jest to jego problem.
Czy wiersz potrzebuje zatem metafizyki?
Poezja nie potrzebuje metafizyki. Poezja potrzebuje czytelników.
To jeszcze do tej prowokacyjności: momentami to jest bluźnierstwo, ociera się o profanację, a momentami wchodzi w rejestry bełkotu, choć dla jednych czytelników był to bełkot absurdu, dla innych rodzaj świętego bełkotu, jak u Aleksandra Wata. Zatem znowu ogólniejsze pytanie, trochę abstrahujące od Twojej poezji: o miejsce i rolę sensu w dzisiejszej poezji…
Jeśli sensem jest każdy wyraz, który można odnieść do jakiegoś przeżycia, to Hotel… jest pełen sensu, ponieważ teksty w nim nie zostały na zimno wymyślone i skalkulowane, ale odnoszą się do doświadczenia.
Interesuje mnie też kwestia podmiotu – mówiło się, że zajmujesz w tym tomie pozycję proroka, i to raczej proroka starotestamentowego, że chcesz nawracać, ale raczej mieczem i ognistym słowem. To wymaga klarownego, silnego podmiotu, takiego, jaki wytworzył sobie choćby Konrad Góra: podmiotu spoza wiersza, sankcjonującego go swoim niepoetyckim „ja”. Tymczasem Ty nie uczestniczysz w jakiś rewolucyjny sposób w życiu publicznym, zostawiasz nas z wierszami. Czy wiersze obronią się bez Ciebie, czy powinny „wyjść z domu i nigdy nie wrócić”?
Czy wiersze obronią się same? Prędzej czy później teksty napisane przez autora zawsze zostają same z czytelnikiem. Tak było z Hotelem…, wyszedł z domu i już nie wrócił – żyje własnym życiem i radzi sobie świetnie. Poza tym, cóż miałbym robić? Blokować eksmisje, a potem trąbić o tym na fejsbuku, aby się wypromować?
Mam wrażenie, że u każdego poety z Łodzi pojawia się żarliwy, gorzki romans z miastem. Cała druga część Hotelu… zatytułowana była „Ewangelia dla miasta Łodzi”. Czy „łódzkość” to jakiś specjalny stan ducha, stan języka, który trzeba/można w ten sposób ewangelizować?
Czy jestem częścią łódzkiego środowiska literackiego? Mam nadzieję, że nie, bo tylko przyniósłbym im wstyd. Myślę, że jestem zbyt niewydolny intelektualnie, by należeć do jakiegokolwiek liczącego się środowiska literackiego. Dykcja łódzka to fikcja i coś czego nigdy nie było. Nie uważam też, że u każdego poety łódzkiego pojawia się jakiś rodzaj flirtu z Łodzią. Męczy mnie ciągłe powoływanie się tych czy innych na wielokulturowość Łodzi, bo tradycję wielokulturowości mają i inne Miasta, choć zauważam, że owa wielokulturowość to chyba jedyny duchowy kapitał, jaki ma to Miasto. Kapitał Ziemi Obiecanej, Miasta chciwości i wyzysku.
Mimo to, gdy słyszę opinię znajomych na temat Łodzi, to czuję się dotknięty, bo ja widzę magię tam, gdzie oni jej nie dostrzegają, mało tego, mówią, że Łódź jest Miastem brzydkim. Ich to odrzuca, a dla mnie jest inspiracją. Ja świetnie odnajduję się w tej rzekomej brzydocie i czuję, że ja jestem jej częścią, a ona jest częścią mnie. Kocham Łódź i zarazem na nią choruję, jest to ciężkie doświadczenie, o którym coraz częściej marzę, aby się skończyło. Po prostu chcę Łódź kochać, ale nie umierać na nią. Uważnie czytam wszelkie negatywne rzeczy, które pisze się o Łodzi i najczęściej się z nimi nie zgadzam, uważając te opinie za emocjonalne i przesadzone. Powiedzmy, że ja i Łódź zawarliśmy tajny pakt, a duchy Miasta są mi przychylne.
To przejdźmy do kluczowego pytania w kontekście antologii Zebrało się śliny. Mając na uwadze wiersz Poezja w narodzie („Czas nie wytrzyma pochodu narodów, i poezja tego nie uczyni// zabeczkuje pianę”) chciałbym Cię zapytać, jak widzisz dziś społeczną rolę poezji? Czym jest dla Ciebie „polityczność wiersza”?
Poezja nie ma żadnej społecznej roli, dobrej czy złej, bo prawie nikt jej nie czyta, a poeci i poetki zazwyczaj wydają swoje książki dla innych poetów i krytyków, a potem nawzajem przyznają sobie nagrody. Polityczność wiersza można rozpoznać, rozpoznając w nim zarazem zaistnienie jakiegoś konfliktu przyjaciel-wróg lub my kontra oni. W tym sensie moje poszczególne wiersze można uznać za polityczne (np. antykatolicki wiersz Bulla Fellatio), ale cały Hotel… już nie.
Skoro poezja nie ma żadnej roli, czy znaczy to, że jest bezradna, że nic już nie może albo nie powinna? Czy np. taki konflikt, o którym mówisz – jego diagnozowanie, wywołanie lub zaświadczanie o nim, nie pomaga dowartościować poezji w polu społecznym, jako specyficznej sytuacji komunikacyjnej?
Nie powiedziałem nigdzie, że poezja nie ma żadnej roli. Powiedziałem, że poezja nie ma obecnie żadnej roli społecznej nie dlatego, że sama nie podnosi takich kwestii, ale dlatego, że niewielu obchodzi wypowiedź poetycka. Dlatego cieszę się, jeśli jestem świadkiem inicjatyw mających za cel zainteresowanie ludzi poezją. Uważam, że mamy sporo bardzo dobrych poetek i poetów i ich teksty mogą być spokojnie polecane za granicą. Nie wydaje mi się też, aby czasy, w których żyjemy, były mniej ważne niż czasy powstania listopadowego czy powstania warszawskiego. Po prostu poezja jest nieczytana, więc jeśli napiszę żarliwy tekst, potępiający seksizm czy politykę jakiegoś kraju, zainteresuje to grupkę osób. Ale co jest rozwiązaniem? Na pewno nie ucieszyłbym się, gdybym miał słuchać wierszy Jakobe Mansztajna w Dzień Dobry TVN albo gdyby tomiki Szczepana Kopyta miałyby być dołączone do zgrzewki Harnasia. Bardzo dobrym wyjściem byłby stały program w telewizji o młodej literaturze, coś w typie Pegaza albo programu Kazimiery Szczuki, tylko żeby go nie zdjęli po pół roku.
Inna sprawa z dowartościowaniem poezji. Poezja przeżyje w dobrej kondycji nawet jeśli nie będzie się posiłkowała tematami społecznymi, jak lichwiarskie pożyczki czy eksmisje na bruk. Ale jeśli ktoś by się pytał, to jestem w stu procentach za zaangażowaniem się wypowiedzi poetyckiej w takie społeczne czy globalne zagadnienia, bo sam bardzo cenię sobie takie teksty. Niemniej, dobra poezja da sobie radę bez poruszania takich tematów. Jednak zwykle trzeba było jakiegoś zewnętrznego wydarzenia, by sprzedało się więcej książek poetyckich lub żeby było więcej otwarć jakiejś poetyckiej witryny internetowej. Gdy poeta dostanie ważną nagrodę, jest szansa, że nawet osoby na co dzień nie interesujące się poezją kupią ją. Gdy odszedł Tomasz Pułka, liczba wejść na stronę z jego wierszami bardzo wzrosła. Tkaczyszyn-Dycki napisał, że wiersz powinien być rozróbą. Może wystarczy, aby wydarzenie wokół wiersza było rozróbą?
Hotel… z pewnością był, zatem na koniec: jak to będzie z Twoją drugą książką? Piszesz? Napisałeś? Zmieniłeś się przez ten czas?
Jeśli chodzi o drugą książkę, nie czuję żadnej presji i nie śpieszę się z jej wydaniem. Teksty powstają, ale piszę je bez presji, że są w jakiś sposób kluczowe. Jest w nich miejsce i dla Boga, i dla Diabła, bo na ową rozróbę zapraszam wszystkich.